Nie ma racjonalnych powodów, żeby odmówić osobom transpłciowym prawa do autoidentyfikacji [POLEMIKA]
W skrócie
Problem właściwego odnoszenia się do osób transpłciowych stał się kolejnym tematem sporu między konserwatystami a lewicą. Jednak mimo głosu sprzeciwu, który podnoszą konserwatyści, nie ma dobrego powodu, żeby odmówić osobom transpłciowym prawa do swobodnej autoidentyfikacji. Odniesienia do biologii, języka lub norm społecznych, choć na pierwszy rzut oka sugerują, że rację mają przeciwnicy zmian, nie dają tak naprawdę żadnych rozstrzygnięć. Pragmatyzm każe nam więc zaakceptować prawo osób transpłciowych do autoidentyfikacji.
Sprawa aresztowania Margot wprowadziła do polskiej debaty publicznej wątek, który na Zachodzie już od dłuższego czasu jest polem walki między prawicą a lewicą: stosowanie preferowanych form gramatycznych wobec osób transpłciowych. W poniższym tekście przez osoby transpłciowe będę rozumiał takie, które identyfikują się jako kobiety, mimo że przy urodzeniu ze względu na zewnętrzny wygląd ciała przypisano im płeć męską (są to transkobiety) oraz takie, które identyfikują się jako mężczyźni, mimo że przy urodzeniu ze względu na zewnętrzny wygląd ciała przypisano im płeć żeńską (są to transmężczyźni). Trzeba pamiętać, że jest to zawężenie tematu, które nie obejmuje wszystkich różnorodnych zjawisk związanych z tożsamością płciową.
W niedawnym tekście opublikowanym na łamach KJ Konstanty Pilawa bronił stanowiska, zgodnie z którym konserwatysta nie ma dobrych powodów do nazywania osób transpłciowych zgodnie z ich preferencjami. Zdaniem Pilawy konserwatysta ma natomiast mocne podstawy, by określać osoby transpłciowe zgodnie z tym, co sugeruje zewnętrzny wygląd ich ciała, a nie zgodnie z deklarowaną przez nie tożsamością. W swoich rozważaniach opiera się on na dwóch założeniach. Po pierwsze, płeć osoby jest determinowana przez cechy biologiczne, a nie jest kwestią decyzji czy rodzajem społecznej konstrukcji. Po drugie, transpłciowość jest zaburzeniem tożsamości płciowej, a nie alternatywną formą tożsamości równoważną typowej męskości i kobiecości.
Poniżej nie będę rozważał prawdziwości tych założeń. Przez wielu konserwatystów są one uznawane w jasny sposób za prawdziwe, podczas gdy przez lewicę zainteresowaną kwestią LGBT są uważane w oczywisty sposób za fałszywe. Zamiast tego będę argumentował, że nawet jeśli te założenia są prawdziwe, to konserwatysta i tak nie ma dobrych racji, aby odmówić osobom transpłciowym zwracania się do nich zgodnie z ich preferencjami. W tym celu rozważę cztery strategie, jakie może przyjąć konserwatysta. Po pierwsze, może uznać, że autoidentyfikacja osób transpłciowych jest fałszywa na gruncie biologicznym. Po drugie, może twierdzić, że autoidentyfikacja osób transpłciowych łamie normy używania języka. Po trzecie, może argumentować normatywnie, że akceptowanie autoidentyfikacji osób transpłciowych jest czymś niewłaściwym, gdyż stanowi nieuzasadnioną normalizację zaburzenia. Wreszcie po czwarte, konserwatysta z pozycji esencjalistycznych może uznać, że ze swojej natury każdy człowiek jest kobietą bądź mężczyzną, nawet jeśli empiryczne cechy płciowe są niejednoznaczne.
Biologia niczego nie rozstrzyga
Rozważmy transpłciową osobę X, której przypisano płeć męską, lecz która identyfikuje się jako kobieta. Konserwatysta może odmówić tej autoidentyfikacji, twierdząc, że zdanie „X jest kobietą” jest fałszywe, ponieważ X posiada męskie ciało, a to właśnie biologiczne cechy ciała determinują płeć. Jednakże na gruncie współczesnej biologii płeć nie jest określana jedynie przez zewnętrzny kształt ciała, ale także przez inne cechy, związane między innymi z działaniem układu hormonalnego, układem chromosomów, reprezentacją ciała w centralnym układzie nerwowym czy też funkcjonowaniem metabolizmu.
U większości osób te elementy są ze sobą odpowiednio skorelowane, tak że możemy mówić o spójnej męskiej lub żeńskiej tożsamości płciowej. Nie zawsze jednak tak się dzieje. U niektórych ludzi część cech typowo męskich może współistnieć z cechami typowo żeńskimi. Odpowiednie kombinacje takich cech mogą doprowadzić do sytuacji, w której osoba mimo posiadania stereotypowo męskiego ciała odczuwa dysonans, który prowadzi do autoidentyfikacji jako kobieta.
W konsekwencji w wypadku rozważanej wyżej transpłciowej osoby X na gruncie biologii ani zdanie „X jest kobietą”, ani „X jest mężczyzną” nie jest w jasny sposób prawdziwe, ponieważ dla każdego z tych zdań można znaleźć biologiczne cechy wspierające zarówno ich prawdziwość, jak i fałszywość. Dlatego też wyboru pomiędzy tymi zdaniami nie można dokonać na gruncie samej biologii, lecz trzeba zastosować jakąś pragmatyczną konwencję. W tej sytuacji lepsza wydaje się ta, która akceptuje autoidentyfikację osób transpłciowych. Odmówienie bowiem osobie uznania istotnej dla nich tożsamości nie może opierać się jedynie na czynnikach subiektywnych, takich jak niechęć do zmiany nawyków językowych lub dyskomfort, jaki wiąże się z dostosowaniem do wymogów nowej sytuacji. Aby odmówić komuś istotnej tożsamości, trzeba by wykazać, że dana autoidentyfikacja opiera się na jakimś fałszu. W przypadku osób transpłciowych biologia nie daje jednak podstaw do takiego rozstrzygnięcia.
Zastosowanie takiej konwencji nie kłóci się z założeniem o biologicznym charakterze płci, lecz wręcz opiera się na motywowanym biologią rozpoznaniu, że u osoby transpłciowej może występować niestandardowa kombinacja cech biologicznych. Co więcej, zastosowane rozwiązanie nie kłóci się z uznaniem transpłciowości za zaburzenie tożsamości płciowej. Natura tego zaburzenia jest właśnie taka, że płci nie da się w prosty sposób określić, odwołując się do biologii, lecz trzeba przyjąć pewną konwencję.
Język jest nieostry i nie daje kryteriów
Alternatywnie konserwatysta może argumentować, że zdanie „X jest kobietą” należy odrzucić nie ze względu na cechy biologiczne, ale dlatego że w nieuprawniony sposób łamałoby to standardy posługiwania się językiem. Wedle takiego stanowiska znaczenie wyrazu „kobieta” po prostu nie jest takie, że ten termin można zastosować do transpłciowej osoby X. Trzeba jednak pamiętać, że terminy używane w języku potocznym nie mają ustalonych definicji i w większości są nieostre. Przykładowo kompetentny użytkownik języka polskiego jest w stanie skutecznie posługiwać się terminem „krzesło”, mimo że nie istnieje żadna precyzyjna, powszechnie akceptowana definicja krzesła. Zazwyczaj istnieją jakieś typowe obiekty, takie jak meble z czterema nogami, oparciem i płaskim miejscem do siedzenia, które bez wątpliwości nazywane są krzesłami. Jednakże wraz z oddalaniem się od tych typowych obiektów pewność w stosowaniu terminu „krzesło” spada, aż w końcu natrafiamy na przedmioty, co do których nie mamy pewności, czy wciąż należy nazywać je krzesłami, czy może fotelami albo taboretami. Sposób działania języka nie dostarcza tu odpowiedzi, zatem ponownie trzeba zgodzić się na użycie jakiejś konwencji.
Podobnie sprawy mają się z osobami transpłciowymi, które z punktu widzenia języka potocznego nie są typowymi kobietami bądź mężczyznami. W tej perspektywie osoba X ma pewne cechy, które skłaniałby do użycia terminu „kobieta”, i inne, które skłaniałyby do użycia terminu „mężczyzna”.
Analogicznie jak w wypadku odwołania się do biologicznej determinacji również język potoczny nie określa, które z tych użyć jest jedynym poprawnym. Ponownie trzeba przyjąć tu jakieś pragmatyczne rozwiązanie, a lepsza wydaje się ta konwencja, która akceptuje czyjąś autoidentyfikację i z przyczyn subiektywnych nie odmawia osobie istotnej tożsamości.
Również w tym przypadku w żaden sposób nie zaprzecza się biologicznemu charakterowi płci ani nie łamie się konserwatywnego założenia, że transpłciowość jest zaburzeniem. Wręcz przeciwnie, konserwatysta mógłby bez problemu uznać, że właśnie specyficzny charakter biologicznego zaburzenia, jakim jest transpłciowość, domaga się wytworzenia odpowiedniej, nowej konwencji językowej.
Dodatkowo warto zauważyć, że tego typu pragmatycznie motywowane konwencje nie są niczym obcym na gruncie języka polskiego. Na przykład terminy „dziecko” i „rodzic” w typowych przypadkach mają zastosowanie do osób, które łączy odpowiednia biologiczna relacja. Jednakże, używając języka zgodnie z motywowaną pragmatycznie konwencją, terminy te stosujemy również do dzieci adoptowanych i ich przybranych rodziców, choć nie występuje pomiędzy nimi biologiczne powiązana. Ten przykład pokazuje, że zastosowanie podobnej konwencji w wypadku terminów takich jak „kobieta” i „mężczyzna” nie jest złamaniem sposobu, w jaki funkcjonuje język, lecz właśnie wykorzystaniem istniejących już językowych zasobów.
Transpłciowość nie niszczy konserwatywnych norm
Konserwatysta może także uznać, że autoidentyfikację osób transpłciowych należ odrzucić nie dlatego, że jest fałszywa, lecz dlatego, że jest czymś złym: normalizacją zaburzenia biologicznej płciowości. Wartością dla konserwatysty jest realizowanie klasycznych, spójnych tożsamości męskich i żeńskich, a nie wspieranie identyfikacji rozbijających tę spójność. W istocie jest jednak zupełnie na odwrót i konserwatysta, który widzi wartość etyczną w spójnych tożsamościach płciowych, powinien właśnie wspierać osoby transpłciowe w ich autoidentyfikacji.
Osoby transpłciowe przez określanie siebie jako kobiety bądź mężczyzny, a czasem przez bardziej radykalne środki, takie jak terapia hormonalna lub zabiegi operacyjne, starają się uzyskać większy stopień spójności płciowej pomimo trudności, na jakie natrafiają ze względu na nietypową kombinację zewnętrznych i wewnętrznych cech biologicznych. Co więcej, jak wskazałem w poprzednich sekcjach, ani na gruncie biologii, ani na gruncie norm językowych nie ma podstaw, aby wybraną przez nie autoidentyfikację uznać za fałszywą.
Z tego powodu konserwatysta, odmawiając osobie transpłciowej uznania jej autoidentyfikacji, tak naprawdę działa przeciwko ideałowi płciowej spójności, umacniając odczuwany przez osobę transpłciową dysonans. W konsekwencji faktyczna troska o ideał płciowej spójności powinna polegać na życzliwym uznaniu transpłciowej identyfikacji i wspieraniu takich osób w harmonijnym realizowaniu ich tożsamości.
Esencjalizm płci wcale nie pomaga
Ostatnim dostępnym dla konserwatysty wariantem jest przyjęcie metafizycznego, płciowego esencjalizmu, zgodnie z którym każda osoba jest jednoznacznie mężczyzną lub kobietą, nawet jeśli taka spójna tożsamość nie wynika z aktualnie posiadanej przez nią kombinacji biologicznych cech. Oczywiście pojawia się tutaj wątpliwość, czy wybierając taki wariant, konserwatysta faktycznie pozostaje wierny swojemu założeniu o biologicznym charakterze płci, skoro okazuje się, że płeć osoby nie jest określana przez faktycznie posiadane biologiczne cechy. Jednakże nawet jeśli pominiemy ten problem, to odwołanie do płciowego esencjalizmu także nie daje podstaw do odmówienia osobie transpłciowej jej autoidentyfikacji.
Rozważmy ponownie naszą przykładową osobę X, która identyfikuje się jako kobieta. Płciowy esencjalizm gwarantuje, że albo prawdziwe jest zdanie „X jest mężczyzną”, albo zdanie „X jest kobietą”, gdyż na gruncie esencjalizmu każdy człowiek ma płeć, która może przybrać tylko jedną z dwóch form. Jednakże przyjęcie esencjalizmu nie pozwala jeszcze ustalić, które z tych zdań jest prawdziwe w przypadku osoby X. Empiryczne cechy biologiczne dają tu niejednoznaczny werdykt, a nie mamy żadnej dodatkowej władzy poznawczej, która pozwoliłaby uzyskać wgląd w treść nieempirycznej płciowej esencji w przypadku konkretnej osoby X. Być może jest tak, że u osoby X występuje konflikt między fizyczną strukturą ciała a reprezentacją ciała w mózgu i wedle płciowej esencji racja stoi po stronie ciała, zatem X jest mężczyzną. Być może jednak wedle płciowej esencji racja stoi po stronie reprezentacji w mózgu, zatem X jest kobietą. Samo założenie płciowego esencjalizmu nic jeszcze w tej kwestii nie rozstrzyga. W konsekwencji ponownie trzeba zdecydować się na jakąś konwencję i, jak wskazywałem wcześniej, mocniejsze uzasadnienie ma przyjęcie konwencji akceptującej autoidentyfikację osób transpłciowych.
Podsumowując, okazuje się że ani fakty na temat biologii, ani reguły posługiwania się językiem, ani normatywny ideał płciowej spójności, ani nawet założenie płciowego esencjalizmu nie dostarczają dobrych racji do odmówienia osobom transpłciowych ich autoidentyfikacji. Jest tak nawet wówczas, gdy zaakceptuje się konserwatywne założenia o biologicznym charakterze płci i rozumieniu transpłciowości jako zaburzenia tożsamości płciowej. W konsekwencji odmowa uznania autoidentyfikacji musi opierać się na jakichś subiektywnych przesłankach, takich jak niechęć do wysiłku związanego ze zmianą dotychczasowej praktyki. Jednakże trudno uznać, aby dla konserwatystów wytrwale śledzących przejawy „dyktatury relatywizmu” i ubolewających nad dominacją emocji nad rozumem we współczesnej kulturze takie subiektywistyczne stanowisko mogłoby być atrakcyjne.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.