Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Wójcik  12 lutego 2014

Wójcik: Zabawa w mordercę i kata

Piotr Wójcik  12 lutego 2014
przeczytanie zajmie 5 min

Czasem, gdy wydaje się już, że pewne absurdalne pomysły mamy definitywnie za sobą, któryś z nich wraca i znów niepotrzebnie zajmuje przestrzeń w debacie publicznej. Na szczęście z biegiem czasu stają się one coraz bardziej egzotyczne i coraz słabiej rozpalają wyobraźnię obywateli. Jednak, jak każdy dobrze wie, egzotyka ma pewien tajemniczy powab i w związku z tym jest na swój sposób ciekawa. Podobnie ciekawy dla niektórych może być list otwarty dwóch przedstawicieli niewielkich partii politycznych, postulujący wprowadzenie kary śmierci.

Oczywiście wspomniany list można traktować, jako element krajowego folkloru politycznego, gdyż jego twórcy reprezentują ugrupowania osiągające w sondażach błąd statystyczny, jednak zwolennicy przynajmniej jednego z nich są wyjątkowo aktywni w Internecie i ich działalność może spowodować, że wymieniona „idea” niepostrzeżenie przeniknie do opinii głównego nurtu. Byłoby to niezmiernie szkodliwe, więc nie zalecam lekceważenia projektów reanimujących zapomniane, wydawałoby się, koncepcje. Dlatego też na tyle, na ile to możliwe, podejdę do wysuniętego przez Marka Migalskiego i Janusza Korwina Mikke pomysłu poważnie.

Ciężko mi wymienić jakąś zaletę kary śmierci, tak jak ciężko wymienić jakąś zaletę zabijania ludzi w ogóle. Jej zwolennikom udało się w liście otwartym podać jedną, jednak delikatnie mówiąc, problematyczną. Rzekoma funkcja odstraszająca kary śmierci, jak i bardzo wysokich kar w ogóle, jest co najmniej wyolbrzymiana. Chyba każdy, kto ma coś na sumieniu (i nie mówię tu tylko o spektakularnych rozbojach albo wielomilionowych przekrętach, lecz nawet o drobnych przewinieniach z dzieciństwa), zdaje sobie sprawę, że to nie konkretny wymiar kary najbardziej zniechęca do niecnych czynów, lecz sama możliwość jej doświadczenia. Gdy mając 38 stopni gorączki wyglądałem przez okno, zastanawiając się, czy nie wyskoczyć pograć z kolegami w piłkę, nie zastanawiałem się, czy dostanę 10 pasów od ojca, czy może 30. Bałem się samego jego nieskonkretyzowanego gniewu. Podobnie, gdy złodziej planuje skok, nie analizuje, czy przypadkiem według nowelizacji kodeksu karnego nie dostanie teraz o 5 lat więcej, lecz kombinuje tak, by po prostu nie wpaść – to nie wysokość kary go odstraszy, lecz co najwyżej poziom zabezpieczeń. Jeśli wysokość kary miałaby odstraszać, to z jakich względów mamy do czynienia wciąż z tak dużą liczbą przestępstw seksualnych, skoro obiegowa opinia (abstrahując od tego, czy jest ona prawdziwa) głosi, że sprawcy podobnych czynów przechodzą w więzieniu prawdziwe piekło? Jeśli coś odstrasza potencjalnego przestępcę, to samo prawdopodobieństwo zostania ukaranym – konkretny wymiar kary schodzi na dalszy plan.

Innym przewijającym się argumentem za wprowadzeniem kary śmierci jest jej rzekoma adekwatność wobec najgorszych zbrodni. Prawda jednak jest taka, że chyba jedyny kodeks, który zapewniał i tak zaledwie namiastkę adekwatności kar do czynów, wymyślony przez Hammurabiego, dawno odszedł w zapomnienie. We współczesnym, bardzo skomplikowanym i zróżnicowanym świecie, w którym sposobów popełniania przestępstw nawet nie da się policzyć, musimy się pogodzić z tym, że skazani przestępcy nigdy nie dostaną dokładnie tego, na co sobie zasłużyli. Twierdzenie, że może być inaczej, jest zwykłym bujaniem w chmurach, wydawałoby się niepodobnym do konserwatystów, (bo to przecież oni postulat wprowadzenia kary śmierci najczęściej podnoszą). Zresztą, czy zabójca pięcioosobowej rodziny miałby zostać powieszony pięć razy? Oczywiście zawsze można stwierdzić, że kara śmierci jest przynajmniej „bardziej adekwatna”, ale czy na pewno? Prawda jest taka, że ktoś, kto ma w głębokim poważaniu życie innych, równie głęboko ma życie swoje. Dla wielokrotnego zabójcy perspektywa dożywotniego więzienia może wydawać się dużo bardziej przerażająca, niż szybka i bezbolesna śmierć.

Marek Migalski i Janusz Korwin Mikke, postulując wprowadzenie kary śmierci, domagają się, by prawa zbrodniarzy nie stały ponad prawami ofiar. Jest to argument kompletnie nie na miejscu, gdyż przeciwnicy nie kierują się troską o przestępców, ale o społeczeństwo, a więc także o ofiary. Kara śmierci to klasyczny przykład, w którym rozwiązania prawne generują sytuację, w której zło rodzi dalsze zło, a grzech przynosi kolejny grzech. Podczas jej wykonywania w świetle prawa, zupełnie na zimno zostaje zabity bezbronny człowiek – i nie ma znaczenia, że jest to przy okazji barbarzyńca; w ostatnią wędrówkę wyrusza, jako unieszkodliwiony i osadzony w celi. Społeczeństwo, które godzi się na zabijanie bezbronnych ludzi w świetle prawa (nawet, jeśli to prawdziwe bestie, to przecież godność człowieka jest niezbywalna), podważa swój fundament etyczny, a bez niego nie ma możliwości budowania zdrowej wspólnoty politycznej. Społeczeństwo dopuszczające karę śmierci w istocie kapituluje przed każdym skazanym na nią zbrodniarzem, mówiąc mu wprost „wygrałeś z nami – boimy się ciebie, dlatego musimy cię zabić”. Kara śmierci to wyraz strachliwości i słabości wspólnoty. Pewna siebie i silna wspólnota spogląda zbrodniarzowi w oczy i mówi mu „nie boimy się ciebie, dlatego do końca życia będziesz siedział w naszym pierdlu”.

Każdy największy upadek ludzkości zaczynał się w momencie, gdy człowiek zapominał o własnych ograniczeniach i swoim miejscu we wszechświecie.  Gdy uznał, że stanie się równy Bogu, tworząc rasę doskonałą, doszło do eugeniki na przemysłową skalę. Gdy człowiek przyjął dla odmiany, że stworzy raj na ziemi, doprowadził do piekła komunizmu. Karanie śmiercią jest takim przekroczeniem ludzkiej granicy – nie naszą rolą jest decydowanie o śmierci osób trzecich czy swojej. I nie ma tu znaczenia, czy mowa o życiu dziecka z zespołem Downa w łonie matki, ciężko chorego domagającego się eutanazji, czy też zbrodniarza czekającego na wyrok.  Żaden wcześniejszy czyn tej zasady zawiesić nie może. Jeśli jako osoby wierzące uznajemy monopol Boga na decydowanie w tej materii, to powinniśmy się przeciwstawiać nie tylko aborcji czy eutanazji, ale też karze śmierci. Przecież w jej wyniku całe społeczeństwo kala się śmiertelnym grzechem w dwójnasób – nie tylko wydając zgodę na zabójstwo, ale też skazując na taki grzech wykonującego zasądzoną karę kata.

Niektórzy zwolennicy kary śmierci twierdzą, że stanowisko, które powyżej przedstawiłem, musi zakładać całkowity pacyfizm. Jest to argument z gatunku bardzo słabych. Wojna, czy to w obronie integralności wspólnoty politycznej, czy jej słusznych interesów, oczywiście wiąże się nierozerwalnie ze śmiercią, lecz jest to śmierć zupełnie innego rodzaju. Wysyłając armie na wojnę, decydenci nie wydają decyzji o zabiciu konkretnej osoby, która zginie wtedy i wtedy. Śmierć następuje w wyniku działań wojennych, a nie podjętego na zimno, w bezpiecznej sali sądowej, wyroku. Żołnierz staje w obliczu sytuacji, w której musi w skuteczny sposób używać broni, gdyż inaczej sam może zginąć. Unieszkodliwieni żołnierze przeciwnej strony stają się jeńcami, których w cywilizowanym świecie nie tylko się nie zabija, ale przetrzymuje w możliwie komfortowych warunkach.

W cywilizowanym kraju nie ma żadnych powodów, by stosować karę śmierci. Nie ma ona żadnych zalet (nie jest ani odstraszająca, ani adekwatna do czynu), ma za to mnóstwo cech, które dla zdrowej wspólnoty politycznej są dyskwalifikujące. Dodatkowo dosyć zadziwiający jest fakt, że przywrócenie kary śmierci postuluje przedstawiciel ugrupowania odwołującego się często do nauczania Kościoła (mowa o Marku Migalskim i „Polsce Razem”), który w swym nauczaniu jest przecież wyraźnie przeciw niej. Wraz z członkami Synodu zwracam uwagę osób odpowiedzialnych w społeczeństwie na konieczność zrobienia wszystkiego, co możliwe, aby dojść do wyeliminowania kary śmierci (adhortacja „Africae munus”, 2011). Jak widać, nauczanie Kościoła jest wciąż dla wielu polityków tylko instrumentem do budowania emploi, odrzucanym, jako zbędny balast przy pierwszej lepszej okazji.