Przyszła Wiosna, a wraz z nią nowa wojna
W skrócie
Robert Biedroń kłamie, gdy mówi, że nie chce wojny polsko-polskiej. Chce jej w wydaniu jeszcze bardziej brutalnym niż dzisiejszy plemienny spór. Zastąpienie skądinąd żenującego i niedotykającego fundamentalnych spraw konfliktu anty-platformersów z anty-pisowcami wojną kulturową to najgorsze, co może nas spotkać. Leczenie dżumy cholerą brzmi jak eufemizm, gdy zastanowimy się na poważnie nad konsekwencjami, które przyniosłoby zdobycie przez partię Wiosna istotnej pozycji na polskiej scenie politycznej.
Robert Biedroń miał wybór. Jego opowieść o Polsce, którą przedstawił na łamach programowej książki, Nowego rozdziału, miała spory potencjał inkluzyjności. Wiele diagnoz, które postawił – od wykluczenia transportowego milionów Polaków po coraz groźniejszy cywilizacyjnie problem samotności; od potrzeby jawności życia publicznego po konieczność bardziej konsekwentnej realizacji zasady pomocniczości – mają charakter nie ideologiczny, a pokoleniowy. Biedroń zgromadził wokół siebie grono często naprawdę kompetentnych i doświadczonych młodych liderów środowisk obywatelskich i ekspertów społecznych – szczerze lewicowych, ale też ideowych i pewnie kierowanych dobrymi intencjami. Wreszcie, całą swoją opowieść starał się przekazywać językiem republikańskim, a chcąc fundować jej symboliczny fundament na micie Tadeusza Kościuszki, sugerował, że być może opowieść ta ma być włączająca, pokoleniowa i wyrywająca nas z jałowego sporu anty-PO z anty-PiS-em.
Gdyby konsekwentnie postawił na konkretne postulaty systemowych zmian – tak w politycznej praktyce, jak i w kształtowaniu narodowej wyobraźni co do wyzwań, przed którymi jako wspólnota stoimy – być może rzeczywiście jego inicjatywa byłaby kolejnym wyłomem w zgnuśniałej rzeczywistości wojny polsko-polskiej.
Takich – ideowo i organizacyjne skrajnie różnych – wyłomów już trochę jest: są nimi formacja Pawła Kukiza, jest nią (choć obawiam się niestety, że już raczej „była”) Partia Razem, są nimi ruchy miejskie, szereg organizacji pozarządowych i wreszcie młodych środowisk ideowych, choćby te spod znaku projektu „Spięcie”. Za taki wyłom jestem w stanie wreszcie postrzegać dziś urząd Rzecznika Praw Obywatelskich, którego piastun Adam Bodnar, stojąc na gruncie podobnych do Biedronia poglądów zdecydował, z szacunku do Konstytucji RP i majestatu własnego urzędu, nie wykorzystywać tej funkcji do forsowania najbardziej kontrowersyjnych postulatów światopoglądowych radykalnej lewicy obyczajowej.
Niestety w czasie wczorajszej konwencji inaugurującej działalność Wiosny maska opadła. Biedroń kłamie, gdy mówi, że nie chce wojny polsko-polskiej. Chce jej w jeszcze bardziej brutalnym i dzielącym wydaniu. Po prostu zaproponował przekierowanie jej na bardziej wygodny dla siebie, ale też bardziej krwawy, front.
Trudno inaczej podsumować wczorajsze zapowiedzi Biedronia. Powiedział wprost, że jego formacja chce dokonać gwałtu na porządku aksjologicznym, który gwarantuje dziś Konstytucja RP. Zapowiedział realizację postulatów, które oznaczają złamanie szeregu norm konstytucyjnych nie przejmując się tym, że równolegle prezentował swoją formację jako stojącą na straży ustawy zasadniczej i rozliczającej innych z jej łamania.
Potwórzmy: artykuł 18 jednoznacznie definiuje małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, co jest nie do pogodzenia z wyrażonym wprost żądaniem „równości małżeńskiej” dla par homoseksualnych. Postulat aborcji na życzenie do 12 tygodnia jest nie tylko naruszeniem wątłego tzw. kompromisu aborcyjnego, ale też wystąpieniem przeciw art. 30 i 38 konstytucji oraz orzecznictwu Trybunału Konstytucyjnego z 1997 r. Obiecał likwidację klauzuli sumienia gwarantowanej art. 53 Konstytucji oraz orzekł, że nauczanie religii w szkołach, dopuszczone expressis verbis tym samym artykułem ustawy zasadniczej, jest jego zdaniem nie do pogodzenia z, skądinąd pozakonstytucyjną, kategorią „świeckiego państwa”. Na dokładkę zaserwował nam jeszcze odrobinę antypaństwowego jakobinizmu deklarując, że w jawnej sprzeczności z art. 198 Konstytucji zamierza postawić przed Trybunałem Stanu Jarosława Kaczyńskiego. „Łamiąc Konstytucję rozliczymy łamiących Konstytucję” – trudno o lepszy przykład politycznej hipokryzji. Szybko przyszło Biedroniowi przyswojenie zasad, jakie rządzą partyjnym sporem, który obiecywał zażegnać.
By było jasne – mam pełną świadomość, że są w Polsce osoby wyznające analogiczne poglądy. Mają do tego święte prawo. Bycie zwolennikiem aborcji na życzenie może mi się wydawać postawą nieodpowiedzialną, głęboko antyhumanitarną i moralnie złą, ale nie zamierzam nikomu odbierać prawa do zajmowania takiego stanowiska. Tak długo, jak nie zamierza z tego czynić głównego oręża w partykularnej, partyjnej walce i eskalowaniu napięć między Polakami, jak również dopóki jest to konstytucyjny (sic!) postulat de lege ferenda, możemy się starać różnić w cywilizowany sposób i przekonywać do swoich racji.
Przez ten pryzmat pozytywnie oceniam część dorobku Partii Razem, która co do zasady świadoma poziomu podziałów między Polakami w swoim kilkuletnim dorobku koncentrowała się w pierwszej kolejności na sprawach społecznych i gospodarczych. Z tej perspektywy zwolennicy zmiany prawa aborcyjnego (i to w obie strony) powinni patrzeć na tę dominującą część prawicy, która nie czyniła w ostatnich latach – świadoma delikatności problemu i wysokiej temperatury sporu – z tego tematu głównego pola walki politycznej. W czasach brutalnej, plemiennej wojny potrzebujemy raczej poszerzania przestrzeni trudnego czasem pokoju, niż otwierania nowych frontów.
W przekierowaniu wojny polsko-polskiej na nowy front Biedroń zwyczajnie zwietrzył jednak swój polityczny interes. Ma zresztą poniekąd rację – rozpoczynając samodzielną drogą polityczną od wyborów do Parlamentu Europejskiego wie, że potrzebuje mobilizacji najbardziej radykalnego elektoratu i zogniskowania wokół siebie emocji na polskiej scenie politycznej.
Mizerna frekwencja, wynikający z niej „niski próg wejścia” do PE, cztery miesiące do europejskiej elekcji – to wszystko sprzyja eksponowaniu najbardziej kontrowersyjnych postulatów. Biedroń chce powtórzyć drogę ugrupowania Janusza Korwin-Mikkego, który właśnie tą ścieżką zagwarantowało sobie przed pięcioma laty wyborczy sukces.
Tyle tylko, że powiela w ten sposób najgorsze schematy polskiego życia partyjnego – partykularny interes jego formacji przeważył nad szacunkiem dla Konstytucji, deklaratywną chęcią zakończenia wojny polsko-polskiej i wreszcie odmienianą przez wszystkie przypadki w Nowym rozdziale troską o dobro wspólne.
Niespełna dwa tygodnie temu Biedroń deklarował, odnosząc się do sporu PO-PiS-u i bojkotu mediów publicznych, że „to nie jest jego wojna”. Owszem – nie jest jego, bo to nie on może na niej najwięcej zyskać. Okazał się pojętnym uczniem partyjnego establishmentu III RP. Postępuje dokładnie tak, jak zwaśnione obozy Prawa i Sprawiedliwość oraz Platformy Obywatelska, które od lat instrumentalnie traktują państwo i Konstytucję na potrzeby swych partykularnych interesów.
Przekierowanie wojny polsko-polskiej z frontu koteryjno-plemiennego (PO-PiS) na front wojny kulturowej to przyspieszenie w drodze ku przepaści. Jałowy spór ostatnich lat kosztował nas już wystarczająco wiele blizn na wątłej wspólnocie, którą jako Polacy współtworzymy. Chcemy pokoju, ale niestety wiele wskazuje na to, że wraz z nadejściem Wiosny musimy szykować się do wojny.