Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Witold Jurasz  24 stycznia 2014

Jurasz: Porzućmy wreszcie polityczny romantyzm

Witold Jurasz  24 stycznia 2014
przeczytanie zajmie 4 min

Sytuacja na Ukrainie, przyznam szczerze, mocno mnie przygnębia. Widzę, jak przegrywamy już nie tylko Białoruś, ale i Ukrainę.

Za wszelką cenę należy uniknąć pełnej realizacji scenariusza siłowego (tj. rozpędzenia Majdanu, masowych aresztów etc.) i przejścia Kijowa z systemu miękkiego autorytaryzmu (który jest, jaki jest, ale przynajmniej daje Zachodowi jakieś narzędzia oddziaływania) do dyktatury. W tym celu należy po pierwsze naciskać na władze ukraińskie, dając im jasno do zrozumienia, że UE nie akceptuje używania siły. Jestem zwolennikiem miękkiego języka w dialogu nawet z dyktaturami, lecz w tej sytuacji chodzi o to, by reżim w Kijowie w dyktaturę się nie przekształcił, więc nadszedł czas na twarde komunikaty (inna sprawa, że niekoniecznie przekazywane w publiczny sposób). Po drugie należy jasno skrytykować opozycję, jednoznacznie artykułując sprzeciw wobec obrzucania milicji butelkami z benzyną.

Zachowanie równowagi (choćby i pozornej, bo wiadomo, komu kibicujemy) jest konieczne po to, aby nie doszło do sytuacji, w której Rosja stanie się „pośrednikiem” (co tylko pozornie jest czystą abstrakcją, bo gdzie jak gdzie, ale w Kijowie „wyłuskać” kogoś z opozycji zawsze można). Wspomniana pozorna równowaga jest ważna, gdyż władza na Wschodzie, która czerpie legitymizację nie z wyborów, a z „majestatu”, jest czuła na prestiż. Tym samym nie będzie na Wschodzie pośrednikiem ten, kto publicznie kogoś ruga.

Trzeba się pogodzić z tym, że opozycja de facto zaczyna przegrywać – im dłużej trwać będą zamieszki, tym mniej będzie na Majdanie ludzi. Nasi politycy i komentatorzy muszą zrozumieć, że na Ukrainie nie dojdzie do żadnej rewolucji. Ugrajmy więc – póki to jeszcze możliwe – tyle, ile się da. Celem powinien być powrót do status quo ante, czyli sytuacji sprzed wprowadzenia drakońskich praw godzących w polityczne wolności Ukraińców. Jednocześnie musimy być świadomi, że ceną, jaką będziemy musieli zapłacić, może być koniec Majdanu.

Aberracją jest ledwie skrywane przez część naszej klasy politycznej kibicowanie zamieszkom na zasadzie, że skoro są skierowane przeciwko władzom, to należy je bezrefleksyjnie popierać. Pomijając fakt, że jestem przeciwny przemocy w polityce, mogę zrozumieć sens używania siły pod jednym zasadniczym warunkiem: trzeba tę siłę wcześniej posiadać.

Opozycja była skłócona przed, w trakcie i po zakończeniu „pomarańczowej rewolucji”. Dziś jest jeszcze słabsza i jeszcze bardziej podzielona. Tym samym zapewne przegra wybory w 2015 r. Po raz kolejny na Majdanie wyrosną namioty protestujących, ale tym razem władza się przygotuje. Gdy więc słyszę „głosy rozsądku”, abyśmy sobie darowali Majdan 2014 i skupili się na tym, by „dopilnować” wolnych wyborów w 2015 r., zastanawiam się, po co? Żeby znów nie mieć pomysłu? Bo niby jaki pomysł na grę można mieć, grając nie przez siebie znaczonymi kartami?

Scenariusz sankcji ma sens przy założeniu, że UE zechciałaby uciec się do polityki kija i marchewki. Pracowałem nad sankcjami wobec Białorusi i wiem, że Bruksela zamiast kija grozi kijkiem, a zamiast marchewki daje mocno nadgniłą „marfefkę”. Sankcje się sprawdzają, gdy są twarde i zdecydowane. Te nijakie (a tylko takie mogą zostać wprowadzone) to doskonały przepis na katastrofę. Ich skuteczność widać na przykładzie Białorusi.

Jeśli dojdzie do dalszego rozlewu krwi, to jakieś sankcje niechybnie zostaną wprowadzone. Moskwa się będzie cieszyć. My ogłosimy moralne zwycięstwo. Niemcy swoje i tak zarobią (Mercedesy sprzedają się zawsze, a Rosja gdyby chciała coś zbudować, i tak kupi cały osprzęt u Siemensa albo w BASF). Włochów to mało obchodzi, a Francuzi i tak po cichu uważają, że Ukraina leży w „strefie wpływów” Rosji.

Co więc robić na Ukrainie? Jerzy Giedroyć napisał kiedyś:

Rewolucję robią robotnicy, nikt inny. A rewolucja zwycięża, jeśli popiera ją inteligencja. To jest abecadło.

Na Majdanie tymczasem mamy 90% inteligencji i 10% zadymiarzy (w Mińsku było – w sensie rewolucyjnym – jeszcze gorzej, bo tam było 100% inteligencji, czyli łatwo było spacyfikować demonstrację). Jeśli więc stawiamy na scenariusz rewolucyjny, to nie nakładajmy sankcji na oligarchów, a wiążmy ich z nami – wtedy może kilku z nich podeśle na Majdan robotników i będzie rewolucja, a nie zadyma. Dbajmy o inteligencję – ale ta, aby móc wypracować scenariusz, czy to rewolucyjny, czy też ewolucyjny (jak kto woli), nie może stracić zakresu wolności, która już ma. Dawajmy więc stypendia opozycji. Ale dawajmy je też władzy. Pamiętajmy, że Amerykanie na stypendia Fulbrighta zapraszali również (przede wszystkim?), jak to się dziś mawia, „resortowe dzieci”. I jakby nie patrzeć, osiągnęli po latach zakładany cel. No właśnie: po latach…

Miewam taki czarny sen: oto za 15 lat na Ukrainie jest sześć głównych kanałów telewizyjnych. Moskwa kontroluje trzy: jeden należy do Gazpromu, drugi do Rosoboroneksportu, a trzeci do Łukoilu. Janukowycz jest „elder statesman” i ma czwarty kanał. Jego synek ma kanał rozrywkowy („Kiev Shore”), a koledzy z Donbasu szósty „Stal TV”. Na Kremlu myślą sobie – po co nam te Majdany co chwila. Zakładają partię proeuropejską i robią uczciwe wybory. A ludzie oglądają telewizję i w wyniku wolnych wyborów prezydentem zostaje Vadim Titushko (który poślubia w międzyczasie kuzynkę Ramzana Kadyrowa).

Zamiast więc rozdawać bigos na Majdanie, zadbajmy o to, by mieć na Ukrainie polskie (zachodnie) restauracje, zachodnie banki i firmy, szybki Internet bez cenzury; zamiast jednego koncertu na Majdanie – ofensywę kulturalną, zamiast romantycznych zrywów raz w końcu porządny, pozytywistyczny program.

Nie wierzę w to, byśmy byli do powyższego zdolni. Nawet, jak znajdzie się jakiś realista u władzy, zaraz i tak zostaje zakrzyczany (to miało i niestety nadal ma miejsce w naszych realiach). Zakładam, że to, co się dziś dzieje na Ukrainie, to po prostu „end-game”, końcowy akord gry, którą zwyczajnie przegraliśmy. Dlatego na pytanie „co dalej?” odpowiadam załączonym filmem.

Tekst został pierwotnie opublikowany na blogu autora.