Lepiej zapobiegać niż leczyć. Po wystąpieniu Putina w Yad Vashem
W skrócie
W przemówieniu Putina nie pojawił się żaden atak na Polskę. Coś, czego z niepokojem wyczekiwaliśmy od kilku tygodni, nie nadeszło. Można więc zadać pytanie, na ile realne było to zagrożenie i czy rzeczywiście słusznie wytaczaliśmy przeciwko niemu najcięższe działa? Polskiej dyplomacji udało się stworzyć kontekst dla możliwej wypowiedzi Putina, który przekreślał wiarygodność takiego ataku już na samym starcie. Być może właśnie dlatego rosyjski prezydent zdecydował się na dużo łagodniejszy kierunek. Choć raz nie musimy powtarzać, że „mądry Polak po szkodzie”.
Mieliśmy się czego obawiać
Podczas Światowego Forum Holocaustu w instytucie Yad Vashem prezydent Rosji nie zaatakował bezpośrednio Polski, czego wiele osób w naszym kraju się obawiało. Możemy chwilowo odetchnąć z ulgą, ale jeszcze dwa dni temu nie było to wcale oczywiste.
Ostatni miesiąc przyniósł wiele sygnałów, że rosyjski prezydent może wykorzystać swoje wystąpienie podczas wydarzenia upamiętniającego wyzwolenie obozu Auschwitz do ataku na Polskę i wypromowania własnej, fałszywej narracji historycznej. Takiej, w której początku wojny należy upatrywać w konferencji monachijskiej (a więc winę ponoszą przede wszystkim państwa zachodnie, które nie powstrzymały Hitlera w porę). Takiej, w której drogę do Holocaustu utorował przedwojenny, polski antysemityzm. Takiej, w której dla Rosji wojna zaczęła się w czerwcu 1941 roku, a więc Związek Sowiecki i Rosjanie padli jej ofiarą, udźwignęli na swoich barkach ciężar walki z nazizmem i są głównymi autorami triumfu nad nim.
Brak w tej opowieści paktu Ribbentrop-Mołotow, 17 września 1939 r., Katynia i wielu innych faktów, o których Moskwa nie chce pamiętać. W wizji Putina jest za to miejsce dla Polski jako państwa rzekomo współodpowiedzialnego za wybuch II wojny światowej, kolaborującego z Hitlerem, antysemickiego i współodpowiedzialnego za zbrodnie na Żydach. Wsparciem tej ostatniej tezy miało być przywołanie postaci polskiego ambasadora w Berlinie z czasów poprzedzających wybuch wojny, Józefa Lipskiego.
Apogeum rosyjskiej aktywności na tym polu przypadło na okres świąteczno-noworoczny, co mogło być podyktowane oczekiwanym osłabieniem aktywności i zdolności reakcji organów polskiego państwa, w tym polskiej dyplomacji. Jednak wybór takiego terminu, a także uczynienie polskiego antysemityzmu jednym z głównych elementów tej wojny o historię, zdawał się wskazywać na jeszcze jeden cel Kremla: przygotowywanie gruntu pod wystąpienie rosyjskiego prezydenta na Światowym Forum Holocaustu 23 stycznia. Wydarzenie współorganizowane było przez Europejski Kongres Żydów, na czele którego stoi rosyjski oligarcha, Wiaczesław Mosze Kantor. O jego powiązaniach z Putinem, a także roli jaką odgrywa w „filosemickiej” polityce rosyjskiego prezydenta pisał obszernie na naszym portalu Grzegorz Kuczyński.
Polska kontrofensywa
W Forum miał również wziąć udział polski prezydent, ale w przeciwieństwie do Putina nie otrzymał od organizatorów możliwości wygłoszenia własnego przemówienia. W tej sytuacji realne stało się ryzyko, że może dojść do cynicznego ataku na Polskę, na który przedstawiciel naszego państwa nie będzie miał możliwości odpowiedzieć. Przemówienie Putina siłą rzeczy musiałoby zaś zostać odnotowane przez światowe media, a zawarte w nim tezy uzyskać swojego rodzaju legitymizację – zostałoby wygłoszone na międzynarodowym forum bez spotkania się z natychmiastowym sprzeciwem.
Polska dyplomacja postawiła na bardzo zdecydowaną kontrakcję. Przede wszystkim, prezydent Duda ogłosił, że w sytuacji, w której nie będzie miał możliwości zabrania głosu, do Izraela nie pojedzie. Był to bardzo silny sygnał – tym czytelniejszy, że wobec grudniowych ataków Putina polski prezydent milczał nie chcąc eskalować konfliktu i podnosić rangi rzucanych przez stronę rosyjską fałszywych oskarżeń.
Jednocześnie polski rząd podjął skuteczną próbę wytłumaczenia światu, dlaczego głowy państwa zabraknie na uroczystościach w Yad Vashem. Prezydent Duda wystąpił w izraelskiej telewizji i Financial Times. Premier Morawiecki napisał artykuł do serwisu Politico dający odpór rosyjskiej próbie przepisywania historii na nowo. W dniu samego wydarzenia, artykuły tłumaczące polskie racje pojawiły się w Le Figaro, Washington Post i Die Welt. Polskie działania zostały dostrzeżone przez światowe media (żeby wymienić tylko Foreign Policy, Guardiana, The Atlantic czy BBC). Nawet w samym Izraelu zaczęły pojawiać się przychylne Polsce głosy. Akcja odniosła skutek.
W przemówieniu Putina nie pojawił się żaden atak na Polskę. Ta wiadomość błyskawicznie obiegła Twittera. Coś, czego z niepokojem wyczekiwaliśmy od kilku tygodni, nie nadeszło. Można więc zadać pytanie, na ile realne było to zagrożenie i czy rzeczywiście słusznie wytaczaliśmy przeciwko niemu najcięższe działa?
Netanjahu zależało na wsparciu od Putina
Obserwowanie wydarzeń w Izraelu nie pozostawiło złudzeń co do specjalnego traktowania Putina i Rosji ze strony tamtejszego rządu. Tuż przed rozpoczęciem właściwych wydarzeń w Yad Vashem Putin i Netanjahu uroczyście odsłonili pomnik ofiar oblężenia Leningradu w największym parku Jerozolimy. Putin wystąpił jako pierwszy z „aliantów”. Przed nim przemawiali tylko sam Netanjahu i Kantor (jako organizator).
W filmie przedstawionym uczestnikom zgromadzenia dyskretnie pominięto wątek rozpoczęcia wojny i zgrabnie przeskoczono do momentu, kiedy Związek Radziecki znalazł się już po dobrej stronie.
Wszystko to komponowało się z informacjami, które kilka dni wcześniej pojawiły się w izraelskich mediach – że Netanjahu jest skłonny poprzeć rosyjską narrację historyczną. Istnienie takich przecieków zdaje się potwierdzać, że zagrożenie było realne. Netanjahu wydawał się zdeterminowany, by nawet wysokim kosztem pozyskać poparcie Kremla przed nadchodzącymi kolejnymi wyborami (marzec), licząc, że przysporzy mu to głosów wśród wyborców z pochodzących z krajów byłego ZSRR.
Sytuacja się jednak skomplikowała. Na skutek polskiej akcji światowe media obiegła informacja, że Putin stara się zafałszować historię wybielając własny kraj, a atakując Polskę. Gdyby rzeczywiście wykorzystał wystąpienie w Yad Vashem do bezpośredniego ataku na nasz kraj, te dwa fakty szybko by się ze sobą połączyły: Polacy od tygodni ostrzegali, że Putin zamierza przekłamywać historię i rzeczywiście to zrobił. Jego tezy zostałyby zweryfikowane, a sam fakt nagłośniony. Efekt mógłby więc być przeciwny do tego zamierzonego przez Kreml. Polskiej dyplomacji udało się stworzyć kontekst dla możliwej wypowiedzi Putina, który przekreślał jej wiarygodność już na samym starcie. Być może dlatego rosyjski prezydent zdecydował się na dużo łagodniejszy kierunek.
Polak mądry przed szkodą
Czy tak było rzeczywiście? Tego nigdy się nie dowiemy. Znana medyczna prawda mówi, że o wiele lepiej jest zapobiegać, niż leczyć. Zapobieganie ma tę „wadę” w porównaniu z leczeniem, że nigdy nie będziemy mieć pewności czy zapobiegaliśmy chorobom, które naprawdę nam groziły. Nie przekreśla to jednak sensu profilaktyki. W tym wypadku Polsce udało się w porę wychwycić zagrożenie (niekorzystne dla nas fałszowanie historii i budowanie pozycji Rosji naszym kosztem) i zastosować właściwe środki, by mu zapobiec. Choć raz nie musimy powtarzać, że „mądry Polak po szkodzie”.