To oni niszczą polskie kluby. Przestańmy idealizować „fanatyków” (czyt. bandytów) [POLEMIKA]
W skrócie
Na czym polega podstawowy problem z artykułem Jarosława Pucka To oni ratują polskie kluby. Kibice to nie tylko fanatycy? Autor, powołując się na zgrabne socjologiczne typologie, idealizuje środowiska kibicowskie, tworząc w ten sposób obraz nieprzystający specjalnie do rzeczywistości. Co więcej, budowany przez Pucka wizerunek przysłania często bandyckie, patologiczne i zwyczajnie przestępcze oblicze opisywanych przez niego grup, o którym to obliczu możemy przeczytać w gazetach już od lat.
Sharksi, Jude Gang i Teddy Boys jako kapłani futbolowej religii
Zasadniczą rolę dla tekstu odgrywa typologia przywołana za pracą Dominika Antonowicza i Łukasza Wrzesińskiego pt. Kibice jako wspólnota niewidzialnej religii. Zakłada ona podział na sześć podstawowych grup: (1) fundamentalistów, (2) ortodoksów, (3) kibiców małej wiary, (4) wierzących niepraktykujących, (5) dewotów oraz (6) ateistów.
Z punktu widzenia argumentacji całości tekstu kluczowe są dwie pierwsze grupy. Przywołajmy ich opis za samym artykułem Pucka:
„Fundamentaliści to grupa, która zazwyczaj jest najbliżej jądra stadionowych wydarzeń (Żyleta na stadionie Legii, Kocioł na stadionie Lecha, itp.). To oni odpowiadają za »liturgiczną oprawę« całego wydarzenia. To też najbardziej fanatyczna i dobrze zorganizowana część środowiska kibicowskiego.
Ortodoksi – są to kibice »głęboko wierzący«, bardzo mocno zaangażowani emocjonalnie we wszystko co dotyczy ich klubu, który uważają za wspólnotę posiadającą własną »teologię«, gotowi bronić świętych barw, ale jednocześnie nie odmawiający innym prawa do współistnienia na stadionie.”
Brzmi to wszystko zgrabnie i ładnie, i tak naukowo. No dobrze, to teraz spróbujmy przyporządkować do tych kategorii chłopaków z ekipy Wisła Sharks. Albo bojówkę Cracovii, Jude Gang. Albo Psycho Fans z Ruchu Chorzów, przetrzebionych aresztowaniami za zorganizowaną działalność przestępczą, podobnie jak Sharksi.
Do której kategorii mamy włączyć tych, którzy podczas finału Pucharu Polski albo w trakcie derbów Krakowa, ukrywając twarze w kominiarkach, strzelali z rakietnic w stronę infrastruktury stadionowej lub kibiców drugiej drużyny?
Gdzie w tym podziale znajdą się młodzi chłopcy, jeszcze nastolatkowie, którzy licznymi zachętami materialnymi i psychologicznymi namawiani są przez swoich starszych kolegów z osiedla do wejścia w skład ruchu ultras, albo do licznych stowarzyszeń kibicowskich? Wszystko po to, by zachować nad nimi pełną kontrolę, aby mieć swoich chłopców na posyłki, zarówno na stadionach, jak i do kontroli, wszystkiego tego, co dzieję się na podwórkach. To przecież wśród tych młodych chłopców, którzy mają „zaszczyt” poznać starszych i legendarnych chuliganów poszukuję się przyszłych dilerów i „żołnierzy”, którzy będą zarabiać pieniądze i bić się „za swoje barwy”.
Jak rozumiem, Sharksi i Psycho Fans to „fundamentaliści”, a młodzi ultrasi to „ortodoksi”? Czy obie grupy kwalifikują się do „fundamentalistów”? Patrząc na zamiłowanie „fundamentalistów” do stosowania pełnej wirtuozji (odrąbywanie rąk maczetami) przemocy, ich nazwa nabiera wymownego znaczenia. Odpowiedzi na te pytania nie znajdziecie w tekście Jarosław Pucka, bo przyjęcie takiej, a nie innej perspektywy oraz takiej, a nie innej terminologii sprawia, że mimowolnie autor zaczyna budować przerysowanie pozytywny, jednostronny wizerunek kultury chuligańskiej jako takiej.
Chuligańskie studium przypadku – Wisła Kraków
Jak w praktyce działają ci „fundamentaliści-kapłani” pokazuje nam historia Wisły Kraków ostatnich kilku lat.
Opowieść zaczyna się w momencie, kiedy Bogusław Cupiał, twórca nie tak dawnych znowuż sukcesów Wisły Żurawskiego, Szymkowiaka i Baszczyńskiego, decyduje się na sprzedaż klubu. Powód pierwszy to chęć pozbycia się nierentownej spółki. Powód drugi – Cupiał miał już dosyć częstych odwiedzin „panów w krótkich spodenkach”, którzy bezczelnie ingerowali w zarządzanie klubem.
Skalę wpływów kibicowskich w Wiśle Kraków miał pokazać protest z 2014 r. Prezesem klubu był wówczas Jacek Bednarz, który nie był ulubieńcem grupy Wisła Sharks, nieoficjalnie rządzącej całym ruchem kibicowskim na Wiśle. Sharksi z tylnego fotela zarządzali Stowarzyszeniem Kibiców Wisły Kraków (SKWK). Dzięki podpisanej umowie o współpracy Wisły z SKWK, Sharksi mogli czuć się w klubie niczym u siebie w domu.
Stopniowo domagali się kolejnych ustępstw, a momentem spornym między zarządem a SKWK okazał się postulat złotówki od biletu dla stowarzyszenia (na co poszłyby w praktyce te środki, odpowiedzcie sobie drodzy Czytelnicy sami), na który to postulat Jacek Bednarz nie chciał się zgodzić. W międzyczasie doszło do zamknięcia na jeden mecz tzw. młyna, czyli trybuny dla zagorzałych sympatyków, a także wystrzelenia rac z klubowej restauracji na murawę boiska podczas trwania spotkania. Wtedy Jacek Bednarz postanowił pójść na wojnę z Sharksami, a SKWK ogłosiło protest, domagając się odwołania Bednarza z funkcji prezesa zarządu. Protest zakończył się sukcesem. Sharksi ogłosili bojkot trybun, kibice tłumnie posłuchali, frekwencja na meczach spadła do poziomu 5 tys. Bednarz został ostatecznie zwolniony, a zadowoleni Sharksi podsumowali całą akcję transparentem „Jesteśmy siłą tego klubu” z symbolem rekina na fladze.
Dwa lata później Cupiał ostatecznie pozbył się Wisły. Późniejszy bieg wydarzeń zna już niemal każdy. „Misiek”, Towarzystwo Sportowe „Wisła”, prezes Sarapata, tajemniczy inwestor z Kambodży. W trakcie „pospolitego ruszenia” w celu ratowania tak zasłużonego dla polskiej piłki klubu, stopniowo pogorszała się prasa SKWK jako przedstawiciela kibiców Wisły. Równocześnie powstało Stowarzyszenie Socios Wisła jako nowa formuła udzielania wsparcia klubowi. W akcje ratowania włączyli się wszyscy, oprócz… Sharksów.
Jednak kto miał nadzieję, że na Wiśle dojdzie do prawdziwego nowego otwarcia, pomylił się. Resztki grupy Wisła Sharks nie zamierzały (nie zamierzają?) odpuścić. A ich zakładnikami stali się… młodzi ultrasi.
W nowych władzach Wisły doszło do prostej kalkulacji. Klub nie chce bandytów, dlatego zrywa umowy ze skompromitowanym SKWK. Z drugiej strony nie chce rezygnować ze zorganizowanego dopingu. Dlatego zwraca się do ultrasów. Sami zainteresowani, pomimo ambiwalentnych uczuć do Sharksów, nie mieli jednak wyboru. Szybko zostali zastraszeni i poinstruowani, jakie mają podjąć kroki. Ultrasi pozostali podporządkowani starszym kolegom-bandytom.
Gdzie tutaj książkowy podział na „fundamentalistów” i „ortodoksów”? Zamiast teoretycznych formułek dostajemy dramat młodych ludzi, którzy nie tylko nie mogą realizować własnych pomysłów, nie tylko nie mogą odciąć się od „zasad ulicy”, które usilnie im wpojono, ale nie mogą nawet zrezygnować z działalności w ruchu ultras. Dlaczego? Bo ultrasi zostali ostatnią „nicią” łączącą Sharksów z klubem. Miłość do ukochanego klubu? Jedna wielka kibicowska rodzina? Nic z tego. Raczej chodzenie na mecze ze względu na strach przed wykluczeniem, przed poniżeniem, przed przemocą. Tak wygląda rzeczywiste, a nie teoretyczne życie „fundamentalistów”/”ortodoksów”.
Inne kibicowanie jest możliwe
Dlaczego artykuł Jarosława Pucka wzbudził we mnie tyle emocji? Bo przypadek Wisły Kraków pokazał, że możliwe są choćby częściowo skuteczne próby odejścia od patologicznego w dużej mierze modelu rządzącego sposobem kibicowania w polskich klubach piłki nożnej od lat.
Że nie trzeba strzelać racami w kibiców drugiej drużyny, że na stadionie nie muszą wisieć transparenty „Pozdrowienia do więzienia”, ani pojawiać się przyśpiewki „Człowiek to powie, Wisełka rządzi w Krakowie”, co odnosi się do zasztyletowanego szefa ekipy Cracovii. Kibice Wisły zaczęli się wreszcie odcinać na poważnie od bandyckiej ekipy Sharksów, która zdobyła przez lata monopol na „głos środowiska kibicowskiego”. Ten monopol został wreszcie złamany.
Tymczasem artykuł Pucka wraca do starego języka wybielającego, idealizującego środowiska chuligańskie w polskiej piłce. Autor mocno podkreśla wątki związanego z ruchem „against modern football”. Problem, że w Polsce te hasła nie wiążą się wcale z walką z komercjalizacją futbolu i skrojeniem herbu klubu pod logo sponsora, ale równają się haśle Sharksów „Jesteśmy siłą tego klubu”. Oby już nie byli. I to nie tylko w samej Wiśle.