Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

Donald Trump w pigułce. Filozofia polityczna prezydenta USA

przeczytanie zajmie 30 min
Donald Trump w pigułce. Filozofia polityczna prezydenta USA źrodło: wikimedia commons; Public Domain

Donald Trump. Niezrównoważony szaleniec? Faszysta zagrażający demokracji? Populista bez żadnego twardego korpusu poglądów? Fałsz. W niniejszym tekście postanowiłem podjąć się zadania bardzo trudnego – opisać całościowo trumpizm. Jaki jest stały korpus poglądów Donalda Trumpa? Czy po jego odejściu polityka w USA powróci na dawne tory? Na te wszystkie pytania staram się odpowiedzieć w niniejszym eseju. 

AKT I: WIZERUNEK DONALDA TRUMPA W DEBACIE PUBLICZNEJ

Dla mainstreamu Donald Trump to wcielony diabeł 

Zacznijmy od przedstawienia mainstreamowych interpretacji trumpizmu. Liberalne media i komentatorzy opisują postawę prezydenta USA jako mieszankę nacjonalizmu, konserwatyzmu i populizmu.

Co więcej, wskazują, że trumpizm jest de facto formą politycznego autorytaryzmu, który podważa fundamenty amerykańskiej demokracji. Filozofia polityczna prezydenta USA doczekała się nie tylko ogromnej liczby komentarzy medialnych. Powstało na jej temat mnóstwo książek, które dobrze oddają sposób myślenie liberałów na temat Trumpa. Przejdźmy pokrótce przez najważniejsze pozycje.

Jason Stanley, profesor filozofii na Yale i autor książki How Fascism Works: The Politics of Us and Them (2018), uważa, że Trump posługuje się nazistowską retoryką. Twierdzi, że prezydent USA dzieli Amerykanów i podważa pluralizm, który stanowi fundament amerykańskiej demokracji.

Timothy Snyder w liberalnym manifeście On Tyranny: Twenty Lessons from the Twentieth Century (2017) pokazuje, jak przeciwdziałać tyranii. Jako jej przykład podaje prezydenturę Trumpa. Ostrzega liberałów przed naśladowaniem działań lidera MAGA, takich jak atakowanie prasy, manipulowanie wyborami i normalizacja kłamstw, bo oczywiście w jego optyce Trump wszystkie powyższe „nieczyste chwyty” stosuje. Zdaniem Snydera liberałowie, jeżeli chcą pozostać liberałami, nie mogą przyjmować zasad gry narzucanych im przez obecnego prezydenta USA.

Anne Applebaum w Twilight of Democracy: The Seductive Lure of Authoritarianism (2020), szeroko komentowanej w liberalnych mediach i uznanej przez „The Washington Post” i „The Financial Times” za jedną z najlepszych książek roku, twierdzi, że urok Trumpa polega na dawaniu prostych recept na złożone problemy oraz roztaczaniu iluzji na temat powrotu do mitycznej przeszłości, rzekomego złotego okresu istnienia USA, kiedy to Ameryka była prawdziwie wielka.

Dziennikarze The Washington Post, Carol Leonnig i Philip Rucker, w A Very Stable Genius: Donald J. Trump’s Testing of America (2020) dokumentują prezydenturę Trumpa. Skupiają się na jego konfliktach z czołowymi instytucjami państwa, takimi jak wojsko, FBI czy sądownictwo. Książka przedstawia trumpizm jako ruch chaotyczny i destrukcyjny dla norm demokratycznych.

Z kolei legendarny dziennikarz Bob Woodward w książce Fear: Trump in the White House (2018) opisuje wewnętrzną dynamikę administracji Trumpa i ukazuje go jako lidera nieprzewidywalnego, którego decyzje często sprzeciwiają się radom merytorycznych doradców i zagrażają w ten sposób stabilności państwa amerykańskiego.

W innej książce pokazującej kulisy pierwszej prezydentury Trumpa – Fire and Fury: Inside the Trump White House (2018) – Michael Wolff portretuje prezydenta USA jako głęboko niekompetentnego – człowieka, który nie czyta nawet kluczowych dla działania administracji centralnej dokumentów.

Z kolei Jonathan Karl w książce Betrayal: The Final Act of the Trump Show (2021) pokazuje ostatnie dni prezydentury, w tym reakcję na przegraną w wyborach i atak na Kapitol. Próbuje udowodnić, że Trump podważa istotowy dla demokracji proces zmiany władzy, co stanowi zagrożenie dla amerykańskiego systemu politycznego.

O tych samych wydarzeniach pisali legendarni Bob Woodward i Robert Costa w książce Peril (2021). Autorzy pokazują zagrożenie nie tylko ze strony Trumpa, ale także jego zwolenników, którzy udowodnili pełną, wręcz fanatyczną, lojalność wobec swojego lidera.

Wszystkie powyższe książki stały się sprzedażowymi bestsellerami i były szeroko omawiane w liberalnych mediach. To one budowały narracje, którymi posługują się obecnie liberalne elity. Wszystkie te pozycje łączy alarmistyczny ton i głębokie przekonanie, że trumpizm zagraża demokracji, pluralizmowi i międzynarodowemu porządkowi.

Liberałowie analizowali polityczny fenomen trumpizmu. Skupiali się nie tylko na poglądach i działaniach Trumpa jako prezydenta. Pod lupę brali także osobowość prezydenta USA.

Wszak trumpizm to zjawisko nie tyle klasycznie rozumianej politycznej strategii, co raczej fenomen osobowościowy. To niekonwencjonalny styl bycia i charyzma stanowią o wyjątkowości Trumpa i wpływają na jego politykę, a nie na odwrót.

W biografii Trumpa – Confidence Man: The Making of Donald Trump and the Breaking of America (2022) – autorstwa związanej z „The New York Times” Maggie Haberman prezydent USA portretowany jest jako osoba, która od dzieciństwa lubiła splendor i bycie w centrum uwagi. „Luźne” podejście Trumpa do prawdy ma swoje źródło w początkach jego kariery.

Haberman pokazuje, że gdy w latach 80. Trump był biznesowym potentatem, manipulował mediami w celu realizacji swoich interesów. W książce ukazany jest jako produkt nowojorskiej kultury tabloidów oraz bezwzględnie uprawianego biznesu, gdzie wizerunek jest ważniejszy od „substancji”.

Co ciekawe, Haberman podkreśla, że potencjał polityczny prezydenta USA był widoczny od samego początku jego biznesowej kariery. Wiele porażek (bankructwa kasyn w Atlantic City czy kontrowersje wokół Trump University) Trump potrafił sprawnie przekuć w wizerunkowy sukces dzięki posiadanemu talentowi do autopromocji.

Szczególnie pomocne okazało się reality show The Apprentice, w którym Trump był jednocześnie producentem i prowadzącym. Program polegał na rywalizacji uczestników o stanowisko w zarządzie jednej z firm Trumpa. Program zyskał dużą popularność dzięki osobowości przyszłego prezydenta USA, który grał w nim rolę wszechwładnego szefa. W dramatyczny sposób decydował o losach uczestników (słynne: „You’re fired!”).

Należy dodać, że nie wszyscy liberałowie podzielają alarmistyczny ton liberalnych interpretacji. Politolog Fareed Zakaria w Ten Lessons for a Post-Pandemic World (2020) opisuje trumpizm jako populizm, a nie autorytaryzm. Wskazuje, że Trump działa w ramach demokratycznych instytucji, choć testuje ich granice.

Zakaria podkreśla, że sukces Trumpa wynika z realnych frustracji dotyczących kosztów globalizacji oraz niechęci do elit. To wszystko zdaniem autora wymaga od demokratów poważniejszej refleksji i rachunku sumienia, a nie tylko demonizowania ruchu MAGA.

Podobnie historyk Niall Ferguson w The Square and the Tower (2017) sugeruje, że Trump wykorzystuje chaos współczesnych sieci komunikacyjnych, takich jak media społecznościowe, by ominąć tradycyjne elity. To zaś niekoniecznie oznacza autorytaryzm, ale nowy model przywództwa w erze cyfrowej.

Donald Trump. Prometeusz wykradający „olimpijski ogień” liberalnym bogom

Na temat Trumpa książki pisali nie tylko jego krytycy. Również zwolennicy poświęcili setki stronic na apologię ikony ruchu MAGA. Daje to duży wgląd w to, w jaki sposób patrzą na niego ci, którzy wynieśli go do władzy.

Victor Davis Hanson, konserwatywny historyk, publicysta National Review, w The Case for Trump (2019) portretuje Trumpa jako niekonwencjonalnego lidera, który przeciwstawia się elitom, globalizacji i wokeizmowi.

Według autora Donald Trump to konieczna reakcja na dekady elitaryzmu, globalizacji i upadku klasy średniej, zaś jego niekonwencjonalny i kontrowersyjny styl jest siłą, a nie słabością, pozwalającą przełamać dyktat politycznej poprawności. Hanson krytykuje przy tym liberalne media za to, że atakują i fałszywie przedstawiają Trumpa, ignorują jego sukcesy, takie jak wzrost gospodarczy USA i sprawnie prowadzona polityka zagraniczna.

Newt Gingrich, były przewodniczący Izby Reprezentantów, prominentny polityk GOP i sojusznik Trumpa, w skierowanej do ruchu MAGA książce America: The Truth About Our Nation’s Great Comeback (2018) przedstawia jego prezydenturę jako pasmo sukcesów. Trump miał według niego przywrócić Ameryce gospodarczą i militarną potęgę.

Dobry wgląd w antymedialną narrację trumpisów daje książka byłej prowadzącej Fox News – Jeanine Pirro – Liars, Leakers, and Liberals: The Case Against the Anti-Trump Conspiracy (2018). Pirro przedstawia Trumpa jako ofiarę spisku deep state, liberalnych mediów i demokratów, którzy próbują podważyć jego prezydenturę poprzez fałszywe śledztwa (np. Russiagate) i przecieki.

Z kolei inny prowadzący Fox News, Sean Hannity, w Live Free or Die: America (and the World) on the Brink (2020) pokazuje stawkę politycznej rywalizacji. Hannity twierdzi, że Ameryka znalazła się na krawędzi upadku.

USA w tej wizji są zagrożone przez radykalną lewicę i globalne elity. Hannity wychwala Trumpa jako przywódcę, który ocalił gospodarkę przed pandemią, wzmocnił wojsko i przeciwstawił się Chinom. Zdaniem autora Trump jako jedyny może uchronić USA przed powrotem do władzy demokratów (co oczywiście oznaczałoby dla kraju katastrofę).

AKT II: SIEDEM FILARÓW TRUMPIZMU

Czy Donald Trump ma w ogóle poglądy?

Czy powyższe wizje mają coś wspólnego z rzeczywistością? Kim tak naprawdę jest Donald Trump jako polityk? Fundamentalne pytanie, od którego należy zacząć rozważania brzmi: czy Donald Trump ma w ogóle stałe poglądy?

W tej kwestii można spotkać całą plejadę hipotez, poczynając od tych, którzy uważają, że Donald Trump to „substancjalna” alt-prawica, aż po tych, którzy twierdzą, że Trump nie posiada żadnego stałego korpusu poglądów i zmienia je w zależności od potrzeb i kontekstu.

Dowodem na to ma być fakt, iż obecny prezydent USA w przeszłości aż pięciokrotnie zmieniał partyjną przynależność. W 1964 r. zapisał się do Partii Demokratycznej, a w 1987 r. zmienił ją na Republikanów. W 1999 r. zaliczył epizod w partii reform, a potem w 2001 r. wrócił do demokratów, by ostatecznie ponownie odejść do Partii Republikańskiej w 2008 r. Jaka jest prawda?

Jeśli porównamy, jak wyglądały poglądy na przestrzeni lat, musimy mimo wszystko przyznać, że istnieje coś takiego jak stały korpus poglądów Donalda Trumpa. To, co się zmieniało, to rozłożenie akcentów na poszczególne kwestie. Korpus swoich poglądów Trump przedstawił w 2011 r. w swojej książce pt. Time to Get Tough, która zapowiadała późniejszy program ruchu MAGA.

Oczywiście istnieją kwestie, o których Trump faktycznie zmieniał zdanie, ale często udawał, że tak nie jest. Można też wskazać sprawy, wobec których wykazuje nieco większe konsekwencje. Poniżej wymieniam najważniejsze poglądy definiujące polityczny trumpizm, które składają się na stały korpus myślenia prezydenta USA.

1. Antyelitaryzm 

Już od 2011 r., kiedy Trump po raz pierwszy pojawił się na dorocznej konferencji partii republikańskiej CPAC (Conservative Political Action Conference), krytykował amerykańskie elity za to, że nie szanują zwykłych Amerykanów. Tim Alberta w American Carnage. On the Front Lines of the Republican Civil War and the Rise of President Trump (2019) oraz inne źródła wskazują, że przekaz ten wynikał z połączenia osobistych doświadczeń Trumpa, oportunistycznego wyczucia nastrojów społecznych i wcześniejszych działań medialnych, jeszcze z biznesowej epoki prezydenta USA. Trump od lat 80. XX w. konsekwentnie budował wizerunek outsidera, który osiągnął sukces w biznesie dzięki własnemu sprytowi i niezależności od elit.

W swoich książkach, takich jak The Art of the Deal (1987), Trump przedstawiał się jako człowiek, który przechytrzył nowojorskie elity, co było zalążkiem jego antyestablishmentowej retoryki. W 2000 r. jako kandydat Partii Reform krytykował waszyngtońskie elity, choć wówczas nie miało to formy kompleksowego przekazu. Z kolei po kryzysie finansowym w 2008 r. Trump publicznie krytykował rząd za ratowanie banków, co rezonowało z rosnącym gniewem klasy średniej.

Antyelitarny kurs wzmacniał się w latach 2011-2015, czego dowodem są coraz bardziej agresywne wystąpienia na kolejnych konferencjach CPAC. Trump obiecywał „osuszyć bagno” (słynne: „Drain the swamp!”), czyli oczyścić Waszyngton z korupcji i wpływów elit. Kluczowym momentem było ujawnienie przez WikiLeaks e-maili Clinton, które Trump przedstawiał jako dowód na spisek elit przeciwko zwykłym Amerykanom.

Antyelitarne przesłanie polegające na prostym podziale na złe, waszyngtońskie, liberalne i zglobalizowane elity zyskujące na globalizacji oraz dobry, ale oszukiwany przez elity i okłamywany przez media amerykański lud tracący na globalizacji stał się znakiem firmowym przyszłego prezydenta USA. Tego prostego podziału nowojorczyk używał zarówno w kampaniach prezydenckich, jak i podczas inauguracji swojej prezydentury w 2017 r. i w 2025 r. Chciał w ten sposób podkreślić, że fakt posiadania władzy nie czyni Trumpa przedstawicielem elit, lecz kimś funkcjonującym obok nich, a nawet przeciwko nim.

Elementem antyestablishmentowej strategii był także naznaczony głęboką nieufnością oraz konfrontacją stosunek prezydenta USA do mainstreamowych mediów. Jest to jeden z najbardziej charakterystycznych elementów jego politycznej kariery. Od początku publicznej aktywności krytykował on CNN, The New York Times, Washington Post, MSNBC czy ABC jako tendencyjne i tworzące fake newsy na zlecenie demokratów.

Trump uczynił media „uniwersalnym kozłem ofiarnym”, na który można zrzucić winę za każde niepowodzenie, poczynając od śledztwa Muellera, a na krytyce jego polityki kończąc. Trump przedstawiał media jako część „waszyngtońskiego bagna” i globalistycznych elit, które ignorują interesy białej klasy robotniczej i wiejskich wyborców. Ta narracja rezonowała z jego bazą, która czuła się pomijana przez kosmopolityczne media.

Jednocześnie współpracownicy Trumpa podkreślali, że ogląda on mainstreamowe media, pragnie ich uwagi i uznania. Wiele wskazuje na to, że gniew kierowany w ich stronę jest efektem poczucia odrzucenia i niedocenienia. Jak wspominałem, Trump od początku wykazywał ciągotę do bycia w centrum uwagi.

Prezydent USA promował te media, które wspierały jego przekaz, np. Fox News lub inne media alternatywne, takie jak Breitbart, One America News Network (OANN) czy Newsmax. Chcąc zyskać ich lojalność, dzielił się z nimi ekskluzywnymi treściami, a komentatorzy, tacy jak Sean Hannity czy Tucker Carlson, byli traktowani przez Trumpa jak sojusznicy. Często dzwonił do prowadzonych w powyższych kanałach programów na żywo, zaś Sean Hannity był jego nieformalnym doradcą.

Trzecim elementem strategii medialnej Trumpa obok krytyki mediów mainstreamowych i wspierania tych antymainstreamowych była bezpośrednia komunikacja z wyborcami via Twitter, a następnie po zablokowaniu konta w 2021 r. przez platformę Social Truth. Trzeba przyznać, że medialne doświadczenie pomogło prezydentowi USA w budowaniu atrakcyjnego przekazu, co pozwalało mu choćby częściowo uniezależnić się od mediów i korzystać z nich na swoich własnych warunkach. Trump uczynił media swoim największym wrogiem, ale także największym sojusznikiem.

2. Antyinstytucjonalizm

W parze z antyestablishmentowym przekazem Trump posługuje się konsekwentnie antyinstytucjonalnym podejściem. Kluczowym terminem w tym punkcie jest „głębokie państwo” (deep state), czyli formalne i nieformalne struktury państwa oraz instytucje, które są zawładnięte przez elity skoncentrowane na własnym, partykularnym interesie.

Deep state powoduje, że nawet przejęcie formalnej kontroli nad państwem nie daje pełni władzy, bo głębokie struktury mają zdolność blokowania kluczowych decyzji bardzo często poprzez zakulisowe działania, których nie widzą media albo nie chcą widzieć z uwagi na stronniczość. Aby przewalczyć deep state, potrzebne są głębokie zmiany kadrowe, ponieważ bez tych działań dojdzie do blokowania, hamowania i „wyrywania zębów” wszelkim śmiałym reformom, szczególnie tym zmieniającym status quo.

Samo pojęcie deep state nie jest jednolitą teorią, ale raczej zbiorem idei promowanych przez różnych publicystów, polityków i analityków, którzy często mają konserwatywne lub populistyczne poglądy. Wśród bardziej znanych teoretyków wyróżnia się Mike’a Lofgrena, autora The Deep State: The Fall of the Constitution and the Rise of a Shadow Government (2016).

Lofgren definiuje deep state jako hybrydę biurokratów, korporacji, służb specjalnych i liberalnych think tanków, które działają na rzecz własnych interesów, niezależnie od polityki administracji. Podkreśla rolę kompleksu militarno-przemysłowego i finansjery z Wall Street. Co ważne, jego podejście jest bardziej analityczne niż spiskowe. Lofgren wskazuje na strukturalne problemy w amerykańskim systemie władzy, takie jak brak przejrzystości w służbach specjalnych czy wpływy lobbystów.

Bardziej populistyczną odsłonę tego pojęcia przedstawiał Steve Bannon, były strateg Trumpa i redaktor Breitbart News. Bannon postrzega deep state jako koalicję globalistycznych elit, biurokratów i mediów, które sprzeciwiają się nacjonalistycznym reformom. Jego retoryka jest bardziej konfrontacyjna i polityczna. Używa on pojęcia deep state jako hasła do mobilizacji wyborców przeciwko establishmentowi.

Trump skorzystał więc z gotowych matryc pojęciowych. Najpierw, aby uzasadnić, dlaczego powinien objąć władzę, a następnie dlaczego jest ona sabotowana. Po objęciu urzędu prezydent USA spotkał się z oporem ze strony niektórych urzędników i służb specjalnych, takich jak James Comey (szef FBI) czy John Brennan (szef CIA). To wzmocniło przekonanie Trumpa o faktycznym istnieniu deep state.

W efekcie, gdy Trump sprawował urząd prezydenta, publicznie krytykował państwowe instytucje, takie jak FBI, CIA i Departament Sprawiedliwości. Oskarżał je o stronniczość w śledztwie Muellera i rzekome fałszowanie wyborów w 2020 r.

Prezydent USA przedstawiał się jako ofiara spisku elit, wzmacniał lojalność swoich zwolenników. W efekcie dokonywał częstych zmian kadrowych, kierował się przede wszystkim lojalnością. Taki charakter miały nominacje z czasów pierwszej prezydentury Trumpa, np. Williama Barra (prokuratora generalnego) czy Johna Ratcliffe’a (dyrektora Wywiadu Narodowego), a także drugiej, gdzie dominują „lojaliści”.

3. Nacjonalizm gospodarczy

Już w latach 80. XX w. Trump wyrażał sceptycyzm wobec wolnego handlu i globalizacji, co można uznać za zalążek jego protekcjonistycznych poglądów. W wywiadach z lat 80., m.in. dla The New York Times, i w programach telewizyjnych, takich jak Larry King Live, przyszły prezydent USA narzekał, że Japonia „wykorzystuje” USA, stosuje nieuczciwe praktyki handlowe, takie jak dumping cenowy i manipulacje walutowe.

W 1987 r. Trump opublikował pełnostronicowe ogłoszenie w „The New York Times”. Krytykował Japonię i sojuszników USA za korzystanie z amerykańskiej ochrony militarnej bez płacenia „swojej części”. Stwierdził: „Czas, by Ameryka przestała być frajerem” – była to retoryka zapowiadająca jego późniejsze hasło: „America First”.

W latach 90., gdy negocjowano Północnoamerykański Układ Wolnego Handlu (NAFTA), Trump publicznie krytykował umowę, twierdził, że zaszkodzi amerykańskim pracownikom i przeniesie miejsca pracy do Meksyku. W 1993 r. w CNN powiedział: „NAFTA to katastrofa dla amerykańskiej klasy robotniczej”. W tym okresie Trump nie był jednak ideologicznym protekcjonistą. Jego poglądy nie były poparte konkretnym programem gospodarczym. Nie angażował się też politycznie na tyle, by promować protekcjonizm jako spójną politykę.

W XXI w., zwłaszcza po kryzysie finansowym w 2008 r., protekcjonistyczne poglądy Trumpa zaczęły się krystalizować, były napędzane rosnącym niezadowoleniem Amerykanów z globalizacji. Po wstąpieniu Chin do Światowej Organizacji Handlu (WTO) w 2001 r. Trump coraz częściej wskazywał na Chiny jako zagrożenie dla amerykańskiej gospodarki. W Time to Get Tough (2011) pisał, że Chiny „oszukują” w handlu, manipulując walutą i kradną amerykańskie technologie. Proponował wysokie cła na chińskie towary, co później stało się filarem jego polityki.

Przyszły prezydent USA wyczuł frustrację białej klasy robotniczej, szczególnie w stanach przemysłowych (tzw. Rust Belt), gdzie globalizacja i umowy handlowe, takie jak NAFTA, doprowadziły do utraty miejsc pracy całej rzeszy ludzi. W latach 2011-2015 Trump zaczął regularnie występować w Fox News i na Twitterze, krytykował globalizację i promował już otwarcie hasło: „America First”.

Protekcjonizm stał się centralnym elementem jego politycznego przekazu, jednak ciągle brakowało w nim spójnego programu gospodarczego. Hasłowy protekcjonizm był bardziej emocjonalny aniżeli merytokratyczny.

Protekcjonizm gospodarczy stał się jednym z kluczowych elementów kampanii Trumpa w 2016 r., co odróżniało go od establishmentu Partii Republikańskiej, który tradycyjnie popierał wolny handel. Trump obiecywał politykę gospodarczą, która priorytetowo traktuje amerykańskich pracowników i firmy. W przemówieniu ogłaszającym kandydaturę (czerwiec 2015) zaatakował NAFTA i TPP (Partnerstwo Transpacyficzne), twierdził, że te umowy niszczą amerykańską gospodarkę.

Proponował wprowadzenie ceł na import, szczególnie z Chin (25-45%) i Meksyku, a także renegocjację lub wycofanie się z umów handlowych, takich jak NAFTA. W kampanii prezydenckiej protekcjonizm Trumpa stał się bardziej usystematyzowany, choć wciąż opierał się na hasłach, a nie szczegółowych planach. Jego ówcześni doradcy, tacy jak Steve Bannon i Peter Navarro, pomogli nadać tym ideom bardziej ideologiczny charakter, łączyli protekcjonizm z nacjonalizmem gospodarczym.

Podczas prezydentury Trump prowadził protekcjonistyczne polityki, co potwierdziło jego faktyczne zaangażowanie w tę ideę. W 2018 r. nałożył cła na stal (25%) i aluminium (10%), a także na chińskie towary (wartość ok. 360 mld USD). Wojna handlowa z Chinami była centralnym elementem jego polityki, choć w praktyce doprowadziła do wzrostu cen dla konsumentów i problemów dla amerykańskich rolników. Trump zastąpił NAFTA nowym porozumieniem USMCA (United States-Mexico-Canada Agreement) w 2020 r., które miało lepiej chronić amerykańskich pracowników.

W porównaniu z jego radykalną retoryką zmiany były kosmetyczne. W 2017 r. Trump wycofał USA z Partnerstwa Transpacyficznego. Do tego konsekwentnie promował hasło: „Buy American, hire American”, zachęcał firmy do przenoszenia produkcji do USA. Protekcjonizm Trumpa był wówczas mieszanką szczerego przekonania i politycznego teatru.

Po przegranych wyborach w 2020 r. prezydent USA nadal promował protekcjonistyczną retorykę, krytykował Chiny i globalne łańcuchy dostaw, szczególnie w kontekście pandemii COVID-19.W kampanii 2024 r. do Białego Domu zapowiedział w 2025 r. dalsze cła, m.in. 10-20% na cały import, 60% na towary z Chin oraz politykę „America First” w handlu.

Po objęciu władzy 2 kwietnia 2025 r. ogłosił powszechne cło 10% na wszystkie importy oraz wyższe cła na 60 krajów z największymi deficytami handlowymi z USA. Zapowiedział też cła o wysokości 25% na towary z Kanady i Meksyku oraz 60% na chiński import, co wywołało obawy o wybuch globalnej wojny handlowej.

Należy przy tym podkreślić, że Donald Trump nigdy nie był zwolennikiem gospodarczej autarkii i całkowitego wyhamowania handlu. Uważał jedynie, że odbywa się on na niesprawiedliwych zasadach, ponieważ generuje ogromny deficyt handlowy na niekorzyść USA i wysysanie miejsc pracy z kraju za granicę. Receptą na te problemy miała być rezygnacja z wielostronnych umów na rzecz dwustronnych negocjacji handlowych, w których mógł wykorzystywać siłę negocjacyjną USA.

4. Antyglobalizm

Nacjonalizm gospodarczy jest kluczowym, ale nie jedynym aspektem antyglobalistycznego podejścia Trumpa. Prezydent USA jest od lat konsekwentnym krytykiem wzmacniania siły międzynarodowych instytucji kosztem suwerenności USA.

Krytykował i krytykuje on wiele organizacji międzynarodowych, w tym ONZ, WTO czy Porozumienie Paryskie, za to, że ograniczają one zdolność USA do suwerennego kształtowania polityki gospodarczej i politycznej. Trump krytykował także rolę USA jako „globalnego policjanta” strzegącego demokracji i praw człowieka na całym świecie. Widział w niej jedynie koszty, jakie USA muszą z tego tytułu ponosić przy znikomych zyskach.

Krytykował również NATO przede wszystkim za zbyt niskie wydatki poszczególnych państw członkowskich (na czele z europejskimi na zbrojenia), co powodowało wrażenie wśród Amerykanów, że mamy do czynienia z sytuacją swoistej jazdy na gapę. W kampanii 2016 r. i w trakcie pierwszej prezydentury Trump używał populistycznego języka, nazywał kraje NATO dłużnikami i groził ograniczeniem zaangażowania militarnego USA, jeśli poszczególne państwa nie zwiększą wydatków na obronność.

Choć krytyka NATO była skoncentrowana na wydatkach zbrojeniowych, to nie bez znaczenia był dystans Trumpa wobec wszelkich multilateralnych zobowiązań, które nie dawały (zdaniem prezydenta) Ameryce namacalnych korzyści. NATO jawiło się w jego perspektywie jako element globalistycznego porządku, a także element szerszego problemu w relacjach z Europą, które uważał za asymetryczne.

W tym punkcie uwidocznia się kluczowy moment podejścia zarówno prezydenta USA, jak i innych narodowo zorientowanych polityków. Trump dostrzega jedynie te korzyści, które są namacalne, bezpośrednie i mierzalne niczym stricte biznesowe „deale”.

Korzyści, takie jak stabilizacja ładu międzynarodowego, sojusze czy budowa miękkich wpływów, zdają się w tej perspektywie abstrakcją, w którą Trump nie wierzy, uważa ją za nieadekwatną albo sądzi, że są skoncentrowane na wąskiej grupie beneficjentów i nie zmieniają sytuacji przeciętnych Amerykanów. Wierzy także, że przełamać status quo można tylko poprzez bezceremonialną komunikację pozbawioną zbędnych „ornamentów”.

Trump nie uznaje także uniwersalności praw człowieka czy demokracji, a już na pewno nie światowej roli USA jako policjanta stojącego na straży tych wartości. Sprzeciwia się polityce eksportu demokracji i innych aspektów liberalnego porządku.

Wydaje się, że ważnym aspektem myślenia Trumpa o stosunkach międzynarodowych jest uznanie, że to obszar, gdzie decyduje siła, a nie reguły i prawa. Tę siłę reprezentują państwa, na dodatek nie wszystkie.

To bardzo hierarchiczne podejście jest ważnym założeniem o daleko idących konsekwencjach. Ten mało wyrafinowany realizm Trumpa doprowadził go ostatecznie do wniosku, że liberalny ład międzynarodowy jest z perspektywy USA „frajerstwem”. Ameryka w świecie pozbawionym krępujących zasad posiada potencjał „wyciskania” dużo większych korzyści niż obecnie.

Niemniej uważam, że określenie Trumpa jako izolacjonisty jest nieuprawnione. Izolacjonizm oznacza bowiem dążenie do minimalizowania zaangażowania państwa w sprawy międzynarodowe – zarówno polityczne, jak i militarne – oraz skupienie się na interesach wewnętrznych. Klasyczny izolacjonizm, np. taki, jaki prowadziły USA w okresie międzywojennym, zakładał unikanie sojuszy, interwencji militarnych i ograniczanie handlu zagranicznego na rzecz samowystarczalności.

Choć Trump używał izolacjonistycznych haseł („America First”), jego administracja nie zerwała z globalnym zaangażowaniem USA. Trump zaangażował się w negocjacje z Koreą Północną (spotkania z Kim Dzong Unem w latach 2018-2019) oraz wspierał Izrael (przeniesienie ambasady USA do Jerozolimy, Porozumienia Abrahamowe). Te działania pokazują, że Trump nie dąży do całkowitej izolacji, lecz do selektywnego zaangażowania na własnych warunkach i zgodnie z krajowym interesem.

Mimo izolacjonistycznej retoryki Stany Zjednoczone pod rządami Donalda Trumpa utrzymały bazy wojskowe w Europie i Azji, a prezydent zwiększył budżet obronny USA, co kłóci się z izolacjonistyczną redukcją sił zbrojnych. Polityka Trumpa to nie izolacjonizm, ale nacjonalizm transakcyjny.

5. Antymigracjonizm 

Od lat 80. XX w. Donald Trump wyrażał sceptycyzm wobec nielegalnej imigracji. W wywiadach, np. dla „The New York Times” (1987), wspominał o potrzebie ochrony amerykańskich granic, ale wówczas nie rozwijał dalej tego tematu. Jego komentarze były bardziej ogólnikowe, związane z patriotyczną retoryką, a nie konkretną polityką migracyjną. W 1993 r. w CNN powiedział: „Nielegalni imigranci zabierają miejsca pracy Amerykanom, to proste”.

John B. Judis w The Populist Explosion (2016) zauważa, że wczesne wypowiedzi Trumpa były typowe dla amerykańskich konserwatystów, którzy koncentrowali się na krytyce nielegalnej imigracji. Z czasem objęła pewne elementy także tej legalnej, szczególnie w kontekście ochrony amerykańskich miejsc pracy i tożsamości narodowej.

Trump zaczął kwestionować wizy dla wysoko wykwalifikowanych pracowników, np. w sektorze technologicznym. Jednocześnie nadal zatrudniał ich w swoich firmach, dlatego był oskarżany o hipokryzję. Zaproponował także ograniczenie wiz rodzinnych (ang. chain migration), które umożliwiają imigrantom sprowadzanie krewnych.

W swojej książce Time to Get Tough (2011) przyszły prezydent USA ostro krytykował nielegalną imigrację. Twierdził, że prowadzi do wzrostu przestępczości i utraty miejsc pracy przez Amerykanów. Pisał: „Musimy zbudować mur na granicy z Meksykiem, bo nielegalni imigranci niszczą naszą gospodarkę”. Ta retoryka zapowiadała jego późniejsze hasło: „Build the Wall”. Ponadto Trump angażował się w ruch birther (2011) kwestionujący miejsce urodzenia Baracka Obamy. Takie działania budowały podstawy dla jego antyimigracyjnej agendy.

Jego stanowisko stało się bardziej wyraziste i radykalne w trakcie kampanii prezydenckiej w 2016 r. W przemówieniu ogłaszającym kandydaturę (czerwiec 2015) Trump obiecał budowę muru na granicy z Meksykiem, twierdził, że nielegalni imigranci z tego kraju to przestępcy i gwałciciele. Przyszły prezydent USA zapowiedział masowe deportacje nielegalnych imigrantów, szacował ich liczbę na 11 mln.

W grudniu 2015 r. Donald Trump wezwał do całkowitego zakazu wjazdu muzułmanów do USA, co dotyczyło zarówno legalnych, jak i nielegalnych migrantów. Choć później złagodził to stanowisko, postulat ten wzbudził globalne kontrowersje.

Trump atakował miasta, takie jak San Francisco, które chroniły nielegalnych imigrantów, groził obcięciem im funduszy federalnych. W tym czasie nie sprzeciwiał się legalnej imigracji jako takiej, ale opowiadał się za jej znacznym ograniczeniem i reformą na rzecz systemu opartego na „zasługach” (ang. merit-based), wzorowanego na systemach Kanady czy Australii.

Podczas pierwszej kadencji Trump wprowadził szereg polityk antyimigracyjnych, które potwierdziły jego sprzeciw wobec nielegalnej imigracji, a także częściowo wobec tej legalnej. Rozpoczął budowę muru na granicy z Meksykiem.

W 2018 r. administracja USA wprowadziła politykę oddzielania dzieci od rodziców na granicy, co wywołało krajowe i międzynarodowe protesty. Administracja zwiększyła deportacje, usunęła ok. 1,2 mln nielegalnych imigrantów w latach 2017-2020. Trump wprowadził restrykcje dla osób ubiegających się o azyl o zasadę: „Pozostań w Meksyku” (Migrant Protection Protocols), która zmuszała azylantów do oczekiwania na rozpatrzenie wniosków poza terenem USA.

W 2017 r. Trump wydał rozporządzenie zakazujące wjazdu obywatelom kilku krajów muzułmańskich (np. Iranu, Syrii), co dotyczyło legalnych imigrantów i podróżnych. Po bataliach sądowych zakaz został utrzymany w zmodyfikowanej formie w 2018 r.

Administracja ograniczyła wizy dla specjalistów i pracowników sezonowych, a w 2020 r. czasowo zawiesiła wydawanie nowych zielonych kart z powodu pandemii COVID-19. Trump popierał ustawę RAISE Act (2017), która miała zreformować legalną imigrację, ograniczyć wizy rodzinne i wprowadzić system punktowy oparty na kwalifikacjach, języku i korzyściach dla USA. Ustawa nie przeszła w Kongresie, ale dobitnie pokazała wizję prezydenta w tych kwestiach.

Po przegranych wyborach w 2020 r. Trump krytykował administrację Bidena za „otwarte granice”, obwiniał ją za napływ imigrantów z Ameryki Środkowej. Zapowiadał masowe deportacje w razie powrotu do władzy.

W 2025 r., po powrocie do Białego Domu, Trump zintensyfikował politykę antyimigracyjną. Zapowiedział największy program deportacji w historii USA, szacujący usunięcie z kraju 10-15 mln nielegalnych imigrantów. Administracja zwiększyła finansowanie na mur graniczny i zaostrzyła kontrole przez ICE (Immigration and Customs Enforcement).

W kwietniu 2025 r. do pilnowania granicy z Meksykiem wprowadzono nowe technologie, takie jak drony i czujniki. Trump przywrócił politykę: „Pozostań w Meksyku” i wprowadził surowsze kryteria dla azylantów, zmniejszył ich liczbę.

Prezydent USA ograniczył wizy, argumentował, że chroni to amerykańskich pracowników. W marcu 2025 r. zaproponował nową ustawę imigracyjną, która eliminuje wizy rodzinne i wprowadza system punktowy oparty na wykształceniu, umiejętnościach i znajomości angielskiego.

Poglądy Trumpa wpisują się w paradygmat narodowy, należy jednak podkreślić, że nie jest to paradygmat rasistowski. Prezydent USA definiuje naród w sposób polityczny, a nie etniczny. Jego krytycy podkreślali, że reprezentuje on rasizm bardziej dyskretny ze względu na krytykę ruchu BLM i ignorowanie problemu „systemowego” rasizmu wobec osób ciemnoskórych w USA.

6. Konserwatyzm

Donald Trump w swej retoryce podkreśla znaczenie tradycyjnej rodziny, patriotyzmu i chrześcijaństwa jako filarów amerykańskiego społeczeństwa. W przemówieniu na Narodowym Śniadaniu Modlitewnym w 2017 r. powiedział: „Ameryka jest narodem wierzącym, a nasze wartości chrześcijańskie są podstawą naszej wielkości”. Wspierał symbole patriotyczne, takie jak flaga USA czy hymn narodowy, krytykował sportowców (np. Colina Kaepernicka) za klękanie podczas hymnu w proteście przeciwko rasizmowi (2017).

Podkreślał potrzebę wyrażania narodowej dumy w miejsce wstydu za własną historię. W 2020 r. stworzył komisję 1776 Project jako odpowiedź na 1619 Project – inicjatywy „The New York Times”, który podkreślał rolę niewolnictwa w historii USA. Trump nazwał 1619 Project antyamerykańską propagandą. Prezydent USA wyraźnie promował edukację patriotyczną.

Trump sprzeciwiał się liberalnym ruchom społecznym, takim jak Black Lives Matter (BLM), które postrzegał jako zagrożenie dla porządku publicznego. W 2020 r. nazwał BLM marksistowskim ruchem i w odpowiedzi na protesty po śmierci George’a Floyda opowiedział się za polityką „prawa i porządku”.

Wielokrotnie krytykował legalizację małżeństw jednopłciowych (zatwierdzoną w 2015 r.) i aborcję, choć jego osobiste stanowisko w tych kwestiach było mniej dogmatyczne niż u ewangelikalnego zaplecza Trumpa. Publicznie opowiadał się za ochroną wolności religijnej (przykładem może być rozporządzenie z 2017 r. ułatwiające organizacjom religijnym angażowanie się w politykę).

W odróżnieniu od tradycyjnych konserwatystów, takich jak Ted Cruz czy Mike Pence, Trump nie jest ideologicznie przywiązany do konserwatyzmu społecznego. Jego wsparcie dla konserwatywnej obyczajowo agendy wynika bardziej z politycznego oportunizmu niż głębokich, osobistych przekonań.

Jednym z najważniejszych przejawów konserwatyzmu obyczajowego Trumpa było mianowanie konserwatywnych sędziów do Sądu Najwyższego i sądów federalnych. W latach 2017-2020 nominował Neila Gorsucha, Bretta Kavanaugha i Amy Coney Barrett, co przesunęło równowagę Sądu Najwyższego w prawo. Decyzja w sprawie Dobbs v. Jackson (2022), która obaliła Roe v. Wade i zniosła interpretacje prawa do aborcji jako prawa konstytucyjnego, była bezpośrednim skutkiem tych nominacji.

W czasie pierwszej prezydentury kwestie kulturowe nie były jednak pierwszoplanowe. Agenda ta została mocniej wyeksponowana w czasie trwania prezydentury Joe Bidena. W opozycji do niego Trump nasilił krytykę woke culture, wspierał konserwatywne inicjatywy, takie jak zakazy nauczania teorii krytycznej rasy w szkołach.

W drugiej kadencji prezydent USA kontynuował konserwatywną agendę, promował reformy edukacji patriotycznej i ograniczenia praw mniejszości. W marcu 2025 r. zaproponował ustawę zakazującą nauczania „ideologii woke” w szkołach federalnych.

Konserwatyzm u Trumpa w obszarze retoryki światopoglądowej był umiarkowany, natomiast w wymiarze krytyki liberalizmu radykalny. Antyliberalizm w trumpizmie to aktywny sprzeciw wobec liberalnych wartości, instytucji i narracji, które prezydent USA i jego zwolennicy postrzegają jako sprzeczne z interesami „zwykłych Amerykanów”. Obejmuje on krytykę wielokulturowości, praw mniejszości, globalizmu oraz liberalnych elit (mediów, akademii, NGO).

Trump krytykował wielokulturowość jako zagrożenie dla amerykańskiej tożsamości. W 2019 r. jego atak na Squad (kongresmenki mniejszości etnicznych) i sugestia, by „wróciły do swoich krajów”, wywołały oskarżenia o rasizm.

Co ciekawe, zyskały one poparcie jego bazy wyborczej. Konserwatyzm społeczny i antyliberalizm przyciągają białych, religijnych i wiejskich wyborców, którzy czują się zagrożeni liberalnymi zmianami. Oba te elementy retoryki Donalda Trumpa pogłębiły polityczne podziały w USA, zintensyfikowały, a wręcz stworzyły, wojnę kulturową między konserwatystami i liberałami.

7. Styl i osobowość

Powyższy opis jasno wskazuje, że Trump nie jest politykiem pozbawionym poglądów, o wielu z nich mówi konsekwentnie od lat. Bez wątpienia cechują go jednak pragmatyzm i elastyczność. Nie jest typem polityka-ideologa czy intelektualisty, który ma „autorskie”, pogłębione diagnozy i recepty. Poglądy Trumpa cechuje duża ogólnikowość, a złożone problemy prezydent USA przedstawia często w sposób prosty.

Wynika to z intelektualnej ignorancji Trumpa i przeświadczenia, że wchodzenie w szczegóły nie jest ani potrzebne, ani zasadne, bo wyborcy tego nie oczekują. Dlatego prezydent USA nigdy nie posiadał szczegółowego programu politycznego. Posługiwał się prostymi narracjami, a nie technokratycznym i analitycznym językiem bogatym w argumenty i dane.

To, co charakteryzuje prezydenta USA, to nie poglądy, ale osobowość. Trump okazywał swoją siłę i chwalił się sukcesami. Niektórzy przypisują mu cechy osobowości narcystycznej. Trump bardzo rzadko przyznaje się do błędów, tym bardziej w sposób bezpośredni czy publiczny. Często obwinia innych. Przedstawia swoje porażki jako sukcesy lub niezrozumiałe przez krytyków osiągnięcia.

Takie podejście wynika jednak nie tylko z jego osobowości, ale również przemyślanej strategii. W The Art of the Deal podkreślał, że kluczowe na drodze do sukcesu, zwłaszcza w biznesie, jest respektowanie zasady: „Nigdy nie okazywać słabości”. Choć w przeszłości zdarzali się politycy podobni do Donalda Trumpa, tacy jak Silvio Berlusconi czy do pewnego stopnia Hugo Chávez, to styl obecnego prezydenta USA jest niepodrabialny i stanowi punkt odniesienia dla oceny innych populistycznych liderów i ruchów.

To właśnie ten specyficzny sposób bycia Trumpa generuje wśród opinii publicznej skrajne emocje. Prezydent USA przeniósł techniki show biznesu do polityki, traktował ją jak widowisko, w którym liczą się emocje, dramaturgia i ciągłe przyciąganie uwagi. Przed wejściem do polityki przez dekady budował wizerunek celebryty i magnata biznesowego. Jego nazwisko stało się marką kojarzoną z luksusem, sukcesem i pewnością siebie, widoczną na wieżowcach, w książkach (np. The Art of the Deal) czy mediach.

Scena polityczna stała się dla niego nowym planem zdjęciowym. Trump czerpie wzorce z popkultury i show biznesu, co czyni go człowiekiem bliższym celebrytom aniżeli klasycznym liderom politycznym. Prezydent USA świetnie odnalazł się w postpolityce, gdzie politykę uprawia się nie na bazie ideologii, ale emocji, tożsamości i lojalności wobec lidera.

To tłumaczy, dlaczego Trump może zmieniać poglądy bez utraty bazy. Jego zwolennicy nie popierają programu, ale Trumpa jako markę. W reality show liczy się nomen omen show, a nie logika. W świecie, gdzie uwaga stała się walutą, prezydent USA jest mistrzem jej zdobywania, co czyni go nie tylko produktem, ale i architektem kształtu współczesnego dyskursu politycznego.

W przeciwieństwie do typowych polityków, którzy często używają wyważonego, łagodnego i dyplomatycznego języka, Trump jest bezpośredni, emocjonalny oraz używa potocznych sformułowań. Jego wpisy na X-ie czy spontaniczne wypowiedzi kontrastują z ostrożnymi, przygotowanymi przemówieniami innych. Co ważne, Trump zachowuje się bardzo podobnie zarówno w komunikacji publicznej, jak i prywatnej, co często szokuje dyplomatów.

Na wiecach prezydent USA często odchodzi od uprzednio przygotowanego tekstu czy scenariusza, opowiada anegdoty, żartuje lub naśladuje przeciwników. W konsekwencji tego, że często mówi bez głębszego przemyślenia, wielokrotnie wypowiada się w sposób chaotyczny i niekonsekwentny, ale jego zwolennicy bardziej cenią szczerość i autentyczność aniżeli spójność, tym bardziej, że Trump jest niespójny w kwestiach, które nie odnoszą się do istoty tożsamości zwolenników MAGA.

Showmański styl pozwolił Trumpowi przebić się przez polityczny szum i dotrzeć do wyborców, którzy czuli się ignorowani przez elity. Jego wiece przyciągają tłumy, a media, nawet krytyczne, nie mogą ignorować jego wypowiedzi, co zapewnia mu stałą widoczność. Jego przekaz trafia szczególnie do osób, które są zmęczone polityczną poprawnością.

Ważną cechą komunikacji Trumpa jest ostra retoryka. Tworzy on prosty podział: „my v. oni”, który napędza polaryzację.

Jego zwolennicy są przedstawiani jako „prawdziwi Amerykanie” walczący o wartości, takie jak patriotyzm czy wolność, podczas gdy przeciwnicy – polityczni rywale, media, elity – są demonizowani jako zagrożenie dla kraju. Trump krytykuje swoich przeciwników nie tyle za ich poglądy, ale za to, kim są.

Taka strategia podnosi stawkę politycznej rywalizacji, bo tworzy podział na dobrych i złych ludzi, a nie dobre i złe programy. W powiązaniu z emocjonalnym przekazem jest to mobilizujące dla zwolenników i napędzające krytykę przeciwników, co również Trumpowi ostatecznie pomaga, bo sprowadza politykę amerykańską de facto do jednego pytania: za czy przeciw Trumpowi? To w sposób oczywisty pozwala stać się absolutnym punktem odniesienia.

Prezydentowi USA zdarzają się personalne ataki nie tylko na polityków, ale także dziennikarzy i urzędników. Większość polityków unika tak agresywnej retoryki, by nie zrazić do siebie umiarkowanych wyborców. Trump uważa, że konflikt jest kluczowym elementem przyciągającym uwagę.

Akt III: CZY PARTIA REPUBLIKAŃSKA MOŻE ISTNIEĆ BEZ TRUMPA?

Warto odpowiedzieć na jeszcze jedno istotne pytanie. Gdzie sytuuje się Donald Trump w stosunku do mainstreamu Partii Republikańskiej? A może to już trumpizm stanowi główny nurt tej partii?

Po porażce Mitta Romneya w wyborach prezydenckich w 2012 r. Trump zdecydowanie krytykował establishment GOP oraz samego Romneya, który ucieleśniał wszystko to, co Trump uważał za słabość republikanów – technokratyczny, koncyliacyjny wobec demokratów, umiarkowany konserwatyzm, który nie potrafił zmobilizować wyborców. Porażka Romneya utwierdziła Trumpa w przekonaniu, że GOP potrzebuje radykalnego outsidera.

Oczywiście w tej roli widział siebie, a twitterowa aktywność oraz kolejne wystąpienia i wywiady budowały jego pozycję wśród wyborców oraz utwierdzały w przekonaniu, że jest to właściwy kurs. Krytyka zarówno demokratów, jak i establishmentu republikanów za to, że oderwali się od problemów Amerykanów, uwiarygadniała Trumpa w oczach większości wyborców.

Trump działa w logice tworzenia i rozwijania marki osobistej, a nie partii czy innej instytucji. W przeciwieństwie do polityków, którzy często reprezentują partię lub szerszy ruch, prezydent USA stworzył ruch MAGA jako przedłużenie własnej osoby.

Jego wiece są bardziej osobistymi spektaklami niż typowymi wiecami partyjnymi. Często opowiada o swoich osiągnięciach, rodzinie czy biznesowych osiągnięciach, buduje wizerunek człowieka sukcesu, który może naprawić Amerykę.

Jego osobowość i showmański styl dominują nad tradycyjnymi strukturami partyjnymi, co powoduje, że GOP zmienia swoje oblicze i staje się zakładnikiem trumpizmu. O ile w czasie pierwszej kadencji Trumpa jego dominacja w partii nie była jeszcze wyraźna i musiał się on liczyć z innymi, tak obecnie MAGA totalnie zdominował Partię Republikańską, zmarginalizował zwolenników ery przedtrumpistowskiej.

Czy trumpizm przetrwa Donalda Trumpa?

Czy wobec faktu, że trumpizm jest przede wszystkim o Trumpie, jego odejście będzie oznaczać powrót Partii Republikańskiej do korzeni? O ile po jego porażce w 2020 r. istniały mocne argumenty na rzecz tezy, że Trump był chwilową anomalią w amerykańskim systemie i jego wyborcza porażka z Bidenem oznacza, że wszystko wraca do normy, o tyle po ponownej wygranej w 2024 r. należy stwierdzić, że dziedzictwo Trumpa będzie miało długofalowy wpływ zarówno na GOP, jak i cały amerykański system polityczny.

Personalnym tego wyrazem jest wiceprezydent. O ile jeszcze w 2016 r. Trump nominował na tę funkcję Mike Pence’a, członka republikańskiego establishmentu, o tyle w 2024 r. wybrał J.D. Vance’a, czołowego przedstawiciela ruchu MAGA, który w dodatku staje się czołowym intelektualistą trumpizmu. Wielu wskazuje, że to właśnie Vance może być następcą Trumpa, gdy ten zakończy polityczną karierę.

Podstawowym argumentem na rzecz tego, że polityka Trumpa przeżyje jego osobę, jest to, że zapotrzebowanie na nią pojawiło się już przed jego dojściem do władzy. Badanie Pew Research z 2016 r. wykazało, że 62% Amerykanów nie ufa mediom, co stworzyło przestrzeń dla polityków drwiących z poprawności politycznej.

Raport Economic Policy Institute (EPI) – The Manufacturing Footprint and the Importance of U.S. Manufacturing Jobs (2015) – wykazał, że między 2001 a 2013 r. USA straciły 5 mln miejsc pracy w przemyśle, głównie z powodu umów handlowych, takich jak NAFTA, i konkurencji z Chinami po wejściu tego kraju do WTO (2001). Regiony Rust Belt (np. Ohio, Michigan, Pensylwania) były tymi zjawiskami szczególnie dotknięte, co stworzyło w nich elektorat podatny na antyglobalistyczne hasła Trumpa.

Badanie Pew Research Center z 2014 r. – Political Polarization in the American Public –wykazało, że polaryzacja między demokratami a republikanami osiągnęła najwyższy poziom od dekad. 36% republikanów i 27% demokratów postrzegało drugą partię jako zagrożenie dla dobrobytu narodu. Wśród republikanów 43% wyrażało frustrację wobec własnej partii za brak walki z demokratami, co stworzyło przestrzeń dla bardziej radykalnego lidera.

Sondaż Gallupa z 2015 r. – Trust in Government – pokazał, że tylko 19% Amerykanów ufało rządowi federalnemu. To najniższy poziom od lat 70. Wśród republikanów zaufanie było jeszcze niższe (13%), co odzwierciedlało frustrację po prezydenturze Obamy i porażkach establishmentu GOP w wyborach w latach 2008 i 2012.

Przed Trumpem istniały ruchy i kandydaci, którzy przygotowali grunt pod jego populizm. Już w 1996 r. Pat Buchanan w prawyborach republikańskich zdobył znaczące poparcie dzięki antyglobalistycznej i nacjonalistycznej retoryce. Analiza jego kampanii (np. w The New American Majority autorstwa Stanleya Greenberga) pokazała, że jego wyborcy – głównie biała klasa robotnicza – byli sfrustrowani wolnym handlem i imigracją. Była to zapowiedź powstania bazy wyborczej Trumpa i ruchu MAGA.

Bezpośrednim poprzednikiem trumpizmu była Tea Party – oddolny ruch polityczny, który powstał w 2009 r. w odpowiedzi na prezydenturę Baracka Obamy, wielką recesję (2008-2009) oraz rządowe interwencje, takie jak bailouty banków i reforma opieki zdrowotnej (Obamacare). Tea Party nie było formalną partią, ale miało ogromny wpływ na Partię Republikańską, szczególnie w wyborach śródokresowych w 2010 r., gdy wspierani przez ruch kandydaci zdobyli wiele mandatów.

Sarah Palin, była gubernator Alaski i kandydatka na wiceprezydenta w 2008 r. u boku Johna McCaina, stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci Tea Party. Jej charyzmatyczny, bezpośredni styl i populistyczna retoryka uczyniły ją idolką zwolenników ruchu. Tea Party i Palin przygotowały grunt pod trumpizm, mobilizowały sfrustrowaną bazę wyborczą i ujawniały pęknięcia w Partii Republikańskiej.

Ruch Tea Party ujawnił frustrację wyborców, kierowaną wobec umiarkowanych republikanów, takich jak John McCain czy Mitt Romney, którzy byli postrzegani jako zbyt ugodowi. Trump w 2016 r. przejął tę energię, zaatakował establishment i obiecywał bardziej konfrontacyjne podejście, co później wyraził w krytyce RINO (Republicans in Name Only).

Trump nie wykreował więc, ale jedynie odpowiedział na polityczne zapotrzebowanie obecne w amerykańskim społeczeństwie. Wykorzystał istniejące niezadowolenie społeczne, ekonomiczne i polityczne, które narastało w USA przez dekady i było ignorowane przez mainstream i elity. Trumpizm jest zatem naturalnym skutkiem szerszych trendów, zaś Donald Trump (jedynie i aż) skutecznie uchwycił i wyraził politycznie zeitgeist.

***

Nie wiadomo, jak będzie wyglądać Ameryka po Trumpie i na ile odejdzie ona od stylu obecnego prezydenta USA. Systemowe zmiany w USA sprawiają, że jedno jest pewne. Po epoce Trumpa nie będzie prostego powrotu do świata przedtrumpistowskiego. Zmiany, jakie zaszły w USA, a które obecny prezydent pogłębił, są na tyle istotne, że nie sposób czekać na proste odbicie politycznego wahadła.

Trumpizm przestał być burzliwym epizodem politycznej historii USA. Stał się zjawiskiem silnie ugruntowanym w realiach współczesnych Stanów Zjednoczonych. Jako taki nie tylko zmienia Amerykę dziś, ale z dużym prawdopodobieństwem po odejściu Trumpa jego duch jeszcze długo będzie się nad nią unosił.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.