Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Koniec katolickiego imaginarium? Czas na powrót „Kościoła walczącego”

Koniec katolickiego imaginarium? Czas na powrót „Kościoła walczącego” Luca Giordano - The Fall of the Rebel Angels; źródło: wikimedia commons; Public domain

„Kościół walczący” to epitet, który może wzbudzać kontrowersje. Kojarzy się z przemocą, nienawiścią wobec tzw. lewactwa, logiką oblężonej twierdzy. Nie o taką walkę mi chodzi. Chrześcijaństwo musi być agoniczne – zmagające się, w sporze ze światem. Taka postawa stanowi o jego prawdzie, charakterze i smaku

Artykuł pierwotnie został opublikowany na łamach Przewodnika katolickiego. Dziękujmy redakcji za możliwość przedruku.

Kiedy krytyka staje się trucizną

Co łączy „Koniec świata chrześcijańskiego” Chantal Delsol, „Popołudnie chrześcijaństwa” Tomasza Halika i od pewnego czasu publicystykę Tomasza Terlikowskiego? Nie tylko retoryka zmierzchu, dogasania i słabości Kościoła. Ważniejsze w tych erudycyjnych i ciekawych diagnozach są założenia.

Po pierwsze, wszyscy ci autorzy suponują, że intelektualista jest w stanie określić, na jakim etapie dziejów chrześcijaństwa się znajdujemy, jakie chrześcijaństwo do tej pory było i dokąd prawdopodobnie będzie zmierzać. Po drugie, stopniowa utrata wpływu katolicyzmu na kulturę, społeczeństwo i politykę w Europie jest przyjmowana przez nich ze swego rodzaju ulgą – jako szansa naprawienia błędów z przeszłości. Po trzecie, instytucjonalny Kościół zatracił swoją tożsamość, pogubił się w rzeczywistości, utracił wyrazistość.

Ze wszystkimi tymi założeniami można dyskutować. Tutaj chciałbym wyrazić wątpliwość wobec pierwszego z nich. Nie sądzę, że możliwe jest stworzenie takiego opisu rzeczywistości, który w wiarygodny sposób określałby nie tylko, jakie chrześcijaństwo do tej pory było, jakie jest, ale również jakie będzie w przyszłości.

Być może dla Europy Zachodniej rzeczywiście nadszedł kres pewnej formy chrześcijańskiego świata. Jednak w innych częściach globu Chrystus dopiero jest poznawany, świeżo ochrzczeni ludzie umierają za wiarę, a christianitas w pewnych rejonach Afryki, Ameryki Południowej czy Azji dopiero nieśmiało stawia swoje pierwsze kroki.

Dopóki wiara chrześcijańska jest wyznawana na forum publicznym, dopóki istnieją chrześcijanie, którzy w wolny sposób będą wyznawali Chrystusa, do tej pory również będzie istniała pewna forma chrześcijańskiego świata, również w Europie. Pan Bóg pisze prosto na krzywych liniach.

Wszystkie wielkie diagnozy, które stawia Zachód od rewolucji francuskiej mogą okazać się z perspektywy dziejów zbawienia jedynie niewiele znaczącym przecinkiem w całej opowieści. Trzeba o tym pamiętać, w przeciwnym razie można skończyć na bałwochwalczym stosunku wobec Historii, jej domniemanych praw i logiki.

Prorocy zmierzchu, głosiciele kryzysu i adwokaci upadku sączą opowieść, która w nadmiarze zamienia się w truciznę. Zamiast nawoływać do otrzeźwienia, napełniają wiernych w najlepszym razie znieczulicą, a w najgorszym skrajnym defetyzmem. Goryczy jest tak wiele, że znikąd oczekiwać nadziei. A ta jest przecież źródłową opowieścią chrześcijaństwa.

Gdzie szukać dziś powodów dumy z bycia katolikiem? Jak wśród apokaliptycznego krzyku usłyszeć kojący głos Boga, który z jakiegoś powodu rzucił nas właśnie w tę czas i przestrzeń. Czy zrobił to po to, żebyśmy tylko narzekali, jak bardzo Kościół przegrał walkę ze światem?

Świat na odwrót

Nie chcę być odebrany jak wesołek, który nie traktuje poważnie wyzwań, jakie stoją przed Kościołem w Europie i na świecie. Diagnoza, jaką przedstawiła Chantal Delsol w „Końcu chrześcijańskiego świata” jest porażająca i w wielu punktach wydaję się trafna.

Francuska konserwatystka pisze, że jesteśmy świadkami odwracania wartości, które ufundowały cywilizację chrześcijańską w Europie. Kiedyś małżeństwo było nierozerwalne, dziś mamy modę na rozwody; kiedyś aborcja była równoznaczna z zabijaniem dzieci, dziś jest prawem człowieka; kiedyś samobójcy nie byli chowani na cmentarzach, dziś eutanazja uznawana jest za dobre i racjonalne przerwanie cierpienia; kiedyś homoseksualizm był dyskryminowany, dziś słyszymy, że żadna miłość nie wyklucza.

To prawda, ale pytanie, co z tym wszystkim zrobić? O ile diagnoza Delsol wydaje się przekonująca, to już rekomendacje nieszczególnie. Według autorki mamy być jako chrześcijanie „tajnymi współpracownikami Boga”, pogodzić się z utratą władzy i wpływu na kulturę, ponieważ „naszym zadaniem nie jest budowa społeczeństw, gdzie Ewangelia rządzi państwami, ale posługując się słowami Saint-Exupéry’ego, pójście bardzo powoli w stronę źródła”.

Kilka lat przed Chantal Delsol inną rekomendację zaproponował Rod Dreher w „Opcji Benedykta”. Autor nawoływał do naśladowania cywilizacyjnej pracy wykonanej przez benedyktynów w VI w. Lekarstwem na życie w niechrześcijańskich czasach miało być zawiązywanie małych chrześcijańskich wspólnot. W jednym z wywiadów stwierdził: „Chrześcijanie dziś muszą być gotowi do przegranej na polu polityki i przyjęcia życia w warunkach zewnętrznej niechęci, podobnie jak żyli chrześcijanie pod komunizmem, a obecnie w krajach islamskich… Mnisi u schyłku imperium rzymskiego ocalili wiarę i kulturę, bo przenieśli ją poza sferę barbarzyństwa”.

Mamy więc dwie drogi. Pierwsza to rezygnacja z budowy chrześcijańskich społeczeństw i dość enigmatyczne pójście do źródła, które czytam jako wezwanie do indywidualnego nawrócenia. Druga to budowa małej społeczności pobożnych osób, odizolowanych od świata.

Pomysł Delsol wydaję mi się ucieczką w prywatyzację wiary, a „Opcja Benedykta” utopijnym nawoływaniem do przemiany każdego chrześcijanina w metaforycznego lub całkiem dosłownego mnicha. Co nam pozostaje? Czy między indywidualizacją, a izolacjonizmem jest jakaś przestrzeń?

Chrześcijaństwo agoniczne

„Kościół walczący” to epitet, który może wzbudzać kontrowersje. Kojarzy się z przemocą, nienawiścią wobec tzw. lewactwa, logiką oblężonej twierdzy. Nie o taką walkę mi chodzi. Chrześcijaństwo musi być agoniczne – zmagające się, w sporze ze światem. Taka postawa stanowi o jego prawdzie, charakterze i smaku.

Wyznawca Chrystusa wierzy, że żyje w czasach ostatecznych, a postać tego świata przemija. Nie może traktować doczesności jako czegoś trwałego i jedynego. Walczy więc przede wszystkim ze swoim wewnętrznym nastawieniem do materii, rzeczy, wygody, przyzwyczajeń, wszelkiego bałwochwalstwa. Zmaga się z sobą, by być gotowy do zmagania z przejawami zła w świecie.

Jest dumny z należenia do całej sztafety pokoleń chrześcijan. Korzysta z mądrości Ojców Kościoła i całego Magisterium. Nie zamyka się z zasady na nowe prądy ideowe i naukę. Walczy z poglądami, które przeciwstawiają się takiej katolickiej wizji świata. Wykuwa swoje rozumieniu ortodoksji w zderzeniu z pojawiającymi się herezjami.

Nie zachowuje efektów tych starć dla siebie. Nie chroni zazdrośnie prawdy, którą odkrył, ale dzieli się nią z innymi. Ma odwagę zderzać swoje poglądy z oponentami, przekonywać do skutku lub przyznawać się do błędu, jeśli się myli.

Walczy o integralność nie tylko swojego światopoglądu i sumienia, ale również o kondycję katolickiej formy życia. Idzie za swoim powołaniem, dąży do doskonałości, wykorzystuje swoje talenty, cierpliwie buduje relacje oparte na miłości, które go uświęcają. W pokorze nosi swój krzyż. Rozumie swoją niedoskonałość, ale nie usprawiedliwia zła, jakie popełnia. Oddaje nie tylko to, co mu zbywa, ale tyle ile potrafi. Dziękuję Bogu za Łaskę, stara się zrozumieć i godnie znosić cierpienia.

Sieje z wielką starannością i w pocie czoła, patrzy z nadzieją na przyszły plony, znosi chłód lub skwar, nawałnicę, twardą glebę lub susze. W pokorze zbiera co urosło, a później stara się tym właściwie gospodarować. Cieszy się owocami swojej pracy.

Tak rozumiane chrześcijaństwo agoniczne, zmagające się, jest uniwersalne, nie podlega modom, nie przemija, nie zmienia się wraz z warunkami historycznymi. Zawsze jest aktualne. Ani nie prywatyzuje wiary, ani nie demonizuje świata, ani nie ulega jego wpływom. Żyje w świecie i przemienia go w pokorze serca.

Takie chrześcijaństwo zawsze jest w kryzysie, wystawia się na zranienie, jest niemożliwe do zrealizowania w zupełności. Bo nie żyje dla wzrostu potęgi swoich wyznawców i Kościoła, ale dla dobra ich dusz i pokojowego współistnienia. Nie dla materii i nie dla doczesnej władzy, ale dla przyszłej ojczyzny.

W konsekwencji takiego nastawienia pojedynczych ludzi tworzą się prawdziwie chrześcijańskie rodziny. Te rodziny mają stwarzać katolickie społeczności. Społeczności te dążyć do budowy katolickich narodów. Narody zaś stwarzać katolicki świat.

Trudno wyobrazić sobie katolicyzm bez tak pojętego organicyzmu, bez pokładania wiary w sprawiedliwość Bożego planu, w autorytet Kościoła i głęboką mądrość, która stoi za hierarchiami społecznymi, władzą pojętą w kategoriach służby, osobową równością wszystkich ludzi, lecz różnorodnością ich potencjalności; wolnością, której granicę ustanawia godność innych.

Katolik jest utopistą, bo dąży do miejsca, którego (tu) nie ma. Brak możliwości dojścia do celu o własnych siłach nie neguje jednak sensowności podejmowanego wysiłku. Jeśli przyszło mu żyć w świecie, który jest mniej chrześcijański niż kiedyś, to ani nie popada w beznadzieję, ani nie zapala pochodni, ani nie czyni z Kościoła kozła ofiarnego, ani nie brata się z wrogiem.

W tym sensie chrześcijaństwo agoniczne jest konserwatywne. Nie w takim sensie, że obawia się wszelkich zmian i pokłada nadzieję w jakimś złotym wieku christianitas, lecz właśnie przeciwnie – wie, że natura ludzka jest spaczona, jedynym wartym naśladowania ideałem jest Nowe Jeruzalem, a tego czego trzeba się trzymać, to uniwersalne wartości, a nie tylko ich historyczne postacie zapisane w kodeksach prawa uwarunkowanych ówczesnymi okolicznościami.

Wszystko co rodzi się na takiej glebie jest dobre, również w życiu społecznym, kulturalnym i politycznym. Cywilizacji chrześcijańskiej nie buduje się jak projektu, ona powstaje jako uboczny skutek indywidualnej i wspólnotowej pobożności. Nie da się budować chrześcijańskiej polityki, gdy nie będzie chrześcijańskiego społeczeństwa.

Te zaś trudno sobie wyobrazić bez chrześcijańskiej kultury. Kultura będzie możliwa tylko wówczas, gdy pusty rytualizm zostanie zastąpiony żywą wiarą. Kierunek budowania prawdziwego christianitas wiedzie od Boga w sercu do Bożych instytucji i prawa, nigdy odwrotnie.

Niewolnicy statystyk i trendów

Współczesność daje człowiekowi nieporównanie większe możliwości badania społeczeństw. Żadne jednak badania dotyczące sekularyzacji nie wejdą do serca wiernych, nawet tych, którzy chodzą do kościoła i przyjmują sakramenty. Zbyt wiele uwagi poświęcamy statystykom pokazującym skalę dechrystianizacji i antykatolickim poglądom młodego pokolenia; zbyt często zastanawiamy się, jak i co mówić, żeby dotrzeć do takiej czy innej grupy.

Ludzie nie rozumieją algorytmów, które sami stworzyli, tym bardziej nie pojmą, jak mówić, żeby nawracać i walczyć z obojętnością.

Z brakiem Boga można walczyć tylko dzięki Bogu. Nie można ukrywać go w kościółkowych sformułowaniach i jak mantra powtarzanych iteracjach z dwóch encyklik papieskich lub wspomnień z pielgrzymek Wielkiego Polaka do Ojczyzny. Nie da się tego zrobić również przez muzykę techno na ŚDM, nienoszenie koloratki lub unikanie trudnych tematów, w których Kościół nie jest częścią, lecz alternatywą wobec nowoczesności.

Do trendów można się dostosować albo próbować je tworzyć. W Kościele nie brakuje mądrych i głupich krytyków, brakuje apologetycznych oddziałów specjalnych, które będą pokazywać piękno i prawdziwość tej wiary, bez której nie byłoby naszego (post)chrześcijańskiego świata.