Kaczyński szuka nowego 500+, Tusk gra na emocjach. Historia powtórzy się jako farsa?
Polityczny weekend udowodnił, że PO-PiS nadal rządzi Polską – taki ton od kilku dni wyraźnie wybrzmiewa w debacie publicznej. W końcu od piątku rozmawiamy o Kongresie PiS-u i zjednoczeniu KO. Duopol nie pokazał jednak nowej jakości. A taka będzie potrzeba, żeby wygrać wybory za dwa lata.
Kongres Programowy Prawa i Sprawiedliwości z pewnością był tym donioślejszym z nich. Przyznał to poniekąd zresztą sam Donald Tusk, mówiąc w sobotę, że „poprosiłem o to, byśmy ten dzień zjednoczenia zorganizowali w dniu, w którym nasi oponenci, nasi przeciwnicy polityczni zastanawiają się nad tym, jak znowu Polskę rozgrabić”.
Panelistów było kilkaset, a dyskusji – około 130, ale organizatorzy na własne życzenie sprawili, że do mediów – nie bez udziału złej woli – przebił się głównie udział takich bohaterów prawicy jak Jacek Kurski i Zbigniew Ziobro, którzy przypomnieli opinii publicznej o przewinach partii Kaczyńskiego.
Dziwi ostentacja, z jaką PiS eksponuje te postaci. Ani bowiem były prezes TVP nie jest przesadnie kochany w elektoracie tej partii – czego dowodem był jego wynik w eurowyborach – ani dziedzictwo niegdysiejszego szefa resortu sprawiedliwości nie jest powodem do dumy. Wedle sondażu SW Research dla „Rzeczpospolitej” z maja 2022 roku ponad połowa Polaków, a zatem również wyborcy prawicy, źle ocenia jego reformy w wymiarze sprawiedliwości.
W świat poszedł więc przekaz: PiS nie wyciąga wniosków z przeszłości. Trudno odmówić temu przekonaniu przynajmniej częściowej racji. Przemawia za nim nie tylko obecność tak zacnych osobistości jak Kurski czy Ziobro, ale fakt, że niemała część z paneli polegała na nostalgicznych wspominkach, jak świetnie było za rządów PiS.
Gwoli uczciwości dodać należy, że do Katowic przyjechali również niezależni intelektualiści i eksperci tacy jak Bartosz Marczuk, Mateusz Łakomy, Marcin Roszkowski czy Michał Łuczewski. Efektem wspólnej pracy polityków i specjalistów była gigantycznych rozmiarów broszura, która towarzyszyła kongresowi. Na 500 stronach znajdziemy teksty, często postulatywne, poświęcone poszczególnym panelom.
Widać więc jedno – Jarosław Kaczyński wie, że musi mieć program. Nie po to, rzecz jasna, by tłumy wyborców rzuciły się do studiowania kilkusetstronowego PDF-a, a po to, by na jego podstawie stworzyć wielką narrację, która narzuci ton kampanii wyborczej.
Kilka propozycji z broszury przebiło się do mediów. Wśród nich: 100 tys. zł bonu mieszkaniowego po urodzeniu trzeciego dziecka, 500 zł dochodu gwarantowanego czy czterodniowy tydzień pracy lub sześciogodzinny dzień pracy dla seniorów bez zmiany wynagrodzenia.
Logika solidarystyczna, w której utrzymana jest większość propozycji, każe przypuszczać, że PiS szuka swoistego nowego 500 plus – programu, który rozmachem mógłby stać się wyborczym perpetuum mobile.
Kluczowe pytanie brzmi, czy jeszcze to ten moment. Pomijając już oczywisty fakt, jakim są wydatki zbrojeniowe i roztropniejsze zarządzanie pozostają częścią budżetu, to czy rzeczywiście programy społeczne są tym, czego Polacy oczekują?
Wzrosty notowań Konfederacji i Korony Grzegorza Brauna są efektem wielu czynników, ale jednym z nich jest potrzeba wolnorynkowej kontry. Na tej kanwie zresztą Trzecia Droga odebrała głosy w 2023 roku Sławomirowi Mentzenowi i Krzysztofowi Bosakowi, nie sprostając następnie pokładanych w tym sojuszu nadziejom.
Fakt, że przy okazji poprzednich wyborów parlamentarnych PiS nie potrafił sformułować innego przekazu merytorycznego niż waloryzacja 500 plus do 800 plus również dołożył swoją cegiełkę do ich faktycznej wyborczej klęski. Niewykluczone, że polityka społeczna realizowana w duchu solidaryzmu straciła swoją wyborczą moc.
Tusk zwiera szeregi
Gdy w Katowicach politycy PiS debatowali nad programem, w Warszawie Donald Tusk wszelkie debaty kończył, przypieczętowując proces wchłaniania najszybciej podanych przystawek, czyli Nowoczesnej i zupełnie efemerycznej Inicjatywy Polskiej.
Przemówienie szefa rządu dobitnie ten przekaz wzmocniło. Zdecydowana większość tego wystąpienia stanowiła żarliwe wyznanie antypisowskiej wiary. Tusk po raz kolejny udowodnił, że obecność Kaczyńskiego stanowi jego podstawową legitymizację obecności w polityce. Główne przesłanie tego przemówienia brzmiało bowiem: rządzimy, żeby PiS nie rządził.
Wszystko podlane było nieznośnym patetyzmem, wytartymi frazesami o dobru i prawdzie, które przeciwstawia się złu i kłamstwu. Jest to obraz świata tak skrajnie uproszczony, że wierzą w niego tylko hard-userzy najwierniejszych Tuskowi mediów.
Nie zabrakło też antypaństwowych sugestii, jakoby PiS działał na korzyść Rosji. To z kolei podręcznikowe niemal wpisywanie się w cele Kremla, któremu zależy na podbijaniu polaryzacyjnego bębenka. Stwierdziła to nawet powołana przez Tuska komisja ds. rosyjskich i białoruskich wpływów.
Jednocześnie premier starał się odwołać do aspiracyjnych emocji. Mówił o tym, że jesteśmy 20. gospodarką świata, o „drodze dobrobytu, którą idziemy od ponad 30 lat” i że „przegoniliśmy Japonię”, co za czasów młodości szefa rządu było poza zasięgiem właścicieli nawet najbujniejszych wyobraźni.
Co więcej, Tusk widząc, że PiS ma programowe panele, zlecił organizację własnych, choć w znacznie skromniejszej wersji. W niedzielę w Centrum Nauki Kopernik o rozwoju Polski dyskutowali m.in. minister finansów Andrzej Domański i – emblematyczna postać – prof. Marcin Piątkowski.
Trwa bitwa na aspiracje
Widzimy, że Koalicja Obywatelska próbuje odrobić lekcje z obsługi aspiracyjnej emocji, które od dekady zawłaszczył PiS. Z drugiej strony, obie te partie do tej pory charakteryzował w tej materii pewien paradoks.
„Gdy PiS dochodził do władzy, to opowiadał o »Polsce w ruinie« , lekceważąc dorobek III RP, a później sam niejako tej narracji zaprzeczył, bo dzięki skokowi rozwojowemu socjalna korekta polskiego kapitalizmu była możliwa.
Środowiska skupione wokół Platformy Obywatelskiej powtarzały zaś, że ostatnie 30 lat wolności to gigantyczny sukces, ale gdy słyszały, że może by w takim razie jakoś podzielić owoce wzrostu, to reagowały hasłami o »drugiej Grecji« . Teraz Tusk i jego ludzie zdają się mówić coś innego: III RP to udany projekt i właśnie dlatego możemy sobie pozwolić na hojne programy społeczne” – mówił mi na tych łamach dr Tomasz Markiewka z UMK już pod koniec sierpnia zeszłego roku.
Pytanie brzmi, czy narracje o „trójskoku w nowoczesność” i „Polsce piastowskiej” mogą być jakkolwiek wiarygodne w sytuacji, gdy po ich hucznych ogłoszeniach nie następują żadne skutki. Jednocześnie aspiracje a’la PiS – czyli przede wszystkim programy społeczne – nie przystają już chyba do rzeczywistości, w której ekonomiczny status „malkontentów transformacji”, mówiąc frazą dr. Jacka Sokołowskiego, wyraźnie się poprawił.
Można odnieść wrażenie, że zarówno PiS, jak i PO próbują grać już dawno zgranymi kartami. Trudno dziś uwierzyć, że partia Jarosława Kaczyńskiego zdoła wymyślić drugie 500+, równie mało przekonująco brzmi wiara, że Donald Tusk, uśmiechniętym patosem i pustymi hasłami o „wielkiej Polsce”, ponownie uwiedzie wyborców. Zderzenie z rzeczywistością za dwa lata może być dla obu partii bolesne – bo historia lubi powtarzać się jako farsa.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.