Patologiczne zarobki na SOR-ach. Ten system sam potrzebuje lekarza
Mamy do czynienia z kolejnym etapem degradacji polskiego systemu ochrony zdrowia. Lekarze na SOR-ach zarabiają nawet 200 tysięcy złotych miesięcznie, co tworzy struktury mafijne wewnątrz tej organizacji.
Pod koniec września „Gazeta Wyborcza” opublikowała artykuł, który jak w soczewce ukazał przepaść między tak zwanymi elitami a resztą społeczeństwa. Z doniesień dziennika wynika, że lekarze na warszawskich Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych potrafią zarobić ponad 200 tysięcy złotych brutto miesięcznie.
Oczywistym jest, że wpompowywanie tak ogromnych środków w wynagrodzenia lekarskie zmniejsza finansowanie przeznaczone na pacjentów – ich opiekę i niezbędny sprzęt.
Z czego wynika taki stan rzeczy? Specjaliści dziś coraz rzadziej pracują na etatach. Główną formą zatrudnienia są kontrakty B2B. To właśnie ten model doprowadził do sytuacji, w której jedna osoba potrafi brać dyżury w kilku szpitalach jednocześnie.
Ponieważ na większości SOR-ów dramatycznie brakuje kadry, ekipa lekarzy może bez trudu postawić dyrekcję szpitala pod ścianą – jeśli nie dostaną kolejnej, astronomicznej podwyżki, w następnym miesiącu po prostu nie wezmą dyżurów.
I tak z każdą placówką po kolei. Dyrektorzy nie mają wyjścia, muszą się zgadzać. Przecież na SOR-ach pracować dziś nikt nie chce. Karty negocjacyjne już dawno zostały im wytrącone z rąk.
Jak wynika z relacji jednej z osób zarządzających stołecznym szpitalem, cytowanej anonimowo przez „Gazetę Wyborczą”, atrakcyjna stawka za godzinę dyżuru wynosi obecnie od 260 do 450 złotych. A lekarze, którzy organizują sobie grafik w kilku placówkach, potrafią wziąć nawet po 20 dyżurów miesięcznie.
Każdy z nich trwa 24 godziny. Nietrudno policzyć, że miesięczny przychód takiego specjalisty sięga od 125 do nawet 216 tysięcy złotych brutto.
Według Agencji Oceny Technologii Medycznej, dane z 90 procent szpitali wskazują, że osób z zarobkami w przedziale 100 do 300 tysięcy złotych miesięcznie jest w Polsce 431. Czterysta trzydzieści jeden za dużo.
Gra w ruletkę
– Taki system sam potrzebuje lekarza – komentuje Jarosław Sowizdraniuk, ratownik medyczny i nauczyciel akademicki, współautor książki Ratownik. Nie jestem bogiem. – Za tymi stawkami wcale nie kryje się specjalistyczna wiedza i doświadczenie. Doprowadzenie do tak dużych kwot i tym samym dysproporcji pomiędzy różnymi zawodami medycznymi nie wpływa na jakość leczenia, a jedynie na liczbę godzin przepracowanych w miesiącu. Kto wytrzyma dłużej, ten zarobi więcej. To trochę jak gra w ruletkę, z podobnym ryzykiem porażki. Z tym, że w kasynie można przegrać pieniądze, a tu życie chorego.
Jak podaje serwis wynagrodzenia.pl, mediana wynagrodzeń ratowników medycznych i pielęgniarek wynosi mniej niż 8 tysięcy brutto. Co oznacza, że połowa osób w tym zawodzie zarabia mniej, a połowa więcej. Jednocześnie jedna czwarta z nich zarabia poniżej 6 tysięcy brutto.
– Praca na SOR-ze jest ogromnym wysiłkiem, ale ten ciężar ponosi cały personel, nie tylko lekarz. On sam zresztą często ma najkrótszy kontakt z pacjentem. A pielęgniarka i ratownik medyczny znów zarabiają ułamek tego co lekarz. I nie działa tu powiedzenie „trzeba było się uczyć”, bo ci specjaliści kształcą się latami – dodaje Sowizdraniuk.
Ta patologiczna sytuacja może być częściowo powikłaniem Covid-u, gdy lekarze otrzymywali podwójną pensję za pracę w niebezpiecznych warunkach. A do życia „na poziomie” bardzo łatwo się przecież przyzwyczaić.
Struktury zła
– Żadne moralizowanie czy potępianie tych lekarzy nie ma sensu, bo ludzie działają dokładnie w taki sposób, w jaki umożliwiają im struktury. W tym wypadku – używając terminologii zaczerpniętej z katolickiej nauki społecznej – możemy mówić o „strukturach zła”. One nie tylko umożliwiają, a nawet nakłaniają ludzi do działań, które są niezgodne z wewnętrzną wrażliwością człowieka. Dziś wybijają kolejne takie patologie i one będą coraz bardziej uporczywe, coraz bardziej niebezpieczne – twierdzi ekonomistka i socjolog organizacji prof. Monika Kostera.
Nie ulega wątpliwości, że charakter problemu jest nie tyle indywidualny, co głęboko systemowy. Obecne struktury wręcz sprzyjają powstawaniu relacji o charakterze mafijnym. Ci „twardziele”, których stać na to, by przełamywać zmęczenie, a także zagłuszać odgłosy własnego sumienia, w takich warunkach po prostu przejmują władzę.
Porozumiewając się między sobą, by trzymać w szachu szpitale, tworzą „twardy” system. Natomiast „miękiszony” – moralni lekarze – szybko zostają wykluczeni z tego, co faktycznie jest społecznie realizowane. Ich etyka pozostaje głosem wołającego na pustyni.
– Głównym problemem jest system zarządzania, który na tym neoliberalnym zakręcie, na jakim znajdujemy się od kilku dziesięcioleci, całkowicie się przestawił. Idea zarządzania została w istocie zdewaluowana, czego przykładem jest właśnie taki outsourcing. Jeśli mamy SOR, w którym działa kilka jednoosobowych firm, to osobom, które posiadają wiedzę z tego klasycznego zarządzania, uruchamia to wszystkie możliwe dzwonki alarmowe – twierdzi ekonomistka.
– Dlaczego? Bo żeby móc współpracować, musimy mieć ku temu struktury. To one umożliwiają współdziałanie i realizowanie wspólnego celu – w tym wypadku ogólnospołecznego. Zamiast outsourcować tę funkcję ratownictwa, szpitale powinny mieć pod kontrolą to, co się w nich dzieje – tłumaczy prof. Kostera.
Nieuchronne wyniszczenie
Rozmówca „Gazety Wyborczej” przywołuje też skandaliczny przykład znanego warszawskiego lekarza, który na dyżury w stołecznych SOR-ach przyjeżdżał z województwa położonego na wschodzie kraju. W różnych szpitalach potrafił wyrabiać nawet dziesięć dyżurów z rzędu, po czym wracał do domu i oddawał się swoim pasjom.
Naturalnie nasuwa się pytanie: czy będący w takim ciągu lekarz w dwieście czterdziestej godzinie pracy jest jeszcze w stanie właściwie zaopiekować się pacjentem? Oczywiście specjaliści na SOR-ach także śpią, ale są to raczej krótkie drzemki niż pełnowartościowy sen, który naprawdę regeneruje mózg.
Po drugie, taki model pracy to prosta droga do wypalenia. Francuski biolog dr Olivier Hamant zauważa, że systemy biologiczne nie mogą funkcjonować w trybie ciągłej optymalizacji – to nieuchronnie prowadzi je do wyniszczenia.
W efekcie, mamy do czynienia z podwójną szkodą – zarówno dla samych lekarzy, jak i pacjentów. Ci pierwsi, funkcjonując na granicy wyczerpania, tracą zdolność do uważności i podejmowania trafnych decyzji. Ci drudzy stają się ofiarami tych pierwszych.
Plaster na gnijącą ranę
Czy w tym przypadku mamy do czynienia ze zwykłą ludzką chciwością? – pytam prof. Kosterę. Jej zdaniem problem sięga znacznie głębiej. To poważna patologia strukturalna, wpisana w obecny system zarządzania szpitalami.
– Dziś wszystko sprowadzamy do wymiaru rynkowego. A rynek jest niezwykle prosty, prosty jak budowa cepa. Tak uproszczone zarządzanie opiera się na absolutnie najprostszych zasadach. A jaka jest najprostsza zasada motywowania? Odwoływanie się do elementarnych, prymitywnych interesów – odpowiada.
– To, co określamy mianem „chciwości”, jest w istocie uproszczoną do bólu formą motywacji, w pełni zgodną z logiką systemu opartego na mechanizmach rynkowych. Nic dziwnego, że ludzie na to reagują. Dlatego potrzebujemy rozwiązań systemowych – takich, które będą czymś więcej niż tylko plastrem przyklejonym na gnijącą ranę – mówi specjalistka.
Wydaje się, że w tym przypadku wcale nie trzeba „obalać systemu”. Najprostszym rozwiązaniem byłoby zatrudnienie tych lekarzy na umowę o pracę – co doprowadziłoby do sytuacji, w której nie muszą maksymalizować swoich zysków.
Być może to dobry moment, aby rozpocząć rozmowę o lepszym wykorzystaniu kompetencji pielęgniarek i ratowników medycznych oraz o zwiększeniu ich samodzielności na SOR-ach – na wzór rozwiązań funkcjonujących choćby w Anglii. Jedno jest pewne: musimy zrobić wszystko, aby zatrzymać postępującą degrengoladę polskiego systemu ochrony zdrowia.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.