Fenomen Brauna to najlepszy powód do resetu konstytucyjnego. Nowy pomysł na Senat, politykę zagraniczną i opozycję
Fot. Sejm RP; wikimedia commons; Creative Commons Attribution 2.0 Generic license.
Grzegorz Braun nie jest żadną anomalią ani błędem systemu. Jest prostą konsekwencją III RP i sposobu działania naszych elit politycznych, które od lat niszczyły polski ład instytucjonalny. Wstydzimy się go, próbujemy go wyprzeć, nałożyć kordon sanitarny. Tymczasem musimy potraktować go jako problem systemowy, powód do resetu konstytucyjnego i wzmocnienia naszych instytucji.
Braunologia i instytucje
W jednym ze swoich tekstów Konstanty Pilawa zadał następujące pytanie: „co mówi o III RP fakt, że milion dwieście tysięcy obywateli oddało głos na Grzegorza Brauna?”. Moja odpowiedź jest krótka i brzmi: anty-instytucjonalizm.
Określeń tego czym są instytucje, jak to bywa w naukach społecznych, jest bardzo wiele. Dla mnie instytucje to tyle co reguły, które można podzielić na te formalno-prawne i nie. Pierwsze są regulowane przez prawo, drugie niekoniecznie. Instytucją w pierwszym znaczeniu jest zapłacenie 23% VAT’u, a w drugim – przekazanie krewnemu prezentu pod choinkę.
Jeśli chodzi o instytucje formalno-prawne, to nie ma większego w życiu publicznym wroga instytucji niż Grzegorz Braun. CPK? Schron dla Żydów. Unia Europejska? Eurokołchoz. Muzeum Żydów Polskich? Centrum dezinformacyjno-propagandowe. Państwo polskie? Kondominium pod wiadomym zarządem.
Polityczny fenomen Brauna jest oczywiście złożony, a antyinstytucjonalny klucz interpretacyjny jest tylko jednym z wielu i z konieczności uchwytuje tylko część zjawiska. Klucz ten jest jednak o tyle przydatny, że mówi coś ważnego o naszych elitach politycznych, o III RP. Powiedzmy to wprost: Braun nie jest żadną anomalią, żadnym błędem systemu. Jest prostą konsekwencją momentu dziejowego w jakim jest i znajduje się od samego początku III RP.
W tym rozumieniu polityczny fenomen lidera Korony jest prostą konsekwencją naszego braku zaufania do instytucji, które od lat były niszczone w politycznym ferworze przez klasę polityczną.
Uważamy, że podatki to kradzież. Parlament traktujemy jak koryto. Administrację publiczną uważamy w dużym stopniu za przepalanie pieniędzy. Tradycyjne media traktujemy jak propagandowe. Odbieramy też sądom cechę niezawisłości, a Trybunał Konstytucyjny traktujemy jak cmentarzysko politycznych słoni.
Oczywiście są też instytucje, którym ufamy: policja, NATO, wojsko. Cieszą się one według CBOS zaufaniem co najmniej 70% respondentów, są to jednak chlubne wyjątki.
Po zwrocie sarmackim – czas na instytucjonalny!
Anty-instytucjonalizm Brauna znamionuje jeszcze jedna rzecz: patrzenie na świat w binarnych kategoriach dobro vs zło. Braun uwielbia sięgać do znanych kodów popkultury. Parlament Europejski, TVN i Wyborcza są więc „gwiazdami śmierci” zaś Konfederacja, jeszcze z Braunem na pokładzie, była „drużyną pierścienia”.
Znów, Braun mówi coś istotnego o III RP. My również patrzymy tak na instytucje i antropomorfizujemy je. Nie ma urzędu Prezydenta, jest „długopis”. Nie ma Trybunału Konstytucyjnego, był „Trybunał Przyłębskiej”. Nie ma też NBP, jest “Glapa”. Są instytucje, którym udało się uniknąć takiego losu jak choćby NIK mimo prób obrzydzenia jej np. „pancernym Marianem”, ponownie jest to jednak sfera wyjątku.
Tę antropomorfizację instytucji i manichejski światopogląd dostrzegam w tym, co wspomniany już Pilawa nazwał zwrotem sarmackim i w tym kluczu interpretował ostatnie zwycięstwo Karola Nawrockiego. Niechęć do absolutyzmu, potrzeba rokoszu czy zrywu była potrzebna by uniknąć jedynowładztwa Tuska. Kurz bitewny jednak już opada a parlamentarna prawica – jeśli wierzyć ostatnim sondażom – zbliża się do większości konstytucyjnej.
Po zwrocie sarmackim postuluję więc potrzebę zwrotu instytucjonalnego. Stoczyliśmy już etyczny bój. Zakończyliśmy kolejną odsłonę walki „dobra ze złem” o wspólną sprawę. Pora na bój o instytucje, o dobro wspólne.
Podzielam opinię tych komentatorów, którzy widzą w Karolu Nawrockim istotnego partnera do zmiany konstytucji. To powiedziawszy, należy odrzucić jednak choćby jego pomysł konstytucyjnej ochrony Roberta Kropiwnickiego od płacenia podatku za swoje 12 mieszkań i potraktować akurat tę obietnicę Prezydenta-Elekta jako kiełbasę wyborczą.
Nie chcę bynajmniej przedstawiać całościowej reformy polskiego ładu instytucjonalnego. To zadanie nie dla pojedynczego felietonisty a dla swoistego polskiego odpowiednika The federalist papers, projektu, który wymaga pracy wielu intelektualistów od lewa do prawa. Tym bardziej cieszy, że publicyści tacy jak np. Rafał Ziemkiewicz czy Marcin Giełzak rozpoczęli już intelektualną pracę na tym polu.
To, co chcę zaproponować, to reforma trzech instytucji: senatu, gabinetu cieni oraz przepisów Konstytucji regulujących prowadzenie polityki zagranicznej.
Senat po irlandzku
Formalnie polski senat jest izbą mającą chronić jakość stanowionego prawa. W praktyce jednak służy partiom politycznym jako cmentarzysko politycznych słoni. To miejsce dla tych wszystkich zasłużonych dla partii działaczy, dla których zabrakło miejsca na liście do sejmu. Dla tych mniej wygodnych politycznie czy to z racji temperamentu czy wpływów w partii. W takiej odsłonie senat jako pionek w ramach pewnej gry interesów i zarządzania partią jest użytecznym narzędziem. Bynajmniej nie służy ono jednak zaufaniu Polaków do instytucji. Sejmowi i senatowi traktowanych łącznie nie ufa według CBOS 49% badanych.
Proponuję więc zmianę tej instytucji na wzór senatu irlandzkiego. Seanad Éireann – bo tak się nazywa, działa w inspirujący sposób.
Przed każdymi wyborami parlamentarnymi posłowie, ale też organizacje zawodowe czy branżowe formułują pięć list: 1) kultury i edukacji, 2) rolnictwa, 3) pracy, 4) przemysłu, handlu i 5) administracji publicznej. Na każdej z list widnieją nazwiska ekspertów i przedstawicieli wymienionych dziedzin, na które to nazwiska można głosować i ci zasiadają następnie w senacie.
To co może budzić wątpliwość – z racji reprezentatywności interesów – to fakt, że głosują nie obywatele, lecz parlamentarzyści. Z tego mechanizmu można jednak w przypadku polskiej implementacji zrezygnować.
Taka reforma senatu pozwala uczynić transparentnym lobbing poszczególnych grup zawodowych. Nie bez przyczyny obywatele uważają, że ustawodawstwo w Polsce tworzone jest pod stołem. Pozwala także wybrać obywatelom rzeczywistych ekspertów, którzy rozumieją swoiste wyzwania swoich środowisk.
Część posłów nie wie nad czym głosuje. Nie czyta nawet prawniczych opracowań ustaw. Jak mają więc reprezentować jakiekolwiek grupy, nie mówiąc już o tych, które są im obce? Irlandzki senat może proponować poprawki, debatować, opóźnić ustawę maksymalnie o 90 dni. Jest to więc ciało doradcze i eksperckie i w takiej formie warte jest implementacji na polskim gruncie.
Polityka zagraniczna w jednych rękach
Trzeba oddać kohabitacji spod znaku prezydenta Andrzeja Dudy i rządu Donalda Tuska, że w polityce zagranicznej mówią w zasadzie – poza sprawą ambasadorów – jednym głosem. W dodatku wprowadzono funkcjonalny podział pracy. Prezydent prowadzi przede wszystkim politykę atlantycką, rząd zaś europejską.
Co jednak w przypadku kohabitacji bliższej konfliktowi D. Tuska i L. Kaczyńskiego, sytuacji, kiedy jedna strona sporu systematycznie poniża tę drugą i blokuje jej inicjatywy? Już niebawem możemy znów być tego świadkami.
Jednogłośność w polityce zagranicznej jest istotna nie tylko ze względu bezpieczeństwa, ale też gospodarki. To czy trafi do nas kapitał zagraniczny, czy inwestor wyłoży pieniądze, to czy agencje ratingowe oceniają nasze spółki pozytywnie – wszystko to zależy w dużej mierze od jednogłosu w polityce zagranicznej.
Stąd też postuluję odebranie urzędowi Prezydenta RP prerogatywy prowadzenia polityki zagranicznej. Nie byłoby to oczywiście potrzebne, gdyby prezydent wybierany był przez zgromadzenie narodowe, nie zaś w wyborach bezpośrednich. Taki scenariusz wydaje się jednak mało prawdopodobny. Uwielbiamy jako Polacy chodzić na wybory prezydenckie.
Opozycja nie-totalna
Trzecią i ostatnią instytucją, jaką chcę się zająć, jest gabinet cieni. Nie reguluje jej w Polsce żadne prawo. To instytucja czysto uznaniowa, uzależniona od kaprysów liderów opozycji. Ostatnim z takich kaprysów był gabinet cieni Grzegorza Schetyny z 2016 r.
Jak wiemy jednak z dalszych dziejów politycznych III RP nie można było mówić o opozycji konstruktywnej, a „totalnej”, niemerytorycznej, pozycjonującej się po prostu jako „anty-PiS”. Na identycznej zasadzie działa zresztą dziś opozycyjne PiS. Konia z rzędem temu kto potrafi wyartykułować pozytywny program PiS’u na 2027.
Proponuję więc wpisanie do konstytucji obowiązku prowadzenia gabinetu cieni przez opozycję. Opozycyjny „rząd” i obowiązek tworzenia raportów z pracy poszczególnych resortów budzą nadzieję, że przed każdymi parlamentarnymi wyborami na politycznym stole będą leżeć przynajmniej dwie wyraźne programowe alternatywy, że wreszcie większą wagę będzie mieć co kto mówi, a nie kto mówi.
***
Te trzy propozycje to oczywiście tylko inspiracja do dalszej debaty. Ustrojowa refleksja potrzebna jest już teraz, nawet w sezonie ogórkowym. Potrzebujemy nowego okrągłego stołu, nie mitu o okrągłym stole. Inaczej oddamy państwo trwale w ręce tych, których jedynym politycznym programem jest, równie mityczne, wywracanie stolików.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.
