Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Jakub Jakóbowski  14 listopada 2019

Czy Pekin jest w stanie rządzić światem?

Jakub Jakóbowski  14 listopada 2019
przeczytanie zajmie 15 min

Chińskie uczestnictwo w globalizacji odbywa się na amerykańskich zasadach. Po objęciu władzy Xi Jinping ostatecznie zerwał z długoletnią doktryną ukrywania potencjału, manifestując mocarstwowe ambicje. Za chińską retoryką kryje się dziś jednak niewiele realnych instrumentów, które mogłyby złożyć się na prawdziwie alternatywny globalny ład.

Patrząc na rysujący się konflikt chińsko-amerykański, łatwo wpaść w koleiny myślenia z czasów Zimnej Wojny, a więc powrotu dwubiegunowego świata, starcia dwóch systemów o globalnym zasięgu i aspiracjach. To łatwe, zrozumiałe i porządkujące, a także, bardzo atrakcyjne w atmosferze zagubienia i chaosu, jaka panuje w przestrzeni międzynarodowej. Dwubiegunowemu spojrzeniu sprzyjają pojęcia-wytrychy (jak np. pułapka Tukidydesa), rysujące konflikt Pekinu z Waszyngtonem jako starcie aspirującego supermocarstwa ze starym hegemonem, z którego ma wykuć się nowy, globalny ład. Tworzy to wrażenie gry o sumie zerowej, w którą grają oba mocarstwa. Im mniej w którymś miejscu USA, tym więcej chińskiego świata. Wrażenie to pogłębia coraz głośniejszy przekaz płynący z Waszyngtonu, który, przygotowując się do starcia z Pekinem, uderza w zimnowojenne tony i każe sojusznikom opowiedzieć się po którejś ze stron.

Projektowanie polityki w oparciu o kalki z Zimnej Wojny będzie jednak prowadzić na manowce. Stawianie sprawy na ostrzu noża przez USA jest oczywiście faktem. Dla beneficjentów amerykańskiego ładu przekraczanie (wciąż płynnych i niedookreślonych) tzw. czerwonych linii we współpracy z Chinami będzie zapewne miało realne konsekwencje.

Dla znacznej części świata wybór między dwoma wersjami globalnego ładu – chińskiej i amerykańskiej – jest jednak w dużej mierze iluzoryczny, a często wręcz fałszywy. O ile Donald Trump codziennie dostarcza dowodów na wycofywanie się USA z roli, którą pełniły w świecie po rozpadzie Związku Sowieckiego, o tyle problematyczna pozostaje druga strona globalnego równania – kształt i funkcjonowanie chińskiego globalnego ładu. Obecnie Chiny nie posiadają ani supermocarstwowych aspiracji, ani narzędzi budowy globalnego porządku. Pogrążone w wewnętrznych problemach nie mają też determinacji, by znieść ciężar trzymania świata na swoich barkach.

Jak upada hegemon?

Jeśli mamy szukać historycznych metafor, zamiast patrzeć w stronę Wojen Peloponeskich i Tukidydesa (a dokładnie autora „pułapki”, Grahama Allisona), przyjrzyjmy się bliższym nam czasom i dorobkowi wybitnego amerykańskiego historyka gospodarczego, a zarazem jednego z architektów Planu Marshalla, Charlesa Kindlebergera. Przedstawił on niezwykle nośne wytłumaczenie chaosu, który nastąpił w światowej gospodarce po I Wojnie Światowej.

Imperium Brytyjskie, dotychczasowy gospodarczy hegemon, zostało śmiertelnie zranione przez ogromny wysiłek wojenny. Dodatkowo tuż po wojnie zaczęło podążać niezwykle kosztowną, ślepą drogą odbudowy standardu złota w przedwojennym kształcie. Stany Zjednoczone, które z I Wojny Światowej wyszły jako gospodarczy, polityczny i finansowy zawodnik wagi ciężkiej, okazały się mentalnie i instytucjonalnie niegotowe na objęcie przywództwa w globalnym ładzie gospodarczym (a patrząc na losy Ligi Narodów – również politycznym).

Przebieg Wielkiego Kryzysu, ekonomiczny chaos i walutowo-celna gra wszystkich przeciwko wszystkim były wedle Kindlebergera wynikiem braku wyraźnego przywództwa. Prowadząca do chaosu i niepewności „pułapka Kindlebergera” wynikała z niezdolności Wielkiej Brytanii do podtrzymania dawnego ładu, a jednocześnie braku gotowości do zajęcia jej miejsca przez Stany Zjednoczone. Sam Kindleberger skupił się przede wszystkim na polityce pieniężnej, jednak jego myśl rozszerzona została szybko na inne, również polityczne, elementy globalnego ładu. Zrodziło to tzw. teorię hegemonicznej stabilności, łączącej gospodarcze prosperity i polityczny porządek z istnieniem wyraźnego przywódcy, gwarantującego spójny system współżycia międzynarodowego.

Jak ma się to do współczesnej sytuacji? Zacznijmy od USA, hegemona ze znakiem zapytania, którego działania wciąż narzucają ton polityce światowej. Kryzys finansowy 2008 r. po zrzuceniu „balastu”, jakim był wiążący dolara ze złotem system z Bretton Woods (co dokonało się na początku lat 70. XX w.) potężnie ugodził w globalny układ gospodarczy budowany przez USA na przestrzeni ostatnich 50 lat. Wchodząc w erę permanentnych deficytów handlowych i korzystając z dominującej pozycji dolara, Stany Zjednoczone stały się „konsumentem ostatniej szansy”, pochłaniały potężne nadwyżki handlowe produkowane przez państwa sojusznicze – Europę, Japonię, później również Chiny.

System funkcjonował, bo powstałe z niego światowe nadwyżki finansowe i tak wracały na Wall Street w postaci długu, który pozwalał Ameryce dalej konsumować, pomimo napędzanego globalizacją exodusu miejsc pracy i obumierania amerykańskiego przemysłu. Ten „ruch okrężny” towarów i kapitału stał się też motorem amerykańskiej politycznej hegemonii na świecie po 1989 r. Wielki i głęboki rynek przyciągał państwa chcące żyć „u Wuja Sama za piecem”, a dostęp do kapitału pozwalał na finansowanie największej na świecie armii, a jej użycie – na dyscyplinowanie „maruderów”.

Załamanie gospodarcze z 2008 r. postawiło amerykańskie elity przed potrzebą rewizji powyższego ładu. Kryzys najmocniej uderzył w żyjących na kredyt amerykańskich robotników i klasę średnią. Ujawnił jednocześnie ogromne nierówności społeczne i szczególne uprzywilejowanie amerykańskiego „1%” – bajecznie wzbogaconego obracaniem światowym kapitałem oraz wzrostem cen aktywów. Kiedy opadł kurz, amerykańską polityką rządzić zaczęła chęć wyrównania rachunków przez ofiary kryzysu – nie tylko amerykański Pas rdzy, ale i biedniejącą klasę średnią. Wybory z 2016 r. stały się żółtą kartką dla amerykańskich elit. Z antyestablishmentową wersją Bernie Sandersa („niech zapłaci bogaty 1%”) wygrała dużo korzystniejsza dla bogatych elit wizja Donalda Trumpa, wedle którego rachunek za gospodarcze kłopoty zapłacić powinna reszta świata. Po wygranej Trumpa ostrze wymierzone zostało głównie w Chiny – największego, a jednocześnie najbardziej problematycznego zagranicznego beneficjenta amerykańskiego systemu. Wzrost Chin i niechęć do politycznych reform ze strony chińskiej partii komunistycznej niepokoiły USA już od dawna. Po relatywnym wzmocnieniu Pekinu w czasie kryzysu dalsze „karmienie” Chin w ramach istniejącego systemu stało się nie do przyjęcia.

Zmiana w polityce zagranicznej USA wykracza jednak znacznie poza sam konflikt z Chinami. Pod rządami Trumpa Waszyngton dokonuje gruntownej rewizji podtrzymywanego przez siebie dotychczas systemu i „przycina” go do obecnych możliwości i wyzwań. Z obszarów nie będących już przedmiotem żywotnego interesu, jak np. z Syrii, USA bezceremonialnie się wycofuje, oddając je w rozgrywkę innych mocarstw. W agresywnej biznesowej logice Donalda Trumpa (na sojusznikach wymusza się albo wspólne ponoszenie kosztów funkcjonowania globalnego ładu, albo bezwzględne podporządkowanie amerykańskim interesom) obowiązuje zasada: płacę – wymagam. Wobec konkurentów, w tym Chin, Trump nie cofa się przed groźbami wywrócenia stolika i wyłączenia konkurentów z tworzonego przez USA ładu gospodarczego, a nawet częściowego jego demontażu. Proces już postępuje. Swoje przebudowujące światową gospodarkę wojny handlowe Donald Trump prowadzi bilateralnie, stawiając amerykańską potęgę przeciw pojedynczym przeciwnikom, z pominięciem i przy paraliżu Światowej Organizacji Handlu.

Pewność siebie i stawianie na szali przyszłości amerykańskiego ładu wynikają z unikatowej pozycji USA w sytuacji, w której stół do gry zostałby rzeczywiście wywrócony. W prawdziwie w wielobiegunowym świecie, w którym Stany Zjednoczone nie muszą same stawać przeciwko reszcie świata w obronie własnego porządku, Waszyngton startowałby z najbardziej uprzywilejowanej pozycji – jako potężna i oparta na wewnętrznym popycie gospodarka, bogata w zasoby naturalne i ludzkie, do tego broniona przez dwa oceany i największą flotę na świecie. Pozycja USA byłaby w nowym koncercie mocarstw najbliższa niegdysiejszej Wielkiej Brytanii, mającej możliwość zapewniania balansu w ramach układu sił na świecie.

Niechęć Trumpa do bycia „policjantem świata” w Syrii to przedsmak funkcjonowania USA w nowej roli. Oczywiście, dziś Stany nadal mają interes i szansę na utrzymanie swojej systemowej dominacji w wielu obszarach świata, a flirt Trumpa z ideą koncertu mocarstw może, miejmy nadzieję, znów zastąpić budowanie przez USA szerokich sojuszy. Presja na rewizję istniejącego ładu utrzyma się niezależnie od tego, kto będzie gospodarzem Białego Domu. Unilateralny moment się skończył, a świat pod amerykańskim parasolem niechybnie skurczy się i zostanie gruntownie przemeblowany.

Chiny wejdą w buty cofającej się Ameryki?

Po objęciu władzy Xi Jinping ostatecznie zerwał z długoletnią chińską doktryną ukrywania potencjału, manifestując mocarstwowe ambicje. W odpowiedzi na politykę Trumpa postanowił działać szybko, retorycznie ustawiając się w roli obrońcy globalnego ładu. W słynnym przemówieniu z Davos z 2015 r. przedstawił Chiny jako nowego czempiona globalizacji i obrońcę wolnego handlu. W rozmowach z europejskimi liderami Pekin nawołuje do podtrzymania multilateralizmu, reżimu WTO czy paryskich porozumień klimatycznych. Szybki rebranding przeżyła również Inicjatywa Pasa i Szlaku, będąca początkowo projektem regionalnym. Dziś na szczytach Pasa i Szlaku w Pekinie Xi Jinping przemawia do liderów państw ze wszystkich kontynentów i nawołuje do globalnego przeciwstawienia się amerykańskiemu protekcjonizmowi.  W oczach złaknionego stabilności świata jawi się to jako pewna obietnica nowego chińskiego ładu, w którego obrębie znów będzie można pogrążyć się w błogim handlu i konsumpcji. Sprzedawanie tej nadziei otwiera Pekinowi wiele drzwi, w tym europejskich.

Za chińską retoryką kryje się dziś jednak niewiele realnych instrumentów, które mogłoby złożyć się na prawdziwie alternatywny globalny ład. Po pierwsze, ambicje Xi Jinpinga napotykają ograniczenia wewnętrzne. Już Inicjatywa Pasa i Szlaku wywołała wewnątrz Chin istotny opór – widoczny w kuluarowych rozmowach z przedstawicielami części elit, ale i ze zwykłymi Chińczykami. Mówi się o zbytnim „rozciągnięciu” ograniczonych zasobów. Stawiane są również pytania o to, czy nie mogłyby one zostać wykorzystane do rozwoju wciąż relatywnie biednych Chin. Chińska Republika Ludowa znajduje się dziś na największym zakręcie od rozpoczęcia reform i otwarcia w latach 70. XX w., stoi przed wyzwaniem rozbrojenia tykającej bomby wewnętrznego zadłużenia, zmiany modelu wzrostu, walki z nierównościami, ochrony środowiska itp.

Nie bez powodu, obejmując władzę, Xi Jinping zapowiedział osiągnięcie statusu supermocarstwa dopiero w 2049 r. Wcześniej ma skupiać się na wewnętrznych wyzwaniach. Trzeba zdać sobie sprawę z faktu, że nawet jeśli wewnętrzne problemy nie powstrzymają ambicji chińskiego lidera (w końcu apetyt rośnie w miarę jedzenia), to ma on dziś w swoim ręku bardzo skromne instrumenty do budowy supermocarstwo od zaraz.

Zacznijmy od gospodarki będącej głównym obiektem zainteresowania Kindlebergera. Gwarant globalnego ładu gospodarczego musi, według amerykańskiego badacza, ustalić zestaw reguł rządzących systemem i skłonić resztę państw do ich powszechnego stosowania, a także być gotowym do przyjmowania niewspółmiernego ciężaru: konsumować nadwyżki produkcyjne, podtrzymywać strumienie inwestycji i kapitału, a także występować w roli globalnego pożyczkodawcy ostatniej szansy. Trudno uznać, by chińskie deklaracje podtrzymania istniejącego ładu i płynnego wejścia w buty USA były realnym scenariuszem. USA prędzej doprowadzi do paraliżu i obumarcia instytucji, niż odda je w zarząd Chinom.

To jedna z największych słabości Pekinu, który wciąż nie wypracował własnych, globalnych ram regulujących handel, przepływy kapitałowe, technologiczne czy gwarantujących wolność żeglugi itp. Chińskie uczestnictwo w globalizacji odbywa się na amerykańskich zasadach. Istotne jest również pytanie, czy Chiny chcą w ogóle brać na swoje barki ogromny koszt zapewniania globalnej stabilności.

Przyjrzyjmy się pierwszym chińskim próbom budowy własnego ładu, które obserwujemy od kilku lat. Dziś odbywa się to w ramach Inicjatywy Pasa i Szlaku, pod której parasolem Pekin stara się na własnych zasadach pogłębić gospodarcze relacje z gronem wybranych zagranicznych partnerów w sinocentrycznym modelu „piasty i szprych”. Motorem jest ogromnej skali ekspansja kapitałowa Chin na świecie, przybierająca formę kredytów, inwestycji bezpośrednich, zakupów papierów dłużnych itp. Pekin zabiega o to, by zwiększone przepływy kapitału przełożyły się na wpięcie kolejnych państw w chińskie łańcuchy dostaw, synchronizację polityk ekonomicznych, zwiększone kontakty międzyludzkie, a w konsekwencji – polityczną zależność. Najdalej tą drogą poszedł dotychczas Pakistan, a w Europie – Białoruś czy Serbia. Warto zaznaczyć, że dziś są to wyłącznie państwa rozwijające się, będące często białymi plamami w amerykańskim globalnym porządku.

Fundamenty konstruowanego przez Pekin ładu są jednak wątłe. Po pierwsze, chińskie kredyty, które zalewają dziś państwa rozwijające się, denominowane są w dolarze. Finansowa kondycja chińskich dłużników zależna jest od decyzji o stopach procentowych podejmowanych w Waszyngtonie.

Kiedy chiński partner – jak dziś Wenezuela, Turkmenistan czy Pakistan – popada w gospodarcze kłopoty, Chiny nie są w stanie odgrywać roli pożyczkodawcy ostatniej szansy i przywracać stabilność systemu. Relatywnie duże chińskie rezerwy dolarowe potrzebne są Pekinowi do ochrony własnej gospodarki, a nie podnoszenia partnerów, którym podwinęła się noga. Przykładem jest tu Pakistan, który, wpadając w kłopoty walutowe, musiał zwrócić się do Arabii Saudyjskiej czy Międzynarodowego Funduszu Walutowego i liczyć się ze wszelkimi politycznymi konsekwencjami.

Uczynienie z juana akceptowanej globalnie waluty rezerwowej i rozliczeniowej mogłoby zaradzić tym problemom, jednak od kilku lat udział chińskiej waluty w międzynarodowym handlu sukcesywnie spada mimo starań Pekinu. Źródłem tego są przede wszystkim wewnętrzne problemy Chin, niestabilny chiński rynek finansowy, a także chronicznie niezrównoważenie tamtejszej gospodarki. W momentach kryzysowych Pekin nadal manipuluje walutą i ogranicza jej wymienialność, co odstrasza wszystkich mogących potencjalnie zarabiać i rozliczać się w juanach. Dość powiedzieć, że nawet Rosja – jeden z najbliższych partnerów Pekinu, posiadający wszelkie polityczne motywy do odejścia od dolara – w rozliczeniach z Chinami wybiera euro.

Stabilność systemu budowanego przez Pekin podkopuje również jego podejście do handlu. Polityka przemysłowa Chin zmierza dziś do koncentracji najbardziej zaawansowanej produkcji przemysłowej wewnątrz Państwa Środka. Nie pozwoli to Chinom najpewniej zniwelować chronicznych nadwyżek handlowych i stać się konsumentem ostatniej szansy, pochłaniającym nadwyżki w ramach systemu. Jest to z resztą przedmiot nieustannych konfliktów z partnerami, np. z Białorusią, skarżącymi się na chroniczne deficyty w handlu z Chinami i wypychanie rodzimego przemysłu. Życie z chińskich kredytów, ewentualnie wpływów z chińskiej turystyki, nie jest dla większości partnerów optymistyczną wizją. Nie wygląda na to, by Pekin mógł pójść tu na jakikolwiek kompromis. Wewnętrzne wyzwania, starzenie się społeczeństwa i miliard obywateli chcących dołączyć do klasy średniej wymuszają skrajnie merkantylistyczną politykę.

Nawet najbardziej wadliwy globalny ład działa jednak znacznie lepiej, jeśli podeprzeć go silną armią, a w szczególności flotą. Obietnica zapewnienia bezpieczeństwa lub groźba wojny są w stanie skłonić partnerów do mniej korzystnych reguł handlu. Tu jednak ambicje Pekinu ograniczone są przez możliwości chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Po ważnych reformach Xi Jinpinga stoi ona dziś na samym początku długiej drogi do doskonalenia umiejętności ukazywania globalnej projekcji siły. Chińska armia przez dekady rozwijana była w przygotowaniu do regionalnego, defensywnego konfliktu w Azji Wschodniej, potem również Południowo-Wschodniej. Stąd nacisk na pociski balistyczne i poszerzanie zdolności antydostępowych coraz dalej od chińskich granic. Zachodni Pacyfik to dziś horyzont dla chińskich działań. Poza nim Pekin nie jest w stanie siłą wymóc stosowania własnych reguł, zagwarantować swobody handlu i obiegu kapitału, czy chociażby zagwarantować spłacania długów. Pamiętajmy, że ostatnie chińskie negocjacje dotyczące spłat zadłużenia Wenezueli odbywały się pod osłoną rosyjskich doradców wojskowych.

Chiny są również zakładnikiem własnej doktryny polityki zagranicznej, a po części także mentalnego nieprzygotowania do prowadzenia globalnej polityki. Oficjalna ideologia państwowa, która wywiera silny wpływ na zachowanie ChRL-u, zakłada doktrynę nieingerencji w sprawy wewnętrzne innych państw.

Wyrasta ona z defensywnego zorientowania Chińskiej Republiki Ludowej, rządzonej przez partię komunistyczną, panicznie bojącą się utraty władzy w Chinach. Nieingerencja jest też fundamentem ideologii „pokojowego wzrostu”, skierowanej do zagranicznych partnerów. Poprzez gospodarczą współpracę bez zobowiązań Chiny chcą w oczach świata odróżnić się od imperialistycznych tradycji USA czy Europy. W rezultacie w sytuacji globalnych kryzysów międzynarodowych Chiny nabierają wody w usta i zajmują neutralne pozycje. Było tak w czasie rosyjskiej aneksji Krymu czy wojny w Syrii. Nie musi to zawsze wynikać z pryncypialności Pekinu. Często jest to efekt braku zainteresowania stabilizowaniem obszarów nie będących bezpośrednio obiektem chińskich interesów. W wielobiegunowym świecie, o który zabiegają Chiny, odległe dla Pekinu problemy rozwiązywać będą na własny rachunek zainteresowane nimi mocarstwa.

Chiny nie są globalną alternatywą

Wybór między amerykańskim a chińskim ładem jest dziś realny, ale głównie w długim geograficznym pasie między Japonią i Australią na zachodnim Pacyfiku. W odniesieniu do tego obszaru można realnie dyskutować o szansie podparcia chińskich reguł gry twardą siłą wojskową. Pozycja gospodarcza Chin – ich rola w handlu i łańcuchach wartości – jest tam również na tyle duża, że Pekin może spróbować sięgnąć w nim po ekonomiczną dominację. Realizacja tego celu da Chinom nie tylko kontrolę nad jednym z motorów gospodarczych świata, ale i punkt wyjścia do dalszej ekspansji. Obie strony – Pekin i Waszyngton – są dziś świadome fundamentalnego znaczenia tej rozgrywki, stąd zachodni Pacyfik staje się najważniejszym teatrem konfrontacji Chin i USA. Piłka jest w grze, a USA nadal posiada szereg atutów. Jednak im dalej od granic Chin, tym mniejsze są dziś chińskie ambicje i możliwości systemowego rządzenia światem. Nawet na poligonach doświadczalnych wzdłuż Pasa i Szlaku zręby chińskiego ładu pozostają kruche i wrażliwe na kryzysy walutowe czy zamachy stanu.

Dla większości świata wybór między amerykańskim i chińskim ładem jest więc fałszywy. Alternatywą dla parasola USA nie jest chiński ład, a polityczna próżnia, będąca miejscem rywalizacji mocarstw.

Przykład stanowi region Europy Środkowo-Wschodniej, który Pekin traktuje co najwyżej jako pole gospodarczej ekspansji oraz kartę przetargową w negocjacjach z Berlinem, a nie jako obszar żywotnych interesów. Państwo Środka nie posiada ani ambicji, ani możliwości, by stać się regionalnym rozgrywającym w dziedzinie polityki i bezpieczeństwa. W naturalnym i pożądanym przez Pekin wielobiegunowym świecie, znajdujący się między Moskwą i Berlinem, region stanie się ponownie obiektem gry mocarstw, w której Chiny, na razie gościnnie, mogłyby wziąć udział.

Oczywiście nie oznacza to, że świat nie jest dziś polem konfliktu chińsko-amerykańskiego. Stany Zjednoczone prowadzą nacisk na sojuszników, czasem świadomie przejaskrawiając potęgę i zasięg Pekinu w celu „przyduszania” Chin oraz rugowania ich obecności z państw żyjących pod amerykańskim parasolem. W ten sposób odcinają Pekin od zasobów, rynków zbytu i potencjalnych przyczółków dla przyszłej globalnej potęgi. W zglobalizowanym świecie pełne zerwanie z Chinami nie udaje się nawet USA, sporo w tym więc gry pozorów. Próbę znalezienia prawdziwych „czerwonych linii” we współpracy z Chinami, które wywołałyby rzeczywistą reakcję USA, podejmują dziś niemal wszyscy amerykańscy sojusznicy.

Chińska droga do budowy własnego globalnego ładu będzie długa i wyboista. Wyznaczenie 2049 r. jako daty uzyskania pozycji supermocarstwowej wydaje się „mierzeniem zamiarów na siły” ze strony Xi Jinpinga. Pekin musi rozwiązać wcześniej szereg problemów wewnętrznych i zbudować prawdziwe instrumentarium supermocarstwa. Wszystko to pod intensywnym, amerykańskim ostrzałem w realiach twardej rywalizacji na zachodnim Pacyfiku. Globalna stabilność zależy dziś więc wciąż od decyzji podejmowanych w Waszyngtonie. Jak szybka i jak głęboka będzie rewizja amerykańskiego ładu? Z ilu obszarów USA postanowi realnie się wycofać? A przede wszystkim, czy Stany Zjednoczone zaczną znów grać do jednej bramki z sojusznikami w Europie i Azji, którzy stanowią niezastąpioną podporę amerykańskiego ładu? Testem dla przywództwa Waszyngtonu może być kolejna duża, globalna ekonomiczna zawierucha. Gdy Stany okażą niezdolne, a Chiny niegotowe do objęcia światowego przywództwa, efektem będzie globalny chaos i powrót polityki siły. Pułapka Kindlebergera może okazać się nie mniej niebezpieczna od pułapki Tukidydesa, choć prowadzi do skrajnie odmiennych wniosków.

Anglojęzyczna wersja materiału do przeczytania tutaj. Wejdź, przeczytaj i wyślij swoim znajomym z innych krajów!

Artykuł (z wyłączeniem grafik) jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zezwala się na dowolne wykorzystanie artykułu, pod warunkiem zachowania informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie „Dyplomacja publiczna 2019”. Prosimy o podanie linku do naszej strony.

Zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Dyplomacja publiczna 2019”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.