Zerwana ciągłość tradycji „Solidarności” [KULTURA LIBERALNA]
W skrócie
„Solidarność” zostanie z nami jako część naszego historycznego dziedzictwa. Jest to jednak dziedzictwo, które pochodzi z innego świata. Istnieje ono w pamięci ludzi, którzy mieli szczęście i przekleństwo żyć na pograniczu dwóch różnych rzeczywistości. Tylko oni mogliby pokazać nam, czym „Solidarność” jest dzisiaj. My będziemy tworzyć coś innego.
Od ziewania do empatii
Ziewam. Tak bardzo ziewam, aż w płucach ledwo mieści się tyle powietrza, ile gotów byłem wdychać. To moja pierwsza reakcja na historię „Solidarności” opisaną przez Agnieszkę Wiśniewską w tekście otwierającym aktualną edycję Spięcia, a także na pytanie zadane przez autorkę: „Spięciowcy, tak szczerze powiedzcie, czy was Solidarność porusza?”.
Klub Jagielloński, Magazyn Kontakt, Krytyka Polityczna, Kultura Liberalna i Nowa Konfederacja z odmiennych perspektyw ideowych rozmawiają o Polsce. W ramach projektu „Spięcie” przebijamy społecznościowe bańki - wybieramy jeden ważny temat i opisujemy go na pięć autorskich sposobów. Zobacz wszystkie teksty projektu „Spięcie”.
Jednak po chwili mam także drugą myśl. Przecież tak naprawdę traktuję sprawę „Solidarności” bardzo poważnie. Niedawno zmarł Henryk Wujec – jedna z niewielu postaci, wobec której szacunek wyrazili uczestnicy sfery publicznej od lewicy po prawicę, przedstawiciele rządu i opozycji. I ja także chciałbym uszanować pamięć o nim, a także o wielu innych bohaterach, których szczerze podziwiam. Na czysto ludzkim poziomie mam ogromne uznanie dla doświadczenia osób zaangażowanych w „Solidarność”, dla wielu opowieści o tamtych czasach, dla odwagi ludzi, którzy opowiedzieli się wtedy po słusznej stronie.
Jest zatem prawdą, że interesuje mnie żywa historia „Solidarności” w całej swojej złożoności, w tym niedostatecznie opowiedziane historie, o których wspomina w tekście Wiśniewska, takie jak opowieść o roli kobiet w strajku. A jednak tego rodzaju zainteresowanie nie jest w żadnym sensie swoiste dla historii „Solidarności”, jest ono aktualne w przypadku wielu różnych historii. Interesuję się ludźmi „Solidarności” w podobny sposób, w jaki interesuję się historią każdej osoby, która z przejęciem opowiada mi o ważnym fragmencie swojego życia, być może o jego momencie definiującym.
Owe przeciwstawne impulsy znajdują odzwierciedlenie w interpretacjach współczesnego znaczenia tamtej „Solidarności”. Mam dwie.
Z jednej strony, wydaje się zupełnie oczywiste, że dzieje „Solidarności” nie mają dzisiaj politycznego znaczenia. Ta czaszka już się nie uśmiechnie, niczego więcej z owej historii nie da się wycisnąć. „Solidarność” ma dzisiaj znaczenie jedynie o tyle, o ile pozwala budować polityczne mitologie. Nawet i w tym sensie „Solidarność” nie jest swoista, ponieważ chodzi o te same mitologie, do których wykorzystuje się fikcyjne obrazy II RP albo „żołnierzy wyklętych”.
Z drugiej strony, trochę głupio powiedzieć to wszystko głośno, bo przecież „Solidarność” to wielka historia – a w sensie politycznym żyjemy w kraju historyków, co trzeba wziąć pod uwagę, a może i tolerować.
Po „Solidarności”
Myślę, że podobnie dwoisty stosunek do „Solidarności” jest udziałem wielu osób. Jakie jest tego źródło? Wydaje mi się, że istnieją dwa główne źródła.
Po pierwsze, chodzi o brak ciągłości tradycji „Solidarności”. Historia „Solidarności” nie jest w sensie biograficznym ani emocjonalnym naszą historią, ponieważ wcześniejsze pokolenia nie przekazały nam tej historii. W tym miejscu mogę jedynie bardzo zwięźle wspomnieć o kilku aspektach sprawy.
Młodzi obywatele po prostu nie znają tej historii – nie uczyli i nie uczą się o „Solidarności” w szkołach. Urodziłem się w 1989 roku – zapewne większość moich rówieśników, a także osób młodszych, nie wie, kim był Henryk Wujec.
Nie istniała sztafeta pokoleniowa – nikt nie przekazywał pałeczki „Solidarności” kontynuatorom. „Młodsi”, tacy jak Donald Tusk, który uśmiercił Unię Wolności, za każdym razem musieli wywalczyć pozycję polityczną przez wypowiedzenie wojny „starym”.
Historia „Solidarności” – za sprawą pokolenia „Solidarności” – straciła znaczenie dla polityki. Nazwa związku była obecna w sferze publicznej III RP głównie w kontekście nowej organizacji systemu politycznego, w którym grupy polityczne podzieliły się na ugrupowania postsolidarnościowe i postkomunistyczne, a następnie ugrupowania postsolidarnościowe podzieliły się między sobą. Chociaż na tym etapie odwołania do „Solidarności” wciąż pojawiały się w debacie, sprowadzały się głównie do dyskusji na temat tego, kto dorósł, a kto nie dorósł do wyobrażonego ideału kombatanctwa. Podział polityczny nie miał już wówczas praktycznie żadnego związku z oryginalną historią „Solidarności”, która tym samym została ostatecznie wyparta ze sfery publicznej.
Solidarność we własnym państwie
W tym miejscu dochodzimy do kwestii drugiej. Być może stało się tak nie bez powodu, być może wcześniejsze pokolenia nie mogły „przekazać nam” tej tradycji – ponieważ wzorce zaangażowania obywatelskiego, które znamy z dziejów „Solidarności”, po prostu nie mają przełożenia na działanie polityczne we własnym, demokratycznym kraju.
W książce Koniec pokoleń podległości Jarosław Kuisz pisał, że ideał „Solidarności” nie pomaga nam w rozgoszczeniu się we własnym państwie. Jak przekonywał Kuisz: „pierwsza «Solidarność» jest wydarzeniem epoki podległości – ze wszystkimi tego konsekwencjami. […] Latem 1980 roku, gdy wybuchły strajki, powszechnie obawiano się interwencji militarnej. […] Od pierwszych dni strajku w Stoczni Gdańskiej zadawano sobie pytanie: «wejdą, czy nie wejdą?». Obawiano się powtórki wydarzeń węgierskich z 1956 czy czechosłowackich z 1968 roku. Dziesięć lat wcześniej na Wybrzeżu strzelano przecież do stoczniowców (1970), zaledwie cztery lata wcześniej zafundowano robotnikom ścieżki zdrowia (1976)”.
Można by przekonywać, że żywe znaczenie „Solidarności” nie tkwi w tradycji historycznej – której ciągłość rzeczywiście została w III RP zerwana – lecz w idei; że to właśnie ową ideę można podchwycić i przekazać dalej. Jak jednak wyjaśnia Kuisz, solidarność w obliczu fizycznego oraz militarnego zagrożenia jest czymś innym niż solidarność wolnych obywateli, żyjących we własnym państwie.
Może zatem – zachowując świadomość historii, a także emocji, związanych z ową historią – powinniśmy dzisiaj stanąć na własnych nogach? Ale czego potrzeba, aby stanąć na własnych nogach?
Solidarność jako zryw i jako instytucja
Nie jest na pewno odkryciem powiedzieć, że wartości polityczne rozumiemy w Polsce częściej w kategoriach ekscytujących zrywów, a nie w kategoriach budowania instytucji. W tej perspektywie solidarność to wielki strajk przeciwko okupacyjnej władzy, a nie walka o dobrą edukację i dobre warunki pracy dla wszystkich. Walka o wolność to powstanie warszawskie, a nie sejmowe wystąpienie Rzecznika Praw Obywatelskich. W rozmowach na temat powstania warszawskiego często pojawia się przecież wyrażenie, zgodnie z którym powstańcy przegrali militarnie, ale wywalczyli „moment wolności” – przynajmniej przez chwilę mogli odetchnąć pełną piersią.
W pewnym sensie tak musi być – wielkie wydarzenia historyczne pochłaniają wyobraźnię i emocje w sposób, którego nie może zastąpić fantazja o dobrze zorganizowanej administracji. Ale w pewnym sensie tak nie musi być. Na przykład w pochodzącym z 2014 roku tekście Pawła Rojka o „powrocie duszy polskiej”, nawiązującym do Eseju o duszy polskiej Ryszarda Legutki – podobnie zresztą jak tytuł mojego tekstu – wybuchowa jest sama polskość; w jego ocenie polskość „wybuchła w ruchu Solidarności”. A zatem: polskość jako zryw czy jako instytucja?
Jeżeli zastanawiamy się nad tym, czy „Solidarność” nas porusza, to mam ochotę odpowiedzieć, że mnie osobiście interesuje pytanie o to, w jaki sposób wartości mogą trwać. A mogą one trwać jedynie wtedy, gdy znajdują ucieleśnienie w instytucjach społecznych. Wolność jest trwale możliwa jako praktyka jedynie w warunkach wolności – przy działających instytucjonalnych gwarancjach wolności i praw. Solidarność jest trwale możliwa jedynie w żywych normach kultury i prawa.
Dzisiaj w Polsce stoimy przed dwoma typami wyzwań politycznych. Po pierwsze, zadajemy sobie pytanie o to, jak możliwe jest zbudowanie w Polsce porządku społecznego, który dawałby demokracji liberalnej samodzielną podstawę – podstawę niezależną od okoliczności zewnętrznych, takich jak proces przystępowania do Unii Europejskiej, lecz ważną dzisiaj, dla nas samych? Po drugie, zastanawiamy się nad tym, jak odpowiedzieć skutecznie na wyzwania przyszłości, takie jak kryzys klimatyczny, przemiany kapitalizmu i polityczne znaczenie postępu technologicznego?
Jeżeli zajmują nas takie pytania, to historia „Solidarności” w pewnym ważnym sensie staje się nieinteresująca. „Solidarność” to wydarzenie karnawałowe, a tradycja „Solidarności” nie pomoże w instytucjonalizacji liberalizmu politycznego ani nie daje wskazówek na przyszłość. „Solidarność” przywołuje się dzisiaj w formie wspominkowej, jej znaczenie jest biograficzne – ludzie „Solidarności” walczą dzisiaj o to, jak zostaną zapamiętani w przyszłych podręcznikach. Jest to ważna walka, ponieważ jest to walka o prawdę historyczną. Jednak nie zmienia to faktu, że dyskusja na temat „Solidarności” wciąga nas w przeszłość, zamiast zakotwiczać teraźniejszość w żywej tradycji.
Nowa solidarność?
Wszystko to widać na przykładzie konkretnych prób odniesienia się do pojęcia solidarności w naszej polityce. Hasło „solidarnej Polski”, wykorzystywane najpierw przez PiS, a następnie wykorzystane w nazwie partii Zbigniewa Ziobro, nie ma żadnego uchwytnego związku z dawną „Solidarnością” – stanowi ono jedynie próbę sentymentalnego przywłaszczenia niegdyś atrakcyjnego zasobu symbolicznego, którego znaczenie staje się z czasem coraz bardziej enigmatyczne.
Nie inaczej jest w przypadku hasła „Nowej solidarności”, do którego odwoływał się w kampanii prezydenckiej kandydat Platformy Obywatelskiej Rafał Trzaskowski. Można by nadać temu hasłu współczesną treść, ale jak na razie nic takiego się nie wydarzyło. A skoro się tego nie robi, to pobrzmiewają w nim jedynie niewyraźne echa kombatanckiej przeszłości, widoczne wcześniej w symbolice Komitetu Obrony Demokracji, ale tym razem bardziej niejednoznaczne, o mniejszym ładunku emocjonalnym.
Historia nigdy nie zaczyna się od nowa. „Solidarność” zostanie z nami jako część naszego historycznego dziedzictwa. Jest to jednak dziedzictwo, które pochodzi z innego świata. Istnieje ono w pamięci ludzi, którzy mieli szczęście i przekleństwo żyć na pograniczu dwóch różnych rzeczywistości. Tylko oni mogliby pokazać nam, czym „Solidarność” jest dzisiaj. My będziemy tworzyć coś innego.
Artykuł powstał w ramach projektu „Spięcie” realizowanego przez: redakcję Klubu Jagiellońskiego – klubjagiellonski.pl, Magazyn Kontakt, Kulturę Liberalną, Krytykę Polityczną i Nową Konfederację. Wszystkie teksty powstałe w ramach projektu znaleźć można tutaj. Inicjatywa wspierana jest przez Fundusz Obywatelski zarządzany przez Fundację dla Polski.