Kto po Merkel? Niemieccy chadecy wybierają nowego lidera
W skrócie
Po osiemnastu latach twardych rządów Merkel szeregowi działacze CDU nieoczekiwanie dla samych siebie stanęli przed wyborem kierunku dalszego rozwoju swojej partii, a pośrednio także całego kraju i Europy. Niewielu zdaje się zauważać, że żaden z trojga kandydatów nie reprezentuje sobą tego samego formatu, co Angela Merkel. Ten, kto z piątkowego głosowania wyjdzie zwycięsko, ten poprowadzi niemieckich chadeków w wyborach parlamentarnych, a także – biorąc pod uwagę głęboki kryzys SPD – najprawdopodobniej zostanie kanclerzem w 2021 roku. Pierwszy raz od 47 lat przewodniczący CDU zostanie wybrany w głosowaniu delegatów. W ich rękach znajduje się jednak o wiele więcej, niż tylko los partii.
7 grudnia wszystko się rozstrzygnie. W Hamburgu delegaci wybiorą nowego przewodniczącego Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU), który zastąpi na tym stanowisku ustępującą po osiemnastu latach Angelę Merkel. Na pojawienie się chętnych do przejęcie schedy nie trzeba było długo czekać, przy czym bardzo szybko ustaliła się trójka najpoważniejszych kandydatów. To: sekretarz generalna CDU Annegret Kramp-Karrenbauer, były przewodniczący frakcji CDU w Bundestagu Friedrich Merz oraz minister zdrowia Jens Spahn. Oczekuje się od nich przedstawienia pomysłów na wyprowadzenie chadeków z obecnego kryzysu, ale także traktuje jako potencjalnych przyszłych kanclerzy. Jednak chociaż nadzieje są ogromne, a nastroje w CDU dawno nie były tak dobre, to bynajmniej nie jest oczywiste, czy którykolwiek kandydat będzie w stanie tym oczekiwaniom sprostać.
Merkel przyjmuje kolejne ciosy… i schodzi z ringu z klasą
Jeszcze do niedawna pozycja kanclerz Angeli Merkel w jej partii wydawała się nienaruszalna. Chociaż każda kolejna kontrowersyjna decyzja, która zdawała się stać w sprzeczności z tożsamością CDU – choćby Energiewende czy wprowadzenie płacy minimalnej – przynosiła spekulacje o buncie frakcji konserwatywnej, to pogłoski o sile wewnątrzpartyjnej opozycji okazywały się zawsze grubo przesadzone.
Z tym większym niedowierzaniem przyjęto 25 września wynik głosowania w sprawie przewodniczącego frakcji CDU/CSU w Bundestagu, które miało być formalnym potwierdzeniem na tym stanowisku kandydata Merkel, Volkera Kaudera. Za sprawą wyboru konserwatysty Ralpha Brinkhausa stosunkiem głosów 125 do 112 stało się bowiem manifestacją niezadowolenia większości posłów.
Zanim postanowili ujawnić się przeciwnicy Merkel w ławach parlamentarnych, wcześniej zrobili to już wyborcy, którzy według sondaży zaczęli przerzucać swoje głosy na partie oferujące im jaśniejszy przekaz.
Kolejnym ciosem okazały się więc wyniki wyborów do Landtagów Bawarii i Hesji, w których chadecja straciła odpowiednio 10,5 (bawarska CSU) oraz 11,3 punktów procentowych. Zyskały partie znajdujące się od niej na lewo i na prawo, czyli Zieloni oraz Alternatywa dla Niemiec (AfD).
Choć Merkel apelowała przed wyborami, żeby nie pozwolić na zdominowanie kampanii przez temat kryzysu imigracyjnego – widząc w nim, słusznie lub nie, główny powód spadku poparcia – to pozostała niewysłuchana. Miesiąc później ogłosiła, że nie będzie kandydowała na przewodniczącą partii na nadchodzącym zjeździe delegatów i jednocześnie zamierza pozostać na stanowisku kanclerza do końca kadencji, czyli do 2021 roku.
Zgodnie oceniono, że okoliczności były charakterystyczne – decyzja była jednocześnie nieoczekiwana i pełna godności, odróżniająca ją od poprzedników. Polityczny mentor Merkel, Helmut Kohl, nie posłuchał doradców i po pięciu kadencjach przegrał w 1998 roku wybory do Bundestagu. To samo spotkało zresztą potem po dwóch kadencjach Gerharda Schrödera (SPD).
Już niebawem miało się jednak okazać, że w CDU nie tylko Merkel potrafi zaskakiwać.
Sukcesja pełna niespodzianek
Ponieważ nie spodziewano się w tym momencie rezygnacji Merkel z przewodnictwa w partii, to nie poświęcano też wiele miejsca kwestii możliwych następców.
Postarała się zresztą o to sama Merkel, która przeczekała wielu konkurentów – takich jak choćby skompromitowany swego czasu aferą plagiatową Karl-Theodor zu Guttenberg (CSU), o którym mało kto dziś już pamięta, czy minister obrony Ursula von der Leyen, kojarzona obecnie z fatalnym stanem Bundeswehry i nieudolnym jej zarządzeniem.
W lutym tego roku Merkel sama namaściła swoją następczynię, mianując na stanowisko sekretarza generalnego CDU dotychczasową premier Kraju Saary Annegret Kramp-Karrenbauer, zwaną popularnie AKK. Nic dziwnego, że od początku przylgnęła do niej łatka „małej Merkel”, co miało się jednak okazać zwodnicze. Dotąd wydawało się jasne, że chociaż wewnątrz partii tli się opozycja wobec jej obecnego kursu, to będący jej twarzą minister zdrowia Jens Spahn jest zbyt młody, by zagrozić bardziej doświadczonej AKK.
Nikt nie spodziewał się sensacyjnego powrotu do polityki dawnego przeciwnika Merkel, który po dziesięciu latach nieobecności w sferze publicznej i czasie poświęconym pracy w biznesie zdecydował się na podjęcie wyborczej rękawicy. Chodzi o Friedrich Merza. Człowiek, któremu polityczną rozpoznawalność zapewnił jeden głośny pomysł i kojarzona z nim… podstawka pod piwo.
Liberał wraca do gry
Friedrich Merz pochodzi z rodziny o długiej tradycji prawniczej, a do CDU wstąpił już w wieku szkolnym. Z jej list dostał się do Bundestagu, w którym został przewodniczącym frakcji CDU/CSU, kiedy chadecja była w opozycji po klęsce Kohla. Krótko po tym, gdy Merkel została wybrana przewodniczącą partii w 2000 roku, przejęła ona również tę funkcję. Pokonany Merz długo nie mógł się zdecydować czy zadowolić się rolą wiceprzewodniczącego, czy odejść. W końcu zrobił to drugie i zniknął z polityki decydując się na karierę w biznesie.
W przeciągu dziesięciu lat zasiadał w radach nadzorczych wielu spółek, w tym słynnej amerykańskiej korporacji BlackRock. Jednak zanim to nastąpiło, Merz podjął ostatnią próbę wybicia się na polityczną niezależność głośną propozycją, dzięki której do dziś jego znakiem rozpoznawczym pozostaje podstawka pod piwo, potocznie „wafel”. W oparciu o tzw. model Kirchhofa – projekt radykalnego uproszczenia niemieckiego podatku dochodowego – rzucił on hasło podatku tak prostego w rozliczeniu, że każdemu obywatelowi do rozpisania go wystarczyłaby właśnie podstawka pod piwo. Od tamtej pory Merz już zawsze kojarzony był z „waflem” – nic więc dziwnego, że teraz umieścił go jako ilustrację do ogłoszenia swojej kandydatury na twitterze. Była to jednocześnie jasna deklaracja priorytetów.
Chociaż wielu obiecuje sobie po Merzu powrotu do konserwatywnych wartości CDU utraconych pod pragmatycznym przywództwem Merkel, to on sam zdaje się być o wiele bardziej zainteresowany tematami gospodarczymi, gdzie może prezentować się jako jedyny prawdziwy liberał.
Warto przypomnieć, że plany Kirchhofa nie zostały zrealizowane nawet wtedy, gdy CDU/CSU było w koalicji z liberałami z FDP. Merz występuje w roli rzecznika niemieckiej gospodarki zagrożonej przez rosnących w siłę Zielonych. W trakcie kampanii składającej się z ośmiu konferencji regionalnych, na których kandydaci przekonywali do siebie lokalnych działaczy partyjnych, Merz skupił się właśnie na tych zagadnieniach gospodarczych m.in. podnosząc temat likwidacji tzw. dodatku solidarnościowego („Soli”), czyli opłaty doliczanej do podatku dochodowego przeznaczonego na wyrównywanie kosztów transformacji w byłej NRD. Z kolei w głośnym wywiadzie dla „Welt am Sonntag” przedstawił propozycję korzyści podatkowych dla inwestujących długoterminowo w akcje jako formę zabezpieczenia emerytalnego, czym wzbudził duże emocje. Merz przywrócił tym samym debatę na temat kształtu niemieckiej soziale Marktwirtschaft zajmując w niej wyrazistą i od dawna znaną pozycję.
„Mała Merkel” chce reformować partię
Powrót Merza zaskoczył prawdopodobnie Annegret Kramp-Karrenbauer nie mniej niż innych, jednak początkowo oboje kandydaci nie wchodzili sobie w drogę. Żadne z nich nie wybrało strategii wyraźnego odcinania się od dziedzictwa Merkel. Oboje składali raczej rytualne zapewnienia o szacunku dla osiągnięć jej kanclerstwa – co nie dziwi zwłaszcza dlatego, że nie dobiegło ono przecież jeszcze końca, a przyszyły przewodniczący CDU będzie musiał współpracować z Merkel jeszcze przez niespełna trzy lata.
AKK skupiła się na najbliższym sobie temacie, jakim są sprawy wewnątrzpartyjnego zarządzania. Będąc nie tylko pierwszą w historii Niemiec kobietą na stanowisku ministra spraw wewnętrznych (w rodzinnym Kraju Saary), lecz także wieloletnią członkinią prezydium CDU, Kramp-Karrenbauer uważana jest za polityka o ogromnej wiedzy w kwestiach funkcjonowania partii. Przypisuje się jej także bliskość do szeregowych członków partii, co spektakularnie zdawał się potwierdzić zjazd, na którym została wybrana sekretarz generalną CDU z rekordowym poparciem 98,9%!
Szczególnie ważnym tematem swojej obecnej kampanii uczyniła więc zmianę procesów decyzyjnych wewnątrz partii, obiecując postawienie CDU „z głowy na nogi”, czyli włączenie tzw. dołów partyjnych w podejmowanie decyzji. Zrywałoby to z praktyką epoki Merkel, kiedy to zjazdy partyjne zostały zredukowane do funkcji potwierdzania decyzji podjętych uprzednio przez rząd i określanych jako bezalternatywne. AKK obiecuje przywrócenie szerokiej debaty programowo-ideowej wewnątrz CDU, kreśląc odważną wizję partii jako think tanku.
Wbrew zarzutom o brak wyrazistości i niechęć do jasnych deklaracji, co zbliżałoby ją niebezpiecznie do swojej mentorki politycznej, Kramp-Karrenbauer nie skupia się wyłącznie na aspektach formalnych, lecz dała wyraz swoim zdecydowanym poglądom choćby w takiej kwestii jak podtrzymanie obowiązującego zakazu reklamowania aborcji.
W innych sprawach zdaje się co prawda zajmować stanowisko wyraziste, jednak zapożyczone. Zaskoczyła w trakcie kampanii Merza nie tylko podchwytując jego plan reformy systemu podatkowego, lecz także proponując mu współpracę na tym polu. Tym samym nie tylko przejęła najpopularniejszy postulat przeciwnika, ale dała także do zrozumienia, że głosując na nią delegaci mogą również liczyć na osobisty udział Merza w nowych władzach CDU. Merz zdaje się być tutaj mniej ugodowy i dążyć raczej do zminimalizowania wpływu kontrkandydatów na linię partyjną w przypadku swojego zwycięstwa.
Konserwatywny outsider poszerza debatę
Jens Spahn zgodnie uważany jest za outsidera kampanii. Nie mając w związku z tym wiele do stracenia postawił na wyrazisty przekaz. Nie stroniąc od kontrowersji zmusił pozostałych kandydatów do zajęcia stanowiska w sprawach, o których być może woleliby milczeć. Obsadzając się w roli młodego oblicza konserwatywnego skrzydła CDU Spahn przedstawił wizję Niemiec swoich marzeń w roku 2040 (!) oraz rzucił hasło nowoczesnego patriotyzmu.
Jako pierwszy dał też wyraz wątpliwościom w sprawie paktu migracyjnego ONZ proponując poddanie go pod głosowanie na zjeździe w Hamburgu. Chociaż ostatecznie do tego nie dojdzie, to być może miało to wpływ na zajęcie się sprawą przez Bundestag, który przegłosował oświadczenie stwierdzające brak ograniczeń suwerenności Niemiec wynikających z paktu.
Co więcej, unikany dotychczas temat imigracji pojawił się nagle w samej kampanii i w wypowiedziach innych kandydatów, lecz równie szybko zniknął. Merz błyskawicznie wycofał się bowiem ze swoich gwałtownych wypowiedzi, w których mówił o „utracie kontroli przez państwo” latem 2015 roku oraz nazwał decyzję Merkel „złamaniem prawa”. Było to najwidoczniej jedynie testowaniem nastrojów, lecz pozostawiło dość dziwne wrażenie, wzmacniając przypuszczenie, że pod pozorem zgody CDU nadal trawią ukryte konflikty.
Już nigdy nie będzie takiego CDU?
Sondaże wskazują na wyrównaną rywalizację Kramp-Karrenbauer i Merza, nie dając wiele szans Spahnowi, chociaż ten zyskiwał na poparciu w miarę trwania kampanii. Zdecydować mogą przemówienia wygłoszone w dniu głosowania, a także poparcie tuzów partyjnych.
Kandydaturę Merza poparli jednoznacznie przewodniczący Bundestagu i najstarszy poseł CDU, Wolfgang Schäuble oraz komisarz europejski Günther Oettinger. Deklaracje te mogą jednak… zaszkodzić Merzowi, ponieważ popsuły one atmosferę demokratycznego święta, jaką można było wyczuć na konferencjach regionalnych.
Po osiemnastu latach twardych rządów Merkel szeregowi działacze CDU nieoczekiwanie dla samych siebie stanęli przed wyborem kierunku dalszego rozwoju swojej partii, a pośrednio także całego kraju czy wręcz Europy.
Ten sam entuzjazm sprawia jednak, że niewielu zdaje się zauważać, że żaden z trojga kandydatów nie reprezentuje sobą tego samego formatu, co Angela Merkel. Nie jest oczywiste, czy wyjście z kryzysu wyborczego CDU leży w ogóle w mocy któregokolwiek z kandydatów.
Wielu ekspertów jest zdania, że utrata poparcia przez CDU nie jest efektem jakichkolwiek błędów politycznych, lecz naturalnym procesem związanym z demokratyzacją i pluralizacją społeczeństwa. Wyniki na poziomie 40%, do których przyzwyczaiła się CDU, mogą nie być już po prostu osiągalne dla tej formacji, a z różnorodnością krajobrazu partyjnego z silnymi Zielonymi oraz AfD być może trzeba się pogodzić.
Trudno oszacować wpływ piątkowego głosowania na politykę międzynarodową. Chociaż Merz sprawiał wrażenie najpewniej poruszającego się po jej meandrach, to także jego doświadczenie w tej dziedzinie jest nikłe. Z pewnością żaden z kandydatów nie dąży do zmiany zasadniczo pro-europejskiego i pro-atlantyckiego stanowiska Niemiec, jednak żaden z nich nie zaprezentował też w pełni swoich koncepcji polityki zagranicznej, a debaty obracały się prawie wyłącznie wokół spraw wewnętrznych RFN.
Ten, kto z piątkowego głosowania wyjdzie z zwycięstwo, poprowadzi CDU w wyborach parlamentarnych, a także – biorąc pod uwagę jeszcze głębszy kryzys SPD – najprawdopodobniej zostanie kanclerzem. Pierwszy raz od 47 lat przewodniczący CDU zostanie wybrany w głosowaniu delegatów. W ich rękach znajduje się jednak o wiele więcej, niż tylko los partii.