Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

Mindfulness, buddyzm zen to nie wszystko. Katolicy również mają swoją medytację

przeczytanie zajmie 15 min
Mindfulness, buddyzm zen to nie wszystko. Katolicy również mają swoją medytację screen z: https://youtu.be/a5F_p1tgex4?list=RDa5F_p1tgex4

Najpierw chodzisz do Kościoła z przykrego obowiązku, potem z przyzwyczajenia, na końcu przestajesz chodzić, bo nie widzisz w tym sensu. Podobnie jest z modlitwą – najpierw klepiesz pacierz, bo każą, potem, bo inaczej nie umiesz, by skończyć na etapie, w którym modlitwa, obok wiary w Dziadka Mroza z reklamy Coca-Coli, zostaje przyporządkowana do kategorii „dziecięca naiwność”. Jest jednak inna droga, wymagająca wiedzy i wysiłku, która może ożywić Twoją relację z Bogiem. Jest nią chrześcijańska medytacja.

Tekst ukazał się pierwotnie na łamach 61. teki czasopisma idei „Pressje” pt. „Nadzieja chrześcijańska”. Całość za darmo pobierzesz tutaj.

Nie chcę pisać poradnika, jak się modlić czy rozwijać duchowo. Nie jestem autorytetem. Chcę się podzielić osobistym doświadczeniem i źródłami, które doprowadziły mnie do pewności, że rozwój duchowy nie tylko jest możliwy, ale bez niego trudno mówić o osobistym szczęściu.

Duchowość zaczyna kształtować się wtedy, gdy przestaje się od siebie uciekać. Jeśli prawdą jest, że zmagamy się w Polsce z epidemią duchowej depresji, która dotyka szczególnie moich rówieśników, to właśnie do nich chciałbym trafić.

Modlitwa z supermarketu

Skuteczna modlitwa w problemach finansowych, Skuteczna modlitwa w sprawach trudnych i beznadziejnych, Niezawodna modlitwa do św. Szarbela. Po 9 dniach mogą dziać się cuda, Bardzo skuteczna modlitwa w chwilach pokusy, Skuteczna modlitwa przeciw koronawirusowi, Skuteczna modlitwa o czystość – to jedynie kilka tytułów, które pojawiają się po wpisaniu do przeglądarki internetowej hasła rozpoczynającego powyższe teksty.

Dorzućmy jeszcze do tego zbioru takie kwiatki, jak 5 modlitw ujawnionych w Fatimie, które powinien znać każdy katolik oraz 3 modlitwy do św. Antoniego w trudnych chwilach.

Nie umiemy się modlić – to bardzo trudne. Co innego pisanie o tym – ono akurat jest całkiem proste, na co wskazuje liczba artykułów podobnych do tych, które wymieniłem wyżej. Dzieje się tak z kilku powodów.

Jednym z nich jest fakt, że modlitwa, rozumiana jako nawiązanie kontaktu z Bogiem, jest kwestią indywidualną. Oczywiście wspólnota i kierownictwo duchowe są niezwykle ważne w prawidłowym rozwoju duchowym, a bez sakramentów, których powiernikiem jest Kościół, taki rozwój w ogóle nie jest możliwy. Koniec końców relacja człowieka z Bogiem w swym podstawowym sensie relacji stworzenia ze Stworzycielem musi być indywidualna i intymna.

Potrzebujemy duchowego detoksu – powrotu do źródła, radykalnego uproszczenia naszego życia duchowego i ponownej nauki modlitwy, jednak już nie jak dzieci, ale dorośli. W świecie tysięcy modlitewników, koncertów z chrześcijańskim popem i tandetnych, czasami wręcz obrazoburczych dewocjonaliów warto wrócić na chwilę do korzeni, do czasów, gdy chrześcijanie byli jeszcze ubogą mniejszością, a podstawy naszej duchowości rodziły się w skromnych eremach nad brzegiem Nilu.

Acedia

Acedia tłumaczona jest czasem na język współczesny jako „duchowa depresja”. To złożony stan duszy, którym zajmowało się wielu wybitnych teologów i duchownych. Ewagriusz z Pontu wyróżnia 8 duchów zła – jest to klasyfikacja przypominająca nieco znane nam z lekcji religii 7 grzechów głównych.

W tej klasyfikacji acedia jest 6. duchem podążającym, a w zasadzie wynikającym z poprzednich grzechów i słabości człowieka: obżarstwa, nieczystości, chciwości, gniewu i smutku. Po acedii następują jeszcze 2 groźne demony: próżna chwała i pycha.

Warto mieć na uwadze, że acedia została zdiagnozowana przez ojców pustyni i to oni uczyli się z nią walczyć, aby nie niszczyła ich powołań. Większość starożytnych pism dotyczących acedii jest więc pisana przez mnichów i dla mnichów, którzy z perspektywy dzisiejszego świata wiedli niezwykle surowy tryb życia. Nie oznacza to jednak, że osoba świecka żyjąca w XXI w. i zanurzona w jego problemach nie może wyciągnąć z tych nauk czegoś użytecznego. Wręcz przeciwnie.

Chciałbym skupić się na jednym z objawów, a może raczej skutków acedii, jakim jest chęć ciągłej ucieczki. Acedia, będąc 6. złym duchem według typologii Ewagriusza, nie spada na cnotliwych i bogobojnych chrześcijan, ale jest konsekwencją nieuporządkowanego trybu życia i grzechów popełnionych w przeszłości.

Dotknięci nią ludzie odczuwają zniechęcenie i bezsens dotychczasowym trybem życia, co z kolei wywołuje gwałtowną, wręcz paniczną potrzebę ucieczki od dotychczasowego życia, ułożenia go sobie na nowo, byle dalej bez zobowiązań. Podobne myśli z pewnością nieraz kłębiły się w głowie każdego z nas. Parafrazując popularny mem, można stwierdzić, że jest to chęć, aby „rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady”, ale z tą różnicą, że nie jest to jedynie westchnięcie wywołane jakimś frustrującym wydarzeniem oraz przesycona strachem i niepewnością złudna potrzeba ucieczki.

W przypadku egipskich mnichów oznaczało to oczywiście zrzucenie habitu i opuszczenie swojej celi. Dla ojców pustyni było jasne, że to Szatan jest inicjatorem tego rodzaju myśli i nie mają one nic wspólnego z właściwym rozeznaniem powołania. Stałość jest cnotą, która pozwala uniknąć błędów wynikających z pospiesznych i nieprzemyślanych decyzji.

Dla nas, żyjących kilkanaście stuleci później, tych złudnych powodów do opuszczenia obranej drogi i zdrady powołania jest prawdopodobnie najwięcej w historii chrześcijaństwa. Religia w cywilizacji zachodniej traci albo już straciła umiejętność spajania społeczeństwa i cementowania kluczowych decyzji w życiu każdego człowieka – od małżeństw przez wspólny system wartości aż po wciąż obecną w USA przysięgę na Biblię.

Prawidłowo rozwinięty człowiek, jako istota społeczna, potrzebuje aprobaty i wsparcia ze strony swojego otoczenia, zwłaszcza najbliższych. Doskonale rozumieli to już pierwsi chrześcijanie, dlatego rola wspólnoty w budowaniu formacji duchowej zawsze była w Kościele niezwykle ważna. W obecnych czasach, kiedy społeczne sankcje za złamanie przysięgi przed Bogiem są bliskie zeru, ucieczka przed problemami w rodzinie lub życiu konsekrowanym jest ułatwiona, co sprzyja podjęciu pochopnych decyzji podsycanych przez demona acedii.

Acedia w modlitwie

„Ktoś mówił do abba Arseniusza: «Dręczą mnie moje myśli i mówią mi, że nie jestem zdolny do postu ani do pracy, więc żebym przynajmniej poszedł opiekować się chorymi, bo i to także jest miłość». A starzec rozpoznał podszepty diabła i tak odpowiedział: «Wracaj i jedz, pij, śpij, żadnej pracy nie wykonuj – tylko się z celi nie oddalaj». Bo wiedział, że to wytrwanie w celi doprowadza mnicha do doskonałości”.

Powyższy cytat pochodzący ze zbioru apoftegmatów ojców pustyni, wydanego przez Opactwo Benedyktynów w Tyńcu, doskonale obrazuje przewrotność demona acedii i wielką rolę, jaką cnota stałości i wytrwałości odgrywa w walce duchowej człowieka dotkniętego duchową depresją.

Sądzę, że brak stałości w modlitwie również może być objawem acedii. Nie mam oczywiście na myśli upartego trwania przy pacierzu wyuczonym w podstawówce i braku dalszego rozwoju duchowego czy to przez lenistwo duchowe, czy z obawy przed zbłądzeniem.

Kościół przez wieki swojego istnienia wypracował ogromne bogactwo różnorodnych duchowości, z których można czerpać niezwykłe korzyści. Dość powiedzieć, że prawie każdy zakon czy zgromadzenie zakonne wypracowało swoją duchowość mającą ukształtować zakonników do jak najlepszego pełnienia ich charyzmatu.

Można więc kontemplować Pismo Święte w ramach Lectio Divina, oddawać się starożytnej formie medytacji, jaką jest modlitwa Jezusowa, lub jej uwspółcześnionej wersji, którą proponuje Światowa Wspólnota Medytacji Chrześcijańskiej, być członkiem Żywego Różańca lub adorować Najświętszy Sakrament zgodnie z naukami św. Alfonsa Liguori.

Problem pojawia się wtedy, gdy katolik nie ukształtuje swojego życia wewnętrznego, nie osiądzie w wybranej przez siebie duchowości i nie zacznie pogłębiać swojej relacji z Bogiem w zgodzie z wybraną regułą, ale zamiast tego będzie próbował wszystkiego po trochu oraz kierował się w stronę innej formacji, gdy tylko pozna trochę bliżej jej podstawy i poczuje powiew rutyny i wywołaną nim nudę.

Modlitwa, jak już wspomniałem na początku, jest bowiem czymś naprawdę trudnym. Można posiadać dar dobrej modlitwy, ale z reguły jest to coś, co nie przychodzi nam łatwo. Rzadko będzie nam dane poczuć uniesienie i ekstazę w trakcie adoracji, częściej mogą pojawić się uczucie niebycia wysłuchiwanym i dojmujące wrażenie marnowania czasu.

Wtedy właśnie pojawić się może zniechęcenie i złudna potrzeba dalszego eksperymentowania albo, co gorsza, zniechęcenie do modlitwy w ogóle. Idąc za nauką abba Arseniusza, powinniśmy uzbroić się w cierpliwość i ćwiczyć w stałości, starannie wypełniać powzięte zobowiązania.

Analizując te słowa, czytelnik może nabrać wątpliwości. Może się bowiem okazać, że podjęta forma modlitwy nie jest jednak tą właściwą i nawet gorliwie wypełniana nie daje owoców. Jak rozeznać, czy potrzeba zmiany jest właściwa, czy bierze się od złego?

Odpowiedzi udziela przypowieść o nieurodzajnym drzewie figowym. „Człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: «Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia?» Lecz on mu odpowiedział: «Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć»” – czytamy w Ewangelii według św. Łukasza.

Znamienne są słowa jednej z prefacji odmawianej podczas mszy świętej. Brzmią następująco: „Nasze hymny pochwalne niczego Tobie nie dodają, ale się przyczyniają do naszego zbawienia, przez naszego Pana Jezusa Chrystusa”. Warto o nich pamiętać i nie popadać w zbytnią fiksację, poszukując „najlepszej” modlitwy, albo odwrotnie – uparcie trwać i trzymać się jednej, wyuczonej w dzieciństwie formy, która w ogóle nie porusza naszego serca.

Medytacja chrześcijańska

Mówiąc o duchowym detoksie, nie można nie wspomnieć o formie modlitwy, która kładzie chyba największy nacisk na wyciszenie, koncentrację i trwanie w ciszy, czyli na medytację chrześcijańską. Jej historia jest prawie tak stara jak chrześcijaństwo w ogóle, choć od lat 70. XX w. przeżywa swój renesans za sprawą Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej założonej przez Johna Maina OSB.

Rzeczą, która może odpychać ostrożnych katolików od medytacji, jest nacisk kładziony niekiedy na dialog z religiami Wschodu, zwłaszcza hinduizmem i buddyzmem. Wielu wpływowych propagatorów medytacji chrześcijańskiej miało w swoim życiu kontakt z hinduistycznymi lub buddyjskimi mnichami, którzy dzielili się swym doświadczeniem.

Postacie, takie jak Bede Griffiths OSB lub Anthony de Mello SJ, niewątpliwie wywarły wpływ na medytację chrześcijańską, jednocześnie ściągnęły na siebie krytykę za zbyt daleko idące łączenie chrześcijaństwa z zupełnie obcymi religiami Wschodu.

Jest to jednak tylko ułamek niezwykle bogatej tradycji Kościoła. Prawdziwym źródłem, z którego czerpie medytacja chrześcijańska, są pisma ojców pustyni oraz innych, inspirujących się nimi autorów pism ascetycznych. Pisma kilkudziesięciu takich autorów, powstałych między IV a XV w., zostały zebrane i wydane pod nazwą Filokalia, co oznacza dosłownie „miłość tego, co piękne i dobre”. Kilkadziesiąt traktatów obrazujących ponad tysiąc lat historii literatury ascetyczno-mistycznej zawiera wiele zagadnień, a jednym z ważniejszych jest modlitwa Jezusowa.

Sprowadza się ona do jak najczęstszego odmawiania niniejszego aktu strzelistego: „Panie Jezu Chryste, Synu Boga Żywego, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”. Opracowanie tej modlitwy, która w ostatecznej formie ukształtowała się ma przełomie XIII i XIV w., było odpowiedzią na wezwanie św. Pawła: „Nieustannie się módlcie!”.

Jej prostota umożliwiała ciągłe powtarzanie, także przy wykonywaniu różnorakich codziennych czynności, zaś doświadczeni mnisi byli w stanie zlać słowa modlitwy z każdym oddechem, a nawet rytmem bicia serca, stąd w odniesieniu do modlitwy Jezusowej używa się sformułowań takich jak „oddychanie imieniem” czy „modlitwa serca”.

Formuła modlitwy Jezusowej, którą można określić jako easy to learn, hard to master, pozwala nam na ponowną naukę modlitwy i pogłębienie relacji z Bogiem bez konieczności przyswajania wiedzy z dziesiątków modlitewników i pobożnych traktatów. Oczywiście zachęcam do ich lektury, ale w naszej rzeczywistości musimy najpierw skupić się na podstawach, które dopiero później dzięki wytrwałej pracy będzie można pogłębić w duchowe mistrzostwo.

Znając już jednozdaniową formułę modlitwy Jezusowej, należy zacząć ją odmawiać – tylko tyle, ile chcemy, aż tyle, ile jesteśmy w stanie. Niektóre wytyczne polecają nałożyć sobie dyscyplinę czasową, czyli odmawianie modlitwy np. 5 minut dziennie. Jest to dobra metoda, jednak w moim przypadku lepiej działa system liczbowy, czyli odmawianie określonej liczby wezwań w ciągu dnia, np. 50 lub 100.

Tradycyjnie robi się to za pomocą czotki, czyli prawosławnego sznura modlitewnego. Jest on przydatnym narzędziem, ale równie dobrze można odmierzać liczbę wezwań za pomocą różańca. Z biegiem czasu należy oczywiście zwiększać liczbę odmawianych wezwań lub wydłużać czas poświęcony na modlitwę. Kluczowe jest, aby ustalić stałe pory modlitwy i nigdy z niej nie rezygnować. Jeśli czynnik losowy uniemożliwi nam spędzenie z Bogiem przewidzianego czasu, modlitwę należy skrócić, ale w miarę możliwości nie rezygnować z niej całkowicie.

Gdy rozeznamy, że osiągnęliśmy już limit czasu, który możemy poświęcić na modlitwę Jezusową, nie zaniedbując przy tym rodziny i pracy, a jej odmawianie wtopiło się w nasz plan dnia i przestało być męczącym obowiązkiem, warto skupić się na jej jakości. Na tym etapie sięga się już stricte do technik medytacyjnych, kładąc nacisk na połączenie wypowiadanych w myślach wezwań z oddechami.

Myśląc: „Panie Jezu Chryste, Synu Boga Żywego”, wdychamy powietrze, wydychamy je zaś przy fragmencie: „Zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”. Jest to trudne, gdyż znacząco wydłuża czas odmawiania formułki, ale uniemożliwia zlanie się modlitwy w bełkot, do którego czasami dochodzi podczas odmawiania w myślach różnego rodzaju koronek.

Klasyczne już anonimowe dzieło Opowieści pielgrzyma, w którym dokładnie i bardzo przystępnie opisano naukę modlitwy Jezusowej, zawiera wiele dużo bardziej skomplikowanych metod rozwoju tej modlitwy w życiu człowieka. Jedną z nich jest np. złączenie odmawianych wezwań z biciem serca, które po długich praktykach pozwala osiągnąć ideał, do jakiego dążyli autorzy Filokalii – stan nieustannej modlitwy odmawianej przy każdym oddechu i każdym uderzeniu serca, bez względu na wykonywane czynności, a nawet prowadzone rozmowy.

Pamiętajmy jednak, że modlitwa ta została opracowana przez starożytnych mnichów-pustelników, którzy podporządkowali się Bogu całkowicie, niemal dosłownie umierali dla świata, aby żyć dla Chrystusa. Dla większości z nas, świeckich katolików, owy „etap pośredni” będzie jak najbardziej wystarczający.

Medytacja, a nie trening mentalny

Różne badania naukowe wykazały pozytywne skutki płynące z praktykowania medytacji, obojętnie jakiego typu – skupienie, wyciszenie, równe i głębokie oddechy itd. Dają one wymierne korzyści, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Zarówno świeckie odmiany, takie jak medytacja mindfulness lub metoda Wima Hofa, jak i niezliczone techniki zaczerpnięte z religii azjatyckich, np. Satipatthāna, lub nawet joga – wszystkie one mogą sprawić, że poczujemy się lepiej.

Problem pojawia się wtedy, gdy te nieodłączne elementy medytacji, będące jedynie reakcjami naszego organizmu na biologiczne bodźce, staną się dla nas celem samym w sobie, np. głębokie, równe oddechy dotleniają nasze mózgi, co przy poprawnym wykonaniu tego ćwiczenia powoduje poprawę samopoczucia, zwiększenie koncentracji itp.

Nie inaczej jest z medytacją chrześcijańską. Pewien trzon jest bowiem wspólny dla wszystkich rodzajów praktyk medytacyjnych – określone pozycje, głębokie oddechy, milczenie i powtarzanie krótkich wezwań pozwalają naszym umysłom uspokoić się i wypocząć, a ciałom zrelaksować.

Cała sztuka polega na tym, aby korzystać z części tych technik (uznanych przez Kościół) w celu poprawienia naszej modlitwy, np. ograniczając liczbę rozproszeń w jej trakcie. Wszystkie koronki, litanie i techniki medytacyjne trzeba osadzić w prawdzie, jaką jest Ewangelia, i uczynić je narzędziem służącym do pogłębienia naszego życia duchowego. Bez tego coś, co powinno być dialogiem z Bogiem, zmieniamy w monolog, a nawet gorzej – w swego rodzaju trening mentalny mający służyć poprawie naszego samopoczucia.

Przestań uciekać

W każdej terapii uzależnień niezwykle ważny i przełomowy jest moment stanięcia w prawdzie i przyznania, że istnieje problem, z którym nie możemy sobie poradzić. Dopiero wtedy można zacząć właściwy proces leczenia.

Świat, w którym żyjemy, nie wspiera nas w dążeniu do doskonałości w życiu duchowym. Musimy zatroszczyć się przede wszystkim o nasze otoczenie, gdyż może ono zarówno motywować nas do pięcia się w górę, jak i ciągnąć nas w dół. Jednak nigdy nie znajdziemy dobrej wspólnoty, jeśli nie umiemy zapuszczać korzeni, jeśli na nudę, smutek i brak sukcesów reagujemy ucieczką.

Ten proces nie jest łatwy, co więcej, kończy się dopiero w chwili śmierci. Po demonie acedii człowieka nawiedzają bowiem jeszcze groźniejsze duchy zła – próżna chwała i pycha, które mogą omotać nasze serca, kiedy wydawać się nam będzie, że sięgnęliśmy już świętości.

„Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym” – głosi Ewangelia według św. Łukasza.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.