Orzeł: Bezsens edukacji
PWSZ, czyli Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa. Skrót ten oznacza uczelnie, które tworzyły się masowo w wielu byłych miastach wojewódzkich oraz w paru mniejszych miejscowościach.
Dla Nowego Sącza, Legnicy, Konina czy Jeleniej Góry PWSZ miały być (obok przyznania tytułu powiatu grodzkiego oraz dwuliterowej rejestracji) swego rodzaju wynagrodzeniem za utratę dotychczasowego prestiżu oraz wpływu na sytuację nawet w najbliższym regionie. Zdegradowane praktycznie do poziomu okolicznych małych miejscowości, władze tych miast chciały w jakikolwiek sposób utrzymać chociaż część swojej dotychczasowej pozycji – jak więc zrobić to lepiej i dobitniej, niż tworząc uczelnie i stając się lokalnym ośrodkiem akademickim? W pierwszym roku (1998) funkcjonowania tego typu uczelni powstało ich dziewięć. Kolejny boom przypadł na rok 2001, kiedy otworzono ich osiem. Najmłodsza ze wszystkich, bo zaledwie siedmioletnia, jest instytucja działająca obecnie w Sandomierzu – trzydziesta szósta placówka tego typu. Niestety po blisko szesnastu latach, które upłynęły od otworzenia w Tarnowie pierwszej tego typu szkoły, muszę stwierdzić, że nie spełniają one podstawowej funkcji, do której zostały powołane. A wszystko dlatego, że gdzieś zagubiły się zarówno władze miast, jak i sami żacy.
Powszechny w Polsce boom na studia, sprawiający, że wszyscy chcą się pochwalić tytułem co najmniej licencjata, sprawił, że w pogoni za wykształceniem wyższym młodzi ludzie mocno się pogubili, a w ślad za nimi pogubili się również kanclerze uczelni i władze samorządowe. A przecież te dwie instytucje powinny pełnić kluczową rolę w rozwoju lokalnym i dbać o jego strategię. Dziś student, jeśli pozostaje na studiach w swoim mniejszym mieście, najczęściej albo osiągnął bardzo słabe wyniki na maturze, albo zatrzymują go względy, na które nie ma wpływu, takie jak finanse czy sytuacja rodzinna – taka przynajmniej panuje powszechna opinia. Bardzo mała ilość żaków zostaje w powiatowej mieścinie z przywiązania czy własnego wyboru. Co gorsza, ci „mniej zdolni” kandydaci i studenci wymagają przy tym otwierania coraz to nowych i bardziej wymyślnych kierunków, takich jak stosunki międzynarodowe czy europeistyka. Na miłość boską, średnio mieści mi się w głowie, jak można zajmować się tymi dziedzinami nauki w Krakowie, co dopiero mówiąc o Tarnobrzegu?
Władze Nowego Sącza mogą się pochwalić nowym Instytutem Kultury Fizycznej, który dofinansowano z Unii Europejskiej. Należy zadać sobie jednak dwa pytania. Pierwsze z nich brzmi: jak budowa nowej hali, basenu i boiska ze sztuczną murawą przyczynia się do rozwoju Sądecczyzny? Czy poprzez kształcenie nauczycieli wychowania fizycznego stanie się ona ośrodkiem podobnym do Spały czy chociaż Grodziska Wielkopolskiego, gdzie rokrocznie na zgrupowania przyjeżdżają ekstraklasowe drużyny piłki nożnej czy siatkówki? Śmiem w to wątpić.
Drugim i bardziej istotnym pytaniem jest – dlaczego wszyscy, nie boję się tego określenia, okłamują i mamią studentów i kandydatów perspektywą pracy? Wraz z budową nowiutkiego Instytutu Kultury Fizycznej uruchomiono w moim rodzinnym mieście kierunek fizjoterapia, rzekomo „przyszłościowy”. Jak to możliwe, skoro w Małopolsce można się uczyć masować również w Krakowie (i to na czterech uczelniach!), Tarnowie i Nowym Targu? W związku z tym bardzo dawno zatarła się funkcja, do której Państwowe Wyższe Szkoły Zawodowe zostały powołane – i nie jest nią bynajmniej kształcenie jak największej liczby dusz czy możliwość zapewnienia wszystkim dostępu do wyższego wykształcenia. Jest nią współpraca z lokalną administracją, władzami samorządowymi oraz miejscowym biznesem, w celu kształcenia odpowiednich kadr dla ojczyzn i wspólnot w skali mikro. Kluczem do rozwiązania sytuacji jest odejście od modelu upodabniania się do uczelni położonych w stolicach województw. Nigdy nie uda się stworzyć w Jeleniej Górze szkoły na miarę Uniwersytetu Wrocławskiego, a w Kaliszu nie powstanie Uniwersytet Adama Mickiewicza. Tylko zakończenie szaleńczego pędu po pieniądze z budżetu państwa jest w stanie ukrócić tę, nomen omen, farsę. Tylko przez współpracę i konsultacje z przedsiębiorcami, a także uruchamianie kierunków „pod nich”, uda się uzyskać to, że firmy będą szukać wykwalifikowanych pracowników wśród absolwentów lokalnych PWSZ.
W Państwowych Wyższych Szkołach Zawodowych kształćmy pielęgniarki, ratowników medycznych dla służby zdrowia, inżynierów i specjalistów dla lokalnego biznesu i – jeśli musimy – sprawnych urzędników dla miast i okolicznych gmin. Wraz z postawieniem na edukację zawodową, oferta PWSZ musi stanowić monolit ze strategią rozwoju regionu, a nie widzimisię jakiejkolwiek grupy społecznej. Nie ma więc sensu porywać się na kształcenie politologów, europeistów, historyków czy internacjologów w mniejszych ośrodkach dla samej idei kształcenia. Rola uczelni wyższych w rozwoju mikroojczyzn, zwłaszcza tych mniejszych, jest nieoceniona i nie może być w związku z tym traktowana jak do tej pory, czyli po macoszemu.