Rudzińska-Bluszcz, Jurek, Śpiewak, Bodnar. Albo nieszablonowy kandydat kompromisu na RPO, albo szkodliwy ustrojowy klincz
W skrócie
Złożenie przez posłów Prawa i Sprawiedliwości wniosku do Trybunału Konstytucyjnego ws. ustawy o Rzeczniku Praw Obywatelskich przybliża nas do realizacji czarnego scenariusza sporu o wybór ombudsmana, przed którym przestrzegaliśmy już w lipcu. Wspólnym interesem wszystkich, którym na sercu leżą prawa obywatelskie, autorytet urzędu Rzecznika, deeskalacja konfliktu politycznego i niepogłębianie ustrojowych sporów, powinno być dziś poszukiwanie kandydata na ten urząd, który ma szansę na znalezienie poparcia tak w Sejmie, jak i w Senacie. Inaczej czeka nas kolejny odcinek serialu o niszczeniu kultury politycznej i instytucji konstytucyjnych.
O możliwym konflikcie wokół obsady RPO mówiłem w lipcowym nagraniu. W nieco żartobliwym tonie, lecz ze szczerą troską o autorytet urzędu Rzecznika Praw Obywatelskich, postawiłem tam pesymistyczną diagnozę: jesienią czeka nas ostre starcie o stanowisko ombudsmana.
W przerysowanych scenariuszach prognozowałem, że nie uda się w terminie znaleźć kompromisowego kandydata, a Zjednoczona Prawica nie będzie chciała zaakceptować stanu, w którym aż do skutecznego wyboru nowego kandydata funkcję pełnił będzie Adam Bodnar. Złożony wczoraj przez posłów PiS wniosek do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie przepisów zezwalających na taki stan potwierdza, że mało krzepiący scenariusz zbliża się właśnie do realizacji. Sejmowa komisja głosami polityków partii rządzącej zaopiniowała negatywnie kandydaturę Zuzanny Rudzińskiej-Bluszcz, kandydatki Koalicji Obywatelskiej i Lewicy popieranej przez blisko 700 organizacji pozarządowych.
Chociaż ostateczne głosowanie na sali plenarnej przełożono cieniu koalicyjnych sporów i głosowania nad tzw. piątką dla zwierząt, to należy się spodziewać, że popierana przez część środowiska obywatelskiego kandydatka nie może liczyć na mandat zaufania rządzącej większości – bez względu na to, jak duża jest dziś ta większość.
Trudno zrozumieć i usprawiedliwiać zarówno niechęć rządzących do cywilizowanej formy rozwiązania problemu, jak i mało odpowiedzialne stanowisko części zwolenników kandydatury Rudzińskiej-Bluszcz, którzy w ostatnim czasie kierując się formalizmem unieważniali próby dyskusji na temat realistycznych dróg uniknięcia tego konfliktu.
Dlaczego nie wybrano nowego rzecznika w terminie?
Zacznijmy od podstaw. Dlaczego nie wybrano nowego Rzecznika Praw Obywatelskich, choć kadencja Adama Bodnara wygasła z początkiem września? Ponieważ do wyboru potrzeba porozumienia między Sejmem i Senatem. Tymczasem większość kandydatów, którzy mają szanse wśród zdominowanych przez Zjednoczoną Prawicę posłów, nie ma równolegle szans wśród zdominowanych przez opozycję senatorów – i odwrotnie.
Być może rację mają też ci, którzy oceniają, że partia rządząca opóźniając swoje działania w tej sprawie świadomie zagrała na czas. Mogła chcieć utrzymać stanowisko ombudsmana „w puli możliwości” do zagospodarowania w czasie koalicyjno-programowych targów o kształt najbliższych trzech lat obozu rządowego. Od wielu tygodni można było również spotkać się z hipotezami, że PiS pogodziło się z brakiem możliwości porozumienia między dwiema izbami parlamentu i będzie próbowało rozwiązać problem inaczej. Jedną z hipotez jest taka zmiana ustawy o Rzeczniku Praw Obywatelskich, która pozwoli obsadzić na stanowisku pełniącego obowiązki ombudsmana osoby wybranej przez Sejm, ale niezatwierdzonej przez Senat. Wniosek posłów PiS może zapowiadać, że Trybunał Konstytucyjny rzeczywiście uchyli odpowiednie przepisy ustawy i otworzy przestrzeń do jej nowelizacji po myśli rządzących.
To sytuacja groźna i szkodliwa z perspektywy kultury politycznej, skuteczności działania urzędu Rzecznika oraz troski o autorytet konstytucyjnych organów. Zachodzi ryzyko, że jedna z kluczowych dla praw obywatelskich funkcji pozostanie faktycznie nieobsadzona w sposób przewidziany ustawą zasadniczą. Zmiana przepisów w czasie procedury, wybór p.o. przy faktycznym udziale cieszącego się niezwykle niskim autorytetem Trybunału oraz prawdopodobne upartyjnienie stanowiska – to realna perspektywa dalszego psucia państwa.
Odpowiedź na tę sytuację może być tylko jedna – poszukiwanie kandydata, który ma szansę na poparcie zarówno w Sejmie, jak i w Senacie. Poszukiwanie ścieżki propaństwowego i proobywatelskiego kompromisu wymagałoby jednak dobrej woli po obu stronach politycznego konfliktu. Trudno na ten zdrowy rozsądek liczyć.
Nie poglądy, nie wykształcenie i nie poparcie NGO powinny być kluczowe
W przywołanym już lipcowym video snułem jako optymistyczny scenariusz z gatunku political fiction, w którym Rzecznikiem Praw Obywatelskich zostaje Jan Śpiewak.
Przed kilkoma dniami, wobec pojawiających się medialnych doniesień, na Twitterze ciepło wyraziłem się o potencjalnej kandydaturze Marka Jurka. Zestawienie tych dwóch potencjalnych kandydatur powinno uświadamiać, że to nie światopogląd w mojej ocenie powinien być w tej sprawie kluczowy. Jest przecież jasne, że bliższe są mi w większości poglądy byłego marszałka Sejmu, niż co prawda odważnego i szanowanego w naszym środowisku, ale wyraziście lewicowego aktywisty. Znacznie istotniejszy od zapatrywań ideowych kandydata jest jego potencjał przełamania prostych podziałów między rządzącymi a opozycją. Bez poszukiwania takiej kandydatury zbliżamy się do faktycznej kastracji urzędu aż do kolejnych wyborów parlamentarnych.
Jan Śpiewak, znany z bezkompromisowości w walce z politycznymi układami, a zwłaszcza nieprzejednanej postawy wobec reprywatyzacyjnych patologii w rządzonej przez Platformę Warszawie, mógłby być hipotetycznie zaakceptowany tak przez większość obozu Zjednoczonej Prawicy, jak i pewną część opozycji. Marek Jurek z kolei jest faktycznie byłym już politykiem, który mimo różnic ideowych szanowany jest za pryncypialność i umiejętność dialogu z oponentami. Zyskał sobie na tym polu uznanie także wśród części światopoglądowych konkurentów. Co najmniej kilkoro senatorów senackiej większości mogłoby go potencjalnie poprzeć, a pewna grupa – obniżyć kworum potrzebne do przegłosowania jego nominacji.
Oczywiście – nie uważam tych kandydatur za prawdopodobne i sądzę, że żadna z nich nie zaistnieje, tj. nie zostanie formalnie zgłoszona w Sejmie. Chociaż obaj ideowo skrajni bohaterowie czysto teoretycznie mogliby być kandydatami kompromisu, jak i spełniają kluczowy konstytucyjny wymóg zawarty w art. 210 ustawy zasadniczej – gwarantują niezawisłość i niezależność w pełnieniu funkcji – to są po prostu niewygodni dla zwaśnionych plemion.
Śpiewak jest zbyt odległy ideowo od partii rządzącej, a jednocześnie jego kandydatura wywołałaby wściekłość części liberalnych elit. Dodatkowo przemawiałyby przeciw niemu liczne sądowe perypetie, które przez przeciwników przedstawiane byłyby jako dowód – inna sprawa, czy słusznie – na niespełnianie ustawowych wymogów wyróżniania się „wiedzą prawniczą” oraz „autorytetem ze względu na walory moralne”. Jurek z kolei przez liberalne elity będzie rysowany jako katolicki fundamentalista, a w PiS jego pryncypialność i udowadniania wielokrotnie intelektualna i polityczna niezależność od głównego ośrodka prawicy będzie postrzegana w kategoriach zagrożenia.
Na marginesie warto dodać, że właśnie kryteria konstytucyjne – a więc po pierwsze poparcie w Sejmie i Senacie, a po drugie gwarancja niezależnego i niezawisłego działania – powinny być kluczowe w dyskusji na temat potencjalnych nominatów. Dodatkowe kryteria określone ustawą mają charakter uznaniowy. To Sejm i Senat ma pełnią władzę arbitralnie ocenić jak definiują wyróżnianie się „wiedzą prawniczą, doświadczeniem zawodowym oraz wysokim autorytetem ze względu na swe walory moralne i wrażliwość społeczną”.
Pewne jest, że nie oznacza to formalnego wykształcenia prawniczego. Gdyby o to chodziło, ustawodawca zapisałby to wprost, podobnie jak to się stało w całej masie innych regulacji określających wymagane kompetencje. Decyzja, by tego nie robić zdaje się zresztą w pełni uzasadniona – zawodowe doświadczenie państwowe związane z pełnieniem najważniejszych funkcji publicznych i działalność obywatelska na rzecz poszkodowanych przez państwo czy wymiar sprawiedliwości dają czasem lepszą rękojmie „wyróżniania się wiedzą prawniczą” niż formalne kryterium prawniczego wykształcenia.
Również poparcie lub brak poparcia takiej czy innej części opinii publicznej – części organizacji pozarządowych, grupy obywateli albo jakichś mediów – nie jest formalną przesłanką dla kandydatury. Oczywiście można i pewnie należy uznać to za dodatkowy, polityczno-społeczny argument, ale nie ma on żadnej wagi formalnej.
Osobiście marzyłaby mi się (znów czysto hipotetyczna) sytuacja, w której Marek Jurek, gdyby jednak został kandydatem, w uznaniu dla poparcia organizacji obywatelskich dla Rudzińskiej-Bluszcz zaproponowałby jej, świadom ideowych różnic i odmiennej wizji pełnienia urzędu, stanowisko jednego z zastępców Rzecznika, a kandydatka by taką ofertę przyjęła. Byłby to piękny dowód na to, że chociaż oni rozumieją co naprawdę znaczy poszukiwanie trudnego kompromisu w coraz brutalniej spolaryzowanej polskiej rzeczywistości.
Ten optymistyczny scenariusz, jak pewnie większość rozważanych pozytywnych wizji obrotu sprawy, włożyć należy na półkę z idealistycznymi marzeniami. Niemniej szacunek dla porządku konstytucyjnego i woli ustawodawcy każe wyraźnie podkreślić, że ani poparcie NGOsów, ani formalne wykształcenie prawnicze nie powinno być w sprawie obsadzenia urzędu kwestią zasadniczą.
Urządzamy się w okopach
Ze smutkiem postrzegam zacietrzewienie części zwolenników merytorycznie świetnie przygotowanej i mądrze kreślącej swojej wizją urzędu Rudzińskiej-Bluszcz. Tworzenie obywatelskiego lobby na rzecz lansowania niepartyjnego kandydata uważam za wartościową innowację w naszej demokracji. Gdy czytam jednak – jak w niedawnym komentarzu red. Estery Flieger – że o alternatywnych kandydaturach nie należy nawet dyskutować, bo formalnie nie zaistniały, to mam wrażenie, że środowiskowe sympatie przysłaniają wielu zwolennikom kandydatury prawniczki zdrową kalkulację. Ta zaś powinna być skupiona nie na tym czy innym kandydacie, ale ochronie urzędu Rzecznika Praw Obywatelskich przed pokusą partyjnego zawłaszczania i ustrojowej kastracji.
Taka zdrowa kalkulacja powinna nam wszystkim uświadamiać, że stoimy przed złowrogą alternatywą. Albo niewygodny dla wszystkich, nieszablonowy kandydat kompromisu, który jednak będzie gwarantował niezależność i dzięki temu będzie potencjalnie akceptowalny dla Sejmu i Senatu, albo zupełnie realistyczny scenariusz kolejnego ustrojowo-politycznego klinczu, w którym większość rządząca ze wsparciem Trybunału Konstytucyjnego osiągnie mało szlachetny cel.
Jak jednak z większością ustrojowych, prawnych i politycznych sporów ostatnich lat – nie chodzi o to, by znaleźć kompromis i porozumienie, które przysłuży się zachowaniu instytucjonalnej równowagi i konstytucyjnych norm. Chodzi o to, by w klinczu budować swoją pozycję po jednej ze stron barykady i dostarczać swoim zwolennikom argumentów, że „to druga strona łamie zasady”. Tylko państwa – a w tym wypadku szczególnie praw obywatelskich i cieszącej się dotąd znacznym autorytetem instytucji – szkoda. Problem nie tyle w tym, że znaleźliśmy się w okopach polsko-polskiej wojny, ale że zaczynamy się w nich coraz lepiej urządzać.
Na dowód – małe przypomnienie. Zdając sobie sprawę z zagrożeń związanych z funkcjonowaniem przeciwstawnych większości w Sejmie i Senacie na samym początku tej kadencji, blisko rok temu, proponowaliśmy wszystkim partiom Pakt Demokratyczny. Ósmy z punktów naszej propozycji tyczył się właśnie sytuacji, w której się znajdujemy. „Sytuacja różnych większości w Sejmie i Senacie powinna być pierwszym krokiem do podejmowania decyzji personalnych w sposób bardziej konsensualny. Większość sejmowa powinna konsultować z opozycją swoje propozycje nominacji szukając kandydatów akceptowalnych dla opozycji. Jednocześnie Senat nie powinien stosować w przypadku tych nominacji obstrukcji” – pisaliśmy wówczas wiedząc, że brak takiego porozumienia sprowadzi na nas kolejną odsłonę spirali psucia kultury politycznej i autorytetu instytucji.
Jak łatwo się domyślić – żadna z parlamentarnych większości, a nawet kilkunastu reprezentowanych w Sejmie i Senacie partii, nie była w praktyce zainteresowana przejęciem tej agendy. Trudno więc uwierzyć, że i dziś na scenie politycznej znajdzie się ktokolwiek, kto uzna za stosowne lansować nieszablonową, potencjalnie kompromisową kandydaturę.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki 1% podatku przekazanemu nam przez Darczyńców Klubu Jagiellońskiego. Dziękujemy! Dołącz do nich, wpisując nasz numer KRS przy rozliczeniu podatku: 0000128315.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.