Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

Reformacja natury. Seks – małżeństwo – technologia

Reformacja natury. Seks – małżeństwo – technologia Ślub w Cerkwii Prawosławnej; źródło: wikimedia commons; CC BY-SA 4.0

Kazania na temat higieny cyfrowej nie wystarczą. Być może pożądanie w zbiorowym ciele trzeba odeprzeć silniejszym pożądaniem. Kosmizm chrześcijański wymagałby więc „inżynierii domowej roboty” – wytworzenia krótkiego spięcia seksu, technologii i kontemplacji. Chodzi o to, by znów uczynić seks na tyle atrakcyjnym, by stanowił realną konkurencję dla przeglądania telefonu. Do tego potrzeba uwolnienia uwagi – „naturalnej modlitwy duszy”, także uwagi na ciało kochanej osoby. Warunki możliwości do takiego uwolnienia czasu-uwagi stwarza (przemieniane) małżeństwo. 

Mój roczny syn, kiedy widzi telefon, wyciąga ręce. Martwi mnie to. To sygnał, że to ja jestem do mojego telefonu za bardzo przywiązany. Jeśli kochamy nasze dzieci i chcemy, żeby były wolnymi ludźmi, musimy zreformować stosunek łączący nas i technologię.

Ten tekst napisałem ze szczęśliwego małżeństwa, a jednocześnie z rozproszenia uwagi oraz zmęczenia technologiami pracy i rozrywki. Chcę, żebyśmy zaczęli razem zastanawiać się nad drogami wyjścia z cyklu pobudzenia i zmęczenia wytwarzanego przez technologie w ich obecnym kształcie. Myślę, że małżeństwo (w pewnej formie) może nam w tym pomóc.

Protestanci natury

Kosmizm Nikołaja Fiodorowa, być może szalonego, a na dodatek rosyjskiego myśliciela i naukowca, to próba pomyślenia relacji technologii, rozmnażania i Ziemi. Ludzie, jak mówi Fiodorow, powinni stać się „protestantami natury”.

To znaczy: zakładać wieczny protest przeciw (nie)porządkowi naturalnego powstawania i ginięcia (czytaj: pożerania i wydalania). Rozmnażanie dostarcza materiału, a śmierć jest założeniem natury. Z bytu wypierają się kolejne jednostki, gatunki i pokolenia.

Fiodorow chce odwrócić ten niesprawiedliwy „czas-postęp”, w którym jedne istoty żyją śmiercią innych. Zamiast płodzić dzieci, wskrześmy (technologicznie) ojców! Jeśli kolejne pokolenia będą przywracane z prochu, na małej Ziemi nie starczy miejsca. Geoinżynieria i kolonizacja innych planet, które proponuje Fiodorow, to rozwiązanie problemu technicznego, stawianego przez powszechne wskrzeszanie.

Kto uważałby, że to XIX-wieczny ekscentryzm, niech przypomni sobie, że współczesny konserwatywny technomagnat chce (inaczej niż uniwersalista Fiodorow) zabezpieczyć siebie i wartą przetrwania (jego zdaniem) resztę ludzkości przed apokalipsą, więc kolonizuje Marsa i (podobno) oferuje swój materiał genetyczny pięciu tysiącom kobiet, które mogłyby zostać matkami jego dzieci.

Anegdotka? A może seksualność (i „model rodziny”), stosunek do Maszyny i Ziemi (oraz ziemi) są ze sobą splecione korzeniami?

Chrześcijaństwo, podejmując żydowską obietnicę Boga, „który wyprowadza nas poza śmierć” (Psalm 48, 15), wskazuje na koło powstawania i ginięcia. Ascetyzm i monastycyzm (streszczam tu na próbę głoszenie Johna Middletona Murry’ego, ekscentrycznej figury, przyjaciela T.S. Eliota i D.H. Lawrence’a, kolejno lub równocześnie pacyfisty, zwolennika prewencyjnej wojny z ZSRR, komunisty-elitarysty, mistyka, chrześcijanina, krytyka odgórnej ekspansji państwa dobrobytu i gospodarującego na spółdzielczym gospodarstwie rolnika, męża i ojca wielu dzieci, „mnicha bez klasztoru”, jak opisała go jego pierwsza, nieszczęśliwa żona, heroina anglojęzycznego modernizmu – Katherine Mansfield), a więc zakony, przekierowały zakumulowaną energię, także seksualną, nie tylko na kontemplację, lecz wraz z powstaniem zakonów benedyktynów na opanowanie europejskiej dzikości i bezładu.

Ta katolicka synteza załamała się z wielu powodów. Pierwszym było niedotrzymanie przez Kościół wiary „zwykłym ludziom”. Drugim odsunięcie przez kler łaciński ludzi zwykłych, żyjących w małżeństwach od pełnego udziału w świętości.

Protestantyzm próbował to naprawić, gdy zezwolił kapłanom na posiadanie żon. Jednocześnie wypchnął z udziału w boskości kobiecość, gdy odrzucił Maryję. Pastorowi zezwolono mieć żonę – „lepiej jest bowiem żyć w małżeństwie niż płonąć” (tak rozumiano Pawła z Tarsu, 1 Kor 7,9). Była to jednak tylko koncesja na rzecz materializmu słabego ciała, a nie prawdziwe uświęcenie małżeństwa.

Kobieta, jako zasada rzekomo cielesna, pozostawała podporządkowana, mąż zaś panował nad nią. Podobnie jak nad naturą (odczarowując ją, desakramentalizując, mówiąc, że przemienione chleb i wino to nie ciało Boga, tylko „metafora”) panować zaczął umaszynowiony kapitalizm.

Zakumulowana energia niezdolna do znalezienia równowagi w związku małżeńskim opartym na panowaniu przekierowana została do podboju zewnętrznego świata i zapewnienia sobie (wobec rozchwiania społeczeństwa opartego na statusie) poczucia bezpieczeństwa poprzez akumulację dóbr. Majątki klasztorne przejęły burżuazyjne rodziny, które stały się maszynami uświęconej akumulacji.

Wbrew temu, co twierdził Karol Marks, Luter mimo wszystkich swoich zasług, a może wbrew swoim głębokim intencjom, nie uczynił wszystkich świeckich zakonnikami. Zamiast podnieść wszystkich mężczyzn i kobiet do godności królów-kapłanów, sprowadził święte sprawy do poziomu rynku. 

Maszynowe urządzenie seksualności (w każdej kieszeni)

Maszyna – nieważne, czy „prywatna” (tj. korporacyjno-biurokratyczna), czy „państwowa” (biurokratyczno-korporacyjna), oddzielona jako rzekomo czysto techniczna, świecka, neutralna, a jednocześnie nasycona erotycznymi energiami i obdarzona religijną czcią – neutralizuje pracę rąk i ruchy ciała jako czysto techniczne, poddane racjonalnemu zarządzaniu.

Rewolucja seksualna, także w swych wersjach mistycznych, niewiele tu zmienia. Obiecywała ona w seksie (a mówiąc precyzyjnie w „indywidualnym spełnieniu seksualnym”, jak mówił jej wczesny prorok D. H. Lawrence) odnaleźć wyzwolenie (od społecznej Maszyny) i prawdę (o tym, kim naprawdę, w głębi jako swoje pragnienie jestem). Skończyła jednak, wikłając ludzi jeszcze mocniej w służące akumulacji „urządzenie seksualności”.

Urządzenie to zyskuje materialny kształt jako system połączonych, noszonych przez niemal każdego w kieszeni ekranów śledzących i monetyzujących ruchy naszych oczu i palców. Wyjaławia seks jako narzędzie pracy lub rozrywki. Wyczerpuje nie tylko energię, ale także uważność wzroku i dotyku, niezbędną do szczęśliwego seksu z ukochaną osobą.

„Seks jest przereklamowany” – powiedział zmęczony tym wszystkim stary Foucault. Drugi etap rewolucji seksualnej lub raczej reakcji antyseksualnej (jeśli seksualność rozumieć nie jako indywidualną „tożsamość”, ale jako coś, co wydarza się między dwiema osobami) rozpoczął się w słusznym gniewie wobec przemocy seksualnej i przeciw codziennemu obmacywaniu kobiet słowem czy dotykiem przez ich zwierzchników lub mężczyzn na ulicy.

Reakcja antyseksualna – o ile nie zostanie uzupełniona ruchem pozytywnym – grozi jeszcze silniejszym wpisaniem w maszynowe urządzenie seksualności i wypisaniem z budowania realnych, a więc potencjalnie ryzykownych, raniących relacji z innym człowiekiem jako żywym i nieutowarowionym ciałem.

Rewolucja seksualna obiecywała znalezienie prawdy o sobie samym i wolności w indywidualnym spełnieniu seksualnym lub przynajmniej w zdefiniowaniu swojej indywidualnej tożsamości seksualnej coraz bardziej oderwanej od relacji z innym, coraz bardziej internalizującej inność w samym/samej sobie. Wszystko tak, by nie potrzebować przyjmować inności od potencjalnie niebezpiecznych osób z zewnątrz.

Zaspokojenie ma dać odnalezienie/wybranie indywidualnej, prawdziwej seksualnej tożsamości i odpowiadającego jej zestawu dostępnych na rynku preferencji, układów. Obraz, projekcja, fetysz za chroniącym/oddzielającym ekranem lub w offlinie, gdy zakontraktowane zachowanie seksualne jest predefiniowane przez wymagania kupujących, wydają się nawet lepsze, łatwiej kontrolowalne niż żywa osoba niedającą się nigdy do końca wpasować w moje (prefabrykowane) preferencje.

Projekcja osoby wytwarzana przez zmechanizowane urządzenie seksualności daje o tyle większe (i nieprawdziwe) poczucie bezpieczeństwa-kontroli, że (rzekomo) człowiek zawsze może je wyłączyć. Nie robi jednak tego. Ostatnią rzeczą, której dotyka po zaśnięciu, i pierwszą, jakiej dotyka po przebudzeniu, jest ekran, a nie ciało kochanej osoby.

Tyle krytyki, zawsze łatwiejszej. Murry nie wierzy, by dało się maszyny, które wrosły w nasze zbiorowe ciało, z niego wyciąć. Trzeba więc maszyny w jakiś sposób wchłonąć, wmontować je w inny układ z Bogiem, ziemią i seksualnością. Jak?

Po pierwsze, ciało odsłaniające się musi być ochronione trwałą obietnicą. Osłonięte przed wyrzuceniem na zimno przez drugą osobę, kiedy pojawi się rzekomo bardziej atrakcyjny układ lub zmęczenie materiału. Inna nazwa tej obietnicy, ochrony to małżeństwo.

Po drugie, odwrócenie kierunku uwagi. O ile rewolucja (a)seksualna na obu jej etapach obiecuje szczęście lub chociaż satysfakcję w „indywidualnym zaspokojeniu seksualnym” albo indywidualnej tożsamości seksualnej, o tyle Paweł, dając praktyczne rady mistycznemu małżeństwu, pisze, żeby właśnie nie szukać swego. Być poddanym sobie nawzajem (Ef 5,21). O wzajemności poddania, kapitulacji wobec siebie nawzajem zazwyczaj przez ostatnie kilkanaście wieków nie pamiętano.

Małżeństwo, w którym małżonkowie wytwarzają dla siebie nawzajem „opór materii”, pojednanie w poróżnieniu, w którym są dla siebie nawzajem (jak mówi Bóg w Ogrodzie do Adama), ezer kenegdo, naraz pomocnikami i równoważącymi się przeciwnikami.

O podobieństwie Chrystusa i Antychrysta (i o tym, jak spróbować ich odróżnić)

Jak to się wszystko ma do humanizacji technologii i wskrzeszania umarłych? Żeby to wyjaśnić, musimy porozmawiać o Maryi. Murry, przynajmniej w książce Adam i Ewa z 1944 r., odrzuca przekonanie, że Jezus powstał ponadnaturalnie. Słowa Pisma o tym, że urodziła Go dziewica z mocy Ducha Świętego, „a nie z woli mężczyzny”, uważa za późniejszy wtręt, który obrzydził naturalność seksu.

Prowadzi go to do kolejnych logicznych wniosków: odrzucenia dosłownego zmartwychwstania ciała Jezusa i dosłownego rozumienia obietnicy ożywienia materialnych ciał nas wszystkich. Traktuje te wszystkie „ponadnaturalne” wydarzenia „metaforycznie”, „czysto duchowo”.

W ten sposób ciała umierających ludzi i innych żywych stworzeń zostają rzucone śmierci na pożarcie. Fizyczne zmartwychwstanie zostaje porzucone przez wiarę właśnie w tym momencie, gdy bierze się za nie nauka (i biznes). Chrześcijaństwo tak bardzo chce być nowoczesne, że nie chce już brać zmartwychwstania dosłownie.

Uważa, że wypada dziś traktować je wyłącznie jako metaforę wewnętrznej przemiany – chrześcijaństwo, jakie nie chce wierzyć w Jezusa, który wyszedł z grobu, żeby zjeść z przyjaciółmi rybę przy ognisku (a jednocześnie przechodzić przez ściany). Chrześcijańśtwo, które porzuca nieśmiertelność i wskrzeszenie na pastwę technofaraonów i ich teurgów-technologów.

Ci wannabe nadludzie chcą rozbicia jedności gatunku ludzkiego – pierwszego realnego podziału ludzi na dwie rasy: zwykłe bydło robocze i upgrade’owanych, zachowujących długie życie, prawie nieśmiertelność, dla siebie i swoich rodów. Technologowie pracują nad zainstalowaniem w ciele organicznym duszy umarłego człowieka, odtworzonej na podstawie śladów jego preferencji konsumenckich, zostawianych przez każdy ruch palca i oka rejestrowany w Chmurze.

Ale pogańska technologia-teurgia, jak mówił egipski ekspert Hermes Trismegistos, nie może sprowadzić do golema-symulakru prawdziwej duszy umarłego. Pogańscy teurgowie-technologowie „nie mogli stworzyć duszy, więc udzielając tej mocy przywoływali dusze demonów lub aniołów i wprowadzali do uświęconych wizerunków, tak iż dzięki tym duszom bałwany mogły zyskać zdolność czynienia dobra lub zła”. Przywrócić do życia w ciele prawdziwą duszę umarłego może tylko kapłan chrześcijański, downloadując ją z zachowanej przez Jezusa „chmury świadków” (patrz: List do Hebrajczyków 1112).

Złą technologiczną teurgię od chrześcijańskiego Projektu Przebóstwienie nie różni proporcja działania „magicznego” (używającego mocy „pozaludzkich”) do działania „ludzkiego”. Gdzie zresztą, zwłaszcza w technice, przeprowadzić granicę między ludzkim i ponadludzkim? I kto jest pilniejszym inżynierem studiującym mechanikę Łaski niż święty?

Odróżnienie technika-Antychrysta od Chrystusa nie jest łatwe, bo Chrystus nie daje się zdefiniować reaktywnie jako po prostu Anty-Antychryst. Stąd błąd logiczny wielu nieuważnych czytelników Apokalipsy rozumujących: jeśli Antychryst podszywający się pod Chrystusa jest humanistą i humanitarystą, to Chrystus prawdziwy musi być „antyhumanistą”; druga możliwość: skoro Antychryst wskrzesza sam siebie mocą magiczno-technologiczną, to chrześcijańskie zmartwychwstanie nie może z definicji mieć nic wspólnego z technologią.

Antychryst kopiuje Chrystusa. Musi zatem zawierać w sobie pewnego rodzaju prawdziwe podobieństwo z Chrystusem. Inaczej byłby tylko jego prostym przeciwieństwem, a nie lustrzanym odbiciem odwracającym prawą i lewą stronę, ale powielającym wiernie kształt i rysy.

Problemem nie jest sama obietnica: „Będziecie jak bogowie”, bo tego samego, jak przypominają ojcowie Kościoła, chciał dla nas założyciel Ogrodu („Bóg stał się człowiekiem, by człowiek mógł stać się Bogiem” – ten cytat ze św. Atanazego to podstawowy parametr myślenia ojców Kościoła). Linia frontu między konfederacją nadludzi a rzeczpospolitą niebiańską przebiega gdzie indziej.

Przebóstwienie od złej teurgii różni imperatyw demokratyzacji nieśmiertelności. Pierwszy zarejestrowany w dziejach strajk był strajkiem przeciw faraonom, równocześnie o soczewicę i o przydział nieśmiertelności dla wszystkich wznoszących piramidy.

Był odwróceniem piramidy, pierwszą walką o ustanowienie Królestwa-Stojacego-na-Głowie. Ludzie są zatrudnionymi przy wypalaniu cegieł Żydami wychodzącymi z Egiptu oraz wynoszącymi przy okazji jego skarby i sekretne technologie, by użyć ich dla Boga.

Są protestantami natury zakładającymi protest przeciw Instytucjom, które chciałyby wznosić pseudo-katedry za opłaty pobierane od dostępu do Łaski. Reformatorzy wywracają taki (upadły) porządek. Chrześcijańskie odwrócenie upadłej natury, w której silni z natury uciskają słabych, to uniwersalne rozpoznawanie innych w ich niemożliwym do powtórzenia i zastąpienia powołaniu; ruch podnoszenia ich do tego powołania.

Nieśmiertelność otrzymywana z łaski – w przeciwieństwie do nieśmiertelności zagrabionej jako coś, co mi się rzekomo należy z Natury(nawet Natury sztucznie przekształconej wysiłkiem technologicznym) – wylewa się poza granice drobnomieszczańskiego podmiotu, który chciałby nieśmiertelność – „moc przyszłego wieku” – zakisić dla siebie, zakumulować na jutro.

Przelewanie się łaski to odwrotność transgresji mieszczańskiego podmiotu, który nawet, a może zwłaszcza na technologicznym, ekonomicznym czy farmakologicznym haju, rozdyma tylko malutkie ego-Absolut, bańkę, w której nie ma powietrza. Stąd duszność takiej duszy. Nuda.

Nuda to kryterium apokaliptyczne, jego znaczenia w czasach ostatecznych lepiej nie lekceważyć. Zobacz, jak biurokratycznie powtarzalne są obrazy generowane przez AI (rysuje je fantazja człowieka przeciętnego, respondenta Familiady na psychodelikach). To, że „nadludźmi” zarządzającymi Auschwitz okazało się małżeństwo urzędnika i hodowczyni kur, nie było przypadkowym obciążeniem niemieckiego drobnomieszczaństwa.

Nadczłowiek (wciąż) jest drobnomieszczaninem. Jest to strukturalnie konieczne: nieustanne pobudzenie przez technologiczne wypustki –> wyjałowienie zdolności do skupienia –> nuda –> kolejne podbudzenie –> jeszcze więcej nudy –> jeszcze większe wyjałowienie.

Tę nudę i wyjałowienie zabiorą ze sobą na Marsa. Będzie to rozplenienie prywatnej biurokracji: wieczne przewijanie ekranu w kolejce do automatycznej kasy i nieustanne klikanie zgód na użycie danych w celu uzyskania dostępu.

Małżeńska rzeczpospolita

Chrześcijańskie przemienienie ciała od takiego nadczłowieczeństwa różni przetrzymanie nudy w kontemplacji. Nuda jest tylko funkcją deficytu uwagi. Dla cierpliwego oka wszystkie rzeczy i twarze otwierają się w nieskończoność.

Ćwiczeniem spojrzenia i dotyku w tej cierpliwości jest małżeństwo, cierpliwość do drugiej osoby, wydobywająca z jej ciała upadłego, obecne tu już, ale nie w pełni objawione, bo przesłonięte przez ociężałość spojrzenia, familiaryzajcę i troski – ciało chwalebne.

Powiedziałem, że Bóg w Ogrodzie nazywa kobietę ezer kenegdo, co niezbyt precyzyjnie oddawane jest w polskich tłumaczeniach jako „pomoc” lub „pomocna ostoja”. Zagubienie w tłumaczeniu sensu tej formuły ma konsekwencje dla konstrukcji małżeństwa.

Nowsze komentarze podkreślają, że słowo ezer użyte przez Boga w stosunku do kobiety odnosi się do „mocy”, „po-mocy” wojennego sojusznika, do narodów-sojuszników lub jeszcze częściej do samego Boga, z którym Izrael pozostaje w przymierzu i którego moc przywołuje w sytuacji zagrożenia.

Nawet te nowsze komentarze, które podkreślają moc kobiety, jej równość i/lub komplementarność jako współtwórczyni sojuszu zaczepno-obronnego w walce o opanowanie świata stworzonego i poddanie panowaniu Pana, zwyciężeniu pełzającego przeciwnika obecnego już w (na pozór) bezpiecznym raju, przegapiają zazwyczaj coś, czego nie przegapił Raszi, średniowieczny mistrz żydowski.

Jak czytamy, „święty Izraela powiedział: «Nie jest dobrze, aby człowiek był sam. Uczynię mu pomoc ». Rasziego niepokoi wyrażenie „ezer k’negdo” – «pomocnik przeciwko niemu» ponieważ terminy te wydają się być sprzeczne. W jaki sposób kobieta, partnerka, którą Bóg ma stworzyć dla mężczyzny, może być zarówno «pomocnicą», jak i «przeciwko niemu»? Raszi odpowiada, że jeśli mężczyzna jest godny, będzie jego pomocnicą, ale jeśli nie jest godny, będzie mu przeciwna, by z nim walczyć”.

Małżeństwo republikańskie w przeciwieństwie do prostego kultu wspólnoty nie tylko nie chce wypierać konfliktu, ale wychodzi z założenia, że to właśnie odpowiednie napięcie przeciwstawnych sił wytwarza dopiero pole stanowienia małżeństwa jako pierwszej rzeczpospolitej. Współmałżonek to jednocześnie wsparcie, które niesie, i przeciwstawna siła, która balansuje. Siła, z jaką trzeba się mierzyć.

Małżeństwo nie jest tylko wyspą, „możliwością wyspy” ponad tym polem napięć albo jest wyspą, o ile pamiętać, że wyspy odrywają się od rodzinnych kontynentów albo są wydźwigane przez zderzenia podwodnych mas tektonicznych. Jest więc nie tylko pokojem, ale też polem konfliktu.

Akt seksualny w małżeństwie działa jak akumulacja i ekspresja tych napięć: całego dnia, który małżonkowie spędzili ze sobą lub obok siebie. Cała rozproszona w ciągu dnia uwaga i czułość, humor, gra i walka, a także nieprzerobione konflikty, zblokowania i uniki wychodzą w ciele.

Nie tylko dlatego, że w samym założeniu szczęśliwy akt seksualny jest chyba jakimś zderzeniem i splotem czułości i konfrontacji, pokoju i agresji, uwagi i rozproszenia (lub takiego trybu uwagi, który wyprowadza poza pole uwagi sformatowanej przez pracę, troskę, urazy czy krzątaninę).

Małżeństwo i akt seksualny są nie tylko zjednoczeniem, ale też poróżnieniem w podstawowym sensie „poróżnienia” jako aktu niezbędnego, by w ogóle pojawiła się „scena dla dwojga” (jak mówi Alain Badiou) – sama możliwość relacji. Małżeństwo, czyli spotykana codziennie konfrontująca nas w innym, widzialnym, stawiającym opór ciele inność-zewnętrzność.

Codzienna cierpliwość wobec tej zewnętrzności – męża lub żony w gospodarstwie domowym – wyprowadza z cyklu nudy-pobudzenia. Przygotowuje do używania bardziej cierpliwych technologii. Wymaga zwrotnego wzmacniania przez codzienne używanie i projektowanie cierpliwych, wymagających i uczących skupienia technologicznych narzędzi pracy i zabawy (jak Kolektyw InterNacja, który już próbuje wymyślić lepszy internet).

Czy to właśnie zapowiada nowy papież Leon XIV, gdy w amerykańskim duchu konkurencyjnej konfrontacji z mocami i zwierzchnościami nowej rewolucji przemysłowej sztucznej inteligencji wzywa do zgromadzenia się pod sztandarem „obrony ludzkiej godności, sprawiedliwości i pracy”? 

Kazania na temat higieny cyfrowej pewnie nie wystarczą. Być może obecne w zbiorowym ciele pożądanie trzeba odeprzeć silniejszym pożądaniem. Kosmizm chrześcijański wymagałby więc inżynierii domowej roboty – wytworzenia krótkiego spięcia seksu, technologii i kontemplacji.

Dziś przeglądanie telefonu jest na tyle atrakcyjne (i męczące), że wypiera i wyczerpuje seks. Chodzi o to, by uczynić znów seks na tyle atrakcyjnym, by stanowił realną konkurencję dla przeglądania telefonu.

Do tego potrzeba uwolnienia uwagi – „naturalnej modlitwy duszy”. Także uwagi na ciało kochanej osoby. Warunki możliwości do takiego uwolnienia czasu-uwagi stwarza (przemieniane) małżeństwo.

Kontratak z twierdzy wewnętrznej

Niektórzy krytycy ideologii rodzinnej – rzeczywiście łatwo wyradzającej się w sobkowstwo – wzywają dziś do otwarcia rodziny (na niespodziewanego gościa itd.). Podzielając ich cele, nie podzielam ich taktyki.

Wzywam do radykalizacji, rozpętania słusznej intuicji, słusznego gniewu i strachu ojców i matek, że ich dom jest naprawdę twierdzą oblężoną przez siły rozkradające im uwagę własną i uwagę ich dzieci, samą umiejętność skupiania, bez której te dzieci nie będą umiały zawrzeć swoich małżeństw i założyć swoich rodzin.

Wzywam nie do „otwierania rodziny na nowoczesność” lub „świat”, ale do umocnienia obwarowań twierdzy, uszczelnienia przepływów, zamknięcia się w sobie rodziny, pary małżeńskiej, a w końcu i jednostki. I do przeprowadzenia z tak umocnionej „twierdzy wewnętrznej” kontrataku na „świat” i na (pewną) „nowoczesność”.

Logika takiej „nowoczesności” (nie wszelkiej możliwej nowoczesności, istniały też i istnieć mogą nowoczesności inne), wyjaławiając uwagę, niszczy warunki istnienia trwałych związków, wyjaławia także uwagę niezbędną do zaistnienia uważnego aktu seksualnego. Niszczy warunki możliwości małżeństwa nie tylko technologicznie czy ideologicznie, ale także ekonomicznie coraz skuteczniej ogranicza dostęp do warunków zwiększających szanse na stworzenie trwałego związku i założenie stabilnej rodziny. Domyślną odpowiedzią na tę logikę i dynamikę jest coraz częściej wezwanie do zmniejszenia rzekomej społecznej presji na tworzenie stałych związków i rodzin.

Podobnie jak odpowiedzią na utowarowienie i uprzedmiotowienie pracy jest coraz częściej nie walka o jej uwolnienie, o wzmacnianie takich form pracy, które ograniczałyby jej najemniczy, niewolny charakter, tylko wezwanie do normalizacji pracy najbardziej uprzedmiotowionej, uznania utowarowienia własnego ciała, „pracy seksualnej” za „pracę jak każda inna”, a tak naprawdę za paradygmat pracy jako takiej, naturalizujący odcięcie od własnego ciała i sprzedawanie swojego ciała i krwi.

Przeciw tej logice (rzekomego) zmniejszania presji przez dostosowanie się do kapitalistycznych warunków, przeciw logice wygaszania oczekiwań proponuję strategię kontrataku z twierdzy wewnętrznej (jednostkowej, małżeńskiej, rodzinnej, spółdzielczej, narodowej, kościelno-globalnej itd.). Zakłada to poszerzanie kolejnych rosnących kręgów samorządności, skutecznej autonomii wobec impulsów-kompulsji bodźcujących nas i monetyzujących nasze reakcje platform-sieci.

Taka strategia wychodzi od domu-ciała, a potem od domu, którego panem i panią jest małżeństwo, a nie Facebook, Instagram, X, PornHub i ludzie uważający się za właścicieli tych mocy. Zakłada odłączającą się od „świata” duszę-ciało, wojującą rodzinę, spółdzielnię, ecclesia militans, państwo, blok kontynentalny, ludzkość i przemieniony przez ludzkość Kosmos, które ustanawiają w ten sposób przeciw mocom żywiącym się naszą energią i uwagą – swoją erotyczną, polityczną, ekonomiczną i technologiczną suwerenność.

***

Taki transformujący, walczący, rozprzestrzeniający się ordo amoris, który zatrzymać może się dopiero na Kosmosie, bo w Logosie, który jest Głową Zgromadzenia, zostały stworzone wszystkie Moce, Zwierzchności i Panowania, wszystko, co nad ziemią, na ziemi i pod ziemią wychodzi codziennie od prowadzenia razem gospodarstwa domowego, małżeństwa, w którym – aby nie zasklepić się w sobie nawzajem i nie skanibalizować – „służą nie tylko sobie nawzajem, ale życiu, celowi, Bogu, który przekracza ich oboje”, jak pisał Murry.

Małżeństwo, czyli codzienne ćwiczenie z patrzenia, polerowanie soczewek, systematyzacja nagłej wizji projektowanej z jednej, wybranej i oddzielonej osoby na Wszystkich i Każdego. Democratic Vistas, visio beatifica, która przydarzyła się podróżnemu prorokowi metafizycznej demokracji zwykłych ludzi, Waltowi Whitmanowi, kiedy zobaczył nagle

the mechanic’s wife with her babe at her nipple interceding for every person born.

żonę robotnika z dzieckiem przy piersi, wstawiającą się za każdym, kto się urodził.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.