Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

„1670” sezon 2: satyra na Polskę, która tym razem uderza we wszystkich

„1670” sezon 2: satyra na Polskę, która tym razem uderza we wszystkich „Wybrana dla Bogdana.” Screen: https://youtu.be/KHsiIkdBEJQ

Drugi sezon „1670” nie jest już bezpieczną przystanią dla jednej strony sporu. Twórcy rozdzielają ciosy po równo – w konserwatystów, progresistów i całe społeczeństwo I Rzeczypospolitej. Obok absurdów pojawiają się jednak także pozytywne obrazy państwa i codziennego życia.

W pierwszym sezonie serialu „1670” można było wyczuć pewną tendencyjność. Najbardziej obrywało się stronie konserwatywnej, ukazywanej jako zaściankowa, pełna hipokryzji i przywar. Na tym tle progresywiści przedstawiani byli jako lepsi – mądrzejsi, bardziej moralni i szlachetniejsi. W dość prosty sposób łechtano więc ego tak zwanych „młodych, wykształconych, z wielkich miast”, którzy mogli czuć się komfortowo, patrząc, jak wszyscy poza nimi są głupi i zacofani.

Drugi sezon, choć zachowuje swój charakter, nie wydaje się już być dla nich tak bezpieczną przystanią jak wcześniej. Tym razem ostrze satyry jest bardziej nieprzewidywalne, uderzając w szersze spektrum postaw i światopoglądów. Kontynuacja ukazuje też pierwszą Rzeczpospolitą i jej mieszkańców w sposób bardziej zróżnicowany i złożony, dzięki czemu pojawiają się także pozytywne aspekty tego świata.

Abstrahując od poczucia humoru, jaki proponuje produkcja, warto przyjrzeć się bliżej, co właściwie serial przekazuje masowej publiczności.

Każdemu po równo

Ożywczą zmianę widać już w pierwszym odcinku nowego sezonu. Z krytyką spotyka się bowiem Aniela. Wcześniej była postacią niebezpiecznie bliską typu Mary Sue – bohaterką niemal pozbawioną wad, wyprzedzającą intelektualnie nie tylko swoje otoczenie, lecz całą epokę. Jeśli coś jej się nie udawało, to wyłącznie z powodu środowiska, które jej nie rozumiało.

Twórcy, świadomi zapewne, że czyniło to postać mało sympatyczną i nużącą, postanowili napisać ją niejako na nowo. Turecka przewodniczka już na początku sezonu wytyka Anieli, że jej postawa jest irytująca, że nie zna prawdziwego życia i jedynie pozuje na osobę otwartą oraz tolerancyjną. Nie deprecjonuje to bohaterki, lecz sprawia, że staje się bardziej autentyczna.

Światopoglądową niejednoznaczność drugiego sezonu najlepiej obrazuje odcinek „Gusła”. Pojawia się w nim festiwal palenia ludzi na stosie – dość niewyszukany przytyk do historii Kościoła katolickiego. Równolegle jednak przedstawione zostają wierzenia pogańskie, reprezentowane przez czarownicę z dredami, wyglądającą niczym członkini pagan metalowej kapeli. Wróży ona Zofii przeżywającej kryzys wieku średniego. Przepowiednie można interpretować dowolnie, co stanowi żart z popularnej także dziś ezoteryki.

Najciekawszy moment następuje jednak podczas egzekucji czarownic. Na scenę wychodzi Aniela, wygłaszając klasyczną połajankę w duchu liberalno-progresywnym o tym, że „ciemny lud” nie rozumie, iż czarownice nie istnieją. Gdyby na tym się skończyło, mielibyśmy do czynienia z wyświechtaną, moralizatorską kliszą.

Tymczasem w tle jej pouczeń widzimy, że kobiety, których broniła, naprawdę okazują się czarownicami. Twórcy kpią więc z poglądów bohaterki niejako za jej plecami, osiągając poziom przewrotności rodem ze sceny sądu nad wiedźmą w filmie „Monty Python i Święty Graal”.

W serialu znajdziemy też rusałkę kuszącą głównego bohatera na bagnach, chwilę później zachwyt nad empiryzmem Francisa Bacona, a na koniec scenę opętania przez jak najbardziej chrześcijańskiego diabła, który odczuwa niepohamowany lęk przed samą myślą o Jezusie.

Pod względem konstrukcji świata przedstawionego mamy więc do czynienia z iście postmodernistycznym bałaganem, w którym brak reguł, a wszystko jest dozwolone. Nie każdemu musi się to podobać, ale takie podejście okazuje się sprawiedliwsze niż jednostronna światopoglądowa nawalanka – i przy tym zwyczajnie ciekawsze.

Państwo działa

W nowym sezonie bardziej przychylnie ukazany zostaje obraz polskiego państwa. Wcześniej serial skupiał się głównie na dysfunkcjach systemu. Pierwszy sezon można streścić do sugestii, że Polska w XVII wieku – podobnie jak dzisiaj – była po prostu tragikomicznym miejscem.

Tym razem wciąż oglądamy okrucieństwo szlachty, ale obok leniwych i narcystycznych sarmatów pojawiają się także przykłady pozytywne. Najlepiej ilustruje to nowa postać – szlachcic Marcin, królewski namiestnik z Warszawy.

Przejmuje on od Anieli rolę wzorca cnót. Jest inteligentny, obowiązkowy i profesjonalny, a przy tym reprezentuje państwo polskie. Być może jest przez to nieco kartonowy, ale podprogowo buduje dobry PR dla urzędników I Rzeczypospolitej. Najbardziej wymowna wydaje się scena palenia czarownic. Egzekucji nie zatrzymuje Aniela swoimi racjonalnymi argumentami, lecz właśnie Marcin, powołując się na tradycję Polski jako „kraju bez stosów”. To on staje się głosem rozsądku wobec rozemocjonowanego tłumu.

Również inne instytucje sarmackiej Polski zostały ukazane w pozytywnym świetle. Sobieski jawi się jako kompetentny i poważny władca, pragnący negocjować pokój z Turkami, a wątek nieporadności wprowadza dopiero Jan Paweł, który na spotkaniu sprawia wrażenie ciała obcego.

Mafię handlarzy nielegalną solą skutecznie tropi para krakowskich mnichów-śledczych, którzy przegrywają dopiero z siłą miłości głównych bohaterów. Także wybory na nowego przewodniczącego gminy przebiegają demokratycznie i sprawnie. Choć nie brakuje prób przekupstwa i manipulacji wynikami, system zostaje pokazany jako funkcjonalny – w przeciwieństwie do liberum veto z poprzedniego sezonu.

Tutaj da się żyć

Również na poziomie estetycznym pierwsza Rzeczpospolita prezentuje się w nowym sezonie znacznie lepiej. Być może wynika to z faktu, że akcja osadzona jest w korzystniejszym okresie – „od czerwca do września” – a być może to efekt świadomej decyzji twórców, którzy zaczęli czuć sympatię do świata, jaki wykreowali.

Chłopi nie są już jedynie ofiarami głodu i przemocy. Zyskują sprawczość i czerpią pewną radość z życia. Mają swoje święta, festiwale i jarmarki, podczas których tańczą, grają w rozmaite gry czy kupują podejrzanie współczesne gadżety. Stawiają też bierny opór wobec systemu, organizując oddolny handel solą.

Ogólnie życie w I RP jawi się jako całkiem znośne, a momentami wręcz sielankowe. Gdy szlachta wyjeżdża na wakacje do Turcji, chłopi spędzają wolny czas na pływaniu i opalaniu się.

Polska nie jest już szara i ponura, lecz nabiera barw, które nadają jej swoisty urok. Pomimo wad systemu i przywar ludzi zapewnia nawet przestrzeń do rozwoju. Zwłaszcza pod koniec sezonu, z plątaniny gagów i skeczy, zaczyna przebijać poważniejszy ton: bohaterowie zastanawiają się nad swoim życiem i próbują coś w nim zmienić.

Pod tym względem „1670” zaczyna przypominać inny kultowy serial – „Ranczo”, ukazujący zmagania niewielkiej społeczności, w której nawet postaci negatywne mają swoje miejsce i szansę na poprawę.

Najlepsze, co możemy mieć

 Na koniec warto podkreślić, że mimo pewnych zmian nowy sezon serialu zachowuje poetykę pierwszej odsłony Adamczychy. Opisane wyżej różnice są na tyle niewielkie, że jeśli poprzedni sezon wam się nie podobał – ten również nie przypadnie do gustu. I odwrotnie: jeżeli odpowiadał wam proponowany przez twórców humor, bez trudu odnajdziecie się także tutaj.

W ocenie serialu trzeba jednak pamiętać, że nie jest on sztuką teatralną mierzącą się z dziedzictwem sarmatyzmu, lecz produkcją rozrywkową przeznaczoną dla masowego odbiorcy.

Pod tym względem dobrze, że przedstawia satyryczny, a nie wyidealizowany obraz I Rzeczypospolitej. Dzięki temu pozwala rozładować społeczne napięcia związane z tym dziedzictwem, a jednocześnie pobudzać wyobraźnię – choćby marzeniami o czasach, gdy Rzeczpospolita rozmawiała z Turcją o przyszłości Mołdawii.

W tym właśnie upatruję największej wartości serialu: w budzeniu zainteresowania sarmacką Polską. Najgroźniejsza dla tradycji jest bowiem obojętność – to ona sprawia, że zaczyna obumierać i staje się nieistotna. Dopóki jednak wywołuje jakiekolwiek emocje – podziw, śmiech czy bunt – wciąż żyje i może stanowić punkt odniesienia.

Wygórowane oczekiwania wobec tej produkcji mogą wynikać z faktu, że niemal nie powstają dziś filmy i seriale podejmujące tę tematykę. Być może jednak czeka nas zmiana. Prace nad „1670” przyniosły bowiem pewien kapitał: nie tylko cały sztab scenografów i kostiumografów zdobył doświadczenie w ukazywaniu realiów pierwszej Rzeczypospolitej, lecz przede wszystkim pojawiło się wyraźne zainteresowanie tym okresem. Kto wie, może w przyszłości zaowocuje to nową adaptacją Trylogii Sienkiewicza – tym razem zrealizowaną na serio.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.