Purski: Gowin a polityka zagraniczna
Wśród zaangażowanych środowisk ostatnia sobota była niczym ożywczy haust świeżego powietrza. Społecznicy, młodzi adepci sztuki politykowania, samorządowcy oraz wszyscy dla których Polska jest najważniejsza, z entuzjazmem podchwycili ideę przedstawioną przez „mesjasza polskiego republikanizmu” – Jarosława Gowina.
Jedna godzina w tygodniu dla Polski: tyle wystarczy, żeby rozruszać kraj i jego dogmatycznie drzemiących obywateli. Dużo słów oraz wiele dobrych pomysłów padło podczas konwencji Gowina, a mimo tego zabrakło oferty dla tych, którzy na państwo patrzą nieco szerzej, wychodząc poza swoją gminę czy województwo. Krótko mówiąc: zabrakło polityki zagranicznej.
Ogólnikowych obietnic o „podmiotowej Polsce w Europie” nie możemy przecież traktować poważnie. Zbyt dużo już o tym słyszeliśmy z ust liderów PO i PiS, żeby nie zdawać sobie sprawy, iż takie cliché zwiastuje zazwyczaj brak pomysłu na prowadzenie polityki międzynarodowej. Pozostaje mieć nadzieję, że na pewnym etapie Gowin zaprezentuje także własną wizję polskiej polityki zagranicznej. W innym wypadku jego ambitny program reform kraju może się rozjechać, z powodu braku określonego celu. Tak już jakoś jest, że właśnie względny konsensus, co do polityki zagranicznej cechuje najskuteczniej działające państwa.
Biznesplan dla Polski
Każdy kto pisał kiedyś strategię, biznesplan albo projekt dla organizacji pozarządowej wie doskonale, że najlepiej wychodzą te, które mają jasno określony cel ogólny oraz cele szczegółowe. Jakiekolwiek większe przedsięwzięcie, jeśli miałoby się składać jedynie z różnych, nawet dobrych działań, nie spiętych jednak klamrami szerszej wizji, ma duże szansę spalić na panewce. W postulatach Gowina nie widzę świadomości realnego celu działań – mam wrażenie, że nie zdaje on sobie sprawy, że ta nieco wyświechtana fraza o „silnej Polsce w Europie” powinna być alfą i omegą jego programu – że każde działanie, jakie chce zrealizować musi być podporządkowane celowi uczynienia Polski mocarstwem regionalnym w pełnym tego słowa znaczeniu. W jego programie znajdujemy szereg interesujących propozycji wewnętrznych, ale próżno szukać szczegółowych postulatów polityki zagranicznej, prócz populistycznych wtrętów o „dumie z naszych matek i naszych ojców”.
Niepokoją pogłoski, że Jarosław Gowin, na czele swojej amorficznej jak dotąd inicjatywy, może nie zdecydować się na wzięcie udziału w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2014 r. To gorzej niż błąd. Po pierwsze, jego szanse zwiększałaby świadomość społeczna potencjalnych wyborców jego partii. Przy tradycyjnie niskiej frekwencji w wyborach europejskich miałby zapewnione kilka miejsc, gdyby udało mu się przyciągnąć znane nazwiska. Gdyby sam wystartował z Krakowa, to mógłby wciągnąć za sobą kolejne osoby, jak niegdyś Jerzy Buzek na Śląsku.
Po drugie, rezygnacja z zaangażowania w politykę europejską wydaje się niepoważna, ponieważ Unia Europejska jest istotną częścią naszego życia, trochę tak jak w słynnych spotach o tym, że „każdy korzysta, nie każdy widzi”. Choćby kwestie energetyczne, na czele z regulacjami środowiskowymi dotyczącymi gazu łupkowego, o których tak ochoczo piszą eksperci Klubu Jagiellońskiego, leżą w kompetencji Parlamentu Europejskiego i tam mogą być skutecznie blokowane.
Ludzie Gowina
Sytuacji nie poprawia rzut oka na nazwiska ekspertów, z jakimi chce współpracować polityk z Krakowa. Są to świetne osobistości, jednak żadna z nich nie ma doświadczenia w polityce zagranicznej. Gowinowi brakuje kogoś, kto byłby w stanie przedstawić szerszy kontekst reform Polski i pokazać, że każde, najmniejsze nawet pozytywne działanie na rzecz państwa, sumuje się w potęgę kraju na arenie międzynarodowej. Silniejsze państwo pozwala natomiast realizować więcej swoich postulatów i być mniej zależnym od widzimisię sąsiadów, odwiecznych rywali oraz urzędników Unii Europejskiej.
Od poważnej inicjatywy politycznej, a za taką wciąż uważam ostatnie działania Jarosława Gowina, oczekuję właściwego zdefiniowania celów w polityce międzynarodowej, zarówno na poziomie ogólnym jak i szczegółowym. Jedna droga to zaproszenie do współpracy środowisk, które zajmują się tym tematem. Druga to przyciągnięcie znanych i doświadczonych w trudnej sztuce polityki zagranicznej osobistości. Dla Polski lepiej by było, gdyby Gowin połączył oba podejścia.