Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Jan Postek  27 grudnia 2019

Marketingowy przepis na energetyczny sukces. Recenzja ksiązki „Energiewende”

Jan Postek  27 grudnia 2019
przeczytanie zajmie 8 min

W niedawno wydanej książce o złowrogim tytule Energiewende – Nowe Niemieckie Imperium dziennikarz energetyczny, Jakub Wiech, konfrontuje mit zbawiennej dla środowiska niemieckiej polityki klimatycznej, znanej jako Energiewende, z faktami, finansami i stosunkami międzynarodowymi.

Już na wstępie autor prezentuje oś konfliktu między tą publikacją a innymi, traktującymi o Energiewende. Wiech, pisząc książkę, chciał obalić mity narosłe wokół niemieckiej polityki energetycznej. Dziennikarz zwraca uwagę na ekonomiczną nieopłacalność oraz wpływ tej polityki na otoczenie europejskie i ogólnoświatowe, a rzekome sukcesy w zwalczaniu zmian klimatu tłumaczy głównie perfekcyjną, marketingową strategią Berlina. Książkę można odczytywać również jako osobistą krucjatę Wiecha, która ma na celu powrócenie do koncepcji niemieckiego miksu energetycznego z wykorzystaniem energii pozyskiwanej ze źródeł jądrowych. Bitwa toczona jest nie tylko piórem, ale i czynem. Przykładem tego może być „protest proatomowy” Wiecha pod Ambasadą RFN w Warszawie.

W pierwszych rozdziałach autor przedstawia historyczno-ideowy zarys Energiewende. Jej początek sięga czasów wielkich kryzysów naftowych i niemieckiej publikacji z 1980 r., w której po raz pierwszy zaczęto domagać się radykalnej zmiany państwowej energetyki. Wiech zwraca również uwagę na wielki zwrot przeciwko energetyce jądrowej, wywołany strachem po awarii w Czarnobylu.

Interesujący rozdział o kosztach transformacji poprzedza krótki opis obecnego stanu niemieckiej energetyki. Horrendalne kwoty przytaczane przez autora współgrają z porównaniami i cytatami zarówno z prasy światowej, jak i wypowiedzi niemieckich polityków. Istotne jest również rozróżnienie odbiorców indywidualnych i hurtowych. To dowód na to, że koszt transformacji ponosi społeczeństwo, a nie bogaty przemysł.

Sam autor wskazuje, że realny wzrost opłat dla indywidualnego obywatela ze względu na zamożność społeczeństwa nie jest specjalnie odczuwalny. Co więcej, istnieje jeszcze duża przestrzeń dochodów gospodarstw, którą można by wykorzystać na fali poparcia walki z ze zmianami klimatycznymi. Mimo niewielkiego wpływu na pojedynczą osobę liczby są olbrzymie. Z tego powodu rozdział kończy się pytaniem, dlaczego Niemcy dalej angażują się w tak drogą przemianę.

Najdłuższy rozdział książki poświęcony jest historii oraz obecnemu zużyciu węgla w Niemczech. Wiech dużą uwagę przykłada do różnic między węglem kamiennym, którego wydobycie faktycznie zakończono, i węglem, którego zużycie i wydobycie kwitnie. To stawia pod znakiem zapytania dekarbonizację, która jest jednym z głównych celów Energiewende i którym nasi zachodni sąsiedzi lubią się szczycić. Autor twierdzi, że Niemcy będą dłużej żegnać się z węglem, niż zakładają to projekty. Dekarbonizacja nie zakończy się zatem do 2038 r.

Niemcy boją się atomu

Kolejny rozdział opisuje przemiany najbliższe autorowi, a więc odejście od energetyki jądrowej. Zdaniem Wiecha głównym powodem tego kroku był strach narastający w Niemczech już od czasów katastrofy w Czarnobylu. Obawy wzmocniła awaria reaktora w Fukushimie. Trudno nie zgodzić się z autorem, że szansa na powtórkę tych wydarzeń u naszego sąsiada jest bliska zeru. Prezentuje on także szereg dowodów na potwierdzenie swojej tezy o konieczności użycia źródeł jądrowych dla realnych przemian w walce ze zmianami klimatu, kwestiach związanych z bezpieczeństwem energetycznym i społecznym. Podkreśla, że odejście od atomu jest nie tylko antynaukowe, ale też niekorzystne dla innych państw planujących przemianę swojego miksu energetycznego, a dalej pozostających pod wpływem Berlina. Według autora, Niemcy rozpoczęli dużą kampanię antyatomową w UE głównie dla swoich planów gospodarczych.

Wiech twierdzi, że jednym z głównych celów Niemiec jest poszerzenie kontroli nad europejskim rynkiem energii, co można osiągnąć dzięki popularyzacji źródeł gazowych. Niemcy postawili na współpracę z Rosją, budując gazociągi Nord Stream i Nord Stream 2. Może to sprawić, że Berlin będzie „małą Moskwą”. Niemieckie koncepcje powiększenia importu gazu z Rosji są bowiem ukierunkowane na eksport do krajów UE, zarobienie na tym miliardów euro dzięki intensywnej pracy na arenie europejskiej i tym samym na zdobycie ważnego elementu nacisku na państwa UE.

Argumenty podawane przez autora są dobrze udokumentowane i trudno się z nimi nie zgodzić, szczególnie, gdy patrzymy na tę sytuację przez pryzmat historii walki Polski z tym pomysłem. Oba rurociągi Gazpromu będą przeciwko interesom naszego kraju i wspólnoty europejskiej, a także jej solidarności. Na łamach książki bardzo mocno wybrzmiewają również zarzuty wobec niemieckich notabli zatrudnionych w rosyjskich spółkach gazowych.

Ostatnie rozdziały Wiech poświecił opisowi sposobu działania systemu propagandy chwalącej Energiewende w światowych mediach. Skonfrontował wizerunek zielonego niemieckiego przemysłu z aferą Volkswagena z 2015 r. Pochwalił elity niemieckie za ponadpartyjne porozumienie w tak ważnej sprawie oraz umiejętność sprawnych działań pijarowych, w których, jak słusznie zauważa, Niemcy przebili wyraźnie Wielką Brytanię, która rzeczywiście odnosi większe sukcesy na polu przemian energetycznych.

Wiech proponuje także własną koncepcję polskiej Energiewende, gdyż oczywiste jest, że nasz kraj za długo nie pociągnie, wykorzystując w większości jedynie czarne paliwo. Jak można się spodziewać, swoją koncepcję opiera na siłowniach nuklearnych, jednak prezentuje nie tylko pomysł ich budowy w Polsce, ale i na świecie. Wskazuje pożądany system finansowania elektrowni jądrowych, nazwany roboczo Systemem Atomowych Certyfikatów. Miałby on być finansowany z funduszu, do którego wpływałyby środki z państw, które najbardziej zanieczyszczały naszą planetę w czasach, gdy nikt nie myślał poważnie o klimacie i wpływie człowieka na środowisko.

Z lektury książki wyłania się zupełnie inny obraz niemieckich przemian energetycznych niż ten suflowany przez niemieckich ekspertów i polityków. Powstaje sugestia, że za szczytnymi ideami stoi wielki biznes, oportunizm i chytry plan, choć niezbyt umiejętnie wypełniany.

Warto docenić autora za korzystanie z szerokiego spektrum źródeł, choć czasem wydaje się, że z wykresów lub tabel można by wywnioskować więcej. Liczby nie pozostawiają złudzeń – podstawa energetyki niemieckiej się nie zmienia, jest nią dalej węgiel. Procentowy wzrost udziału OZE w miksie energetycznym wynika z pokrywania nowego zapotrzebowania na moc.

Niemcy nie mogą sobie pozwolić na pozostanie przy węglu

Z pewnością nie należy podchodzić do tej pozycji jak do książki naukowej. Trudno przyznać, by trzy wykresy i lakoniczny komentarz wystarczały do oddania technicznego wymiaru niemieckiego systemu energetycznego. Być może taki był cel książki – skupienie się na politycznym aspekcie, a nie na technikaliach – ale brakuje w niej dyskusji na temat wykorzystania gazu, węgla i atomu przez pryzmat korzyści i strat dla samego systemu, a nie oddziaływania na sąsiednie państwa.

Dziwi również pominięcie zapisów pakietu zimowego, który właściwie dobrze wpisywałby się w krytykę prowadzoną przez autora i był kolejnym argumentem na poparcie tezy o „zyskiwaniu władzy poprzez gaz”. Pakiet zimowy narzuca bowiem limit emisyjności elektrowniom wspieranym z rynku mocy. Zaliczają się do niego źródła gazowe, ale już nie węglowe. Ponadto niemieccy inwestorzy niezbyt chętnie patrzą na możliwości inwestowania w źródła, które służyłyby raczej jako dodatek do OZE. Co więcej, produkcja energii z gazu jest uznawana za droższą niż ta z węgla. Wymagałoby to także stworzenia całego systemu rynku mocy, co z pewnością zajęłoby dużo czasu. Jednakże to właśnie źródła gazowe wskazywane są przez Federalną Agencję Sieci (Bundesnetzagentur) jako te, które w głównej mierze będą odpowiadać za zapewnienie ciągłości dostaw po wycofaniu źródeł węglowych. Ten aspekt wykorzystania gazu jest przez autora poruszony jedynie powierzchownie i skwitowany stwierdzeniem, że skoro wcześniej autor wykazał, że niemieckie plany odejścia od węgla i atomu się nie powiodą, to nie trzeba tym tematem szerzej się zajmować, bo budowa źródeł gazowych nie będzie tak istotna.

Wiech w bodajże najdłuższym rozdziale książki sugeruje, że rozbrat z węglem, tak hucznie zapowiadany przez niemieckich komentatorów, wcale nie musi nastąpić wraz z zapowiadanym terminem przypadającym na 2038 r. Trudno zrozumieć, dlaczego akurat w tym aspekcie autor nie analizuje wpływu decyzji podjętej z dużym wyprzedzeniem, bardzo stanowczej i konkretnej pod względem pijarowym i politycznym. Uderza przede wszystkim to, że czytelnik niemal przez cały czas odnosi wrażenie, że w polu przemian energetycznych rząd niemiecki zajmuje się umacnianiem swojej pozycji ekologicznego lidera Europy, co osiąga nie poprzez konkretne działania, lecz reklamę i marketing. Wszystko po to, by zyskać uznanie świata. Autor nie porusza jednak tematu związanego z konsekwencjami braku terminowego odejścia od węgla.

Nie ma bowiem lepszego sposobu dla Niemców na zostanie ekologicznym liderem Europy niż terminowe wywiązanie się z zobowiązań zaciągniętych 20 lat wcześniej. Byłoby to z pewnością dużym ciosem dla elit, tak często chwalonych przez Wiecha za umiejętności kooperacyjne. Zwykli Niemcy musieliby być bardzo sfrustrowani, gdyby przyszło im przełknąć gorzką pigułkę niepowodzenia okupionego wieloletnimi podwyżkami cen energii, wysiłkami na protestach przeciwko zmianom klimatu lub oddolnym inicjatywom spółdzielni energetycznych.

Wpłynęłoby to również na niemiecką scenę polityczną. W ostatnich wyborach do europarlamentu Zieloni zdobyli 20,5% głosów, dwa lata wcześniej w wyborach do parlamentu krajowego – 8,9%. Choć oczywiście niemożliwe jest, by tak częste i wysokie wzrosty działy się na koniec każdej kadencji, to i tak ten bardzo wysoki wynik musi zmuszać istniejące od dawna partie do zajęcia się nowymi problemami, które, jak widać po rezultatach, są lepiej adresowane przez partie nowe. A niewywiązanie się z tak ważnego i osiągniętego za pomocą „zgody narodowej” postulatu prawdopodobnie jeszcze bardziej podkopałoby reputację tradycyjnych sił politycznych.

Ocenę realności walki Warszawy z koalicją potęg uprzemysłowionych w grze toczącej się o setki miliardów euro pozostawiam Państwu. Być może ciekawą i słuszną koncepcją jest sam pomysł kompensacji różnicy w wytworzonej emisji między krajami bardziej a mniej rozwiniętymi gospodarczo, jednak trudno spodziewać się, by z tych pieniędzy można by sfinansować w jakimś istotnym stopniu budowę chociażby jednej elektrowni jądrowej. Mówimy tu przecież o wydatku 70 miliardów złotych na jedną siłownię.

Być może Niemcy nie odejdą od atomu. Istnieje jednak ogromna różnica między nieodchodzeniem a budową nowych siłowni na świecie i oparciem już nie krajowego, lecz globalnego systemu energetycznego na tym źródle energii.

Energetyka nie jest największą bolączką Niemiec. Sam autor przyznaje, że pewne pozytywne rezultaty w przemianie systemu energetycznego już zaistniały. Prawdopodobnie Niemcy będą odnosić jeszcze większe sukcesy w tym obszarze. Jednak przemysł motoryzacyjny (którego są symbolem, jednym z największych producentów na skalę globalną) zwyczajnie przespał moment, w którym mógł zyskać przewagę konkurencyjną nad zmianami produkcji idącymi w kierunku bardziej ekologicznym. Pojawia się pytanie, czy ograniczanie emisyjności jest faktycznie poważnie traktowane, czy może gdy do gry wkracza wielki biznes, miliardy dolarów i setki tysięcy miejsc pracy, kończy się troska o środowisko. To właśnie w transporcie, koronnej branży przemysłu, są największe zastoje i problemy z wypełnianiem celów politycznych postawionych przez rządzących.

Podobnym przykładem podkreślającym zastój niemieckich przemysłowców jest kryzys w branży wiatrowej. To, co miało być motorem napędowym niemieckiej gospodarki XXI w. zostało przejęte przez kraje, które mogą sobie pozwolić na tańsze i bardziej wydajne produkowanie wiatraków lądowych, które są niezwykle istotne w koncepcji „wyjścia” z atomu i węgla. Fatalny system przetargów, coraz większe protesty mieszkańców i agencji rządowych, pozwy sądowe sprawiają, że to właśnie problem z wykorzystaniem wiatru jest główną przyczyną obaw o powodzenie Energiewende.

Broszura polityczna

Książki nie należy traktować jako opisu całego procesu, ale raczej jako broszurę ukazującą jedną z patologii, która jest częścią Energiewende. Nie jest to lektura o energetyce, ale o „robieniu polityki” za pomocą najważniejszego elementu współczesnej gospodarki – energii elektrycznej – bez którego żaden z jej sektorów nie mógłby działać. Książka dobrze pokazuje stronę polityczną i demaskuje fałszywe przesłanki o sukcesach, natomiast marginalizuje sam techniczny wymiar przemiany. Narzuca się brak wielu ważnych aspektów

Najistotniejszą lekcją płynącą z lektury książki Wiecha jest konieczność rozpoczęcia myślenia o energetyce poza standardowym przekazem. W publicznej dyskusji na temat koniecznych przemian dominują utarte twierdzenia, które stają się czymś w rodzaju prawdy objawionej. Przykładem tego są oczywiście sukcesy niemieckiej Energiewende. Takie schematy można mnożyć. Dyskusje o OZE odbywają się głównie na poziomie kosztów (które w zależności od osobistej opinii na temat OZE mogą być bardzo wysokie albo bardzo niskie), zdolności wytwarzania, a nie nudnych aspektów przesyłu, spółdzielczości, systemu krajowego. O węglu podobnie – bez wchodzenia w szczegóły wysuwamy wnioski, w którym roku możemy to źródło odłożyć do lamusa. Dyskusja na temat atomu jest za bardzo przesiąknięta polityką – zwolennicy partii rządzącej zachwycają się kolejną wielką państwową inwestycją, przeciwnicy wyśmiewają koszty utrzymania PGE EJ. Bardzo rzadko poruszany jest temat efektywności energetycznej, która jest dużo prostszym sposobem na zbliżenie się do zrównoważonej energetyki niż przemiana całego systemu. Zagłębiajmy się w szczegóły, zanim posłużymy się sloganem i wydamy sądy!

Działanie sfinansowane ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.