Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Sebastian Rodzik  11 września 2013

Rodzik: 9/11- umiejętnie wykorzystana tragedia

Sebastian Rodzik  11 września 2013
przeczytanie zajmie 6 min

11 września jest przereklamowany. Skutki i reperkusje, jakie przyniósł, są przecenione i wyolbrzymione. Stawiam tezę, iż 9/11 jest emanacją strachu przed terrorem, wypływem lęku, który towarzyszy ludziom od zarania dziejów, a którego instrumentalne wykorzystywanie może obrócić się przeciwko wykorzystującym tę obusieczną broń. Warto wspomnieć Carla von Clausewitza. W duchu jego definicji, wojna była tylko „dalszym ciągiem polityki prowadzonej innymi środkami”. Jak zatem traktować „wojnę z terroryzmem”?

Terroryzm a bezpieczeństwo

Mając z tyłu głowy tysiące definicji terroryzmu i szereg opracowań na jego temat, zastanówmy się przez chwilę nad jego istotą. Czy jest to zjawisko nowe? Dlaczego tak masowe zainteresowanie nastąpiło nim dopiero po feralnym 11 września? Terroryzm towarzyszy ludzkości od czasu, odkąd zaczęliśmy upowszechniać archetyp „państwa”, a co w czasach odległych nam przodków mogło mieć swoje urealnienie w bardziej sformalizowanej, zhierarchizowanej i zideologizowanej grupie społecznej, swoistej „wspólnocie”. Terroryzm jest nieodłączną częścią państwowości; jest jego dopełnieniem, ba – można się pokusić o stwierdzenie, że jest siłą legitymującą jego istnienie, wszak fundamentalnym zadaniem państwa jest właśnie zapewnianie bezpieczeństwa. Bezpieczeństwa będącego podstawową potrzebą każdego człowieka, o czym traktował już Abraham Maslow, tworząc swoją słynną piramidę. Niewątpliwie 11 września zmienił podejście do bezpieczeństwa – pozytywna zmiana, jaka nastąpiła w studiach nad bezpieczeństwem, to odstąpienie od pojmowania bezpieczeństwa w sensie stricte militarnym na rzecz podejścia holistycznego.

Relatywizm ofiar

Według Roberta Borkowskiego, w okresie terroru jakobińskiego przez śmierć na gilotynie straciło życie ok. 40 tys. ludzi, choć nie są to całościowe szacunki. W samej bowiem Wandei, którą można uznać za pierwszą masową eksterminację, straciło życie ok. 120 tys. ludzi, a w okresie całej rewolucji ok. 400 tys. Jak się ma to do liczby ofiar, która zginęła w zamachach na WTC i Pentagon? Zgodnie z raportem „The 9/11 Commission Report: Final Report of the National Commission on Terrorist Attacks Upon the United States” ostateczna ilość osób, która zginęła łącznie w wyniku czterech zamierzonych katastrof, to 2973 osoby. Nie jest moim celem relatywizowanie tej zbrodni, bowiem każde życie ludzkie ma swoją nieprzeliczalną wartość, aczkolwiek przytoczone dane dają nam wiele do myślenia nad faktycznymi skutkami. Runięcie dwóch budynków, których w skali całego kraju jest mnóstwo i które zresztą szybko odbudowano (w kwestiach ekonomicznych in plus dla PKB Stanów Zjednoczonych) oraz znikomy promil całego społeczeństwa, które poniosło śmierć – to obraz tragedii, która nijak się ma choćby do ilości ofiar, które poniosły śmierć w wyniku czegoś, co 9/11 zapoczątkował, a co dziś nazywamy za George’m W. Bushem „wojną z terroryzmem”[1].

Wojna z terroryzmem

Stratedzy Białego Domu, analizując sytuację międzynarodową w kontekście 9/11, uznali, iż Stany Zjednoczone potrzebują swobody działań (szczególnie możliwości użycia siły). Zaistniała więc potrzeba stworzenia nowego dokumentu, który sygnalizowałby przyjętą przez USA politykę wobec terroryzmu. Tak powstała Strategia Bezpieczeństwa Narodowego Stanów Zjednoczonych z 2002 r., u której podstaw legły właśnie wydarzenia z 11 września. Dokument ten powszechnie uważa się za „Doktrynę Busha”, w której została sformułowana tzw. „doktryna wojny z terroryzmem”. Administracja ówczesnego prezydenta została wyposażona w dwie bezprecedensowe możliwości: uderzenia prewencyjnego (preemptive strike) oraz możliwość działań unilateralnych (co stało w sprzeczności z powszechnie przyjętymi zasadami zawartymi w Karcie Narodów Zjednoczonych). Działania te miały być wymierzone przede wszystkim w określoną przez Busha juniora „oś zła”. Chodziło o „państwa zbójeckie”, czyli Afganistan, Irak, Iran, Koreę Północną. Rozpoczęła się więc wojna z terroryzmem. Wojna, która miała zapełnić powstałą pustkę po wojnie z komunizmem czy z narkotykami. Historia Stanów Zjednoczonych to historia wojen, niekoniecznie z namacalnym przeciwnikiem. Nawiązując do postawionego we wstępie pytania – wojna z terroryzmem jest kontynuacją polityki, i to zarówno wewnątrzkrajowej, jak i międzynarodowej.

Militaryzacja i prywatyzacja

Przyjęta nomenklatura militarna dla działań antyterrostycznych („wojna z terroryzmem”) miała dwa cele. Po pierwsze urealnienie i podkreślenie wagi zagrożenia, po drugie zaangażowanie w działań przeciwterrorystycznych sił militarnych. Nie są bowiem tajemnicą wzajemne powiązania przemysłu wojskowego i rządu, szczególnie za czasów neokonserwatywnej administracji. Śmiem twierdzić, że nie jest przypadkiem postępująca prywatyzacja armii (szczególnie w okresie G.W. Busha), w obliczu zaistniałej wojny w Iraku, której zasadność jest szeroko i powszechnie poddawana w wątpliwość. Mając w pamięci liczbę ofiar w Iraku i w Afganistanie ciężko mówić o finansach, jednakże przykładowo firma DynCorp, jedna z największych prywatnych firm wojskowych, w 2010 roku zawarła umowy warte blisko 2,5 miliarda dolarów. Dużo więcej zarabia koncern Halliburton, którego działalność obejmuje logistykę i zaopatrzenie, przez catering, po obsługę szybów wiertniczych. Notabene  wiceprezydent Dick Cheney, zanim trafił w 2001 roku do Białego Domu, przez pięć lat był prezesem Halliburtona.

Patriot Act

„Uniting and Strengthening America by Providing Appropriate Tools Required to Intercept and Obstruct Terrorism Act of 2001”, czyli ustawa z października 2001 r. powszechnie znana jako „Patriot Act”, została uchwalona w odpowiedzi na zamachy z 9/11. Według krytyków w sposób niekonstytucyjny podchodzi do działań przeciw terroryzmowi, bowiem uderza w podstawowe wolności obywateli. Permanentny konflikt pomiędzy wolnością a bezpieczeństwem czasem wydaje się być bez wyjścia; pytanie tylko, czy zaistniały strach czy wręcz poważniejszy lęk nie jest instrumentalnie wykorzystywany dla zwiększenia możliwości działań agencji rządowych. Kolejne pytanie, jakie rodzi ten problem, to czy faktycznie coraz dalej idące zawężanie obszaru wolności zmniejsza deficyt bezpieczeństwa? Podobne obawy i zarzuty budził projekt kontrowersyjnej ustawy CISPA (Cyber Intelligence Sharing and Protection Act), która odnosiła się sfery cyberprzestrzeni, czy też szeroko komentowany program PRISM.  

Zemsta geografii

Po ataku na Irak większość ekspertów spieszyła z wyjaśnieniami, iż jeśli nie znaleziono tam domniemanej broni masowej zagłady, to z całą pewnością jest to operacja mająca ukryty cel, jakim jest przejęcie kontroli nad obfitymi w Iraku zasobami węglowodorów. W tym czasie pojawiła się również ciekawa koncepcja geopolityczna, której główna teza zawiera się w stwierdzeniu, iż Iraqi Freedom nie jest celem samym w sobie, ale środkiem do celu, jakim ma być atak na Iran. Z pomocą przychodzi nam mapa Bliskiego Wschodu. Gdyby operacja w Iraku poszła po myśli Stanów Zjednoczonych, a destabilizacja nie ogarnęłaby całego kraju, można by uznać, że Iran znalazł się w amerykańskich kleszczach pomiędzy Afganistanem, Irakiem i Turcją. Być może retoryka „osi zła” miała głębsze dno? Jak w tym kontekście rozpatrywać ewentualną operację w Syrii? 

Ciąg dalszy nastąpi

Ten krótki (i zarazem powierzchowny) komentarz powstały z okazji rocznicy zamachów ma na celu przegląd wydarzeń, które stały się ich implikacją. 9/11 przyniósł konsekwencje zarówno wewnątrzkrajowe – przejawiające się w surowszym prawie i zwiększonej inwigilacji obywateli na rzecz rzekomej poprawy bezpieczeństwa – jak i międzynarodowe, dające najjaskrawszy przykład w wydarzeniach w Afganistanie i w Iraku. Problemem pozostaje samo podejście do zjawiska terroryzmu. Z jednej strony może to być błąd metodologiczn: skupienie się na leczeniu objawów, co w tym przypadku przejawia się poprzez eliminację najważniejszych postaci ze światka terroryzmu oraz udaremnianie ataków. O ile udaremnienia są koniecznością i kluczowym zadaniem, o tyle polityczni i wojskowi decydenci powinni mieć na uwadze, iż najważniejsze jest leczenie przyczyn. Amerykanie mogą sobie wziąć za wzór RFN – którym udało się zlikwidować bandę Baader-Meinhof, czy Wielką Brytanię, w której uporano się z IRA. Próby te okazały udane ze względu na właściwą metodę działania, jaką była likwidacja przyczyn działań terrorystycznych[2].

Wiadomym jest, iż terroryzm islamski ma inną naturę, a jego ekstremistyczny charakter często ma na celu likwidację poszczególnych państw czy też surrealistyczne próby tworzenia Wielkiego Kalifatu. Niemniej rozwiązanie problemu terroryzmu nie nastąpi przez likwidację poszczególnych sprawców. Naturalnie nasuwa się pytanie fundamentalne: czy może w tym wszystkim nie chodzi o to, aby terroryzm istniał i był widoczny, spektakularny? Wszak co było powiedziane na początku – terroryzm legitymizuje przymus i władzę. Warto podkreślić, iż wojna z terroryzmem nie jest ostatnią. Wszystko wskazuje, iż niedługo zastąpi ją wojna w cyberprzestrzeni, która – a jakże – nowością nie jest; jej zapowiedź zwiastował już w 1993 r. tytuł bestsellerowej ksiązki J. Arquilli i D. Ronfeldta – Cyberwar is coming! Można pokusić się o stwierdzenie, że cyberwojna już trwa i jest to hobbesowska wojna wszystkich ze wszystkimi. Zatem ciąg dalszy nastąpi…


[1] W wyniku działań wojennych w czasie II wojny w Zatoce Perskiej (Iraqi Freedom) zginęło 3533 amerykańskich żołnierzy. Analogicznie wojna w Afganistanie (interwencja NATO) pochłonęła życie 2264 amerykańskich żołnierzy.

[2] Amerykanie również mają swoje sukcesy w walce z ekstremizmem – np. praktycznie zlikwidowano działalność ekstremistycznej organizacji rasistowskiej znanej jako Ku Klux Klan. Skutecznym posunięciem okazało się odcięcie grupy od źródeł finansowania.