Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Barłomiej Smoleń  9 listopada 2013

Smoleń: Artystyczne poniżenie

Barłomiej Smoleń  9 listopada 2013
przeczytanie zajmie 3 min

Łzy jak krople deszczu spływały mu po twarzy. Günter Brus podczas performance’u nie wstydzi się nikogo. Nie potrafi zapanować nad trzęsącymi się rękoma, jak przypadkowy morderca, który niechcący pozbawił życia najbliższą mu osobę. Cały zakrwawiony i nagi drży, jak gdyby wizja apokalipsy życia była coraz bliższa, nadciągała z daleka i nabierała wyczekiwanego tempa.

Podobno kot ma dziewięć żyć.

Ile żyć ma zdesperowany człowiek?

Jak daleko sięga wpływ impulsu?

Ile waży ludzkie życie?

Pisał Dostojewski w „Graczu”: Może po doznaniu tylu wrażeń dusza przestaje się nimi nasycać, tylko rozdrażnia się i żąda wrażeń coraz mocniejszych, aż do zupełnego wyczerpania.

Günter Brus, kreując akcjonizm wiedeński, dostał się przebojem w najbardziej ekstremalne rejony sztuki, wyrażając jednocześnie bunt wobec zakłamania, pruderii i hipokryzji powojennej Austrii. Wspólnie z Hermannem Nitschem i  Ottonem Muehlem odrzucił szeroko pojęte słowo i pismo, by, wprowadzając na piedestał ciało i jego reakcje, ograbić człowieka z jego przyzwyczajeń, wartości i uprzedzeń. Ostatnia z wymienionych postaci, Otto Muehle, oskarżony o seksualne wykorzystywanie nieletnich, skończył w więzieniu. W swojej twórczości zawarli to, co w homo sapiens najobrzydliwsze i najpodlejsze – zdolność do autodestrukcji. Samozagłada to u akcjonistów nierzadko orgiastyczny seks, mocz, tortury i rytualne wyzwolenie. Jest więc u nich miejsce na ordynarną pogardę dla symboli religijnych i wypracowanej przez wieki kultury osobistej.  Lata 70. ubiegłego wieku to bez wątpienia lata rozbitego emocjonalnie Brusa i jego kolegów oraz ich obrazoburczych występów, wyrażających eden zdesperowanego umysłu człowieka naszych czasów.

Günter Brus jest bowiem pretensjonalnie niegrzeczny, wybuchowy, macha rękoma, gestykuluje z Freudem z pasją i wyczuciem. „Próba wytrzymałości” to próba niepokojąca i niewygodna. Przyprawiająca o mimowolne drżenie powiek i przenikający przez aksony ból głowy.

W pławiącym się we krwi Brusie jest miejsce na wszystko, co przynosi mocne wrażenia, co zapewnia i gruntuje poczucie prawdziwego życia, i co wreszcie zostało wyklęte i wytępione przez ówczesny świat i ówczesne społeczeństwo. Jest w nim miejsce na pozorne zło, zło niezłożone i niejednoznaczne, oburzające i zmuszające do pytań.

Pełzający we własnych wydzielinach artysta „obdziera świat ze skóry”, demaskując jego podłość i zło. W przejmujący sposób pokazuje, że człowiek ograniczany i  tłamszony nie jest sobą, przeżywa bez wyższego wymiaru to krótkie życie; przypomina, dlaczego tak ważne jest troskliwe obchodzenie się z szansą na zmiany, pielęgnowanie jej jak chorowitego niemowlaka.

Tym, którzy nie boją się spojrzeć patologii w twarz, Brus proponuje pot i łzy, ekshibicjonizm i samookaleczenie. W cielesnym upokorzeniu austriacki twórca widzi szansę na możliwość decydowania o własnym końcu, a nadstawiając samemu sobie drugi policzek, obdziera tożsamość z jej wartości.

Ruchy ciała Güntera Brusa wyrażają cały ból wszechświata.

Artysta sam do końca nie rozumie i nie kontroluje własnej rzeczywistości,i nie kryje się z tym. Pierwotna natura zwróciła Güntera Brusa w wymiar rzeczywisty, ale niezrozumiały, do świata śmiertelników, pozbawionego wiary, nadziei i miłości.

Nie może sobie przypomnieć, jak trzymać pędzel, jak dobierać kolory. Czuje się, jak gdyby nigdy tego nie robił, jak nowicjusz w skórze profesjonalisty. Jest wyzuty od środka, ograniczony i pusty.

Günterowi Brusowi intelektualnie bardzo blisko do twórczości beatników – do Williama Burroughsa, Allena Ginsberga i Aldousa Huxleya. Blisko do Larsa von Triera, Gaspara Noe. I w końcu do Marilyna Mansona.

 Wizualna podróż z Brusem jest więc podróżą w wyrzuty sumienia, w rytm serca, w głąb neurotycznego i niespokojnego świata. Do miejsc, w których nie można stać spokojnie i palić papierosa. Ale można płakać i wrzeszczeć.

We własnym otoczeniu nie odnajduje performer ani dobra, ani przyzwoitości.

W każdym zadanym sobie cierpieniu widzi więc Brus cierpienie drugiego człowieka.