Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

Prorok neoliberalnego świata Zachodu? Filozofia Byung-Chul Hana

przeczytanie zajmie 25 min
Prorok neoliberalnego świata Zachodu? Filozofia Byung-Chul Hana Autor ilustracji: Bruno Dziadkiewicz

Byung-Chul Han. Wydawany w Polsce przez lewicową „Krytykę Polityczną”. Szkoła filozoficzna: poststrukturalizm, dekonstrukcjonizm. Główny wróg: „neoliberalny reżim”. Na pierwszy rzut oka wygląda to na CV typowego lewicowego intelektualisty. Gdy jednak konserwatysta zajrzy do jednej z jego książek, może poczuć się jak w domu. Tęsknota za rytuałem, tworzącymi wspólnotę mitami, krytyka nieustannego analizowania własnego „ja” i psychologizowania wszystkiego. Co więcej, Byung-Chul Han jest… praktykującym katolikiem. Czy jednak poza ostrą krytyką współczesności i tęsknotą za zaczarowanym rytualnymi grami światem, filozof ma coś pozytywnego do zaproponowania?

Byung-Chul Han urodził w 1959 roku w Korei Południowej. W latach 80. XX wieku na stałe przeniósł się do Niemiec. Bliższe informacje na jego temat są praktycznie niedostępne. Niewiele o nim wiemy. Czy ma żonę, dzieci, czy może jest samotny? To wszystko pozostaje poza oczyma publiczności. Podobno nie posiada smartfona, nie podróżuje, a jeżeli słucha muzyki, to tylko w formie analogowej. To zresztą jest bardzo spójne z tezami filozoficznymi, które stawia.

Wiemy, że jest praktykującym katolikiem. To intrygujące, zwłaszcza w kontekście tego, że w Polsce jego dzieła wydaje „Krytyka Polityczna” – a przecież na jej łamach możemy znaleźć artykuły, w których autorzy starają się udowodnić, ile zyskałby świat, gdyby Kościół Katolicki przestał istnieć. O katolicyzmie Hana dowiadujemy się z artykułu The Tiredness Virus [Wirus zmęczenia] opublikowanego w 2021 roku na łamach tygodnika „The Nation”. Filozof pisze w nim:

„Jestem katolikiem. Lubię przebywać w kościołach, zwłaszcza w tych dziwnych czasach. W zeszłym roku na Boże Narodzenie uczestniczyłem w pasterce, która odbyła się pomimo pandemii. To mnie ucieszyło. Niestety, nie było kadzidła, które tak bardzo kocham. Zadałem sobie pytanie: Czy istnieje również surowy zakaz używania kadzidła podczas pandemii? Dlaczego? Wychodząc z kościoła, nawykowo wyciągnąłem rękę do kropielnicy i zdziwiłem się: kropielnica była pusta. Obok stała butelka środka dezynfekującego” (tłum. C.B.).

Zanim Han przeprowadził się do Niemiec, studiował metalurgię w Seulu. Następnie już we Fryburgu Bryzgowijskim i Monachium studiował literaturę niemiecką i teologię katolicką. Pracował później jako wykładowca akademicki. Jego zainteresowania są szerokie, ale chyba nie będzie zbyt dużym uproszczeniem, jeżeli określę go mianem filozofa kultury.

Przygląda się kulturze rozumianej jako całość wytworów i sposobów życia obdarzonego samoświadomością „zwierzęcia rozumnego”  oraz temu, w jaki sposób owo „zwierzę rozumne” pojmuje samego siebie. Choć wywodzi się z Dalekiego Wschodu, w centrum jego namysłu stoi przede wszystkim kultura Zachodu.

Ciekawym jest również fakt, że Byung-Chul Han zaliczany jest do poststrukturalistycznej szkoły filozofii, zaś metoda, której używa, to dekonstrukcja. Kojarzy się to raczej z myślicielami antykonserwatywnymi, patrzącymi podejrzliwie na tradycję Zachodu, negującymi niezmienne wartości w kulturze.

Poststrukturalizm – podobnie jak poprzedzający go strukturalizm – jest nurtem filozoficznym, widzącym język i społeczeństwo – a co za tym idzie, człowieka – jako składającego się ze struktur. To struktura, a nie już konkretna treść, determinuje to, czym jest wspólnota, kim jest człowiek, jakie są znaczenia w języku, którego używamy.

Głównym założeniem poststrukturalizmu jest to, ze owe struktury nie są stałe. Wszystko zależy od kontekstu i interpretacji. Niemałą rolę odgrywa w nadawaniu tych znaczeń władza – polityczna, naukowa etc. Jako że struktury nie są stałe, tak jak znaczenia, które nadajemy słowom, również rozumienie człowieka i społeczeństwa może być płynne.

Kluczową metodą tego nurtu jest opracowana przez Jacquesa Derridę metoda dekonstrukcji. Jest to swoisty proces analizy – czy może, jak sam pewnie wolałby określić to Derrida, „krytycznego myślenia” – który dąży do ukazania, że słowa nie mają stałego znaczenia. Są relatywne. Zwłaszcza słowa, które nie istnieją bez swojego przeciwieństwa – zatem ich znaczenie jest zależne od „obecności” innych słów. Mężczyzna nie ma znaczenia bez kobiety, dobro – bez zła. Znaczenie zmienia się w zależności od kontekstu.

Co zatem dekonstruuje Byung-Chul Han? Co z tego, co dziś uznawane jest za pewnik, skrywa rzeczywistość zupełnie inną od tej, którą widzimy na pierwszy rzut oka? Jakie stosunki władzy wchodzą tutaj w grę?

Wszyscy są autentyczni, ale tak, jak aktorzy porno

Jednym z głównych imperatywów współczesnego człowieka Zachodu jest autentyczność. Godnym podziwu i naśladowania człowiekiem jest ten, który „jest sobą”, jest autentyczny. Nie udaje, nie chowa się za formami, rytuałami, savoir-vivre’em, tabu. Mówi, co myśli, „wyraża siebie”, a przede wszystkim siebie „realizuje”. Figurami takiej autentyczności są różnego rodzaju celebryci czy też instagramowo-tiktokowi influencerzy.

„Bycie sobą” urasta do rangi moralnego nakazu. Człowiek schowany pod maską form, teatralności, konwenansów, a szczególnie rytuałów (bardzo nielubiane w naszych czasach słowo), dokonuje swego rodzaju występku. Żyje nieautentycznie, nie jest sobą, nie idzie za swoją własną naturą. Jest kimś „gorszym”, marnuje życie. Cały przemysł marketingowy pracuje nad tym, by wpoić człowiekowi to przekonanie.

Idei autentyczności bronił znakomity komunitariański filozof Charles Taylor. Podobnie jak Han, jest on zresztą katolikiem. Twierdzi, że współczesny świat Zachodu wypaczył ideę autentyczności, sprowadzając ją momentami – w wersji wulgarnej – do podążania za aktualnie przeżywanymi afektami i emocjami.

Jednak w gruncie rzeczy – jeżeli dobrze ten ideał zrozumieć – etyka autentyczności jest czymś pożądanym. Wszakże – jak twierdził Jean-Jacques Rousseau – by dotrzeć do prawdziwego „ja”, trzeba zapanować nad własnymi namiętnościami. Nie jestem tym, co czuję. Moja tożsamość leży głębiej.

Han w tym punkcie polemizuje z Taylorem. W tekście pt. Przymus autentyczności opublikowanym ramach zbioru Duch nadziei i inne eseje pisze: „[w] swoim moralnym usprawiedliwieniu autentyczności Taylor ignoruje subtelny proces neoliberalnego reżimu, w którym idea wolności i samorealizacji zostaje udaremniona i przebudowana na wehikuł skutecznego wyzysku (…).

Autentyczność jest neoliberalną formą produkcji. Człowiek dobrowolnie wyzyskuje samego siebie w przekonaniu, że się realizuje. Za pomocą kultu autentyczności neoliberalny reżim przywłaszcza sobie osobę i czyni z niej miejsce coraz wydajniejszej produkcji”.

Bycie sobą, tak jak dziś jest rozumiane, nie jest więc w istocie byciem sobą, ale byciem produktem neoliberalnej inżynierii społecznej, która dąży do wytwarzania jak najbardziej wydajnych pracowników. A od grożenia „zewnętrzną pałką” o wiele skuteczniejszy jest, jak pisze Han, „samowyzysk” – sytuacja, w której jednostka, myśląc, że jest sobą, tak naprawdę staje się produktem pragnień wielkich korporacji. Do tego wątku jeszcze powrócę.

Han stawia autentyczności kolejne zarzuty. „Przymus autentyczności” – bo tak określa to zjawisko filozof – prowadzi do nieustannego analizowania siebie, nieskończonego procesu rozkładania własnej osobowości na czynniki pierwsze. To wszystko po to, by odkryć w końcu – nierzadko po latach psychoterapii – kim tak naprawdę jestem.

Współczesny człowiek zadaje sobie nieustannie pytania: Czy jestem sobą? Czy realizuję siebie? A może spełniam nieświadomie pragnienia innych: matki, ojca, partnera? Czy inni nie naruszają moich granic? Czy nie wchodzą w przestrzeń mojej wolności?

Ja, ja, ja, ja… W tak przyjętej perspektywie wspólnota, inni ludzie i ich potrzeby jawią się jako zagrożenia dla jednostki.

„Kult autentyczności jest trudnym do przeoczenia symptomem upadku społeczeństwa: «Kiedy stwierdza się, że jakaś osoba jest autentyczna, albo kiedy o całym społeczeństwie mówi się, że stwarza problemy z autentycznością człowieka, użyte sformułowania ujawniają, w jaki sposób w procesie przywiązywania większej wagi do zagadnień psychologicznych dewaluuje się społeczne działanie”. Przymus autentyczności prowadzi do narcystycznej introspekcji, do ciągłego zaabsorbowania własną psychologią» – pisze Han cytując Upadek człowieka publicznego Richarda Senetta

Tak więc autentyczność, oprócz tego, że jest tylko pozorna, dodatkowo rozbija wspólnotę. Sprzyja zbiorowemu narcyzmowi. Przez narcyzm nie rozumiemy tutaj stricte jego definicji klinicznej. Chodzi o narcyzm w rozumieniu zjawiska kulturowego – zaabsorbowania własnym „ja” i ciągłym dążeniem do potwierdzania siebie, co łączy się z inflacją pragnień, mnożeniem fantazmatów na swój temat, relatywizowaniem wartości i traktowania relacji z innymi ludźmi jedynie w odniesieniu do samego siebie.

Co więcej, kult autentyczności ma formę pornograficzną – nie toleruje zasłon, form, tajemnicy. Wszystko musi zostać pokazane, wszystko musi być transparentne:

„Społeczeństwo autentyczności jest społeczeństwem intymności i obnażenia. Nudyzm duszy nadaje jej cechy pornograficzne. Relacje społeczne stają się rzekomo tym prawdziwsze i bardziej autentyczne, im więcej prywatności i intymności wychodzi na światło dzienne” – pisze Byung-Chul Han w Przymusie autentyczności.

Na Instagramie, YouTube’ie, Tik Toku można znaleźć całą masę ludzi, którzy dzielą się swoim życiem prywatnym przed setkami tysięcy oglądających. I nie ma znaczenia, czy chodzi o katoliczkę Najjjkę, która całemu światu głosi, że jest dziewicą, zaś seks oralny ją brzydzi, czy jakiegokolwiek innego celebrytę chwalącego się swoim „body count”, czy jakimiś bardziej prozaicznymi kwestiami z życia codziennego.

Ta swoista pornografizacja nie prowadzi, wbrew pozorom, do silniejszych więzi społecznych. Jest zupełnie odwrotnie. Han w pewnym momencie pisze bardzo mocno: „W świecie autentyczności i prawdziwości piękne pozory i rytualne gesty wydają się jednak zbyt powierzchowne i zostają zniesione. A jednak ta prawdziwość to nic innego jak prymitywizm i barbarzyństwo.

Narcystyczny kult autentyczności jest w pewnej mierze odpowiedzialny za wzmagającą się brutalizację społeczeństwa. Żyjemy dziś w kulturze afektów. Tam, gdzie kruszeją rytualne gesty i konwencje, afekty i emocje wypływają na wierzch. Także w mediach społecznościowych zmniejsza się dystans sceniczny, który powinien cechować sferę publiczną. Rezultatem jest pozbawiona dystansu komunikacja afektywna”.

Etyka autentyczności prowadzi więc do wojny wszystkich ze wszystkimi w wersji soft. Jednostki pozbawione przestrzeni wspólnych tracą więź. Co tworzy przestrzeń wspólną? Rytuały, formy, gry. Są to momenty, kiedy wycofujemy narcystyczne żądania ego do wyrażania siebie i do uznania „nas” przez innych, a jednocześnie roztapiamy się niejako w obiektywizmie form i na chwilę stajemy się wolni od samych siebie. Tworzymy wspólnotę. Jesteśmy razem. Co więcej, owe formy mają moc przemieniania osobowości człowieka.

Ciało porusza ducha, a nie odwrotnie. Nie ciało podąża za duchem, lecz duch za ciałem. Można by też powiedzieć: medium tworzy przekaz. Na tym polega moc rytuałów. Zewnętrzne formy prowadzą do wewnętrznych zmian. Stąd rytualne gesty uprzejmości niosą ze sobą konsekwencje mentalne. Piękny pozór tworzy piękną duszę, a nie na odwrót”. O tęsknocie za rytuałami jeszcze będzie mowa.

Społeczeństwo osiągnięć to społeczeństwo zmęczenia

Han dekonstruuje to, co dziś w mainstreamie uznaje się za pewnik. Będziesz szczęśliwy, kiedy będziesz sobą. Filozof mówi: bzdura. To kit, wciskany ci przez przemysł marketingowy zaprzegnięty do produkcji propagandy przez neoliberalny reżim. Pora zreferować ten punkt jego myśli, który pomoże zrozumieć, w jaki sposób przymus autentyczności jest tak naprawdę narzędziem w rękach możnych tego świata.

Filozof, za Michelem Foucaultem, stawia tezę, że do czasu rozkwitnięcia neoliberalnego świata funkcjonowaliśmy w tzw. społeczeństwie dyscyplinarnym. Jak pisze niemiecki filozof, składało się ono ze „szpitali, domów dla obłąkanych, więzień, koszar i fabryk”. Takie społeczeństwo opierało się o autorytet władzy.

Człowiek musiał się dostosować do zasad gry, kodeksów, praw narzucanych przez zwierzchność. „Społeczeństwo dyscyplinarne to społeczeństwo negatywności. Określa je negatywność nakazu. Dominuje w nim fraza: n i e  w o l n o” – pisze Han w tekście Społeczeństwo osiągnięć, opublikowanym w ramach zbioru Społeczeństwa zmęczenia i inne eseje.

Nawiązując do zgrabnej metafory Slavoja Żiżka, społeczeństwo dyscyplinarne było niczym stary, dobry – według niektórych zły – autorytarny ojciec. Mówił co wolno, a czego nie wolno. Jeżeli kazał odwiedzić babcię, to nic go nie obchodziło, czy dziecko ma na to ochotę czy też nie. Masz to zrobić i nie obchodzi mnie, co czujesz. A jak przekroczysz zakaz – będzie kara. Koniec i kropka.

Do pewnego momentu to działało. Fabryki się rozwijały, społeczeństwa się bogaciły. Jednak tak urządzone społeczeństwo – jako miejsce pracy – doszło do ściany. Tak pisze Han:

„Od pewnego poziomu wydajności techniki dyscyplinujące(…) szybko docierają do swoich granic. Aby móc dalej zwiększać wydajność, paradygmat dyscypliny musi ustąpić paradygmatowi osiągnięć, to jest pozytywnemu schematowi możności, ponieważ od pewnego poziomu wydajności, negatywność zakazu działa blokująco i uniemożliwia jej dalszy wzrost” – czytamy w Społeczeństwie osiągnięć.

Czym jest ten, zastępujący stare społeczeństwo dyscyplinarne, paradygmat osiągnięć? „Pozytywność możności jest dużo bardziej wydajna niż negatywność powinności (…). Pozytywną frazą społeczeństwa osiągnięć jest nieograniczone m ó c. Afirmatywna pierwsza osoba liczby mnogiej – Yes, we can – wyraża właśnie pozytywny charakter tego społeczeństwa. W miejsce nakazu, zakazu czy reguły wchodzą projekt, inicjatywa i motywacja”.

Od teraz to nie zewnętrzny nadzorca pracy motywuje za pomocą próśb i gróźb do zwiększania wydajności. Od teraz każdy podmiot jest swoim własnym menedżerem. Co go motywuje? Uwewnętrzniony przymus ciągłego rozwoju, realizacji siebie, autentyczności. Skąd człowiek dowiaduje się, że właśnie w ten sposób będzie szczęśliwy? Z otaczającej go kultury. Kto na tym zarabia? Ano wielcy pracodawcy.

„Człowiek w depresji to animal laborans, które samo siebie wyzyskuje, tyle że dobrowolnie, bez zewnętrznego przymusu stając się katem i ofiarą jednocześnie (…). Podmiot osiągnięć jest wolny od zewnętrznej instancji władzy, która zmuszałaby go do pracy czy wyzyskiwania. Jest panem i władcą samego siebie.

W tym sensie nie jest podporządkowany nikomu lub też nikomu poza sobą (…). Zniknięcie instancji władzy nie prowadzi jednak do wolności, powoduje raczej stopienie się wolności i przymusu. Tak podmiot osiągnięć ulega w o l n o ś c i  p r z y m u s z a j ą c e j lub też w o l n e m u  p r z y m u s o w i maksymalizacji osiągnięć. Nadmiar pracy i osiągnięć przeradza się w samowyzysk” – twierdzi filozof

Teza Hana o autentyczności na służbie neoliberalnego wyzysku pięknie „rymuje się” z Girardowską tezą o mimetycznym charakerze naszych pragnień. W skrócie: Dlaczego pragniemy autentyczności? Dlaczego pragniemy samorozwoju? Czemu chcemy być asertywni w relacjach i piąć się po kolejnych szczebelkach kariery w ramach pracy zawodowej? Bo inni tego pragną. A w dobie spersonalizowanych algorytmów możliwość wpływu na pragnienia całej rzeszy ludzi jest zbyt wielka, by nie patrzeć podejrzliwie na działania wielkich firm.

Społeczeństwo osiągnięć prowadzi do społeczeństwa zmęczenia. Człowiek poddawany nieustanie zinternalizowanej presji na samorozwój, choruje na depresje, nerwice i innego rodzaju zaburzenia. „Podmiot osiągnięć jest w stanie wojny z samym sobą. Chory na depresję to inwalida tej wewnętrznej wojny. Depresja jest chorobą społeczeństwa cierpiącego na nadmiar pozytywności. Jest lustrzanym odbiciem ludzkości, która toczy wojnę sama ze sobą”.

Tęsknota za rytuałem

Zarysowane diagnozy Byung-Chul Hana nie wyczerpują całości stawianych przez filozofa tez. Ze względu na obszerność materiału wybrałem te, które uznałem za najistotniejsze. Jednak czy Han proponuje jakieś pozytywne rozwiązanie?

Pierwszym takim potencjalnym rozwiązaniem jest powrót do społeczeństwa rytualnego. „Narcystyczny kult autentyczności czyni nas ślepymi na symboliczną moc form, która wywiera niemały wpływ na uczucia i myśli. Można sobie wyobrazić zwrot rytualny, w którym znowu będzie obowiązywało pierwszeństwo form. Ten zwrot oznaczałby wywrócenie relacji między wnętrzem a zewnętrzem, duchem a ciałem. Ciało porusza ducha, a nie odwrotnie. Nie ciało podąża za duchem, lecz duch za ciałem”.

I dalej: „Rytuały i ceremonie to prawdziwie ludzkie działania, które sprawiają, że życie wydaje się odświętne i pełne czaru. Ich zniknięcie bezcześci, profanuje życie w przeżycie, czyste przetrwanie. Można by zatem oczekiwać, że od ponownego zaczarowania świata wyszłaby uzdrawiająca moc, remedium przeciwko zbiorowemu narcyzmowi”.

To rytuał, forma, w której celebruje się sensotwórcza dla wspólnoty opowieść, nadaje życiu smak i sens. W tym punkcie Han zgadza się z francuskim, nieco zapomnianym myślicielem, Pierre’em Legendre’em. Francuz z niewzruszoną konsekwencją, odwołując się do psychoanalizy i dokonań filozofii strukturalistycznej, wykazywał, że bez przekazywanego w rytuałach sensotwórczego mitu nie ma ani dojrzałej osoby, ani społeczeństwa. Są tylko niby-jednostki, uprawiające „normatywny self-service”, będące ze sobą w permanentnym stanie potencjalnej wojny.

Czysta, oderwana od kultury jednostka nie istnieje, stacza się w obłęd dezintegracji. Z kolei społeczeństwo bez jednoczącego je mitu, aktualizowanego w rytuałach, osuwa się w konflikt. Staje się paradą osobnych pseudo-autentycznych monad, opisanych tak ostro przez Hana.

„Obiektywne formy są odrzucane na rzecz subiektywnych stanów. Rytuały wymykają się narcystycznej wsobności. Egocentryczne libido nie potrafi się w nich zakotwiczyć. Kto oddaje się rytuałom, musi zdystansować się od siebie. Rytuały fundują dystans, transcendują Ja. Nie psychologizują i nie subiektywizują swoich uczestników” – czytamy w Przymusie autentyczności.

Rytuał jest czymś, co wycisza. Co pomaga przekroczyć siebie. Być może dlatego ja sam bardzo lubię tak mocno zrytualizowaną „mszę przedsoborową”. Stałość form, obecność ciszy, powtarzalność modlitw sprawiają, że odpoczywam. Mogę zanurzyć się w spokojnym spoglądaniu na odbywający się rytuał. Mój umysł nie musi nieustannie się wysilać, nieustannie interpretować. W końcu mogę odpocząć od samego siebie.

„Zbiorowa świadomość tworzy wspólnotę bez komunikacji. Bezustannie powtarzana jest jedna wielka narracja, która dla mieszkańców wioski stanowi świat: «Nie mają zdania o tym czy o tamtym, lecz opowiadają bez przerwy jedną wielką historię». Nikt nie stara się zdobyć posłuchu ani przyciągać uwagi. Uwaga skupia się w pierwszym rzędzie na wspólnocie” – czytamy w tekście Rytuały zamknięcia, części zbioru Duch nadziei i inne eseje.

W takiej wspólnocie nie ma miejsca dla narcystycznych jednostek, które nieustannie zabiegają, by być usłyszane. Ich głosy łączą się w jednej symfonii zbiorowej opowieści. Ego zostaje wyciszone.

Rytuał jest również skutecznym lekarstwem na konsumpcyjne podejście do świata – zwłaszcza świata rzeczy. Han cytuje w tym punkcie Petera Handkego: „Poprzez odprawianie mszy kapłani uczą się pięknie obchodzić z rzeczami: delikatne trzymanie kielicha i opłatka, niespieszne wycieranie naczyń, przewracanie stron księgi; a rezultatem tego pięknego obejścia z rzeczami jest uskrzydlająca serce radość”.

Han w swej apologii rytuałów podkreśla jeszcze jedną rzecz. Rytuał zawiera sobie pewien naddatek. Jako forma nie jest redukowalny do treści. Nie jest podporządkowany w pełni semantyce, nauce moralnej etc. Po prostu jest. I jest piękny. Uwodzi swoją tajemniczością.

Pisanie wierszy nie polega tylko na przekazywaniu treści. To o wiele skuteczniej można zrobić za pomocą eseju (który również, jeżeli chce uwodzić, musi zawierać w sobie pewien niepotrzebny „przerost formy nad treścią”).

Jednak ten naddatek formy – obecny w wierszach, ale także rytuałach religijnych właśnie – tworzy przestrzeń tajemnicy. Przestrzeń niedostępności, która uwodzi. Bo nie chodzi tylko o to, by zrozumieć. Forma uwodzi swym nadmiarem, nieredukowalną do treści tajemnicą. Jest erosem, nie odsłaniającym się w pełni i niewyrażalnym w tekście.

Gdy czytam rozważania Hana nad rytuałem, to bardzo żałuję, że do tej refleksji nie mieli dostępu ci, którzy przeprowadzali reformę liturgiczną w Kościele Katolickim – ci, którzy chcieli uczynić liturgię jak najbardziej zrozumiałą. Zredukować naddatek formy do czystej treści. Po to, aby każdy wierny mógł – niczym w protestanckim zborze – wyjść z kościoła z jasno zrozumiałą nauką moralną.

Liturgia katolicka zagubiła erosa. Nie ma często w praktyce mocy uwodzenia. Bo to, co wprost odkryte i dostępne, jasne i zrozumiałe, nie uwodzi. Nie pociąga, by poszukiwać dalej. Mam wrażenie, że kościelni publicyści, którzy ciągle starają się dowodzić, że w kościele jest wciąż za mało człowieka, za mało autentycznego dialogu, a za dużo formalizmów, nie rozpoznają czasów, w których przyszło im żyć. Dziś nie brakuje nam autentyczności w liturgii czy modlitwie. Jest jej zdecydowanie za dużo.

Zachowując jednak pewien krytycyzm, muszę stwierdzić, że Byung Chul-Han w swej laudacji na temat rytuałów momentami przesadza. Widać to zwłaszcza w tych punktach, gdzie analizuje zrytualizowane społeczeństwo japońskie.

„W japońskiej ceremonii parzenia herbaty uczestnik poddaje się drobiazgowej sekwencji zrytualizowanych gestów. Nie ma tu miejsca na psychologię. Uczestnik zostaje kompletnie odpsychologizowany. Odpowiednie ruchy rąk i ciała posiadają graficzną klarowność. Żadna psychologia, żadna dusza ich nie niepokoi” – czytamy w tekście Imperiuem znaków ze zbioru Duch nadziei.

I dalej: „Społeczeństwo rytualne jest społeczeństwem reguł. Nie opiera się na rusztowaniu cnoty czy sumienia, ale na zamiłowaniu do reguł. W przeciwieństwie do prawa moralnego reguły nie ulegają uwewnętrznieniu. Reguł się jedynie przestrzega. Moralność zakłada istnienie duszy i osoby, która pracuje nad swoim doskonaleniem. Im dalej osoba postępuje na swojej moralnej ścieżce, tym większe rozwija poczucie własnej wartości. Ta narcystyczna wewnętrzność jest całkowicie obca etyce uprzejmości”.

To jest pewien mankament myśli Hana. Diagnozując choroby współczesności, filozof, kreśląc remedium, popada w przesadę. Jedną bowiem kwestią jest mówić o narcystycznym, nieustannie analizującym siebie i odrzucającym wspólnotowe rytuały społeczeństwie autentyczności, a drugą totalnie negować ja i ideę rozwoju moralnego jednostki, na rzecz rozpłynięcia się w nirwanie rytualnych form.

Oczywiście Han nie pisze wprost, że to, co opisuje, jest rozwiązaniem. Być może kreślenie wszelkich możliwych antytez współczesności ma rozpalić w czytelniku chęć buntu. Pozwolić rozbudzić w nim „erosa” do tego, co inne. Dać nadzieję, że może być inaczej. Gdyby jednak traktować wprost to, co pisze filozof, trzeba powiedzieć jasno – ma on tendencję do popadania w skrajność. Z drugiej strony jedno trzeba mu oddać – ten jego radykalizm ma cholernie silną moc uwodzenia.

Eros nas zbawi?

I tak przechodzimy do drugiego pozytywnego postulatu Hana – erosa przeciwstawionego narcystycznemu ego. Eros jest tą siłą, która porywa człowieka do pięknych rzeczy. Eros może być ucieleśniony na różne sposoby – w pięknej idei, kobiecie, sprawie, za którą warto oddać życie. Przede wszystkim eros ma jedną podstawową cechę: wyprowadza człowieka poza Ja. Prowadzi ku temu, co Inne, co niedostępne, co nie daje się w pełni i bez przeszkód narcystycznemu podmiotowi.

„W ścisłym znaczeniu eros dotyczy Innego, który nie pozwala się sprowadzić do reżimu Ja”. Podmiot kierowany przez erosa nie myśli już o samorozwoju, o doskonaleniu, o autentyczności. Został porwany przez piękno, z którym usilnie chce się zjednoczyć. Choćby za cenę zatracenia siebie.

Zdaniem Hana eros to dziś podstawowe lekarstwo, jakiego społeczeństwo potrzebuje na chorobę zbiorowego narcyzmu, zamknięcia się w ja. „W piekle jednakowości przybycie atopijnego Innego może przybrać formę apokaliptyczną. Mówiąc inaczej: jedynie apokalipsa jest dziś w stanie uwolnić nas z tego piekła i pchnąć ku innemu” – czytamy w zbiorze Społeczeństwo zmęczenia i inne eseje.

W ujęciu Hana eros nie jest antytezą thanatosa. Śmierć nie jest przeciwstawna życiu. Tylko człowiek prawdziwie porwany przez erosa jest gotów umrzeć. „Śmierć nie jest stratą ani porażką, ale wyrazem najwyższej żywotności, siły i pożądania”.

Eros unieważnia myślenie w kategoriach zysków i strat. Podmiotem myślenia erosa nie jest ja. Eros jest ekscesem, obłędem, szaleństwem. Ten radykalizm jest widoczny zwłaszcza w powtarzanej za Foucaultem refleksji o samobójstwie:

„Samobójstwo stanowi najbardziej radykalną negację społeczeństwa wytwarzania, jaką można sobie wyobrazić. Samobójstwo rzuca wyzwanie systemowi produkcji” – czytamy w tekście Gra o życie i śmierć ze zbioru Duch nadziei. Dalej Han cytuje Wernera Schroetera: „Nie rozumiem, jak ktoś bardzo przygnębiony może znaleźć siłę, by popełnić samobójstwo. Mógłbym się zabić tylko w stanie łaski, w stanie ekstremalnej przyjemności, ale nigdy w stanie depresji”.

Tutaj znów ujawnia się Hanowska skłonność do przesady. Ciężko odmówić filozofowi słuszności w zasadniczych kwestiach. Miłość, która nie kalkuluje, życie, które można zrealizować tak naprawdę poprzez śmierć, zatracenie siebie – to wszystko momentami brzmi jak parafraza słów samego Chrystusa. „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je. A kto straci swoje życie, ten je zachowa”.

Natomiast znów, eros ma również swój cień. Jak zwracał uwagę C.S. Lewis w książce „Cztery miłości”, w imię całkowitego zapomnienia o sobie może on prowadzić zarówno do rzeczy pięknych jak i do największych zbrodni. Eros potrzebuje agape, Dionizos swojego Apolla. Jak zauważa Lewis – eros, choć piękny, bywa jednak bardzo kapryśny. Musi więc opierać się na jakimś logosie, rozumnej podstawie.

Podobnie nie za każdą sprawę warto umrzeć. Rozważania na temat samobójstwa, jako najwyższego aktu duchowej wolności i suwerenności, przypominają postawę Kiryłowa, bohatera Biesów Fiodora Dostojewskiego. Bohater powieści uznał samobójstwo za akt ogłoszenia się bogiem, gdyż podstawową prerogatywą Boga jest dawanie i odbieranie życia.

Sądzę zatem, że w tym punkcie Byung-Chul Han poszedł nieco za daleko. Co nie neguje tezy, że eros, jako siła unieważniająca racjonalność ekonomiczną, rzeczywiście może być aktem oporu wobec sposobu, w jaki funkcjonuje współczesne społeczeństwo. Tylko warto to szaleństwo przyprawić odrobiną rozumu.

Nadzieja, siostra Erosa

Rozważania o erosie prowadzą nas do ostatniej Hanowskiej pozytywnej rekomendacji. Zakotwiczenia się w nadziei. Jak zauważa Han w tekście Weźmy rozpęd, „to nie przypadek, że Elpis (nadzieja) jest przedstawiana jako dziecko Nyx, bogini nocy. Jednym z rodzeństwa Nyx, obok Tartarosa i Erebosa (ciemności), jest także Eros. Zatem Elpis i Eros są ze sobą spokrewnieni”.

Elpis ma w sobie coś z Erosa. Podobnie jak eros wyprowadza poza siebie, wiedzie ku czemuś innemu, daje perspektywę przekraczającą ciasny świat neoliberalnego społeczeństwa zmęczenia. Jak zwraca uwagę filozof, to społeczeństwo jest również społeczeństwem strachu. Strach jest narzędziem władzy. Tam, gdzie on panuje, wolność nie jest możliwa. Boimy się śmierci, katastrofy klimatycznej. Boimy się też, że nie uda nam się zrealizować „samego siebie”.

Strach jednak nie motywuje skutecznie do działania. Zawęża. Do działania motywuje nadzieja. Kreśli horyzont przyszłych możliwości. Elpis nie jest jednak optymizmem. Nie ma nic wspólnego z głupkowatym uśmieszkiem negującym dramaturgię życia. Nadzieja – jak powtarza za Nietzschem Han – wyrasta z rozpaczy.

„W nadzieję wpisana jest negatywność rozpaczy. Nietzsche przedstawia tę dialektyczną relację między nadzieją a rozpaczą w następujący sposób: «Nadzieja jest tęczą nad gwałtownym potokiem życia, po stokroć pochłanianą przez kipiel i zawsze wyłaniającą się na nowo, spinającą jego brzegi z delikatną, piękną śmiałością tam, gdzie przelewa się w największej wściekłości i grozie»”.

I dalej: „Nadzieja stanowi ruch poszukujący. Jest próbą zdobycia oparcia i nadania kierunku. Wdziera się przy tym naprzód w nieznane, w niewydeptane, w otwarte, w jeszcze nieistniejące, wykraczając poza to, co było, jak i to, co już istnieje. Sięga ku temu, co nienarodzone. Wyrusza ku nowemuzupełnie innemunigdy nie przeżytemu”.

To zatem Duch Nadziei, który jest duchem aktywnym, który jest – co ważne – cnotą, którą można wypracować, której można się nauczyć, może pchnąć nas – razem z erosem – do działania. Do oporu wobec – mówiąc „Hanem” – neoliberalnego reżimu. Nie mówi nam, jaki będzie ten „nowy świat”. „Abraham uwierzył i wyszedł, choć nie wiedział, dokąd idzie” – czytamy w Liście do Hebrajczyków. Nadzieja jest erotycznym ruchem, zawierzeniem, że może być inaczej.

***

Byung-Chul Han momentami, poprzez swój sposób pisania, jawi się jako prorok. Prorok, czyli ktoś, kto rozumie istotę czasu obecnego – diagnozuje choroby i  wskazuje potencjalne kierunki „wybawienia”. I choć momentami popada w przesadę, to jego myśl potrafi być inspirująca i cholernie uwodząca.

Han pokazuje jeszcze coś innego – być może dziś tylko człowiek religijny może dokonywać prawdziwej dekonstrukcji. Katolicyzm Hana nie jest dla jego twórczości paradoksem. Jego myśl jest konsekwencją, czy też zdaje się być konsekwencją jego religijnej orientacji.

Oczywiście z tego, że krytykujący tak celnie współczesność Han jest katolikiem, nie wynika jeszcze, że to właśnie rzymski katolicyzm jest jedyną siłą mogącą stawić tamę chorobom dzisiejszych czasów. Z pewnością jednak filozof pokazuje pustkę atomizującego liberalizmu i odzierającego z rytuałów sekularyzmu. Potrzeba rytuałów woła o potrzebę religii. Być może – jak twierdził niedawno Tomasz Stawiszyński – taką najbardziej kompletną opowieścią religijną jest właśnie chrześcijaństwo. Czy Byung-Chul Han jest prorokiem powrotu katolicyzmu do gry? Czas pokaże.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.