MKiDN nie chce dokumentować rosyjskich zbrodni? Sprawa Centrum Lemkina
Cywile zamordowani przez Rosjan w Buczy; źródło: National News Agency of Ukraine; CC BY 3.0
Wiosną 2024 roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zakwestionowało działalność istniejącego przy Instytucie Pileckiego Centrum Lemkina – organizacji zajmującej się dokumentowaniem rosyjskich zbrodni w Ukrainie. Decyzję resortu kierowanego przez Hannę Wróblewską należy uznać za niezrozumiałą i szkodliwą, czemu wyraz dali ludzie tacy jak Szczepan Twardoch, prof. Hubert Izdebski czy dyrektor Muzeum Auschwitz-Birkenau, Piotr Cywiński. W kontekście takich działań ministerstwa warto odpowiedzieć sobie na pytania: czym jest Centrum Lemkina i dlaczego dokumentowanie rosyjskich zbrodni jest zgodne z polskim interesem?
Czym jest Centrum Lemkina?
Centrum Lemkina, które powstało w lutym 2022 roku przy Instytucie Pileckiego, to specjalna jednostka badawcza zajmująca się dokumentowaniem i analizą zbrodni wojennych, ludobójstwa i innych poważnych naruszeń praw człowieka – zwłaszcza tych, które mają miejsce współcześnie.
Instytucja nosi imię Rafała Lemkina – polsko-żydowskiego prawnika, który jako pierwszy zdefiniował pojęcie ludobójstwa i odegrał kluczową rolę w uchwaleniu konwencji ONZ z 1948 roku w kwestii zapobiegania tej zbrodni.
Centrum zajmowało się dokumentowaniem rosyjskich zbrodni wojennych w Ukrainie, m.in. w Chersoniu, Łypiwce czy Iziumie, gdzie gromadziło relacje świadków, dowody zbrodni i materiały mogące posłużyć w przyszłych procesach międzynarodowych.
Tak o pracach tej instytucji opowiadała mi Monika Andruszewska: „My z najbardziej znanych miejsc zbieramy najmniej świadectw, dlatego że byłoby to dublowaniem pracy innych oraz powtórnym traumatyzowaniem ludzi bez potrzeby. Z Buczy zebraliśmy może 3 świadectwa. Preferujemy pracę tam, gdzie nie pracował jeszcze nikt inny”.
Celem Centrum Lemkina było stworzenie archiwum dostępnego dla organów ścigania i trybunałów, takich jak chociażby Międzynarodowy Trybunał Karny. Centrum prowadziło również działania edukacyjne – publikowało raporty, organizowało wystawy oraz kampanie informacyjne poświęcone ludobójstwom i współczesnym zbrodniom wojennym.
Sercem instytucji jest zespół terenowy, działający w Ukrainie, blisko linii frontu. Z kolei „sercem serca” jest dziennikarka Monika Andruszewska, która wraz z trojgiem Ukraińców dokumentowała świadectwa zbrodni popełnianych na terenach wyzwolonych spod rosyjskiej okupacji oraz w rejonach przyfrontowych.
W ciągu dwóch lat zespół zebrał ponad 700 relacji świadków, na podstawie których powstały szczegółowe raporty. Dotychczas opublikowano m.in. raporty: „Podoba ci się, nie podoba, cierp, moja piękna – nieukarane zbrodnie. Przemoc seksualna rosyjskich wojsk okupacyjnych wobec ukraińskich kobiet”, „«Nie atakujemy cywili…» Zielony korytarz w Łypiwce jako pułapka rosyjskich wojsk okupacyjnych” oraz najnowszy „Skradzione dzieciństwo”, poświęcony przemocy wobec dzieci.
Niezrozumiała decyzja Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Wiosną 2024 roku Ministerstwo Kultury zakwestionowało działalność Centrum Lemkina przy Instytucie Pileckiego, twierdząc, że badanie zbrodni wojennych po 1990 roku jest niezgodne z ustawą o Instytucie. Na początku 2024 roku wstrzymano zbieranie świadectw, zaś w grudniu 2024 ogłoszono, że od stycznia kolejnego roku zostanie wstrzymane również finansowanie przygotowywania raportów.
Monika Andruszewska i jej zespół mimo wszystko, w ograniczonym stopniu, nadal działali na własną rękę w Ukrainie. Od tego czasu żadna instytucja nie chce się podjąć finansowania i opieki nad Centrum.
Z interpretacją MKiDN dotyczącą przeszkód w działaniu Centrum nie zgadza się prof. Hubert Izdebski, adwokat i ekspert z Uniwersytetu SWPS. Jego zdaniem ustawa nie tylko nie zakazuje takich badań, ale wręcz je umożliwia, gdyż mówi o dokumentowaniu relacji ofiar zbrodni totalitarnych bez wskazania granicy czasowej. Izdebski skrytykował stanowisko Ministerstwa jako wynik braku zrozumienia pojęcia „zbrodni totalitarnych”.
Piotr Cywiński, dyrektor Muzeum Auschwitz-Birkenau, uznał dokumentowanie rosyjskich zbrodni w Ukrainie za element polskiej racji stanu. Podkreślił, że materiały te mogą być ważnym dowodem w przyszłych procesach sądowych.
W podobnym duchu wypowiedział się pisarz Szczepan Twardoch, według którego rejestrowanie rosyjskich zbrodni powinno być jednym z fundamentów polskiej polityki informacyjnej. Jego zdaniem Polska, jako państwo frontowe NATO, ma obowiązek ujawniać brutalny charakter rosyjskiej agresji i obnażać jej cywilizacyjny wymiar.
Dokumentowanie zbrodni wojennych w Ukrainie praktycznie nic nas nie kosztuje
W komentarzach pod tekstami na temat Centrum Lemkina niczym refren powracało pytanie o to, czemu Polacy mają płacić ze swoich podatków za dokumentowanie rosyjskich zbrodni w Ukrainie. Takie rozterki świadczą w najlepszym razie o ignorancji, a w najgorszym – o złej woli.
Zacznijmy od najprostszej rzeczy: optymalne koszty działania Centrum Lemkina są tak małe, że z perspektywy polskiego budżetu pomijalne; mówimy tu o około milionie złotych rocznie. To trochę więcej niż mieszkanie w Warszawie.
Monika Andruszewska – w rozmowach, które miałem okazję z nią prowadzić – przyznawała, że możliwe jest prowadzenie działalności nawet za połowę tej kwoty lub mniej, jeśli zdecyduje się korzystać z gościnności Ukraińców czy postanowi dokumentować mniejszą liczbę zbrodni.
Dla porównania MKiDN wydał pół miliona złotych na tylko jedną edycję konkursu „Niematerialne” z 2025 roku, w ramach którego wspiera wymierające tradycje, takie jak plecenie pająków ze słomy czy podtrzymywanie dziedzictwa koronek koniakowskich. Z kolei budżet obywatelski Warszawy w 2025 roku przekroczył 120 milionów złotych.
Z perspektywy takiego kraju jak Polska pół miliona, milion czy półtora miliona złotych rocznie nie jest istotną kwotą. Jednak, nawet jeśli działalność Centrum Lemkina de facto nic nas nie kosztuje, to czemu w polskim interesie jest dokumentowanie zbrodni wojennych Rosjan w Ukrainie?
Sprawa Ludmyły Denisowej, czyli dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane
Być może pamiętacie Ludmyłę Denisową, ukraińską rzeczniczkę praw człowieka, która pełniła tę funkcję w momencie wybuchu pełnoskalowej wojny i przez kilka kolejnych miesięcy. Denisowa stanęła przed trudnym zadaniem. Bycie rzecznikiem praw człowieka w kraju ogarniętym wojną, gdzie prawa obywateli są łamane na każdym kroku, a obca armia pali, gwałci i morduje, byłoby wyzwaniem dla nawet najbardziej doświadczonych specjalistów.
Denisowa początkowo radziła sobie bardzo dobrze: otworzyła gorąca linię pozwalającą na zgłaszanie naruszeń praw i zbrodni dokonywanych przez najeźdźców, zjeździła szereg konferencji na całym świecie. Współpracując z agendami ONZ jej biuro miało stworzyć bazę danych, zawierającą katalog zdarzeń naruszających prawa obywateli mające miejsce podczas inwazji.
Rzeczniczka chętnie występowała publicznie, zaś świat zachodni w lutym, marcu i kwietniu 2022 roku słuchał z przerażeniem o kolejnych doniesieniach na temat zbrodni dokonywanych przez Rosjan. To podczas urzędowania Denisowej świat dowiedział się o Buczy, Irpieniu, Mariupolu.
Zauważono jednak, że wiele wydarzeń opisanych przez Denisową było aż nazbyt brutalnych. W jej relacjach przypadków przemocy seksualnej na dzieciach było podejrzanie dużo i towarzyszyły im makabryczne detale.
Prokurator generalna Ukrainy Iryna Wenediktowa zwróciła uwagę, że nie dostaje od rzeczniczki dokumentacji pozwalającej na potwierdzenie wszystkich opisywanych przez nią wydarzeń. Równocześnie część świadectw nie była właściwie anonimizowana, co pozwalało rozpoznać ofiary przemocy – potencjalnie rujnując im życie i powodując ponowną traumę.
Liczba deklarowanych przez Denisową zgłoszeń na jej infolinię miała być ponad dziesięciokrotnie wyższa od tej, którą odnotowały oficjalne raporty. 140 przedstawicieli NGO i mediów podpisało list otwarty, wzywający ją do większej rzetelności, ostrożności i weryfikacji podawanych informacji.
W wyniku wotum nieufności została usunięta ze stanowiska 31 maja 2022 roku. Za jej usunięciem głosowało 230 z 450 członków parlamentu. Jako powód podano stanowisko wiceprzewodniczącego parlamentarnej komisji regulacyjnej Pawło Frołowa, który zarzucił jej nieodpowiednie wykonywanie obowiązków służbowych.
Wiele wskazuje na to, że przynajmniej część informacji, które przekazywała Denisowa, była słabo udokumentowana lub łatwo możliwa do podważenia. Bez wątpienia jej sposoby „sprzedawania” światu cierpienia Ukraińców były kontrowersyjne i niezgodne ze współczesnymi standardami etycznymi informowania o tego typu zdarzeniach.
Jednocześnie trzeba jej oddać, że była jedną z pierwszych osób zwracających uwagę na deportacje ukraińskich dzieci, dużą skalę przemocy seksualnej czy fakt, że rosyjscy żołnierze dopuszczają się czynów o znamionach ludobójstwa, zaś ich celem jest fizyczna eksterminacja narodu ukraińskiego.
Sprawa Denisowej powinna stanowić dla nas cenną lekcję. Nie dlatego, żebyśmy za rosyjską propagandą zarzucali jej kłamstwo albo podważali ukraińskie narracje o rosyjskich zbrodniach wojennych.
Chodzi o fakt, że osoba bezpośrednio powiązana z jedną stroną wojny będzie podlegać naciskom, zarówno zewnętrznym, jak i wewnętrznym, wynikającym z emocjonalnego uwikłania. Denisowa, w celu zmobilizowania wsparcia dla Ukrainy ze strony Zachodu oraz wzbudzenia współczucia dla – często prawdziwych – ofiar, w nieprofesjonalny i nierzetelny sposób przekazywała światu informacje o zbrodniach Rosjan.
Dla polskich obywateli i decydentów przyjmowanie bezkrytycznie narracji sojusznika – chociaż akceptowalne – jest nieoptymalną strategią. Prowadzi bowiem do działania na podstawie wykrzywionej, subiektywnej wersji wydarzeń.
Przedstawiciele ukraińskiego rządu, wojska czy organizacji pozarządowych, mimo najlepszych intencji, będą w dużo większym stopniu niż Polacy czy mieszkańcy innych państw przychylnych Ukrainie skłaniać się do podporządkowywania raportowanych wydarzeń narracji służącej interesowi ich państwa. To nie wymaga kłamania, wystarczy postawienie sobie mniej rygorystycznych norm weryfikacji wydarzeń czy świadków.
Wynik pracy takich instytucji będzie bezpośrednio związany z interesem politycznym ich zwierzchników, daleko wykraczającym poza sam deklarowany zakres ich prac. Instytucja publiczna państwa trzeciego, nawet jeśli jest ono przychylne jednej, a nieprzychylne drugiej stronie, gwarantuje mimo wszystko nieporównywalnie wyższy poziom wiarygodności dostarczanych informacji.
Zaufana trzecia strona
Dla potwierdzenia tej tezy wystarczy spojrzeć na naszą polską historię: najważniejszą pracę w udokumentowaniu i objaśnieniu światu zbrodni katyńskiej wykonały nie rodziny ofiar i zaangażowani patrioci, ale zorganizowana i sfinansowana przez Amerykanów specjalna komisja śledcza Kongresu, kierowana przez Raya Maddena w 1952 roku.
To dobra analogia. USA nie były wówczas graczem neutralnym wobec Polski, ZSRR i podzielonych Niemiec. Amerykańskie interesy były jasne – były to wszakże pierwsze lata zimnej wojny. Pomijając jednak takie kwestie jak wysoka jakość pracy, dostęp do zasobów i świadków, komisja Maddena miała także inne, istotne z perspektywy tematu niniejszego tekstu cechy.
Została powołana przez Izbę Reprezentantów USA. Miała więc oficjalny, państwowy charakter, co nadawało jej ustaleniom wagę międzynarodową. To, co ustaliła, nie było tylko opinią mediów, PRL-owskiej opozycji czy emigrantów. To było oficjalne stanowisko instytucji demokratycznego państwa.
Komisja nie tylko oskarżyła ZSRR o dokonanie zbrodni katyńskiej, ale ujawniła również, że w czasie II wojny światowej rząd USA (i Wielkiej Brytanii) świadomie zataił prawdę, aby nie szkodzić sojuszowi z ZSRR przeciw Niemcom. To był akt rozliczenia również z własną przeszłością, który pokazywał USA jako państwo, które chce szukać prawdy, nawet jeśli jest ona niewygodna.
Oczywiście korzyści z czytania raportów instytucji ukraińskich, dotyczących w zasadzie każdego aspektu tej wojny, są bardzo duże. Powinniśmy po nie sięgać w pierwszej kolejności, chociażby z powodu ich ilości, zakresu i przekrojowości. W interesie ukraińskiego państwa i społeczeństwa jest dokumentowanie każdego aspektu tej wojny.
Ukraina do realizacji tego celu ma tysiące pracowników terenowych i jest gotowa poświęcić znacznie więcej zasobów niż my. Dzięki temu możemy przeczytać dziesiątki raportów omawiających takie aspekty jak chociażby wpływ wojny na ukraińskie środowisko naturalne czy sytuację poszczególnych gałęzi ukraińskiego przemysłu.
Próba dublowania tej pracy przez polskie środowiska byłaby bezsensowna: w większości przypadków przyniosłaby zbliżone wyniki przy wyższych, z racji m.in. bariery językowej i przestrzennej, kosztach.
Jednak dla polskiego odbiorcy – zarówno cywilnego naukowca, jak i decydenta politycznego czy wojskowego, próbującego zrozumieć charakter i sposoby działania rosyjskiego wojska – istotne jest posiadanie w wybranych, kluczowych obszarach swoich ekspertów, którzy przeprowadzą prace niezależne od ukraińskiej perspektywy i interesu.
Kluczowym jest dla nas dotarcie do faktów, które pozwolą polskim dowódcom wojskowym, politykom i twórcom polityk publicznych zrozumieć, z czym tak naprawdę mają do czynienia. Jak przeciwnik walczy, jakie straty wśród ludności cywilnej akceptuje, jak ją traktuje, jaka dyscyplina panuje w jego szeregach. Dokumentowanie zbrodni wojennych jest jednym z obszarów, które dają wiedzę na ten temat.
Dlatego dziś – jeśli naprawdę chcemy wiedzieć, co się dzieje tuż za naszą wschodnią granicą – musimy zainwestować w zdobywanie własnej wiedzy. Rezygnując z Centrum Lemkina, rezygnujemy z narzędzia, które mogłoby nam to zapewnić. A państwo, które dobrowolnie rezygnuje z pozyskiwania informacji ważnych dla jego bezpieczeństwa, zawsze za to zapłaci – prędzej lub później.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.
