Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Kędzierski: Prawdziwy game changer. Zmiany napędzane pandemią

Kędzierski: Prawdziwy game changer. Zmiany napędzane pandemią Fotografia wykonana w trakcie Straju Kobiet podczas pandemii covid-19. Archirum Protestów publicznych, autorka: Michalina Kuczynska, https://archiwumprotestow.pl/protest/strajk-kobiet/?id=5087.

W ubiegłotygodniowym magazynie DGP Sebastian Stodolak przekonywał, że wbrew zapowiedziom wielu ekspertów świat po pandemii wcale aż tak bardzo się nie zmienił. Jedyną istotną pamiątką z tych prawie dwóch lat życia w zamknięciu pozostała inflacja. Wizja przedstawiona w tekście Stodolaka nie jest pełnowymiarowa i warto nieco ją poszerzyć. Pandemia uruchomiła nową dynamikę politycznych zdarzeń, która będzie mieć konsekwencję nie tylko dla Unii, lecz także dla naszego kraju. Pisze Marcin Kędzierski na łamach Dziennika Gazety Prawnej.

Pandemia była prawdziwym game changerem w polityce światowej. Globalizacja, którą co najmniej od lat 70. ubiegłego wieku napędzała rosnąca wartość wymiany międzynarodowej, weszła w fazę stagnacji. I nie ma raczej wielkich widoków, by miało się to zmienić. Jedną z kluczowych ról w tym procesie odgrywać będzie tzw. decoupling, czyli stopniowe rozłączanie się gospodarek Chin i Europy. Proces ten ruszył na poważnie jeszcze przed COVID-19, czego dowodem był choćby rozpoczęty w 2019 r. spadek liczby niemieckich aut sprzedanych w Chinach. Nawet jeśli państwo faktycznie nie pokazało swojej mocy w trakcie i po pandemii, to polityka wkroczyła mocno w świat biznesu.

Po drugie w ostatnich kilkunastu miesiącach bardzo zmieniła się UE. Nie oznacza to wcale, że zniknęły zagrożenia dla jej spójności. Możliwe, że są nawet większe niż przed pandemią. Jednak powołanie unijnego Funduszu Odbudowy, czyli de facto uwspólnotowienie długu, to milowy krok w historii integracji europejskiej. Będzie on nie tylko tworzył warunki dla pogłębienia współpracy w jądrze Wspólnoty, lecz także skutkował wypychaniem państw peryferyjnych, zwłaszcza z naszego regionu. Co prawda trend ten był już wyraźny co najmniej od połowy poprzedniej dekady, lecz rozporządzenie „pieniądze za praworządność” – prawdziwy game changer – nieprzypadkowo powstało podczas negocjowania Funduszu Odbudowy. Tworzenie nowych zasad finansowania stało się bowiem okazją, by zmienić dotychczasowe reguły gry. W rezultacie pandemia uruchomiła nową dynamikę politycznych zdarzeń, która będzie mieć konsekwencję nie tylko dla Unii, lecz także dla naszego kraju.

Po trzecie pandemia na tyle dotknęła kraje Zachodu, że prawdopodobnie przekonała prezydenta Putina do inwazji na Ukrainę. Koncentracja amerykańskiej administracji na rozwiązywaniu covidowych problemów, która poskutkowała m.in. „ucieczką” z Afganistanu, stworzyła bowiem wrażenie, że USA i Europa nie będą umierać za Kijów. Oczywiście to tylko spekulacja, której nie sposób zweryfikować, ale istnieją stosunkowo mocne przesłanki potwierdzające jej trafność. Jeśli przyjmiemy hipotezę o ważnej roli pandemii w zachęceniu Kremla do inwazji na Ukrainę, to za pośrednie skutki COVID-19 trzeba będzie też uznać rosyjski szantaż energetyczny, z którym Europa mierzy się od jesieni ubiegłego roku i który w znacznym stopniu odpowiada za rozpędzenie inflacji na Starym Kontynencie. Nie chodzi tu wyłącznie o ceny gazu, lecz także ceny produktów wytwarzanych z jego udziałem, w tym nawozów. W tym przypadku rosnący koszt produkcji przekładać się będzie na drastyczne podwyżki cen żywności.

COVID-19 zamroził polską politykę na długie miesiące. Co więcej, gdyby wybory prezydenckie odbyły się w normalnym trybie, w maju 2020 r., niewykluczone, że Andrzej Duda by je przegrał – zakładając, że do drugiej tury wszedłby Szymon Hołownia albo Władysław Kosiniak-Kamysz, co wcale nie było nieprawdopodobnym scenariuszem. Również kryzys na granicy z Białorusią, a później wojna w Ukrainie uchroniły partię rządzącą przed spadkami w sondażach. PiS dostał więc od losu trzy wielkie szanse i możliwe, że to dzięki nim pozostaje u władzy. Z drugiej strony, gdyby nie pandemia, prawdopodobnie nie mielibyśmy do czynienia z taką skalą protestów przeciwko zaostrzeniu ustawy aborcyjnej. Doświadczenie zamknięcia i chęć wykrzyczenia przez młodych swojego buntu (nie tylko na wyrok Trybunału Konstytucyjnego) przyczyniły się do podgrzania nastrojów społecznych.

Wpływ pandemii był nie tylko negatywny. Lockdown przyśpieszył cyfryzację polskiej administracji – nie tylko w sensie gotowości procedur, lecz przede wszystkim mentalności urzędników. Nagle wiele spraw, których nie dało się załatwić zdalnie, zostało zdigitalizowanych – i to zaledwie w ciągu kilku tygodni. E-administracja w Polsce w 2020 r. zaliczyła ogromny skok rozwojowy, który prawdopodobnie nie dokonałby się bez tego zewnętrznego przymusu. Co więcej, w obliczu inflacji i braku wyraźnej waloryzacji prac w sferze budżetowej cyfryzacja administracji może się okazać jedyną szansą na utrzymanie sprawności wielu usług dla obywateli.

Z badań CBOS wynika, że pandemia wzmocniła w naszym społeczeństwie, zwłaszcza w najmłodszym pokoleniu, postawy indywidualistyczne. A jak pokazał dr Jakub Sawulski ze Szkoły Głównej Handlowej, kryzysy zwykle skutkowały nieodwracalnym pogorszeniem perspektyw dochodowych kohorty, która w danym momencie wchodziła na rynek pracy. Wystarczy spojrzeć, jak tarcze dla przedsiębiorców nakręciły ceny nieruchomości, żeby zrozumieć trudny punkt startowy, w którym znalazło się pokolenie dwudziestoparolatków. Jednocześnie po dwóch latach z COVID-19 mamy jeszcze mocniejsze przekonanie, że nie powinniśmy specjalnie liczyć na rozwiązanie publicznych problemów przez państwo. Jego dezercja na odcinku edukacyjnym, zdrowotnym, mieszkaniowym, transportowym i wielu innych jest dla wielu Polaków kolejnym argumentem, że głównie muszą sobie radzić sami.