Marcin Giełzak i jego „Wieczna lewica” – Don Kichot, jakiego potrzebowaliśmy
Pochwała państwa narodowego, antykomunizm, ludowość, głęboki szacunek do Biblii, niechęć do wielkich korporacji, krytyka kultury woke i lewicowego aktywizmu. Czy to książka prawicowego kandydata pisana pod zbliżające się wybory? Nie, to ideowe credo Marcina Giełzaka, autora świeżo wydanej Wiecznej lewicy, współautora podcastu Dwie Lewe Ręce.
Zbiór niemal 800 aforyzmów, czcionka jak z PPS-owskiej broszury, tekst pisany przez ekscentryka dla ekscentryków, a dokładniej – jak brzmi dedykacja książki – „dla socjalistów bez partii, chrześcijan bez Kościoła i dla patriotów bez ojczyzny”.
Giełzaka niespecjalnie interesuje polska polityka. Stan rodzimej lewicy kwituje kilkoma złotymi myślami. Jak na przykład: „Formacja postkomunistyczna w Polsce: ani Sojusz, ani Lewicy, ani Demokratycznej. Zmienili zatem nazwę na Nowa Lewica. Dwa słowa, dwa kłamstwa”.
To książka tak dziwna jak dziwny jest jej tytuł. Nie ma czegoś takiego jak wieczna lewica, od czasów rewolucji francuskiej jest z nami lewica historyczna. Coś co ma ponad 230 lat nie może być wieczne. Autorowi nie chodzi jednak ani o doktrynę, ani o ideologię polityczną. Chodzi o postawę, filozofię życia.
Patronem wiecznej lewicy jest Lucyfer. Giełzak idzie ścieżką wytoczona przez Michaiła Bakunina, który pisał w Bogu i państwie: „Lecz oto zjawia się Szatan, odwieczny buntownik, pierwszy wolnomyśliciel i pierwszy bojownik o emancypację światów”. W tej metaforze Bóg Ojciec jest złą siłą niewolącą ludzkość, a szatan tym, który wyzwala człowieka z okowów (czyli zupełnie odwrotnie niż jest naprawdę).
Giełzak, zadeklarowany socjaldemokrata, nie może być jednak satanistycznym anarchistą. Dlatego do prowokacyjnego Lucyfera dokłada drugiego patrona wiecznej lewicy – Prometeusza. Pisze:
„Ten buntownik był jednak także budowniczym. Zanim dopuścił się szlachetnej zdrady, za którą Zeus skazał go na mękę bez końca, nauczył ludzi uprawy i rzemiosła, czytania oraz pisania. Zemsta bogów, choć okrutna, jest bezsilna. Musimy sobie wyobrazić, że Prometeusz jest szczęśliwy. Reszta należy do nas, ulepionych przez niego z gliny i łez”.
Tak naprawdę jednak to ani nie Lucyfer, ani nie Prometeusz są symbolami Wiecznej lewicy. Brakującym ogniwem jest Don Kichot. Tak jak Alonso z La Manchy, główny bohater powieści Cervantesa, zaczytywał się w romansach rycerskich, tak Marcin Giełzak zaczytuje się w kronikach europejskich partii socjalistycznych. Tak jak kastylijski błędny rycerz walczył o honor ukochanej Dulcynei z nieistniejącymi przeciwnikami, tak Giełzak jako obrońca interesu robotniczego walczy z krwiożerczymi kapitalistami poprzednich wieków.
Autor przedstawia etos lewicy, która już nie istnieje. Lewica wzięła sobie na patrona Prometeusza, który daje ludziom ogień. Współczesna lewica – ta niebinarna, wokistowska i antymęska – przypomina bardziej Epimeteusza, jego naiwnego brata zwabionego przez przebiegłych bogów w pułapkę. Współczesnymi bogami są wielkie korporacje, puszką Pandory, jak zauważa sam Giełzak, ich progresywna ideologia zamieniająca młodych aktywistów klimatycznych w speców od greenwashingu, a uczestników Marszu Równości w ekspertów diversity & inclusion w dziale HR.
Donkiszoteria to nie zarzut. To największa zaleta tej książki. Autor łapie konieczny dystans do współczesnej lewicy, która wzięła rozwód ze swoimi ideałami. Marcin Giełzak ma świadomość wszystkich ślepych zaułków, w które tak naiwne wpada duet Czarzasty-Biedroń. Udawana przyjaźń PZPR-owskiego apartczyka z liberalnym gejem i europarlamentarzystą to najlepszy symbol irytacji, jaką wyczuwa się w 767 aforyzmach Wiecznej lewicy.
Pochwała państwa narodowego, antykomunizm, ludowość, głęboki szacunek do Biblii (może za wyjątkiem tego jednego zdania o Lucyferze), niechęć do wielkich korporacji, krytyka woke i lewicowego aktywizmu. To wszystko sprawia, że z lewicowością Marcina Giełzaka warto i trzeba dyskutować.
W pobliżu wyborów parlamentarnych jest to jednak lektura wyjątkowo gorzka. Bo czy jedynie lewica wpada w ideologiczny korkociąg, gubiąc własną tożsamość? Jak ma się czuć szczery konserwatysta głosujący na rewolucyjny PiS? Jak mieszkaniec wsi oddający swój głos na „libkujących” Ludowców? A jak oddany sprawie narodowiec zostawiający kreskę przy nazwisku libertariańskiego Konfederaty?
Nie ma dziś wyjścia, trzeba iść drogą Giełzaka i pisać Wieczną prawicę. Pocieszające jest to, że obok rzeczywistego parlamentu, w którym być może zasiadać będą Mejza, Giertych, Kołodziejczak i Bąkiewicz, jest też Parlament Rzeczpospolitej Platońskiej. A w nim Dwie Lewe Ręce, Nowy Obywatel, i Nowy Ład. No i my, Klub Jagielloński, Don Kichoci nowej chadecji.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.