Kasta lekarska skończy jak kasta prawnicza? OBY!
Problem ochrony zdrowia w Polsce nie sprowadza się jedynie do niedofinansowania. W dużej mierze wynika z samego nastawienia środowiska lekarskiego. Z niechęci do zmian i z dążenia do utrzymania ograniczonej liczby lekarzy na rynku. Potrzebne są systemowe reformy, a nie kolejne dosypywanie pieniędzy do dziurawego systemu. Brak woli reform po stronie medyków i interesowna postawa korporacyjna pokazują jasno: więcej pieniędzy nie wystarczy. Trzeba otworzyć system – na młodych, na konkurencję, na pacjentów.
Opór wobec tworzenia nowych kierunków lekarskich
Środowiska lekarskie mają tendencję do protestowania za każdym razem, gdy naruszone może zostać status quo dotyczące liczby lekarzy na rynku. Również przez takie postawy zmagamy się z deficytem kadry w ochronie zdrowia, w szczególności brakuje specjalistów.
Problem ten zaś generuje kolejne – stały wzrost cen leczenia prywatnego i coraz dłuższe kolejki do świadczeń finansowanych przez Narodowy Fundusz Zdrowia.
Obecny system stworzył patologiczną sytuację, w której to społeczeństwo staje się zakładnikiem grupy zawodowej, której praca dotyczy zdrowia i życia – a więc wartości najwyższego rzędu.
Jeszcze kilkanaście lat temu limity przyjęć na kierunki lekarskie, jak i ich liczba były patologicznie niskie, zważywszy na wielkość polskiej populacji. W 2007 roku nabór na kierunek lekarski prowadziło jedenaście uczelni, które dysponowały łącznie 3 213 miejscami.
Na kierunku lekarsko-dentystycznym limit wynosił 871 miejsc. Łącznie dawało to 4 084 miejsca dla przyszłych lekarzy. To właśnie odgórnie wprowadzane limity są jednym z powodów wytworzenia się swoistej kasty lekarskiej.
Dziś jest jednak zdecydowanie lepiej. Zgodnie z przepisami rozporządzenia ministra zdrowia w roku akademickim 2025/2026 polskie uczelnie mają do dyspozycji 10 504 miejsc na studia na kierunkach lekarskich, do tego należy doliczyć 1 441 miejsc na kierunkach lekarsko-dentystycznych.
Zwiększenie limitów przyjęć na polskich uczelniach przynosi wreszcie pozytywne efekty. Wskazuje się, iż od 2030 roku liczba lekarzy wchodzących do zawodu będzie przewyższała liczbę z niego odchodzących. Czy środowisko lekarskie cieszy się, że kolejki choć jeszcze się nie skrócą, to być może przestaną w końcu rosnąć? Nic z tych rzeczy.
Bunty środowiska
W 2023 roku środowisko rezydentów protestowało między innymi przeciwko otwarciu nowych kierunków lekarskich. Wskazywano na nieprzygotowanie uczelni do kształcenia studentów na odpowiednim poziomie – brak infrastruktury, zaplecza klinicznego i kadry dydaktycznej.
Porozumienie Rezydentów OZZL rozpoczęło swój wpis na X słowami: „Jaka tu może być w ogóle dyskusja o jakościowo dobrym kształceniu młodych medyków, jeżeli dorzucamy taki ogrom nowych studentów w tak krótkim czasie?” Z kolei Przewodniczący Porozumienia Rezydentów apelował do lekarzy o niepodejmowanie pracy na nowo utworzonych kierunkach, oficjalnie tłumacząc to troską o jakość kształcenia.
Czy dziś jest lepiej? W połowie roku Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej przedstawiło postulaty, wśród których znalazło się między innymi żądanie ograniczenia odpowiedzialności lekarzy za błędy medyczne popełnione w związku z udzielaniem świadczeń zdrowotnych.
Nie zabrakło też kolejnych ataków na zwiększanie limitów miejsc na kierunkach medycznych. W oficjalnym oświadczeniu czytamy: „Stałe zwiększanie limitów przyjęć na studia spowoduje, że już w najbliższych kilku latach liczba lekarzy przekroczy prognozowany popyt na świadczenia”. Jak zwykle, argumentem ma być rzekome pogorszenie jakości kształcenia oraz zbyt szybki rozwój nowych uczelni. Prezydium podtrzymało także sprzeciw wobec uproszczonych procedur dostępu do zawodu dla osób, które ukończyły studia poza Unią Europejską.
Jednocześnie to samo środowisko nie dostrzega problemu masowych wyjazdów lekarzy z Polski w celach zarobkowych. Trudno zaakceptować sytuację, w której państwo finansuje kosztowne kształcenie medyków, a ci tuż po odebraniu dyplomu wyjeżdżają leczyć zagranicznych pacjentów. Skoro podatnicy płacą za ich edukację, społeczeństwo ma pełne prawo oczekiwać, że przynajmniej przez kilka lat będą pracować w Polsce.
Wyjazdy te zmniejszają dostępność usług medycznych na krajowym rynku, szczególnie w deficytowych specjalizacjach.
Tymczasem samorząd lekarski domaga się także „uregulowania zasad wykonywania świadczeń z zakresu tzw. medycyny estetycznej, w tym kwalifikacji personelu medycznego niezbędnych do wykonywania określonych procedur przy zapewnieniu bezpieczeństwa osobom, które korzystają z tych świadczeń”. W oświadczeniu wskazuje się, że brak jasnych przepisów „tworzy błędne wrażenie legalności udzielania świadczeń przez osoby nieuprawnione, które odbyły jedynie kurs czy przeszkolenie”.
Z jednej strony lekarze skarżą się na przeciążenie pracą, z drugie – sprzeciwiają się zwiększaniu liczby studentów, a z trzeciej zaś – domagają się reglamentacji kolejnej branży, która zapewni im wyłączność na nowe źródła dochodów. Tworzy to patologie systemu. Niedawno na na tych łamach Dominika Tworek pisała, że lekarze na dyżurach SOR w Warszawie są w stanie zarabiać miesięcznie nawet 200 tys. zł brutto.
Na koniec pozostaje jeszcze jeden problem: patologicznie mała liczba miejsc na specjalizacjach. Już kilka lat temu1459 osób nie zakwalifikowało się na żadne ze szkoleń specjalistycznych. Na konieczność rozwiązania tego problemu wielokrotnie wskazywała również Najwyższa Izba Kontroli. Jak dotąd bez skutku.
Kasta prawnicza była pierwsza
Analogii do obecnej sytuacji w medycynie można doszukiwać się w środowisku prawniczym. Jeszcze kilkanaście lat temu przynależność do niego uchodziła za przywilej zarezerwowany dla nielicznych, a rozwój kariery był faktycznie reglamentowany przez samą korporację.
Deregulacja prawników pokazała, że otwarcie zawodu nie niszczy jakości – niszczy jedynie przywileje. Początkowo skutkowało to bezrobociem wśród adwokatów i radców prawnych, co dla tej grupy było bolesne, ale w dłuższej perspektywie wsparło konkurencję na rynku i pozwoliło zmniejszyć dysproporcje między zarobkami Polaków a kosztami obsługi prawnej.
Już kilka lat po wejściu zmian w życie zauważono wyraźny spadek stawek oferowanych przez prawników. Zawody te przestały wiązać się automatycznie z materialnym dobrobytem, a zaczęły podlegać normalnym mechanizmom rynkowym.
Owszem, doprowadziło to do „zubożenia” korporacji, ale równocześnie otworzyło rynek, zwiększając dostęp do usług i wymuszając konkurencyjność cenową. Zmiany te w oczywisty sposób należy ocenić pozytywnie z perspektywy dobra wspólnego.
Tak zwana ustawa lex Gosiewski z 2005 roku otworzyła zawody prawnicze i ograniczyła wszechwładzę samorządów zawodowych. Wówczas środowiska prawnicze alarmowały o rzekomym „osłabieniu prestiżu” i „spadku jakości” usług. Rzeczywistość zweryfikowała te obawy.
W momencie wejścia ustawy na rynku działało 6 191 adwokatów i 881 aplikantów. Dziesięć lat później, w 2015 roku, liczba adwokatów wzrosła do 13 737, a aplikantów – do około 7 tysięcy. Podobny trend widać u radców prawnych: z 17,5 tysiąca czynnych radców i 2 295 aplikantów w 2005 roku do 28 tysięcy radców i 7,5 tysiąca aplikantów dekadę później.
W 2005 roku jeden wykwalifikowany prawnik przypadał na 1253 obywateli. W 2015 roku już tylko na 716 obywateli. Dostępności pomocy prawnej sprzyjało także rozszerzenie uprawnień radców prawnych, którzy otrzymali możliwość występowania w roli obrońcy w sprawach karnych.
Co ciekawe, nawet dziś część prawników krytykuje te zmiany, twierdząc, że „radcowie przesiąknięci procedurą cywilną” popełniają błędy w sprawach karnych.
Skutki lex Gosiewski po latach okazały się jednoznaczne: zwiększenie podaży prawników, większa konkurencja i bardziej dostępne usługi. Po fazie gwałtownego wzrostu zainteresowania zawodem nastąpiła stabilizacja – naturalny efekt nasycenia rynku i korekty cen.
Otworzenie zawodów to mniejsza jakość? Nie
Rzeczywistość sprzed 2005 roku najlepiej ilustruje wspomnienie jednego z prawników, który nie zdał egzaminu wstępnego, bo musiał odpowiedzieć na pytania o architekturę rzymską i kino irańskie. Duży poziom autonomii samorządów oraz egzaminowanie „za zamkniętymi drzwiami” pokazują, jak głęboko arbitralny był wówczas proces selekcji i jak bardzo potrzebne było jego otwarcie.
Co więcej, raport sygnowany przez Komisję Europejską potwierdził, że deregulacja nie obniżyła poziomu usług prawniczych. Również Trybunał Konstytucyjny, rozpatrując sprawę dotyczącą dostępu do zawodu radcy prawnego, uznał, że brak jest dowodów na spadek jakości świadczonych usług.
Większa liczba prawników doprowadziła natomiast do większego zróżnicowania stawek – młodsi i mniej doświadczeni oferują swoje usługi taniej, a starsi i renomowani utrzymują wyższe ceny. Efekt? Większa konkurencja, większy wybór i łatwiejszy dostęp do pomocy prawnej dla zwykłego obywatela.
Środowisko lekarskie czeka los środowiska prawniczego
Dostępność to fundament sprawnie działającego systemu ochrony zdrowia. Bez niej nawet największe nakłady finansowe nie wystarczą, a system będzie się dusił w deficycie specjalistów.
To, co kilkanaście lat temu dokonało się w zawodach prawniczych, powinno wreszcie objąć także medycynę. Ten proces już się zaczął, ale trzeba go jeszcze przyspieszyć, nie zważając na presję środowiska lekarskiego.
Miejmy nadzieję, że kasta lekarska skończy jak kasta prawnicza – przestanie być uprzywilejowaną grupą społeczną, a stanie się po prostu zawodem, którego dostępność odpowiada na realne potrzeby społeczeństwa.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.