Rafał Kalukin: Platforma Obywatelska jest mentalnie zniewolona przez Donalda Tuska
Donald Tusk to wirtuoz politycznej gry, ale bez specjalnie rozwiniętej wyobraźni państwowej. Zawsze traktował rządzenie państwem jako coś wtórnego wobec partyjnych gierek. Premiera przekracza także wymyślanie opowieści, strategii, a nawet proste zarządzanie. Ale jest też fighterem, który ma swój stały temat – szuka podziału i przeciwnika, z którym mógłby wejść w konfrontację. Dla Trzaskowskiego z kolei rywalizacja to sprawa drugorzędna. To człowiek bardzo ambitny, ale który nie bardzo lubi się starać. Uważa, że ma na tyle silne atuty osobiste, że korona zostanie mu sama nadana. Tusk przed powrotem z Brukseli wysłał mu dwa lub trzy razy komunikat: albo przejmujesz partię, albo ja to zrobię. Trzaskowski był niezdecydowany i ostatecznie został ośmieszony – mówi w rozmowie z Klubem Jagiellońskim Rafał Kalukin, dziennikarz i publicysta tygodnika „Polityka”.
Rafał Trzaskowski jest już spalony?
Dziś poza Warszawą nie widzę dla niego innej roboty. Nie stoi przed nim żadna oferta odegrania większej politycznej roli w przewidywalnej perspektywie. Nie zamierzam jednak z góry go skreślać.
Dlaczego?
Patrząc na zasób kadrowy Platformy Obywatelskiej, sądzę, że jest on jednym z niewielu polityków tej formacji, który wyraża jakieś wartości. Jest jakiś.
Jaki?
Zapomnijmy na chwilę o tym, jaki wizerunek starał się wykreować podczas tej kampanii. Próba prawicowej konwergencji okazała się nieszczęśliwym wyborem.
Do tej pory prezydent Warszawy obierał kurs lekko progresywny. Widać to było w agendzie Campusu Polska Przyszłości. Szukano tam tematów, które wykraczały poza dość ciasną i minimalistyczną perspektywę Polski liberalnej, bo zahaczano o szersze, cywilizacyjne problemy współczesnego świata – tak jak je definiują progresywni liberałowie. Trzaskowski rozumie politykę inaczej niż Donald Tusk.
Na czym polega ta różnica?
Dla premiera to ciągła gra taktyczna, manewrowanie, szukanie podziału. Sądzę, że gdyby włodarz stolicy miał możliwość prowadzenia realnej gry na szczeblu ogólnopolskim, inaczej poprowadziłby Platformę. Mniej politics, więcej policy.
Grupa ludzi, których wokół siebie zebrał, wychodziła horyzontalnie poza taktyczny styl polityki, skupiając się na konstruowaniu w miarę czytelnej ideowej agendy. Tuska nigdy o to nie podejrzewałem.
Trzaskowski już przecież mógł to robić, jego ekipa działa na poważnych stanowiskach.
Realną władzę Trzaskowski sprawuje tylko w Warszawie. Niektórzy mówią, że jego rządy są słabe, z czym ja się nie zgadzam. Paru prezydentów tu przeżyłem i obecny jako jedyny z nich myśli o stolicy w koncepcyjnym, długofalowym paradygmacie.
Ekipa campusowa o tyle jest także interesująca, że to jedyna autonomiczna grupa w obrębie Koalicji Obywatelskiej. Są to ludzie wybijający się ponad średnią tej formacji, duża część z nich reprezentuje zresztą mniejsze ugrupowania w ramach tego sojuszu. Nie jest to przypadek.
Czemu?
W tych partiach, np. w Inicjatywie Polskiej, są politycy bardziej ideowi niż w zglajchszaltowanej PO. Na początku wydawało się, że ta grupa skupi się wyłącznie na projekcie „Rafał Trzaskowski 2020”. Gdy to się nie udało, naturalne było, że za pięć lat znowu otworzy się – tym razem szerzej – okno możliwości.
Trzaskowski stworzył więc własną frakcję, której długofalowym celem była realizacja własnej agendy już z perspektywy Pałacu Prezydenckiego. Nie mam jednak pojęcia, czy w obecnej sytuacji – kiedy Trzaskowski raczej już nie dostanie trzeciej szansy – ci politycy nadal będą tworzyć zintegrowany zespół. To by oznaczało, że faktycznie łączą ich wartości.
Ludzie Trzaskowskiego to naprawdę jedyna grupa w KO, która funkcjonuje jako w miarę autonomiczna frakcja?
Jeszcze za poprzednich rządów Tuska występowały jakieś frakcje. Co prawda były to raczej personalne spółdzielnie, w których kod ideowy był słabo zarysowany, ale to i tak więcej niż dziś.
Była przysparzająca premierowi problemów grupa konserwatystów, jakąś ekipę próbował sklecić Cezary Grabarczyk, byli oczywiście „schetynowcy”. Mimo wszystko jakieś wewnętrzne życie toczyło się w tej partii, nawet jeśli ułomne ideowo.
Dziś tego nie ma?
Przynajmniej mnie trudno to dostrzec. Gdy rozmawiam z politykami PO, to widzę, że najczęstsze dylematy, jakie ci ludzie mają, dotyczą spraw czysto taktycznych. Na przykład: robimy rekonstrukcję teraz, w lipcu czy może lepiej w sierpniu? Albo może poczekamy do września?
Dalej: czy ta rekonstrukcja powinna być głęboka, czy kosmetyczna? Albo kto powinien być sekretarzem generalnym? Nie ma w tym choćby śladowego napięcia ideowego.
Nie widać też organizowania się kręgów personalnych wokół mniej lub bardziej zarysowanych wartości. Dlatego sądzę, że grupa skupiona wokół prezydenta Warszawy jest unikalna. W interesie liberalnej Polski bynajmniej nie jest to, żeby teraz, po porażce Trzaskowskiego, jego frakcja rozpłynęła się w bezideowej partii.
Trzaskowski będzie potrafił ją zagospodarować, skoro mówi się o nim, że to w gruncie rzeczy niespecjalnie ambitny leń?
Tak naprawdę trzeba pytać jego współpracowników. Pokutują domysły, że faktycznie nie jest to człowiek skłonny do przepracowywania się i że jego mobilizacja do działania zależy od tego, jakie zgromadzi wokół siebie otoczenie.
Inną sprawą jest określenie sobie jakiegoś horyzontu politycznego. Żeby sensownie funkcjonować w tej branży, trzeba skonstruować sobie jakąś agendę i pomysł na siebie. Akurat Trzaskowski, w przeciwieństwie do wielu swoich kolegów, potrafił to zrobić.
Śledzę go od lat i na początku był to zdolny technokrata, traktujący politykę bardzo zadaniowo i realizujący się na wycinkowych obszarach. Wykonał jednak wysiłek ponownego wymyślenia siebie jako samodzielnej figury politycznej i kandydata do najwyższych stanowisk.
Oczywiście znowu z zastrzeżeniem – wyjąwszy ostatnią kampanię, bo ona wyłamała się z dotychczas przyjętego paradygmatu.
Wizerunek, który ostatnio Trzaskowski zaprezentował, będzie rzutował na niego długofalowo?
Sam fakt przegranej jest pewnie tak samo bolesny jak utrata wiarygodności wśród części wyborców. Przyjęty kierunek kampanii zaprzeczył dotychczasowemu wizerunkowi polityka otwartego. On tę kampanię musiał wygrać i widać po nim było, że dźwiga to brzemię. Nietrudno było dostrzec jego ciągłe zmęczenie na twarzy, które nie odpuszczało przez większość telewizyjnych debat.
Pewnie było ono poniekąd skutkiem przekonania, że od wyniku tych wyborów zależy i los koalicji, i jego osobisty. W 2020 roku mógł sobie pozwolić na przegraną, bardziej liczył się tam styl wejścia w kampanię po głębokim kryzysie poparcia Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.
Teraz ważne było, żeby po prostu być pierwszym. Nie jestem fanem piłkarskiej terminologii, ale tutaj ona pasuje: to była kampania, która zasadzała się na taktyce, że strzelimy bramkę, zamurujemy swoją i poczekamy na końcowy gwizdek.
Absolutna defensywa?
Tak. W dodatku nieudana. Gdyby przegrał w lepszym stylu, zmiana retoryki nie ciągnęłaby się za nim tak mocno.
Może Trzaskowski to tak naprawdę intelektualista, analityk z Kolegium Europejskiego w Natolinie, a nie pełnoprawny, żądny krwi polityk?
To jest źródło napięcia pomiędzy nim a Donaldem Tuskiem, które natężyło się od powrotu tego drugiego do polskiej polityki w 2021 roku. Owo napięcie nie jest antagonizmem, ale ilustruje zupełnie inne podejście do politycznej rywalizacji.
Tusk jest fighterem, który szuka podziału i przeciwnika, z którym mógłby wejść w konfrontację. Trzaskowski chce realizować swoją agendę, a rywalizacja to dla niego sprawa drugorzędna.
Do czasu powrotu Tuska PO znajdowała się pod bardzo słabym przywództwem Borysa Budki. Wówczas zwracano się do Trzaskowskiego w duchu: „chodź i to przejmij”, ale prezydent Warszawy nie chciał stawać na czele partii, bo budował swoją indywidualną pozycję. Zresztą wiedział, że nie posłuży mu bezpośrednie sklejenie z tą niepopularną, a w niektórych kręgach wręcz wyśmiewaną partią.
W PiS-ie też to wiedzą, bo w ostatniej kampanii bezustannie powtarzali, że to „wiceprzewodniczący PO” albo „zastępca Tuska”.
Tak, ale 4 lata temu Trzaskowski był jeszcze mocniej niezdecydowany. Chciał i być w PO, i być poza nią. Tusk, widząc tę kunktatorską poniekąd grę, wysłał mu dwa lub trzy razy komunikat: albo przejmujesz partię, albo ja to zrobię.
Trzaskowski był niezdecydowany; dopiero gdy Tusk wrócił z Brukseli, zobaczył, że to nie były tylko czcze pogróżki. Na przebudzenie było już za późno, Trzaskowski został ośmieszony.
Ta sytuacja dobrze określa jego polityczną sylwetkę. To człowiek w sumie ambitny, który nie lubi jednak walczyć o swoją pozycję, bo uważa, że ma na tyle dobre atuty osobiste, że korona zostanie mu sama nadana.
Czyli królobójstwa nie będzie? Mówiło się o tym, że Trzaskowski z Szymonem Hołownią mogliby obalić Tuska. Podobno takie rozmowy nawet swego czasu trwały.
Hołowni już de facto nie ma. Faktycznie on Trzaskowskiego namawiał do podjęcia takiego ruchu, ale w czasach dużo lepszych dla nich obu. Być może w 2020 roku projekt młodszej Platformy Obywatelskiej miał sens, ale dziś, w 2025 roku, doszło do buntu młodego pokolenia, które zmieniło reguły gry na dużo bardziej antysystemowe.
Kilka lat temu można było mówić, że Trzaskowski dla tej lewicowo-liberalnej części młodych stanowi jakiś punkt odniesienia, ale od tego czasu wizerunkowo bardzo się zestarzał i na tle Mentzena albo Zandberga stał się symbolem „dziaderstwa”. Sikorski jako kandydat KO w wyborach prezydenckich miałby zresztą te same defekty co Trzaskowski.
Ale może łatwiej byłoby mu rozmawiać z wolnorynkową prawicą od Mentzena?
Sądzę, że tu nie chodziło o poglądy, tylko o wiarygodność. Nie potrafię sobie wyobrazić Sikorskiego „na kozetce” u Mentzena. To czysta spekulacja, bo różnica między Nawrockim a Trzaskowskim była mała, ale intuicyjnie uważam, że kampania Sikorskiego byłaby przyjemniejsza dla oka wyborców koalicyjnych, ale rezultat nie uległby zmianie.
To polityk jeszcze bardziej elitarny i silniej kojarzony z Tuskiem. O ile Trzaskowski miał w kampanii możliwość zdystansowania się od rządu, z której zresztą nie skorzystał, o tyle Sikorski musiałby już bezpośrednio brać na klatę wszelkie zaniechania tej ekipy.
A może to właśnie on jest w stanie zagrozić Tuskowi?
Nie sądzę. Wynik prawyborów z zeszłego roku mówi sam za siebie. Sikorski podchodził do nich zresztą dwukrotnie – po raz pierwszy w 2010 roku – i od tego czasu nie poczynił znaczącego progresu. I półtorej dekady temu, i przed rokiem sromotnie przegrał. Środowisko Platformy nie uważa go za swojego człowieka.
Dlaczego w PO jest taki problem z sukcesją? W PiS-ie jest aż za dużo pretendentów do schedy po Kaczyńskim, a w partii Tuska nikt takich chęci nie sygnalizuje.
Grzechem założycielskim było wyeliminowanie przez Tuska wszystkich ambitnych postaci w pierwszych latach Platformy. Nawet wyciął swoich rywali z pierwszego triumwiratu, czyli Olechowskiego i Płażyńskiego. Potem tych z drugiego, czyli Gilowską i Rokitę.
I tak się rozpędził, że usunął albo przykrócił jeszcze kilka innych autonomicznych postaci, szczególnie Grzegorza Schetynę. W pewnym momencie okazało się, że w tym środowisku nie ma już nikogo o cechach przywódczych. Sztafeta nieudanych liderów po wyjeździe Tuska do Brukseli to świetnie pokazała.
Jedyny okres, który wypadł w miarę przyzwoicie, to właśnie czas, gdy przewodniczącym był Schetyna. Objął on partię w najtrudniejszym momencie, gdy przegrała wybory i była mocno atakowana przez Nowoczesną.
Jego pech polegał na tym, że rządził Platformą wtedy, gdy Prawo i Sprawiedliwość znalazło się u szczytu potęgi. Potem przyszedł Borys Budka i katastrofa już naprawdę była blisko. To prawda znana od dawna, ale kolektywne modele przywództwa – a z taką próbą mieliśmy wówczas do czynienia – nie sprawdzają się. Nawet Partia Razem od tego odchodzi.
Donald Tusk wrócił więc w momencie, kiedy PO czuła się osierocona i żyła w przekonaniu, że bez „kierownika” sobie nie poradzi. Okazało się, że nie ma wobec niego alternatywy, bo Trzaskowski wolał pozostać politykiem trochę zewnętrznym wobec partii. Zawierzono geniuszowi Tuska.
Słusznie?
Poniekąd potwierdziła go kampania 2023 roku. Platforma Obywatelska jej wprawdzie nie wygrała, ale w partii potraktowano ją jako tryumf i potwierdzenie, że jednak da się pokonać ograniczenia i wygrać kluczowe wybory. Osierocona przez tyle lat formacja wreszcie odzyskała prawowitego ojca.
Większość dzieci słabo go co prawda pamiętała, bo były jeszcze małe, kiedy odchodził do Brukseli. Wrócił trochę jako bohater z postumentu, postać legendarna, żywy symbol dawnej chwały. Do dziś zresztą zachowuje dystans wobec swojej trzódki, tylko nieliczni mają do niego dostęp.
To pogłębia mechanizm mentalnego uzależnienia. „Jak Donalda zabraknie, to się rozpierzchniemy” – myślą sobie politycy. Nie zmienia to faktu, że obiektywnie zasób kadrowy PO jest mizerny. Nie ma tam samodzielnych postaci zdolnych do odgrywania samodzielnych ról politycznych.
Jaka dynamika czeka nas teraz w Koalicji Obywatelskiej?
Czeka nas względne uspokojenie nastrojów. Koalicjanci wyszli z kampanii prezydenckiej mocno osłabieni, ale zobaczyli równocześnie, że władca, którego się bali, również jest bardzo poobijany. Wymogli na nim ustępstwa: rzecznik prasowy, retoryczne koncesje w exposé. Co do tych drugich do końca trwały negocjacje na różnych szczeblach.
Liderzy mają się też regularnie spotykać. Do tej pory przepływ informacji był na tyle kiepski, że mniejsze partie nigdy do końca nie wiedziały, które z ich resortowych projektów dostaną zielone światło, a które nie.
Dochodziło przez to do medialnych sporów, politycy chcieli pokazać, że przynajmniej w warstwie narracyjnej mają jakieś propozycje. Pojawiła się czytelna oś sporu między Lewicą a PSL-em. To dość patologiczny mechanizm, który nie mógł dłużej funkcjonować, więc Donald Tusk się cofnął. Mamy przed sobą tak zwaną rekonstrukcję.
Tak zwaną?
Trochę już takich rekonstrukcji widziałem za czasów pierwszego premierostwa Tuska i za każdym razem wyglądało to dokładnie tak samo. Wielkie zapowiedzi, „nowe otwarcie”, a potem faktycznie następowała wymiana kilku ministrów – zwykle na gorsze, bo Tusk po prostu przestawiał w ten sposób figury na partyjnej szachownicy, ewentualnie ściągał do rządu niezagrażających mu celebrytów. Takie operacje nie dają efektów długoterminowych.
Podejrzewam, że teraz będzie podobnie, choć trudniej, bo rząd jest koalicyjny. Tusk musi liczyć się z potrzebami mniejszych partnerów.
Niby musi, ale te retoryczne koncesje w exposé, o których mówiłeś, to w gruncie rzeczy kpina. Tusk: „Dziękuję Polsce 2050 za troskę…”. Przecież on ich chciał upokorzyć.
Chodziło o dystrybucję szacunku. Koalicjanci wymogli na nim, żeby wspomniał o dwóch postulatach każdego z nich. Podobno kiedy Tusk o tym mówił, zerkał na liderów mało przyjaznym wzrokiem. Było to niewątpliwie wymuszone.
Koniec końców jednak napięcia zostały złagodzone. Nie sądzę, że Tusk stracił zupełnie swój łowiecki instynkt, ale na pewno przez najbliższe miesiące raczej będzie udawał kogoś, kto nie szuka konfliktu.
Czyli koalicja przetrwa?
Nie ma dla niej dziś alternatywy. Musiałoby wydarzyć się coś niespodziewanego. Na późnojesiennym zjeździe PSL-u pojawiłby się konkurent, który wygrałby rywalizację z Kosiniakiem-Kamyszem pod hasłem szukania sojuszy po drugiej stronie barykady.
Waldemar Pawlak?
To tradycyjny antagonista, ale on już raczej nie wystartuje. Mógłby kogoś wykreować. Niedawno zresztą Kosiniak-Kamysz sam chciał wysondować, jakie są nastroje w partii i rozpisał ankietę, czy gdyby miał zostać premierem, to czy PSL powinien zmienić front.
Przewaga obrońców obecnego status quo wyniosła jednak 70 do 30. Wydaje mi się skrajnie niemożliwe, by ludowcy chcieli porzucić stanowiska państwowe i samorządowe dla niepewnego politycznie sojuszu z PiS-em i Konfederacją.
Główne pytanie więc nie brzmi, czy koalicja dojedzie do końca, tylko w jakim stanie. Jaki będzie rozkład sił, jakie będą najbardziej optymalne warianty konfiguracji wyborczej – co z lewicą, co z partią Hołowni.
Tusk powinien schować się w cień?
On jako jedyny gwarantuje zachowanie politycznego przywództwa. Nie widzę dziś innego polityka, który mógłby tę koalicję spiąć. Straciłem jednocześnie wiarę w to, że Donald Tusk, na tym etapie kariery, będzie zdolny zmienić swoje myślenie o rządzeniu.
To wirtuoz politycznej gry, ale bez specjalnie rozwiniętej wyobraźni państwowej. Zawsze traktował rządzenie państwem jako coś wtórnego wobec politycznej gry. Polityka kadrowa, dobór ministerstw wynikały z logiki balansu pomiędzy koteriami . W logice: „jednych dowartościowuję, innym obetnę”. Teraz ma o tyle trudniej, że podmiotem nie jest PO, a cała koalicja.
Tusk niestety nie potrafi strategicznie zarządzać, określać długofalowych celów, rozdzielać zadań w obrębie organizacji. W jego otoczeniu nigdy nie było czytelnych hierarchii, gdyż wolał sam podejmować decyzje. Kiedy więc nie ma do czegoś głowy, panuje w tym obszarze inercja.
Nawet własną partią nigdy dobrze nie zarządzał. Wszystkie ważne kampanie w dziejach PO wygrywał jako solista, a kiedy potrzebna była sprawna machina wyborcza, za każdym razem to szwankowało.
Wydaje mi się, że premier powinien przynajmniej zastanowić się nad tym, czy nie warto jednak dokonać rozdziału kierownictwa politycznego od kierowania rządem.
I znaleźć sobie innego premiera?
Dalej szefowałby politycznemu dyrektoriatowi, czyli radzie koalicyjnych liderów, bo nikt inny nie potrafiłby tego zrobić. Powinna być jednak nowa twarz na czele rządu, która miałaby pomysł na najbliższe dwa lata – i programowo, i komunikacyjnie. Musiałaby też być lojalna wobec Tuska.
Masz w głowie nazwisko?
Nawet zrobiłem pod tym kątem przegląd kadr Koalicji 15 października i jedno wydało się bardziej niż sensowne. Ale obawiam się, że byłaby to z mojej strony niedźwiedzia przysługa, gdybym je publicznie wyjawił. Donald Tusk na razie nie planuje przecież odejścia.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.
Rafał Kalukin
Roch Zygmunt