Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Marcin Chmielowski  11 września 2013

Chmielowski: Pinochet i świat mniej zły (choć wciąż niedobry)

Marcin Chmielowski  11 września 2013
przeczytanie zajmie 3 min

Szacunek, jaki wobec generała Augusto Pinocheta przejawiają środowiska prawicowe, jest równy chyba tylko nienawiści, jaką wobec tego samego człowieka żywią lewicowcy. Obie strony, jak to z reguły ma miejsce w sporach mocno podszytych emocjami, odchodzą od faktów dotyczących tego, co się działo w Chile za jego rządów i krótko przed nimi. Bycie libertarianinem pozwala mi mieć nadzieję na próbę osądu działań Pinocheta z pewnego dystansu, ale przede wszystkim zrozumieć niektóre argumenty obydwu stron.

Żaden libertarianin nie będzie przejawiał sympatii wobec rządu idącego ewidentnie w kierunku komunizacji życia w kraju (pomijając tych libertarian, którzy sympatią nie darzą żadnego rządu w ogóle). Podobnie trudno u zwolennika ograniczania władzy państwa szukać aprobaty dla czystek politycznych realizowanych przy pomocy aparatu przymusu. Pinochet z punktu widzenia wolnościowca jest złem, ale złem być może koniecznym; na pewno mniejszym niż totalitarny reżim, w którego kierunku dążyło Chile pod przewodem Allende. Prezydenta, który jednocześnie był agentem sowieckich służb. Przypomnijmy sobie doktrynę Kirkpatrick, która nawoływała do popierania autorytarnych reżimów prawicowych nie dlatego, że są czymś dobrym, a jedynie dlatego, że są zdecydowanie mniej niebezpieczne, mniej niszczące dla tkanki społecznej i gospodarki. A przy tym bardziej skłonne do ewolucji w kierunku liberalizmu, także politycznego, niż marksistowska wizja świata, kończąca się nieodmiennie budową totalitaryzmu.

Innymi słowy, jeśli nie mamy możliwości żyć w świecie najbardziej dobrym, postarajmy się chociaż o taki, który będzie najmniej zły. Szansę na minimalizację ewidentnego zła, jakim jest komunizm, dawał reżim Pinocheta. Wcale nie złożony z cherubinków, o czym przecież wszyscy doskonale wiemy. Takie właśnie spojrzenie na przywódcę i jego juntę proponuję: jak na zjawisko historyczne, które pozwoliło uniknąć katastrofy. Samo w sobie jednak nie było rozwiązaniem dobrym, co najwyżej najlepszym z możliwych.

Pinochet nie znał się na ekonomii, ze swojej niewiedzy doskonale jednak zdawał sobie sprawę. Dlatego też reformy gospodarcze w Chile przeprowadzali ludzie, którzy mieli – obok niezbędnych upoważnień – sporo swobody w tym, jakie rozwiązania zostaną ostatecznie zaimplementowane. Okazało się to być zbawcze dla głodujących Chilijczyków. Program naprawczy był zresztą przygotowany, jeszcze zanim wojsko na prośbę parlamentu przejęło władzę, usuwając siłą poprzednich decydentów. Zaczął powstawać już od 1970 roku, początkowo z myślą o Jorge Alessandrim, kandydacie na prezydenta, który przegrał wybory z Allende. Realizacja programu inspirowanego myślą Miltona Friedmana odbyła się wysiłkiem tzw. „Chicago Boys”, czyli rodowitych chilijskich ekonomistów, wykształconych dzięki programowi wymiany studentów pomiędzy Uniwersytetem Katolickim a Uniwersytetem Chicagowskim. W krótkim okresie udało się dźwignąć kraj z ruiny gospodarczej, przeprowadzić prywatyzację i reprywatyzację, spłacić amerykańskie koncerny, których mienie zostało znacjonalizowane przez Allende. Chile poszło w kierunku wolnego rynku i kapitalizmu, negując rozwiązania etatystyczne nawarstwiające się w od lat 30. XX w.  Nadal jednak kluczowe spółki, takie jak CODELCO (wydobycie miedzi) czy ENAP (spółka naftowa) pozostawały w rękach państwa. W latach 1974-78 w Chile nie było ani jednego dnia strajku, choć trzeba przyznać, że wiąże się to nie tylko z poprawą sytuacji materialnej, ale też z rozwiązaniem związków zawodowych i wzrostem represji wobec opozycji. Nie wszystko w polityce gospodarczej się udało. Kryzys zadłużeniowy z 1981 roku to tylko jeden, choć chyba najbardziej znany, przykład. Innym może być bezrobocie, które przez prawie cały okres rządów junty utrzymywało się na dwucyfrowym poziomie, aby spaść do mniej niż 10% dopiero w 1988 r.

Gospodarczo rządy Pinocheta można jednak ocenić jako pozytywne. Zostawił on kraj w lepszej sytuacji, niż zastał. Terroru politycznego, który firmował swoim nazwiskiem, nie można jednak usprawiedliwić poprawą sytuacji bytowej przeciętnego Chilijczyka. Raport Valecha kompleksowo opisuje praktyki, jakimi byli poddawani zatrzymani, nierzadko niewinni ludzie. Pinochet (czy też jego podwładni, ponieważ jego osobistego kierowania represjami nigdy nie udowodniono) jest odpowiedzialny za ogrom cierpień, z których nigdy nie został rozliczony.

Często przecenia się rolę Friedmana w dziele urynkawiania gospodarki Chile. Prawda jest taka, że odmówił on przyjęcia dwóch doktoratów honoris causa od chilijskich uniwersytetów w proteście przeciwko polityce wewnętrznej Pinocheta, a z samym generałem spotkał się raz w życiu i rozmawiali ze sobą około 45 minut. Friedman napisał jednak kiedyś, że kapitalizm umożliwia wewnętrzne osłabianie reżimów autorytarnych.  Wolność ekonomiczna, osobista i polityczna były dla niego sprzęgnięte w jedno i każda asymetria pomiędzy nimi z czasem miałaby się wyrównywać. W Chile to się udało. Junta pokojowo oddała władzę, co z punktu widzenia mieszkańców kraju o takiej, a nie innej historii najnowszej już jest ogromnym sukcesem.

I to jest chyba nauka, którą możemy wynieść z chilijskiej lekcji. Uchylone okienko wolności gospodarczej pomaga w uczynieniu świata bardziej wolnym w ogóle.