Grzech pierworodny III RP według PiS-u
Rządzące od trzech miesięcy Prawo i Sprawiedliwość łamie dotychczasowe kanony logiki politycznej i nie respektuje reguł dotychczas – wydawałoby się – nienaruszalnych. Również reguł prawnych. Odrzuca „Republikę Okrągłego Stołu” nie tylko na poziomie konkretnych rozwiązań instytucjonalnych, ale przede wszystkim na metapoziomie pojęć podstawowych. PiS nie chce być formacją praworządną w rozumieniu praworządności III RP. Dlaczego?
„Prawicowość” w Polsce definiowana jest zwykle przez stosunek do komunizmu, a przede wszystkim – poprzez stosunek do Okrągłego Stołu i przebiegu transformacji w latach 90.
W związku z tym, Prawo i Sprawiedliwość często postrzegane jest jako kwestionujące „okrągłostołowy układ” i podważające legitymację instytucji III RP przede wszystkim właśnie dlatego, że wywodzą się one z „magdalenkowego dealu”. Taka narracja z pewnością bliska jest wielu wyborcom tej partii, jednak nie tylko jest ona daleka od prawdy, ale również nie odpowiada wewnątrzpartyjnym „mitom założycielskim” PiS.
Jarosław i Lech Kaczyńscy akceptowali bowiem Okrągły Stół i w latach 1989-1992 aktywnie współkreowali nowe instytucje polityczne. Odrzucenie przez nich III Rzeczypospolitej na gruncie moralnym – ale również filozoficzno-prawnym – nastąpiło dopiero wtedy, gdy ta właśnie Rzeczpospolita „wyjęła ich spod prawa”.
Formalnym narzędziem – i zarazem symbolem – tej delegitymizacji Kaczyńskich i ich ugrupowania stała się słynna instrukcja 0015, w oparciu o którą działał zespół płk. Lesiaka, podejmujący działania na rzecz dezintegracji prawicowej opozycji w okresie 1992-1993.
Działania nie ograniczające się do inwigilacji (choć w demokratycznym państwie prawa już samo to byłoby skandalem), ale polegające na grach operacyjnych i agenturalnych prowokacjach, które miały na celu rozbicie i marginalizację legalnie działających partii politycznych.
Zgodność instrukcji 0015 z Konstytucją była badana przez Trybunał Konstytucyjny, lecz postępowanie umorzono, gdy dzień przed rozprawą ówczesny minister spraw wewnętrznych, Andrzej Milczanowski po cichu instrukcję uchylił, co sprawiło, że dalsze procedowanie nie było (w ówczesnym stanie prawnym) możliwe.
Działalność grupy Lesiaka stała się przedmiotem śledztwa prokuratorskiego – również umorzonego w 1999 r., rządził wtedy AWS, a ministrem sprawiedliwości (i prokuratorem generalnym) była Hanna Suchocka. Ta sama, która, w czasie gdy inwigilowano partię Kaczyńskiego, pełniła funkcję premiera.
Wniosek o powołanie komisji śledczej do wyjaśnienia tej sprawy został odrzucony przez Sejm III kadencji głosami Unii Wolności, SLD i części AWS, jednak sąd rozpatrujący zażalenie na umorzenie śledztwa nakazał je wznowić. „Już” cztery lata później, czyli w 2003 r. do sądu trafił akt oskarżenia, skierowany przeciwko płk. Lesiakowi. Po kolejnych czterech latach – w lutym 2007 – zapadł wyrok. Uniewinniający.
Zdaniem sądu, sprawa była przedawniona, choć zarzut stawiany pułkownikowi uznano za zasadny, potwierdzając, że działania dezintegracyjne wobec partii Kaczyńskiego rzeczywiście miały miejsce. Przedziwnym zbiegiem okoliczności, apelację od tego wyroku prokuratura wniosła po terminie, przez co stał się on prawomocny.
W ten sposób sprawa, stanowiąca skandaliczny przykład rzeczywistego gwałtu na demokracji rozeszła się po kościach. Co jest niestety symptomatyczne dla działania wymiaru sprawiedliwości w III RP. Bo przecież w podobny sposób toczyły się procesy Jaruzelskiego, Kiszczaka czy FOZZ. Z podobną skutecznością wyjaśniano tajemnicę zabójstwa generała Papały i Krzysztofa Olewnika.
I Prawo i Sprawiedliwość jako partia powstało w dużej mierze właśnie na fali społecznego sprzeciwu wobec tak funkcjonujących sądów i prokuratur. W tym kontekście sprawa inwigilacji prawicy ma dla PiS znaczenie podwójnie symboliczne – zarówno dla tożsamości partii, jak i dla jej programu.
Po pierwsze, obrazuje zjawisko ”imposybilizmu prawnego”, czyli sytuacji, w której prawo nie uniemożliwia działań ewidentnie nagannych lub wręcz działania takie wspiera. Po drugie, stanowi dowód na to, że dochowanie procedur formalnych nie gwarantuje istnienia państwa prawa; lub też – jeśli uznać że państwo prawa to tylko procedury formalne – prowadzi do wniosku, że państwo prawa jest nic nie warte. Bo co to za państwo prawa, w którym można zwalczać metodami operacyjnymi opozycję polityczną, nie ponosząc za to żadnych konsekwencji?
Ale w całej sprawie istnieje jeszcze wymiar głębszy, dotyczący legitymacji całego systemu politycznego III Rzeczypospolitej. W wyborach 1993 do Sejmu nie dostało się ani ówczesne ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego (Porozumienie Centrum), ani żadna inna partia z tzw. antywałęsowskiej prawicy – łącznie „zmarnowało się” 34,6% głosów.
Sejm II kadencji to najbardziej niereprezentatywny Sejm w naszej historii, a to za sprawą wprowadzenia po raz pierwszy progu wyborczego, którego nie zdołały przekroczyć partie prawicowe, niezdolne do stworzenia koalicji. I to ten Sejm – głosami SLD, PSL i Unii Demokratycznej, reprezentującymi łącznie 6 milionów 400 tysięcy wyborców – uchwalił obowiązującą obecnie Konstytucję.
Definiując w niej, m.in. pozycję Trybunału Konstytucyjnego oraz likwidując możliwość odrzucenia jego wyroków przez kwalifikowaną większość 2/3 posłów (który to przepis wszedł w życie dopiero w 1999 r.).
Jeżeli gdzieś szukać „praźródła” pogardy Jarosława Kaczyńskiego dla instytucji III RP – zwłaszcza dla instytucji kojarzonych z gwarancjami państwa prawa – to właśnie w tej historii. I w takiej interpretacji wydarzeń z lat 1992-93, w której partie obozu antywałęsowskiego i antykomunistycznego zostają rozbite i skłócone przez służącego nowej władzy pułkownika SB, w wyniku czego nie dostają się do Sejmu – do tego Sejmu, którego głosami określone zostaną reguły gry obowiązujące na kolejne dwie dekady.
W jakim stopniu wyborcza klęska postsolidarnościowej prawicy w 1993 r. była zasługą płk. Lesiaka, a w jakim – ambicji i kłótliwości jej poszczególnych liderów, pozostanie już na zawsze kwestią nierozstrzygniętą. Istotne jest jednak, że w oczach Jarosława Kaczyńskiego oraz prominentnych polityków PiS to ta narracja opisuje historię polskiej konstytucji, w świetle której nie widzą oni powodu ani by tę konstytucję szanować, a tym bardziej – by jej przestrzegać.