Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Popiołek  9 lutego 2014

Popiołek: Soteriologiczny gwałt

Piotr Popiołek  9 lutego 2014
przeczytanie zajmie 3 min

Co chwilę słyszymy deklarację liberalnych i „otwartych” katolików, jak to katolicy konserwatywni wykluczają ludzi spoza Kościoła i nie dopuszczają możliwości ich zbawienia. Odrzucając na bok złożone kwestie teologiczne o zbawieniu poza Kościołem, proponuję przyjrzeć się temu, jak taka pozorna „otwartość” jest rzeczywistym wykluczeniem i zamachem na wolność bliźniego.

Niedawno miała miejsce głośna sprawa Jerzego R., który zaskarżył szpital o naruszenie jego dóbr osobistych poprzez udzielone mu namaszczenie, gdy był w czasie śpiączki. Z jednej strony można podnieść zarzut, że cała sprawa powstała pod publiczkę, bo jakby nie było, jest to łatwy sposób na wyciągnięcie odszkodowania (aż 90 tys.). Co może komuś szkodzić, że został namaszczone nic nie znaczącym (dla niego) olejem i zostały wypowiedziane formuły, które z jego perspektywy nie będą miały absolutnie żadnego wpływu na zbawienie/potępienie? Tomasz Terlikowski obwieszczał, że pastafarianie mogliby go namaścić równie dobrze sosem bolognese i by nie robił z tego powodu afery. Niestety w przypadku pastafarian, nie można traktować poważnie tego ruchu jako religijnego , gdyż jego oczywistym celem jest ukazywanie wszelkiej religijności (szczególnie judeochrześcijańskiej) w postaci absurdu. Z racji tego nie dziwi, że ów świecki, prześmiewczo-parareligijny ruch nie ma wpływu na dobra osobiste pana Terlikowskiego. Nie stoi on z nim w takim konflikcie paradygmatycznym, jak choćby szeroko pojęte religie politeistyczne. A sądząc po reakcji na przesłane do redakcji „Frondy” karty Tarota, nie wiem, czy pan Terlikowski ucieszyłby się na wieść, że gdy był w śpiączce i zaistniało pewne prawdopodobieństwo jego śmierci, szaman smarował go krwią koguta. Ale przecież pan Jerzy R. to ateista, więc gdzie problem? 

Tu właśnie zaczynają się schody. Na tym poziomie zachodzi pewne podobieństwo pomiędzy „kościołem otwartym” w Polsce i „kościołem walczącym”. Kościół walczący nie widzi problemu z obecnością Kościoła w życiu publicznym, można by równie dobrze chrzcić wszystkie dzieci z automatu i dawać ostatnie namaszczenie w szpitalach, a obecność kapłana w Sejmie nie powinna nikogo dziwić. Mamy też „kościół otwarty”. To zjawisko jest ciekawe, bowiem jego motywacje nie różnią się szczególnie od „kościoła walczącego”, ale jako że osoby utożsamiające się z nim postrzegają się jako liberalnych światowców, ich metody represji są o wiele bardziej wysublimowane. Ich chęć zbawienia wszystkich ludzi nie przekłada się na agresywną misyjność i walkę ze Złym, jak ma to w założeniu „Fronda”. O nie! Są otwarci do tego stopnia, że chcą zbawienia bliźniego, nawet gdy ten go nie chce. Zarzyjmy do najnowszego „Znaku” i wywiadu z ks. Wacławem Hryniewiczem. Mówi on, że nie mógłby być szczęśliwy, gdyby osoba, z którą bodaj raz piłem kiedyś herbatę, miała być zatracona na zawsze. Jest to wielka wspaniałomyślność i dobroduszność. Jakie są jednak tego konsekwencje? Ano takie, że pan Jerzy, który ma „negatywny stosunek” do Kościoła katolickiego, a po tym, jak się dowiedział o namaszczeniu, „wpadł w głęboką depresję”, w opinii Hryniewicza musi zostać zbawiony. Jak na ironię mamy tu do czynienia z zupełnym zaprzeczeniem wolności i poszanowania decyzji drugiej osoby. Odsuwam tutaj na bok kwestię faktycznego zbawienia, gdyż nie mamy w to wglądu, a jako katolicy wiemy, gdzie na pewno zbawienie jest – w Kościele. Nie wiemy, jak daleko sięga miłosierdzie Boże – tu z Hryniewiczem można się zgodzić. Ale moim zdaniem z tego założenia wychodzą całkiem inne wnioski niż jego – nie można dokonywać na ludziach gwałtu przy pomocy swojego paradygmatu, swojej soteriologii (teologiczna nauka/doktryna o zbawieniu człowieka – red.). W dialogu religijnym stwierdzenia, że jeśli ktoś będzie dobrym buddystą, to zostanie i tak zbawiony, traktuję jako wymianę uprzejmości. Pod warunkiem, że nie jest to „na serio”. W drugą stronę – ja nie chciałbym, żeby buddysta „na serio” mówił mi, że jeśli będę dobrym katolikiem, to rozpłynę się w Nirwanie (przedstawiam oczywiście bardzo ogólny obraz buddyzmu, będąc w pełni świadomym wewnętrznych różnic).

Jako katolik oczekuję zbawienia takiego, jakie oferuje mi Chrystus, a nie Budda. Oczekuję poszanowania swojej decyzji i takie poszanowanie powinniśmy ofiarować innym. Nie każmy im być zbawionymi na siłę. Powiedzenie komuś innego wyznania, budującego w nim swoją tożsamość i oddającego całe serce, że im bardziej się będzie starał, tym większe prawdopodobieństwo, że zostanie zbawiony w Chrystusie, to wymierzenie prawdziwego policzka. To soteriologiczny gwałt.

W kolejnym „Christianitas” artykuł autora na temat problemów z teologią religii i apologetyką Ojców i dlaczego ta druga jest mniej wykluczająca.