Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Conrad Gadomski  8 listopada 2013

Gadomski: Wolny rynek polską racją stanu

Conrad Gadomski  8 listopada 2013
przeczytanie zajmie 4 min

Jeszcze dekadę temu poglądy wolnorynkowe w polskim parlamencie nie były niczym niezwykłym. Powszechnie obnosiło się z nimi wielu posłów z różnych sił politycznych. Chociaż nigdy nie stanowili oni większości, przez co niemożliwy był do powtórzenia sukces PRL-owskiej ustawy Wilczka, w tzw. „wolnej Polsce” po 1989 r. z mównicy sejmowej można było słyszeć głos rozsądku.

Dzisiejsza kasta rządząca przestała służyć interesowi narodowemu, jakim jest wprowadzenie wolnego rynku i klasycznego kapitalizmu, którego epoki nigdy Polska nie przeżyła. Służą natomiast rozrośniętej biurokracji i możnym brukselskim, na kolanach czekając na deszcz euro, obiecanych nam w celu pobudzenia rozwoju gospodarczego. Wykazują naiwną wiarę, że PKB będzie rosnąć samo, ciągnięte przez gospodarki państw strefy euro niczym stary wagon przez nowoczesną lokomotywę od Pendolino.

Wielu ludzi zadaje sobie dzisiaj pytanie, dlaczego państwa, które w 1989 były dużo od nas biedniejsze, dzisiaj pobiły nas na całej długości? Politycy wmawiają Polakom, że muszą upłynąć dziesięciolecia, zanim osiągniemy poziom rozwoju gospodarczego państw zachodnich. Tymczasem idealnym zaprzeczeniem tej tezy jest sytuacja np. Indii czy Chin. Dzieje się tak, ponieważ przedsiębiorczość i pracowitość naszych rodaków, która winna być kołem zamachowym polskiej gospodarki, ograniczana jest interwencjonizmem państwowym.

Interwencjonizm oznacza, że rząd, zamiast ograniczać swoją rolę do zapewnienia bezpieczeństwa i spokoju wewnętrznego i międzynarodowego, ingeruje również w mechanizmy rynkowe. W największym uproszczeniu – rząd chce zmusić producentów do produkowania towarów w inny sposób i sprzedawania ich po innych cenach, niż te, które dyktują konsumenci. Podstawowym narzędziem służącym państwu do ingerowania w gospodarkę jest kontrola cen. Paradoksalnie, rządy zwykle są zmuszone używać tej metody wskutek swoich własnych błędów. Dzieje się to wtedy, kiedy wypuści się do obiegu zbyt dużo środków finansowych, co natychmiast powoduje spadek wartości pieniądza i wzrost cen.

Załóżmy, że gwałtownie wzrosła cena mięsa. Pretensje obywateli natychmiast są kierowane do rządu, co w demokratycznych państwach skutkuje błyskawiczną utratą poparcia i widmem porażki w najbliższych wyborach. Aby zaradzić zaistniałej sytuacji, na szczytach władzy podejmuje się decyzję o ustanowieniu ceny maksymalnej. Cena ta jest niższa niż potencjalna cena rynkowa. Niższe ceny zwiększają popyt na wyroby mięsne, ale z drugiej strony przedsiębiorcy są zmuszeni sprzedawać je z korzyściami niższymi niż koszt wyprodukowania. W takiej sytuacji producent może tylko ograniczyć produkcję. W ten właśnie sposób interwencja spowodowała, że na rynku jest za mało produktu w stosunku do zapotrzebowania. Dzieje się tak za każdym razem, kiedy państwa chcą ingerować w wolną relację rynkową na linii konsument-producent. Podobnie negatywne skutki odnoszą wszelkie inne metody, mające „usprawnić” naszą gospodarkę; np. racjonowanie powoduje, że pożądany produkt są w stanie nabyć tylko określone przez urzędnika osoby.

Interwencjonizm ma jeszcze jedno oblicze – w każdym wypadku ogranicza lub wręcz zabija konkurencję, która jest motorem napędowym gospodarki. Wolny rynek sprawdza się dlatego, że jest innowacyjny, a produkty z roku na rok stają się tańsze i lepsze jakościowo. Każdy producent, kierowany chęcią zysku, stara się być lepszym od konkurenta. Im jest ich więcej, tym bardziej muszą się starać. Ingerencja rządu zaburza ten mechanizm. Prawie zawsze powoduje, że na rynku zostają tylko najwięksi gracze, których stać na dostosowanie się do nowych reguł, ustalanych nie przez konsumentów, a przez urzędników. Weźmy przykład: w systemie wolnorynkowym każdy może otworzyć bar i sprzedawać w nim to, co tylko potrafi przyrządzić. Decyzją konsumenta pozostaje, który lokal wybierze. Zapewne będzie on czysty, tani i oferujący smaczne jedzenie. Kiedy do gry wkracza państwo, nie każdego stać na dostosowanie swoich lokali, kart menu czy sposobu przygotowywania potraw do nowych dyrektyw. Najmniejsze firmy zwykle upadają.

Najgroźniejszą twarzą etatyzmu gospodarczego jest jednak coś innego. W każdym systemie, którego gospodarka oparta jest na ingerencji państwa, sfery biznesu i polityki przenikają się. Stwarza to wielkie możliwości i pokusy zarówno dla przedsiębiorców, jak i dla urzędników państwowych. Nietrudno odgadnąć, że oni stale im ulegają. Kiedy to urzędnik, a nie rynek, ma podjąć ważną decyzję, który biznesmen nie postara się o zaskarbienie sobie łask? Przykładów nie trzeba długo szukać – wystarczy zobaczyć, co Unia Europejska zrobiła z rynkiem żarówek. Wprowadzając bzdurne regulacje spowodowała, że cały rynek został zmonopolizowany przez zaledwie kilka przedsiębiorstw. Pozostałe musiały upaść. Skończyło się to tak, że kupujemy bardzo drogie żarówki, które wbrew propagandzie wcale nie są korzystne dla środowiska. Podobna rzecz ma się z polskimi autostradami. Dziwaczny przepis o ekranach dźwiękochłonnych spowodował, że mamy najdroższe drogi szybkiego ruchu w Europie!

Jak napisał Cyceron – Historia jest nauczycielką życia. Przed naszymi rządzącymi stoi więc trudne zadanie: muszą odrobić pracę domową z przeszłości. Trzeba dostrzec, że centralne planowanie czy jakiekolwiek inne ingerowanie państwa w gospodarkę zawsze kończy się zabiciem rozwoju, korupcją i zmonopolizowaniem wielu gałęzi gospodarki. Polska ma dobry wzór, za jakim powinna podążać – uchwalona jeszcze w 1988 r. „ustawa Wilczka” była tworem bardzo wolnorynkowym, zrzucającym z gospodarki wszelkie hamujące ją okowy interwencjonizmu. Spowodowała ona najszybszy w historii rozwój naszego państwa. Kraje, które podążyły tą samą drogą, dzisiaj są potęgami gospodarczymi. Już nadszedł czas na kapitalizm! Bo wolny rynek jest polską racją stanu.