Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Prezes Klubu Jagiellońskiego: jako konserwatywny państwowiec nie wiem, na kogo zagłosować

Przed niedzielnym głosowaniem w głowie i sercu konserwatywnego państwowca odbywa się prawdziwa polityczna psychomachia. Głos „państwowej” części jego duszy mówi jasno: PiS nie zasługuje na trzecia kadencję. Ale głos konserwatysty odpowiada ze smutkiem i goryczą: owszem, nie zasługuje. Tylko jednocześnie to właśnie partia Kaczyńskiego będzie konserwatywnym hamulcowym lewicowej rewolucji, która trwa od lat na Zachodzie. Jaki jest finalny bilans tych rozterek? Jaka emocja zwycięży? Rozstrzygnę ją pewnie przy urnie. Jedyne, co teraz mogę powiedzieć, to że w niedzielę zagłosuję, ale cieszyć się nie będę.

Antyinstytucjonalna rewolucja Zjednoczonej Prawicy

Rządy PiS każdego państwowca głęboko rozczarowały. Nie tak miało być. Nie tak to miało wyglądać. Na PiS-owskich kongresach – przed dojściem do władzy – pojawiały się przecież inspirujące diagnozy oraz niebanalne rozwiązania. Imposybilizm, Polska resortowa, dominacja grup interesów nad interesem publicznym. Prawica wiedziała, w których obszarach polskie państwo niedomaga. I gdzie trzeba skierować szczególną reformatorską uwagę.

A jednak po przejęciu władzy ta wiedza okazała się finalnie mało przydatna. Nie rozwiązano starych problemów, a  wygenerowano nowe. Pro-państwowe refleksje spektakularnie przegrały z rewolucyjnym zapałem. Upartyjnienie państwa, zawłaszczanie publicznych instytucji, przekształcenie Sejmu w maszynkę do głosowania to grzechy powszednie prawicowej władzy.

W ostatnich latach PiS popełniał je tak często, że pod koniec drugiej kadencji na nikim już nie robiły wrażenia. Niektórzy zapominali nawet, że trzeba się z nich spowiadać.

Aczkolwiek systemowa patologia nie sprowadza się do nadmiaru żółtych kartek. Zjednoczona Prawica popełniała też faule, po których oczywista jest dyskwalifikacja do końca sezonu. Ba, do podjęcia takiej decyzji nie była potrzebna nawet weryfikacja VAR.

Naruszenie trójpodziału władzy i konstytucji, parcie do nielegalnych wyborów kopertowych, ośmieszenie idei referendum były kategorią grzechów wołających o pomstę do nieba. Do poważnych tematów wymagających precyzji skalpela i strategicznego namysłu, PiS wybierał metodę improwizacji i ciężki młot.

A przecież fundamentalnym problemem ostatnich lat były nie tylko faule o różnym poziomie brutalności, ale również marna jakość rządzenia. PiS bardzo wiele tematów rozgrzebał, ale niewiele z nich dowiózł do szczęśliwego końca. Wszystko było robione na pół gwizdka.

Za reformę uchodziło wygospodarowanie pewnej sumy publicznych pieniędzy, powstanie kolejnego funduszu celowego, przepchnięcie jakiejś ustawy za pięć dwunasta plus obowiązkowa konferencja prasowa po wszystkim. I cyk, fajrancik.

Nie przypadkiem PiS chwali się przede wszystkim tym ile środków wydał, a nie tym jakie przyniosło to efekty. Bo te były często mizerne. PiS krytykował PO za podkreślanie abstrakcyjnych sukcesów. Co z tego, że PKB rośnie, jak ludzie nie wsadzą sobie tych cyferek do garnka?

Można śmiało odwrócić logikę i zapytać: co z tego, że PiS sypnął więcej pieniędzy na ochronę zdrowia? Pieniądze nie leczą, robią to lekarze. A kolejki do specjalistów bynajmniej za rządów Zjednoczonej Prawicy się nie zmniejszyły.

Brak przywiązania do procedur i przyjętych wcześniej strategii, zarządzanie przez telefon i prywatne maile zamiast formalnych kanałów komunikacji i za pośrednictwem odpowiednich instytucji były pseudo standardami, których negatywne efekty nie były widoczne od razu. Chodzenie na skróty w reformowaniu państwa to jednak tykająca bomba, która nie raz wybuchała PiS-owi w rękach, i to w mało spodziewanym momencie.

Będąc uczciwym, trzeba oddać Kaczyńskiemu i Morawieckiemu to, co przez tych osiem lat udało się zrobić. Dywersyfikacja dostaw strategicznych surowców, uszczelnienie podatków, budowa ekosystemu wsparcia polskiej gospodarki, cyfryzacja usług publicznych, zmniejszenie nierówności społecznych.

Punktowych sukcesów było oczywiście znacznie więcej. Problem polega jednak na tym, że te sukcesy są „wyspowe”, a porażki systemowe. Nie mogło być inaczej, skoro jakość państwa na ogół poprawia się żmudną dłubaniną, cyzelując z namaszczeniem poszczególne elementy złożonego systemu.

Taka syzyfowa z ducha robota PiS-u zazwyczaj nie interesowała. To nie są zwolennicy pozytywistycznej pracy u podstaw, ale romantycy szukających wielkich celów wedle hasła „albo grubo, albo wcale”. Dlatego PiS non stop tworzył z wielką pompą nowe programy, fundusze, instytucje. Spokojny namysł nad tym, dlaczego dotychczasowe rozwiązania nie działały oraz mozolna ich naprawa nie wchodziły w grę.

Polska w wyobrażeniach partii zasługiwała na zdecydowanie więcej niż dokręcanie śrubek w poszczególnych mechanizmach. W oczach PiS-owców ani to ciekawe, ani ambitne. Tu akurat mieli rację. Ale marzenia o silnej Polsce to za mało, aby fantazję stały się rzeczywistością. Na bardziej ambitne rozwiązania nie mieli bowiem ani wystarczających zasobów kadrowych, ani wystarczających kompetencji.

Na realizację bombastycznych wizji nie pozwalały też inne, zewnętrzne, strukturalne ograniczenia. Dlatego polskie państwo po 8 latach rządów ZP nie jest państwem bardziej sprawnym czy podmiotowym. Nie stało się nawet państwem bardziej poważnym. Wręcz przeciwnie, często ocierało się o kompromitację.

Zjednoczona Prawica zgrzeszyła stosunkiem nie tylko do państwa, ale i szerzej pojmowanych standardów życia publicznego. Przekaz TVP przekroczył to, co widzieliśmy nawet w PRL-u. To nie była tylko propaganda. Była to zwyczajna obraza rozumu i godności człowieka. Ignorowanie krytyki, także ze strony neutralnych czy umiarkowanie przychylnych PiS-owi środowisk było nagminne. Zrzucanie winy na wszystkich tylko nie na siebie było odruchem Pawłowa.

Jeszcze nigdy opozycja nie była traktowana tak z buta jak w ostatnich latach. I jeszcze nigdy wybory nie odbywały się na tak nierównym boisku. Jego symbolami staną się przedwyborcza debata w TVP z tendencyjnymi pytaniami dłuższymi niż odpowiedzi. Albo brakujące paliwo na Orlenie z powodu ogromnej przedwyborczej obniżki.

Wniosek, jaki wielu naturalnie wyciąga z tego negatywnego bilansu jest jednoznaczny. PiS należy odsunąć od władzy. Wymaga tego elementarna sprawiedliwość, ale i troska o polityczny system. Trzecia kadencja tej ekipy byłaby po prostu niewychowawcza. Stanowiłaby jasny sygnał, że można zrobić wszystko, a nie ponieść żadnych konsekwencji. Na takie konkluzje polska demokracja nie zasługuje.

Czy alternatywa będzie lepsza?

A jednak dla konserwatywnego państwowca taka konkluzja nie jest oczywista. Krytyka tylko wtedy jest konstruktywna, jeśli niesie za sobą alternatywę. Trudno ocenić jak najpoważniejsi konkurenci, czyli koalicja KO-Lewica-Trzecia Droga będą rządzić. Istnieją jednak silne przesłanki, które sugerują, że przejęcie przez nich władzy nie będzie dla państwowców wyraźną poprawą standardów.

Po pierwsze, raz naruszone standardy często nie wracają wcale do poziomu wyjścia, ale utrzymują się jako status quo. Przed PiS-em nikt nie sądził, że taka skala nadużyć może być tolerowana przez wyborców.

Opozycja przejmując władzę. będzie świadoma, że żyjemy w czasach, w których zakres tolerancji wyborców wyraźnie się zwiększa. Wynika to z przyzwyczajenia, ale również  oczekiwań. Największym z nich jest zaś widowiskowa „dePiS-izacja państwa”, a nie realizacja jakiś reform.

Naruszanie standardów – jeśli miałoby wiązać się ze skutecznością realizacji nadrzędnego celu – będzie więc więcej niż tolerowane – będzie wręcz oczekiwane. Tutaj cel uświęci każdy środek. Dlatego pokusa wykorzystania przez opozycję obniżonej poprzeczki będzie potężna.

To, co pchnęło Zjednoczoną Prawicę na ścieżkę degeneracji, to przemożna chęć rewanżu pielęgnowana od początku III RP. Zemsty za bycie spychanym na margines. Dziś opozycja przeżywa te same emocje, co prawica przed 2015 r. I zapewne także skutki będą podobne.

Powodów do niepokojów jest jednak więcej. Dramatyczny jest upadek powagi Platformy Obywatelskiej, która jest dziś największym zwierzęciem w opozycyjnym stadzie. Największa partia opozycyjna w Europie Środkowo-Wschodniej nie ma programu, a jedynie 100 konkretów, które kilku doktorantów politologii mogłoby napisać w jeden weekend.

Stosunek do praworządności można zrekonstruować na podstawie rekomendacji zmian w sądownictwie, gdzie przywrócenie standardów praworządności ma się dokonać niepraworządnymi metodami. Zresztą spór o Trybunał Konstytucyjny zaczął się przecież od faulu samej PO. Wreszcie, partia, która oskarżała PiS o gospodarczy populizm, przedstawia program PiS+. Platformersi zapowiadają, że wszystko co PiS daje, damy i my. A do tego dorzucimy jeszcze od siebie.

Program PO kosztuje grube miliardy złotych, a przecież walka z PiS-owskim rozdawnictwem wisiała wysoko na sztandarach Platformy. PO krytykowało PiS za niedoinwestowanie usług publicznych z powodu transferów bezpośrednich, po czym w swoich zapowiedziach proponuje to samo.

Główną treścią tej partii staje się anty-PiS-izm. Poza tym pustka ideowa i programowa aż kole w oczy. Silnym Razem może to wystarcza, ale państwowców niepokoi.

Wreszcie brak optymizmu wynika także z głębszych cywilizacyjnych procesów. Współczesna polityka karleje na całym świecie. Intelektualna tiktokizacja, emotywizm czy władza algorytmów powodują, że nie ma powrotu do poważnej polityki. Żyjemy w świecie, w którym albo krzyczysz, albo nikt cię nie usłyszy.

To, co nieraz wydawało się nam PiS-owskim nadużyciem, może się okazać powszechną praktyką dla pozostałych. Nie dlatego, że będą rozsmakowywać się w patologii, ale dlatego, że nie będzie już od niej odwrotu. Rządy PO-PSL w latach 2007-2015 należy ocenić z państwowego punktu widzenia jako średnie, ale dziś trudno będzie tą niewysoko zawieszoną poprzeczkę przeskoczyć. Mniej jest tam polityków poważnych, a dominują performerzy. Nie może być inaczej, bo inni nie przebiją się przez filtry Muska i Zuckenberga.

Państwo to nie wszystko

Ale powodem namysłu nad potencjalnym głosowaniem na PiS jest nie tylko intelektualna i ideowa forma opozycji. Kryterium jakości zarządzania państwem to przecież nie wszystko. Polityka jest także o tożsamości, a nie tylko o politykach publicznych. Intelektualiści lubią pozować na tych, co głosują „państwowo”, bo to wydaje się racjonalne, podyktowane rozumem, a nie emocjami.

Aczkolwiek realne decyzje, także te podejmowane przez intelektualistów, mają charakter wyboru tożsamościowego, a nie programowego. Ludzie głosują za poszczególnymi partiami, ponieważ reprezentują one wartości i postawy, które są im bliskie, a nie tylko, dlatego, że dane ugrupowanie sprawnie zarządza państwową machiną. Patrząc z tej perspektywy głos na PiS ma sens jako głos sprzeciwu wobec anty-konserwatywnej rewolucji, która odbywa się na naszych oczach.

Przez cały świat Zachodu przetacza się kulturowa wojna, która z chrześcijańskiej cywilizacji, a przede wszystkim katolickiej etyki, uczyniła hamulcowego pożądanych zmian. Silna presja na luzowanie norm powoduje, że jakiekolwiek wartościowanie staje się problematyczne.

Relatywizacja fundamentalnych pojęć powoduje, że wpadamy w spór o czy należy instalować osobne toalety dla osób transpłciowych. Kategoria grup „defaworyzowanych” rozszerza się na coraz bardziej absurdalne rejony. Postępująca feminizacja wszędzie tropi przejawy patriarchatu i proponuje wielki historyczny odwet na wielowiekowych męskich „wyzyskiwaczach”.

WOKE-istowska rewolucja przyjęła linearną, oświeceniową koncepcję rozwoju, w której świat stopniowo się rozwija, a każda kolejna epoka jest lepsza od poprzedniej. Wiara w linearny postęp powoduje, że konserwatyzm nie jest postrzegany jako normalny uczestnik ideowej gry w ramach naszej cywilizacji, ale zapluty karzeł reakcji, którego trzeba trwale zmarginalizować, tworząc cancel culture.

Jedynym konserwatywnym nurtem, który znajduje akceptację to konserwatyzm bierny i grzeczny, czyli po prostu bezobjawowy. Problem nie polega na tym, że konserwatyzm staje się coraz mniej popularnym poglądem, ale że staje się poglądem niesłusznym i nieakceptowanym.

Dobrze ten trend oddała była amerykańska ambasador Georgette’a Mosbacher przy okazji tematu LGBT. PiS-owscy konserwatyści stoją po złej stronie historii, stwierdziła. Każdy inaczej myślący od mainstreamu jest spychany na margines debaty. Krytyka wskazanych trendów jest coraz częściej po prostu niestosowna. Coraz bardziej restrykcyjna staje się poprawność polityczna, która ma coraz dalej idące cenzorskie zapędy.

Przyspieszenie „progresywizacji” całej zachodniej cywilizacji jest bardzo duże i zaczynają być w nią wciągane media, uniwersytety, partie, wreszcie duże korporacje. Proces ten staje się tak radykalny, że musi budzić sprzeciw nie tylko konserwatystów, ale i „normalsów”. Czują oni, że przychodzi im żyć w świecie coraz bardziej dziwnym i niezrozumiałym.

Nierówne boisko, jakie tworzy PiS na poziomie rywalizacji partyjnej jest niczym wobec cywilizacyjnej nierówności w jakiej przyszło im funkcjonować. Ludzie mówią: przecież duża część Polaków to konserwatyści i katolicy, więc o jakim nierównym boisku mówimy? Polski lud, owszem, jest umiarkowanie konserwatywny, ale wśród opiniotwórczych elit anty-konserwatywny progresywizm to intelektualne ustawienie fabryczne.

Progresywne poglądy to coś co się nabywa przez socjalizację w opiniotwórczych środowiskach. Są one tak powszechne, że wiele osób traktuje je po prostu jak powietrze. Nie jest świadomych tego, że ich poglądy są subiektywnymi poglądami, a nie obiektywną prawdą wynikającą z cywilizacyjnego postępu.

Głos na PiS jest więc głosem metapolitycznego sprzeciwu wobec anty-konserwatywnej rewolucji, którą doświadczamy. Piszę o sprzeciwie nieprzypadkowo. Rządy Zjednoczonej Prawicy pokazały, że zdolność odwrócenia trendów jest minimalna, bo polskie państwo nie dysponuje wieloma narzędziami, które te trendy potrafią zatrzymać.

Niemniej opozycja nie jest zdolna nawet do nawet najmniejszego krytycznego głosu. A przecież nie jest tak, że politycy KO, Polski2050, a nawet Lewicy nie widzą zagrożenia, jakie przynoszą kulturowe nowinki. W prywatnych rozmowach przyznają, że do naszej cywilizacji wkradło się dziwactwo. Ale jednocześnie uważają, że trzeba za tymi trendami podążać, bo innej drogi ani nie widzą, ani nie znają.

Ich sprzeciw ma wyraz co najwyżej prywatny – posłanie dziecka do drogiej katolickiej szkoły, nawet jeśli nie są wierzący, aby zabezpieczyć je przed szaleństwami współczesnego świata. Na to, żeby choć osłabić te trendy w życiu publicznym, nie starcza im odwagi.

Ta przemożna chęć bycia pilnym uczniem nauczycieli z akademii postępu – zachodnich mediów, stolic, uniwersytetów i Komisji Europejskiej powoduje, że dla każdego konserwatysty lewicowo-liberalna opcja nie jest akceptowalna. Liberałowie z lewicą nie mają zdolności płynięcia pod prąd. Zbyt dużo, by ich to kosztowało.

Do tego dochodzi ojkofobia. Kompleks brzydkiej panny na wydaniu to wyjątkowo paskudna narośl na umysłach polskich elit o liberalnych poglądach. PiS-owska pedagogika dumy była przaśna, przerysowana i siermiężna, ale liberalna pedagogika wstydu to przejaw słuszności tezy o osobowościowej zewnątrz-sterowności. To uczulenie na oczekiwania i preferencje innych jest nieznośne i powoduje dogmatyczną wręcz niechęć do postawienia się ideologicznym możnym tego świata.

Poczucie, że to, co Polaków wyróżnia na tle Europy to powód do wstydu i zmiany, a nie dumy i pielęgnacji, jest dowodem na to, że część polskich elit ma charakter kompradorski. Czują, że ich rola polega na transferze cywilizacyjnych standardów z zachodniego centrum do peryferyjnej Polski. Czują oni większą bliskość i solidarność z liberalno-lewicowymi elitami Zachodu aniżeli z rodakami z prowincji.

Wreszcie ostatni wątek. Nierówne boisko dotyczy nie tylko kwestii cywilizacyjnych, ale i międzynarodowych. Od dawna już bowiem nie można było odnieść tak przemożnego wrażenia, że zewnętrzni aktorzy w tak dużym stopniu pomagają jednej stronie. Polacy mogą i powinni zmieniać rządy zawsze wtedy, kiedy mają na to ochotę. Nigdy takiej zgody być nie powinno, aby robiła to za nas Bruksela, Berlin czy Waszyngton.

Konserwatywny państwowiec ma więc dylemat

Przed konserwatywnymi państwowcami wybór 15 października będzie iście dramatyczny. Część państwowa każe odesłać rewolucjonistów na ławkę rezerwowych, aby tam położyli sobie lód na rozpalone głowy, zobaczyli boisko z innej perspektywy, a najlepiej poddali się etycznej i kadrowej odnowie.

Część konserwatywna każe z kolei traktować głos na PiS jako sprzeciw wobec rewolucji, która wywraca świat do góry nogami. Nawet jeśli w zakresie możliwości będzie tylko zaciąganie hamulca ręcznego, to stawka jest zbyt wysoka, aby wybrzydzać. Jaki jest finalny bilans tych rozterek? Jaka emocja zwycięży? Rozstrzygnę ją pewnie przy urnie. Jedyne, co teraz mogę powiedzieć, to że w niedzielę zagłosuję, ale cieszyć się nie będę.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.