Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Andrzej Kohut, Jacek Płaza  6 marca 2020

Przyszłość Libii – stabilna dyktatura czy chwiejna demokracja?

Andrzej Kohut, Jacek Płaza  6 marca 2020
przeczytanie zajmie 8 min

Ciągnąca się od prawie dekady wojna domowa w Libii jest pochodną życzeniowego myślenia Europy, słabości międzynarodowych organizacji i bezwzględności arabskich dyktatur. Niezwykle istotny geopolitycznie kraj (przede wszystkim ze względu na zasoby energetyczne), afrykańskie szlaki migracyjne i realne zagrożenie terrorystyczne dla Europy, w którym krzyżują się interesy wielu państw, stał się areną prowadzonej z różną intensywnością wojny zastępczej (proxy war).

Znaczenie Libii

Libia ma strategiczne znaczenie w wymiarze geograficznym, politycznym i energetycznym. Dla Europy istotne są przede wszystkim dwa aspekty. Pierwszy to gaz i oczywiście ropa naftowa, której Libia ma największe złoża w Afryce – to ok. 3,4% światowych zasobów (prawie 50 miliardów baryłek, których produkcja przy tak niskiej populacji w ogromnej większości jest eksportowana), a także kilka dużych portów. Istotne jest więc, kto ma kontrolę nad polami naftowymi, ropociągami i portami, których bezpieczeństwo jest w interesie europejskich koncernów energetycznych.

Libia jest też kluczowym krajem na szlaku migracyjnym, którym rzesze uchodźców, migrantów ekonomicznych, ale również radykałów religijnych i terrorystów dostają się do Europy. Kiedy rząd nie kontroluje całej powierzchni kraju, liczba imigrantów, przede wszystkim we Włoszech, gwałtownie rośnie. Dlatego UE potrzebuje stabilnej Libii, która będzie w stanie zapobiec kolejnym, potencjalnym falom uchodźców z krajów północnej Afryki i Sahelu (południowego pasu Sahary od Morza Czerwonego do Atlantyku).

Pozostałe atuty geopolityczne Trypolisu mają mniejsze znaczenie dla UE, ale większe dla arabskich dyktatur oraz lądowych sąsiadów. Libia Kaddafiego była silnie obecna w Afryce jako inwestor i partner gospodarczy w kilkunastu krajach (Unia Afrykańska czy Libian Arab African Investment Company).

Dwuwładza

Przełomowym rokiem dla Libii był 2011, kiedy po samospaleniu, jakiego dokonał tunezyjski uliczny sprzedawca, Mohamed Bouazizi, wybuchła Arabska Wiosna – szereg protestów społecznych w państwach Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. W Libii protesty szybko przerodziły się w krwawą rebelię przeciwko Muammarowi al-Kaddafiemu, która po kilku miesiącach doprowadziła do obalenia dyktatora. Walnie przyczyniła się do tego interwencja NATO. Zresztą sama śmierć Kaddafiego nastąpiła w wyniku NATO-wskiego ataku lotniczego na konwój, którym podróżował. W ciągu niecałego roku udało się w Libii zorganizować demokratyczne wybory do Narodowego Kongresu Powszechnego, w których udział wzięło ponad 60% uprawnionych do głosowania. Nie oznaczało to oczywiście uspokojenia sytuacji w kraju, czego wymownym dowodem może być atak na amerykańską placówkę dyplomatyczną w Bengazi we wrześniu tego samego roku. W ataku tym zginął ambasador USA w Libii, John Christopher Stevens, a samo wydarzenie zaszkodziło politycznej karierze Hillary Clinton.

Do kolejnych wyborów w Libii doszło w 2014 r. Tym razem celem był wybór przedstawicieli nowego zgromadzenia – Izby Reprezentantów. Frekwencja nie dopisała, przy urnach pojawiło się zaledwie 18% uprawnionych, co było spowodowane brakiem bezpieczeństwa oraz ogólnym rozczarowaniem rządzącymi. Dodatkowo wybory okazały się niełaskawe dla ugrupowań islamistycznych, które stanowczo sprzeciwiły się uznaniu ich ważności i reaktywowały Narodowy Kongres jako alternatywną władzę ustawodawczą. W listopadzie 2014 r. libijski Sąd Najwyższy orzekł nieważność wyborów do Izby Reprezentantów, ale ta odrzuciła wyrok sądu i postanowiła obradować dalej. Tak doszło do powstania dwóch skonfliktowanych ze sobą ośrodków władzy, jednego w Trypolisie (Kongres), drugiego w Tobruku (Izba Reprezentantów).

Strony konfliktu

W końcu 2015 r. pod auspicjami ONZ wyłoniono Rząd Porozumienia Narodowego (GNA – Government of National Accord) na czele z premierem Fajizem as-Sarradżem, na bazie kompromisu między pozostającymi w sporze libijskimi ugrupowaniami, które jednak łączył wspólny interes w zwalczaniu Państwa Islamskiego. Jak kruchy okazał się ten konsensus, pokazały kolejne tygodnie, kiedy władza rozproszyła się na trzy, a potem dwa główne ośrodki operujące w odległych od siebie częściach długiego wybrzeża. Ciąg wydarzeń był bardzo skomplikowany również pod kątem prawnym, dlatego ośrodki te uznają same siebie za legalne władze. Choć GNA miało i nadal ma formalne poparcie ONZ i pozostaje de facto jedynym oficjalnym ciałem mającym legitymację do rządzenia, to jego władza geograficznie ogranicza się tylko do Trypolisu i gęsto zaludnionych zachodnich nabrzeżnych obszarów.

Ogromne tereny południowe i wschodnie są pod kontrolą sił skupionych wokół generała Chalify Haftara. Miał on udział w wyniesieniu Muammara Kaddafiego do władzy w 1969 r., a potem obaleniu go 40 lat później z pomocą CIA, z którą współpracował (generał ma też amerykańskie obywatelstwo). Choć Haftar nie od razu znalazł dla siebie miejsce w nowej libijskiej rzeczywistości, to w 2014 r. został dowódcą Libijskiej Armii Narodowej (LNA) z rekomendacji tobruckiej Izby Reprezentantów, będącej ośrodkiem siły Haftara.

Podział narodowych aktywów

Gdyby spojrzeć na mapę, wydawałoby się, że siły Haftara kontrolują właściwie cały kraj, w tym jego najważniejsze tereny, a więc pola naftowe na południu oraz wszystkie wschodnie porty, w tym Tobruk, Bengazi, Ras Lanuf i od niedawna Syrtę, którymi eksportują ropę. Generał skutecznie rekrutuje terenowe bojówki, określając niechętne do współpracy z nim ugrupowania jako terrorystyczne. Takie oskarżenia nie są pozbawione podstaw, bo w Libii wiele regionalnych bojówek ma za sobą terrorystyczne ataki (w tym również część tych pod skrzydłami Haftara w LNA). Taką etykietę otrzymały od generała np. milicje z Misraty, które dawniej wygoniły z Syrty terrorystów z Państwa Islamskiego, a teraz współpracują z trypolitańskim rządem i z sukcesami broniły go przed ofensywą LNA na Trypolis. Są to sprawne oddziały, których wsparcie jest kluczowe dla wschodniej flanki rządu GNA.

Mimo kurczącego się i tak niewielkiego obszaru terytorialnego trypolitańskich władz nie należy spisywać na straty. W zachodnim regionie żyją 2/3 populacji Libii, które choć w wielu kwestiach są ze sobą niezgodne, to chcą widzieć obywatelski, demokratyczny i pluralistyczny system, w którym w cywilizowany sposób będą mogły się ścierać ich interesy i idee.

Przede wszystkim jednak GNA kontroluje kluczowe państwowe instytucje, jak Narodowy Bank Libii, energetyczny koncern państwowy NOC (National Oil Corporation, utrzymujący bliskie z konieczności relacje też z Haftarem) oraz Państwowy Fundusz Inwestycyjny (Libyan Investment Authority). To GNA jest rządem uznawanym przez ONZ i ma prawną legitymację do sprawowania władzy.

Drużyna Haftara

Lista sojuszników Chalify Haftara jest dłuższa niż GNA, a część z nich widzi w generale przyszłego przywódcę kraju. Znajdują się na niej przede wszystkim Egipt, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska, Rosja i Francja.

Europa i Stany Zjednoczone przed 2011 r. miały nadzieję, że odsunięcie od władzy dyktatorów w arabskich krajach podczas Arabskiej Wiosny będzie początkiem demokratycznej rewolucji, która miała ogarnąć Bliski Wschód. Tak się jednak nie stało. Chociażby w Egipcie demokratycznie wybrany rząd nie przetrwał próby czasu i pierwszy prezydent w historii Egiptu, Mohammad Morsi, wywodzący się ze struktur Bractwa Muzułmańskiego, został odsunięty od władzy, a w zeszłym roku w budzących wątpliwości okolicznościach zmarł w więzieniu w trakcie procesu sądowego. Kraj wrócił do rządów silnej ręki, tym razem pod wodzą el-Sisiego, który promował się hasłem „SISI or ISIS”.

Podobną historię chcą napisać Haftarowi jego sojusznicy. Wojskowy udowodnił, że da się z nim współpracować na poziomie międzynarodowym, co ostatnio pochwalił Donald Trump, podkreślając, nie bez racji, jego zasługi w zabezpieczaniu zasobów energetycznych Libii oraz w walce z terroryzmem. Trzeba odnotować pozytywną i konsekwentną politykę USA, nieangażowania się w libijski konflikt za administracji Trumpa. Europa natomiast nie chce u swoich granic niestabilnych i nieradzących sobie z wewnętrznymi kryzysami politycznymi. Na Zachodzie coraz powszechniejsze jest zmęczenie tymi konfliktami i przekonanie, że tylko rządy silnej ręki mogą zaprowadzić upragniony spokój. Dodajmy, że chodzi o spokój zewnętrzny, bo historie arabskich dyktatur pisane są krwią poddanych. Najważniejszą rolę odgrywają tutaj śródziemnomorscy sąsiedzi – Włochy (o nich później) i Francja.

Francję łączą z Haftarem przede wszystkim interesy energetyczne. Państwo aktywnie wspiera koncern Total w walce o nowe inwestycje. W 2018 r. koncern nabył libijskie koncesje w NOC od amerykańskiego Marathon Oil za prawie pół miliarda dolarów. Prowadzi to do zgrzytów na linii Rzym-Paryż. Istotne dla Francji jest też utrzymanie wpływów w regionie (jej kontyngent jest obecny w Nigrze, Czadzie i Mali), a branża wojskowa robi przy tym niezły biznes, sprzedając Emiratczykom, Saudyjczykom i Egipcjanom informacje wywiadowcze i broń. Ta ostatnia trafia do wojsk Haftara.

Hojnym darczyńcą w stronnictwie Haftara jest Arabia Saudyjska, ale większą rolę odgrywają Zjednoczone Emiraty Arabskie. Oba kraje sprzeciwiają się tzw. politycznemu islamowi, to znaczy formie rządów opierającej się o religię, bo mogłoby to stanowić źródło inspiracji dla własnych poddanych, a w długim okresie obalenie dynastycznej władzy w tych państwach. Arabowie dostarczają LNA broń kupioną z różnych źródeł (według raportów ONZ nie tylko francuskich i amerykańskich, ale też rosyjskich czy chińskich) i są podejrzewane o opłacanie najemników na polu bitwy (w Libii walczy m.in. trzytysięczny oddział Sudańczyków). Aktywna w terenie jest też grupa Wagnera, tj. rosyjskich wyszkolonych najemników. Rosja na polu dyplomatycznym, podobnie jak w Syrii, stara się odgrywać rolę pośrednika między zwaśnionymi obozami. Niedawno zaprosiła do Moskwy i Haftara, i as-Sarradża (premiera Libii). Choć do podpisania rozejmu nie doszło, Putin podkreślił swoje znaczenie dla rozwiązania konfliktu, którego chce użyć jako karty przetargowej przy stole z NATO.

Cały ten import uzbrojenia doprowadził do sytuacji, w której Libia wręcz „pływa w broni” i stała się światowym eksporterem nr 1 złomu (to branża warta 1 mld dolarów). Jest też jednym z najbardziej uzbrojonych krajów świata w przeliczeniu na mieszkańca, a państwa Sahelu poważnie niepokoją się, co stanie się z tym arsenałem po zakończeniu wojny.

Podobnymi przesłankami co ZEA i Arabia Saudyjska, kieruje się Egipt, choć jego obecność jest bardziej usprawiedliwiona. Ewentualna rewolucja ludowa mogłaby zagrozić egipskiej dyktaturze Sisiego. Jednym z komponentów GNA jest Bractwo Muzułmańskie, zdelegalizowane w Egipcie i będące obiektem zwalczania przez Kair. Chalifa Haftar znalazł w Sisim sojusznika już w początkowej fazie konfliktu. Pomoc Egiptu jest nieodzowna do przepływu uzbrojenia i najemników, a w razie potrzeby i wsparcia lotniczego.

Kto wspiera rząd w Trypolisie?

Dla Rządu Porozumienia Narodowego najważniejszy jest fakt, że to on jest uznawany przez ONZ i każde polityczne rozstrzygnięcie musi być przez niego sygnowane. Dzięki temu trzyma pieczę nad najważniejszymi instytucjami państwowymi. GNA wspierany jest finansowo przez Katar, będący w ostrym konflikcie ze wspomnianymi wyżej arabskimi krajami również w innych częściach Bliskiego Wschodu. Katar stara się odgrywać rolę pomostu, dyplomatycznego pośrednika dla Bractwa Muzułmańskiego, Talibów i Hamasu, za co zbiera od wielu krajów często uzasadnioną krytykę za współpracę z terrorystami.

Włochy nie są tak aktywnym aktorem w Libii, ale dbają o swoje interesy. Rzym przede wszystkim obawia się migracji. To Półwysep Apeniński często jest pierwszym przystankiem łodzi pełnych afrykańskich przybyszów i to tutaj, obok Grecji, największe konsekwencje wywołał zwiększony napływ uchodźców kilka lat temu. Dlatego kraj ten utrzymuje względną neutralność ze wskazaniem na trypolitański rząd GNA, wzywa do zawieszenia broni i politycznego zakończenia sporu, jest gotów do współpracy z każdym, byle tylko uniknąć kolejnych niekontrolowanych fali migrantów. Ponadto włoski koncern ENI miał przez długi czas uprzywilejowaną pozycję na wydobycie ropy naftowej w Libii, a jeśli GNA polegnie, może być trudno mu ten stan utrzymać – tobrucki LNA będzie prawdopodobnie bardziej sprzyjać Totalowi.

Jednak najważniejszym graczem po stronie Trypolisu jest Turcja, która niedawno z całą mocą weszła na libijski teatr wojenny. Ankara w listopadzie rozpoczęła dyplomatyczną ofensywę wzywającą do większego zaangażowania międzynarodowej społeczności po stronie legalnego rządu GNA. Turecki parlament na zaproszenie trypolitańskich władz wysłał do Libii swoich żołnierzy i syryjskich protureckich bojowników, a prezydent kraju, Erdogan, złożył też zakończoną niepowodzeniem wizytę w Tunezji. Można domniemywać, że próbował zainstalować tam bazę wypadową dla tureckich oddziałów i samolotów (Turcja nie ma lotniskowca, co uniemożliwia naloty w Libii). Mimo to dyplomatyczne wsparcie, pomoc wywiadowcza i wojskowa (w tym drony) są dla rządu as-Sarradża nie do przecenienia.

Turcja ma kilka powodów, dla których zdecydowała się tak stanowczo stanąć po stronie GNA. Po pierwsze, przyciśnięty do muru libijski rząd jest skłonny do ustępstw w sprawach handlowych i ekonomicznych. Turcja za Kaddafiego była silnie obecna na tutejszym rynku, np. jej firmy budowlane budowały nadbrzeżne drogi, a inwestycje Ankary wyniosły miliardy dolarów, traktując Libię jako wrota Afryki.

Po drugie, Turcja jest izolowana w basenie Morza Śródziemnego i potrzebuje jak powietrza sojusznika, który pomógłby zabezpieczyć jej interesy w regionie. Ta kwestia stała się tym bardziej paląca, gdy wody terytorialne Izraela okazały się bogate w złoża gazu. Izrael w porozumieniu z Cyprem i Grecją rozpocznie w najbliższej przyszłości budowę gazociągu EastMed (nitka pobiegnie przez powyższe kraje aż do Włoch), który ma zaspokoić nawet 10% zapotrzebowania UE na gaz, co pomoże jej w dywersyfikacji jego dostaw. Koncesje na wiercenie dostały już i ENI, i Total, i amerykańskie firmy, na co Turcja odpowiedziała dość ostro, wysyłając własne statki badawcze w militarnej obstawie na cypryjskie i greckie wody terytorialne. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że północna część Cypru jest de facto pod turecką kontrolą, a planowany gazociąg będzie przebiegał tuż obok jego granic. Działając według zasady „nic o nas bez nas”, Ankara próbuje storpedować projekt, co przywodzi na myśl sytuację Polski wobec Nord Streamu. Turcja dostarcza już jednak do Europy rosyjski gaz – Turk Streamem. Kolejna nitka biegnąca przez jej terytorium byłaby więc nie na rękę UE. W obliczu tych faktów równolegle do porozumienia o pomocy wojskowej Erdogan podpisał z as-Sarradżem umowę o podziale EEZ (wyłącznych stref ekonomicznych), która jawnie naruszała granice morskie pozostałych krajów Morza Śródziemnego, ale którą stosować zamierzają Turcja i Libia, jeśli planowana przez Izrael i Grecję inwestycja nie weźmie pod uwagę ich interesów. Warto dodać, że ani Libia, ani Turcja nie ratyfikowały nigdy Konwencji ONZ o prawie morza.

Po trzecie, Ankara (podobnie jak Paryż) chce podkreślić swoją rolę w procesie politycznym w regionie i zaprezentować militarne możliwości kraju, a być może także wykorzystać sytuację w Libii do zawarcia umowy z Rosją w Syrii. Trzeba zaznaczyć, że Erdogan prezentuje tu twarde stanowisko wspierające uznawany przez ONZ rząd, co daje mu moralną rękojmię do interwencji, a przy tym nie naraża się na krytykę UE, która ma większy problem z postawą Francji.

Dla każdej ze stron liczy się również udział w odbudowywaniu zniszczonego wojną kraju. Jeśli Libia się zjednoczy, będzie miała do dyspozycji nie tylko nieskrępowane rozwijanie eksportu węglowodorów, ale też zamrożone aktywa wynoszące bagatela ponad 62 miliardów dolarów. Nie będzie więc tak uzależniona od ponadnarodowych instytucji i pożyczek, a będzie w stanie sama finansować infrastrukturalne projekty, w których chcą wziąć udział firmy z ww. krajów.

Co wynikło z berlińskiej konferencji?

Na zorganizowanej w styczniu konferencji w Berlinie pojawili się zarówno Sarradż, jak i Haftar. Nie porozumiewali się jednak między sobą, nie brali również udziału w obradach, a jedynie indywidualnie komunikowali się z uczestnikami. Wśród obradujących znaleźli się za to, obok wspomnianego już Putina, prezydent Erdogan, sekretarz stanu – Mike Pompeo, sekretarz generalny ONZ – Antonio Gutteres, premier Włoch – Conte, prezydent Francji – Macron, a także przedstawiciele Egiptu i ZEA. Wypracowane porozumienie liczy sobie 55 punktów i określa, w jaki sposób ma się dalej toczyć proces pokojowy, poczynając od tego, że embargo na dostarczanie broni do Libii, a także zobowiązanie do niewspierania militarnego stron konfliktu powinno być przestrzegane. Choć pierwszy krok w dobrą stronę został postawiony, trudno mówić o przełomie. Los poprzednich prób ustabilizowania sytuacji, jak chociażby powołanie Rządu Jedności Narodowej, skłania do raczej umiarkowanego optymizmu.

O sukcesie mogą mówić Rosjanie i Turcy, których inicjatywy, najpierw militarne, a później pokojowe (również w styczniu w Moskwie odbyły się rozmowy nt. zawieszenia broni pod auspicjami Putina i Erdogana), zapewniły im ważne miejsce przy stole obrad. Dla obydwu krajów oznacza to w pewnym stopniu przełamywanie izolacji: Rosji po Ukrainie, Turcji po Kurdach w Syrii. Wygranym są też z całą pewnością Niemcy, które osiągnęły dwa cele. Po pierwsze, pokazały swoją aktywność w polityce bezpieczeństwa, co stanowi odpowiedź na często powracające zarzuty dotyczące pasywności najpotężniejszego gospodarczo państwa UE w tej kwestii. Jednocześnie Niemcom udało się podkreślić rolę multilateralizmu i międzypaństwowej współpracy nad zachowaniem pokoju, co w erze Donalda Trumpa stanowi ważny sygnał.

Polska powinna bacznie obserwować dalszy rozwój wypadków. Jeśli proces pokojowy zainicjowany w Berlinie się nie powiedzie, Libii grozi dalsza destabilizacja, co może spowodować ponowny wzrost liczby uchodźców w Europie. Mimo że obserwatorzy mówią o rosnącym znaczeniu szlaków przez Tunezję czy Maroko, to patrząc na liczby, daleko im jeszcze do przepustowości Libii i dopiero ponowne otwarcie dla imigrantów tej części afrykańskiego wybrzeża może przynieść poważne konsekwencje dla Europy. Drugą istotną kwestią, której nie powinniśmy tracić z oczu, jest rosyjskie zaangażowanie w regionie i rysująca się współpraca rosyjsko-francuska. Nie trzeba chyba tłumaczyć, dlaczego umacnianie się Rosji, która w żaden sposób nie wycofała się z działań podjętych w 2014 r., jest dla Polski niekorzystne.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.