Nie próbujmy rozumieć, zacznijmy kontemplować. O „Pikniku pod Wiszącą Skałą” Petera Weira
Zagadka nie znajduje rozwiązania, fabuła dryfuje, widz gubi się w domysłach. Piknik pod Wiszącą Skałą Petera Weira mógł być zwykłym kryminałem. Jednak Joan Lindsay, autorka powieści, która posłużyła jako baza do scenariusza, wykreśliła z niej ostatni rozdział, który wyjaśniał, co stało się z zaginionymi dziewczętami. Dzięki temu powstał film, którego nie możemy zapomnieć. Powinniśmy go oglądać wielokrotnie, w skupieniu, a nawet w kontemplacji. Na chwilę opuścić normalny bieg życia, doświadczyć obsesji i znaleźć się poza czasem.
Dostojewski na siłowni
Raz pewna dziewczyna powiedziała mi, że właśnie skończyła słuchać Braci Karamazow podczas treningu. To świetnie, że poznała tę powieść, ale czy da się jej wysłuchać na siłowni? Czy nawet Dostojewskiemu nie można poświęcić uwagi na wyłączność? Czy zawsze trzeba robić dwie rzeczy w tym samym czasie?
Nie wykluczam, że ktoś może mieć niezwykłą „podzielność uwagi” i całkiem nieźle chłonąć dzieła literatury, trenując, robiąc na drutach albo gotując. Jednak poznałem zbyt wielu ludzi, którzy robili kilka rzeczy naraz, nie kontrolując tego i w efekcie zatracili zdolność zatrzymywania się i skupiania.
„Musiałem uczyć się w nocy”, „lubię pracować w niedzielę”, „nie mogę przestać scrollować”. Praca – bo także próby uniknięcia fear of missing out są pracą – pochłania dziś wielu z nas doszczętnie. A życie tymczasem przepływa niezauważone, podzielone na maleńkie kawałki, z których każdy daje mocne alibi: „Pracowałem”.
A może spróbujemy czegoś innego od pracy? Mam na myśli kontemplację. Nie twierdzę, że trzeba zaczynać od czytania książek. Ja sam przestałem kiedyś kontemplować książki i dopiero w kinie uświadomiłem sobie, że kontempluję filmy.
W kinie jest to w końcu łatwiejsze – wybieramy czas seansu, kupujemy bilet, niejako umawiamy się z filmem. W domu, przed małym ekranem nie możemy tego doświadczyć. Chodźmy więc do kina, na przykład na Piknik pod Wiszącą Skałą, który niedawno 50 lat po premierze wrócił na wielkie ekrany.
Tajemnica bez rozwiązania
Gdy w połowie lat 70., Piknik pod Wiszącą Skałą w reżyserii Petera Weira trafił do kin, wielu widzów, zarówno w USA, jak i w Polsce, wychodziło z seansu skonsternowanych – bo zagadka nie została rozwiązana. Ci, którzy z kina nie uciekli, zorientowali się, że zobaczyli film wyjątkowy.
Fabułę da się streścić w jednym zdaniu. W Dzień Świętego Walentego w 1900 r., w Australii, dziewczęta i ich nauczycielki z żeńskiej szkoły z internatem udają się na piknik pod lokalną atrakcję widokową – Wiszącą Skałę – gdzie troje dziewcząt i jedna z nauczycielek znikają. I chociaż jedna z uczennic zostaje potem odnaleziona – niestety, nie pamięta, co się wydarzyło – los pozostałych już na zawsze skrywa tajemnica.
Nie dowiadujemy się, czy doszło do zbrodni (to chyba wykluczone?), do jakiegoś nadnaturalnego wydarzenia (też wykluczone, bo czy siły nadprzyrodzone mogą kogoś porwać, a potem „zwrócić”?), może do samobójstwa, skoro Miranda, najpiękniejsza z dziewcząt, „wiedziała, że nie wróci”? Możemy pytać, które wyjaśnienie jest „najbardziej prawdopodobne”. Ale co to znaczy, że coś jest „prawdopodobne”? A jeśli akurat wydarzyło się „nieprawdopodobne”?
Weir stawia nam przed oczami kilka możliwości, jednak nie chodzi o to, byśmy rozwiązali zagadkę. Podobnie jak u Davida Lyncha, „zagadka” jest upozorowana: tak naprawdę świat filmu ma się zapaść, pociągając widzów ku otchłani, w której ani rozum, ani znane nam w „normalnym” świecie kategorie już nie działają.
Od nastroju do obsesji
W pierwszych scenach, o poranku w dzień pikniku, dziewczyny ubierają się. Ustawiają się jedna za drugą i wiążą sobie gorsety. Czytają wiersze, które napisały do siebie nawzajem na kartkach walentynkowych, wyobrażając sobie, że ktoś się w nich zakochał.
Wydaje się, że w powietrzu wręcz unosi się pragnienie miłości. To niedopowiedzenie daje filmowi cudowną lekkość i rozmarzenie, a zarazem nie pociąga go w kicz, bo nieraz – jak w scenie z gorsetami – pojawia się dyskretny, lekko złośliwy humor.
W Pikniku pod Wiszącą Skałą kluczowy jest nastrój, zbudowany w sposób wręcz doskonały dzięki grze w większości początkujących i amatorskich aktorek oraz dzięki kamerze Russella Boyda, który sceny pikniku kręcił poprzez nałożony na obiektyw kawałek ślubnego welonu. Piknik zawdzięcza Boydowi – pisze Adam Garbicz w książce Kino. Wehikuł magiczny – „urodę świetlistych impresjonistycznych zdjęć z idealnym wykorzystaniem pleneru i świadomą nutą prerafaelitów”.
Równie doskonała jest niejednorodna muzyka: od fletni Pana przez Mozarta, Beethovena i kompozycje Bruce’a Smeatona po dziwne brzmienie w tle, którego pochodzenie wyjaśnia Garbicz „jako dźwięk towarzyszący bliskości Nieznanego lub chwilom poszukiwania myślą kogoś wytęsknionego zostało wykorzystane niepokojące, niezwykle niskotonowe nagranie odgłosów trzęsienia ziemi”.
Szczególnie fletnia Pana przesyca obrazy nastrojem tęsknoty, nadziei i straty. Sama nazwa instrumentu pasuje wprost idealnie: mityczny Pan, bożek o postaci satyra, ścigał nimfę Syrinks, która chciała zachować dziewictwo na wzór Artemidy. Gdy w końcu dopadł nimfę nad brzegiem rzeki, zamieniła się w trzcinę, którą Pan zerwał i uczynił z niej instrument.
Kiedy Miranda i jej przyjaciółki udają się na szczyt Wiszącej Skały, muszą skokiem pokonać strumień. Zauważają je wtedy dwaj młodzieńcy. Czy potem podążyli za nimi, czy tylko przez chwilę się przyglądali?
Dlaczego jeden z nich później obsesyjnie poszukuje zaginionych dziewcząt? Nie dowiadujemy się na pewno: a przecież są takie twarze, takie osoby, których nie sposób zapomnieć, nawet jeśli niczego z nimi nie uczyniliśmy.
Opowieść Weira – na podstawowym poziomie przekazywania historii, która ma początek i koniec – „nie działa”. Nie zmierza do celu, lecz dryfuje. Nie ma tutaj sprawcy ani zbrodni, bo to nastrój jest prawdziwym bohaterem, a wraz z nim – bezczas, czas cykliczny, mityczny, święty, nieludzki.
W tym specjalnym czasie my, widzowie, również zatrzymujemy się i zadajemy sobie pytanie: czy nasze przekonania o świecie rzeczywistym mają sens? A może tylko śnimy albo przeżywamy „sen we śnie” z wiersza Edgara Allana Poego, którego słowa Miranda wypowiada w otwarciu filmu?
Weir przyznawał: „Tak naprawdę nie jestem zbyt dobrym reżyserem, o ile nie ogarnia mnie w jakiś sposób obsesja na punkcie tego, co robię, jak było w przypadku Pikniku”. Obsesję na punkcie Mirandy przeżywa Sarah, jej przyjaciółka, i angielski panicz Michael, który przygląda się dziewczynom przeskakującym ponad strumieniem. Piknik pod Wiszącą Skałą przywołuje, z niezwykłą lekkością, doświadczenie obsesji, pasji, namiętności – ulotne, niezapomniane, które potrafi zagarnąć całe nasze życie.
I tylko to doświadczenie, jak sądzę, potrafi zaspokoić tęsknotę człowieka, który w „wieku pary i elektryczności” – albo w wieku algorytmów i sztucznej inteligencji – czuje się nieswojo. Dzięki silnemu uczuciu – i obsesyjnej koncentracji – możemy zobaczyć zasłonę, za którą ukryty jest inny świat. To doświadczenie wyjątkowe, w którym nie chodzi jednak przede wszystkim o aktywność, lecz o kontemplację.
Pod Wiszącą Skałą czas przestaje iść naprzód
Czy byliście kiedyś na prawdziwym pikniku? Dziś chyba rzadko chodzi się na pikniki. Przebywamy wtedy wśród przyrody, bierzemy ze sobą lekki posiłek, oddajemy się pogawędkom albo zabawom. Na pikniku „nie ma co robić”.
Piknik nie musi być związany z konkretnym miejscem. Chodzi przede wszystkim o oazę w czasie, momenty uratowane z pędu pracy. W filmie Weira piknik odbywa się na dodatek w dzień szczególny, Walentynki. Czas w dniu święta jest cykliczny, nie linearny. To chwila odpoczynku i bezczynności, niezbędna, by zachować równowagę między pracą a tym, co pracą nie jest.
Kiedy mamy osiemnaście, dziewiętnaście lat – tyle, ile aktorki-amatorki w filmie Weira – żyjemy poza czasem. Nieprzypadkowo opowieści o szkole wydają się oderwane od konkretnego czasu. Nawiązują do tego okresu w życiu, który znamy wszyscy – kiedy nie przejmujemy się tym, że czas ucieka.
Nawet jeśli dzieciństwo nie było zbyt radosne, ten czas-bezczas łączy się ze wspomnieniem szczęścia. Młodość, szkoła, a także uniwersytet reprezentują ideał życia w czasie cyklicznym, w którym oddajemy się studiom, zabawie i miłości. Kontemplacja łączy się z miłością.
Nieprzypadkowo Miranda, najpiękniejsza z dziewcząt, zostaje porównana przez jedną z nauczycielek do Wenus Botticellego. Weir obrazuje w tym filmie znane zjawisko, które zdarza się niekiedy w małej społeczności, szkole czy miasteczku, kiedy wszyscy są zakochani w niedostępnej, tajemniczej dziewczynie. Takie doświadczenie jako pierwsze burzy idyllę bezczasu: koniec roku szkolnego wyznacza moment, kiedy trzeba będzie się pożegnać.
Pod Wiszącą Skałą w południe zatrzymują się zegarki nauczycielek. Nic w tym dziwnego, bo czas świąteczny jest czasem nienormalnym. Podczas święta, podczas pikniku – i podczas oglądania filmu – dryfujemy, świętujemy, przeżywamy marzenie o miłości, śnimy, odrywamy się od codzienności, żeby docenić życie w jego całości.
Wiąże się z tym coś jeszcze: urok tego, że jesteśmy śmiertelni – oraz urok tego, że możemy obserwować rzeczy niezwykłe. Jeśli dziewczyny zaginione na Skale przypominają nimfy, a młodzieńcy, którzy je obserwują – satyrów, czy bylibyśmy zdziwieni, gdyby zamieniły się w rośliny, kamienie albo gwiazdozbiory?
W kapitalizmie i na uniwersytecie dzieło musi „pracować”
Żyjemy w czasach uprzemysłowionej pracy, której produkty nie są trwałe. Często nadają się tylko do konsumpcji: kup, zużyj, wyrzuć. W efekcie – pisze Hannah Arendt w Kondycji ludzkiej – „krzesło czy stół są obecnie konsumowane tak szybko jak sukienka, a sukienkę zużywa się niemal tak prędko jak pożywienie”.
Podobnie jest z większością utworów kultury. Kup, obejrzyj, zapomnij. Weźmy dla przykładu książkę Normalni ludzie (2018) Sally Rooney. Ta powieść efektywnie pracowała i nadal pracuje – została zaadaptowana na serial.
Dowiadujemy się z niej, że osoby z różnych klas społecznych i majątkowych nie mogą stworzyć trwałego związku, gdyż walka o status społeczny jest najważniejszym celem w ich życiu. Banalny rytm seksualnych zbliżeń między bohaterami napędza lekturę, tak samo, jak w powieściach Michela Houellebecqa: jak widać, seks też musi pracować.
Powieść kończy się, nim zdążymy zadać pytanie: „No dobrze, a czy jest w tym coś więcej?”. Ale nie ma tego pytania i nie ma odpowiedzi, masz tylko włączyć kolejny odcinek, jak w Truman Show, innym filmie Weira, opowiadającym o człowieku, którego życie zostało pochłonięte przez telewizję.
Nieustanna produkcja i konsumpcja w błyskawicznym tempie nie mają służyć ludziom: istnieją już tylko po to, by podtrzymywać same siebie. Gdyby coś zatrzymało ten pęd, doszłoby – mówi Arendt – do „nagłej katastrofy”. Wszyscy wiemy, że „rynki” lękają się „trzęsienia ziemi”. Wykresy muszą być zielone.
Ale dla pojedynczego widza czy czytelnika – dla mnie, dla ciebie – sztuka ma być katastrofą, która przerywa cykl coraz szybszej produkcji i konsumpcji. Katastrofa w dziele sztuki niejako zmusza nas do kontemplacji.
Pozwala odnaleźć głębokie doświadczenia: pasję, tęsknotę, miłość, świętość. Gdybyśmy na powrót nauczyli się kontemplować, a także doświadczać rytuałów i świętości, mielibyśmy szansę – pisze Byung-Chul Han w zbiorze Duch nadziei i inne eseje – na ponowne zaczarowanie świata.
Ten punkt widzenia może się wydawać naiwnie konserwatywny. Ale niektóre odmiany sztuki zawsze działały w taki sposób: kiedy człowiek uwikłany w codzienność ślepnie, sztuka wytrąca go z odrętwienia lub nadaktywności i zachęca do głębokiego przeżywania życia. I chociaż może się wydawać, że również dzieła sztuki powinny „coś robić”, tak naprawdę powinny one otwierać nas na nicnierobienie.
Jednak nie każde „otwieranie oczu” jest sztuką. Kiedy kilka lat temu pierwszy raz wybrałem się do kina na Piknik pod Wiszącą Skałą, po seansie odbyła się dyskusja, podczas której ustalono, że film ten opowiada tak naprawdę o opresji, jakiej doświadczyła skolonizowana przez Europejczyków Australia oraz o opresji, jakiej doświadczają kobiety pod władzą mężczyzn.
Przysłuchiwałem się dyskusji, sam również zabrałem głos, ale argumenty, które ją zdominowały, wydawały mi się nie do odparcia. Nie przeczę, że to się wszystko intelektualnie zgadza, jednak często zdarza się, że interpretacja zupełnie odrywa się od dzieła – w tym przypadku niewątpliwego dzieła sztuki filmowej, jakim jest Piknik pod Wiszącą Skałą. Wtedy dyskusja toczy się tak naprawdę obok utworu, a nie na jego temat, i znowu upodabnia się do pracy.
„Australijskie książki z reguły skupiają się na idei bycia Australijczykiem (…), na tym, co ten kraj dla ciebie znaczy, na kryzysie człowieka z Europy, który próbuje dopasować się do obcego środowiska na końcu świata… A te rzeczy w ogóle nigdy mnie nie interesowały” – mówił Weir.
Publiczność zaznajomiona z filozofią czy nauką czasami jedynie używa dzieła do czegoś, zamiast go doświadczać. Jestem głęboko przekonany, że nikt, kto uczestniczy w pikniku –albo w Pikniku – nie chce pracować. Co w takim razie znaczy: kontemplować?
Jak należy kontemplować film?
Odrzucam wszystko, co może mnie rozpraszać, zajmuję ulubione miejsce na sali kinowej, staram się skupić. Wchodzę wyobraźnią w świat przedstawiony, na ile to możliwe, bo zawsze poniekąd pozostaję w tym, „zwykłym” świecie.
Jednocześnie przebywam w fikcji jak we wspomnieniu oraz patrzę na nią z zewnątrz. Te dwa sposoby patrzenia ciągle przeplatają się i razem dają pełne doświadczenie filmu. Trzeba myśleć i odczuwać w tej samej chwili. Ale nie analizować!
Jednocześnie zmysłowo, naiwnie, jak dziecko chłonę dzieło i spokojnie, niespiesznie myślę o nim, nazywając to, co widzę. Przypominam sobie wiadomości na temat historii Australii, epoki wiktoriańskiej.
Przypominam sobie, jak widziałem w szkole podstawowej, raz, nie, dwa razy – o tym zjawisku przecież opowiada ten film – jak wszyscy byli zakochani w jednej, najpiękniejszej dziewczynie; myślę o tym, że w naszych czasach jest zbyt ciepło, by ubierać się jak w XIX wieku, kiedy w pewnej warstwie społecznej noszono garnitury, surduty, rękawiczki, gorsety, koronki, długie suknie; myślę o śmierci kapeluszy.
Z jednej strony, wystawiam się na to, by głęboko odczuć film, z drugiej strony, pozwalam sobie na wolne skojarzenia, o ile pasują do nastroju. Praktyczne myśli próbuję oddalić. Jak już napisałem, Piknik pod Wiszącą Skałą wyzwala odległe wspomnienia dzieciństwa, spędzonego w zupełnie innym miejscu i czasie. A one sprawiają, że znajduję w nim coś uniwersalnego, niezwiązanego już z Australią, jej historią i społeczeństwem.
Kontemplacja wymaga techniki. Kontemplować można tylko w ciszy i samodzielnie. Ci, którzy jedzą chrupki w kinie albo ciągle z kimś szepczą, przeszkadzają kontemplującym. Czy również w kinie musimy robić to samo, co poza nim?
Przecież umówiliśmy się z filmem: powinno zależeć nam na tym, żeby naświetlić się i nasłuchać. Przestańmy się oszukiwać, że cokolwiek jest od tego ważniejsze. Oddzielmy się od zakłóceń, od nadmiaru bodźców, żeby zbliżyć się do dzieła i wniknąć w nie.
Wybitne dzieła sztuki są często „nieudane”
Wrócę do tematu „katastrofy”. Konsument kultury masowej nie chce doświadczyć czegoś negatywnego. A w kontemplacji musimy czegoś się wyrzec i trochę się zmęczyć. Kontemplacja wymaga skupienia i ciszy, ale nie przynosi namacalnych efektów jak praca. Może nawet wiązać się z niepokojem.
Oglądając Piknik pod Wiszącą Skałą – a także Powiększenie Michelangelo Antonioniego czy filmy Davida Lyncha – nie rozwiązuję zagadek, ale schodzę do środka czegoś, co wymyka się słowom, opuszczam się w głębiny. Doświadczam złożonej przyjemności, jaką dają dotyk tajemnicy i pozaracjonalny niepokój. Wolę smak porażki od triumfu detektywa.
„Uwielbiałem Sherlocka Holmesa jako dziecko” – mówił Weir o Pikniku pod Wiszącą Skałą – „ale pamiętam, że byłem rozczarowany, gdy wymyślał proste wyjaśnienia skomplikowanych zagadek. Zawsze fascynowała mnie sama zagadka, a nie rozwiązanie, które się za nią kryje”. Dodawał: „Lubię nie wiedzieć i nie rozumieć”.
Joan Lindsay, autorka powieści Piknik pod Wiszącą Skałą, która posłużyła jako baza dla scenariusza filmu Weira, w ostatnim rozdziale pierwotnej wersji książki ujawniła, co stało się z zaginionymi dziewczętami. Jednak wydawnictwo zachęciło ją, by ten rozdział z powieści wyrzucić. W ten sposób kryminał udało się zepsuć. Cykl produkcji i konsumpcji przełamała katastrofa.
Prawdziwe dzieła sztuki to nieraz nieudane kryminały, pomylone filmy sensacyjne – jak Do utraty tchu Jean-Luca Godarda, parodia filmu hollywoodzkiego, z której chaotycznie wycięto fragmenty niektórych scen, a w efekcie powstał dynamiczny, zaskakujący montaż. Również najlepsze powieści często są niedokończone, jak te, które pisał Franz Kafka. Niezapomniane dzieła napisali mistrzowie-amatorzy, miłośnicy zagadek bez wyjaśnienia.
Dlatego film Weira nie jest jeszcze jednym kryminałem. Jest leniwy, pozwala sobie dryfować, „nic z niego nie wynika”. Oglądając, przeżywam całkowitą fikcję – posłuchajcie dialogów dziewcząt, które wcześniej naczytały się romansów, przecież tak się nie mówi! – a zarazem to doświadczenie kryje w sobie głęboki realizm, prawdę dziwności. Bo życie nie zawsze jest sekwencją „prawdopodobnych” zdarzeń.
Nauczmy się na nowo sztuki przeżywania
I ja zapomniałem kiedyś, jak przeżywać dzieła sztuki. A przecież jako student umiałem skupiać się głęboko, czytać wspaniałe książki. Ten czas się skończył; musiałem pójść do pracy. Wydawało mi się, że trzeba się interesować tym, co „aktualne”, a każdą chwilę wykorzystywać „jak najlepiej”, czasami robiąc dwie rzeczy naraz.
Jeśli próbujemy wykorzystywać czas tak „efektywnie”, to być może przeczytamy wszystkie ważne książki, „zaliczymy” wszystkie „kultowe” filmy. Wątpię jednak, czy dzieląc czas na dwa czy trzy równoległe odcinki rozproszonej uwagi, poznamy jakiekolwiek dzieło do głębi.
Jak pisał Vladimir Nabokov: „Człowiek nie może czytać książki, może ją tylko przeczytać powtórnie”. Zamiast „zaliczać” lektury, czytam niespiesznie, uruchamiając wyobraźnię. I wracam wielokrotnie do tych samych powieści czy opowiadań, by przypomnieć sobie choć jeden fragment.
Również niektóre filmy należy oglądać wielokrotnie. Obejrzałem Piknik pod Wiszącą Skałą trzy razy i nawet podczas ostatniego seansu znalazłem tam coś, co przegapiłem wcześniej. Niektóre zdania z ulubionych powieści czy ulubione sceny z filmów zapisały się na trwałe w mojej pamięci.
Utrwalając je, poszukuję namiętności, a nie łatwego spełnienia. Lektura wiąże się z powtarzaniem, powracaniem, medytacją. Zostaje po niej ślad również wtedy, kiedy idę na trening albo do pracy. Chociaż trzeba w końcu powrócić do codziennego życia, czy byłoby aż tak trudno włączyć w nie choć odrobinę kontemplacji?
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.
