Donald Tusk nie jest Bismarckiem. Teoria o sfałszowanych wyborach i realny kryzys ustrojowy
Zręcznie użyta teoria spiskowa ułatwia zniszczenie politycznych wrogów. Jednak aby osiągać ów sukces trzeba jeszcze trzymać w ręku i chować w rękawie mocne karty. Tymczasem te Donalda Tuska są coraz słabsze. W efekcie w wojnie z Karolem Nawrockim, do której się przygotowuje niczym do dawnej kohabitacji z Lechem Kaczyńskim, premier nie jest faworytem.
Zatem wiemy już, co będzie zapalnikiem, który zainicjuje w III RP kryzys polityczno-ustrojowy. O tym, że niebawem nieuchronnie nadejdzie, pisałem w tekście dla Klubu Jagiellońskiego przed II turą wyborów prezydenckich. Jednak w moich najdzikszych fantazjach nie pojawiało się przypuszczenie, iż kryzys zdetonuje…spiskowa teoria o sfałszowaniu wyborów prezydenckich przez opozycję.
Ale gdy już to wiemy, cała rzecz okazuje się racjonalna. Teorie spiskowe są bardzo użytecznym narzędziem brutalnej walki politycznej. Pod warunkiem, że sięgają po nie zaprawieni w bojach przywódcy.
Warto się tu podeprzeć jakimś przykładem, których nota bene jest całe mnóstwo. Zostawmy do cna wyeksploatowane opowieści o spiskach: masonów, Żydów, czy tajnych służb. Ciekawiej będzie, kiedy przypomnimy sobie o kompletnie zapominanych zakonnikach z Towarzystwa Jezusowego. To przecież o nich znakomita historyczka Terasa Bogucka w monografii „Przebiegłe Towarzystwo” napisała: „Jezuici byli pierwszą organizacją pomawianą o to, iż pragną zawładnąć światem, że robią to cichaczem i podstępem”.
Bismarck, jezuici i liberałowie
Wiara, że jezuici stale spiskują rodziła się w XVII w., lecz mocno przygasła półtora stulecia później z powodu konkurencji z wiarą we wszechmoc masonerii. Aż przypomniał sobie o niej Otto von Bismarck zaraz po zjednoczeniu Niemiec.
W tamtym czasie Żelazny Kanclerz musiał zmierzyć się jednocześnie z wieloma wyzwaniami. Pośpiesznie sklecona z rozlicznych suwerennych państw II Rzeszy pozostawała podatna na tendencje odśrodkowe. Na jej północy dominował protestantyzm, a na południu katolicyzm. Jednocześnie na scenie politycznej największą popularnością cieszyła się Narodowa Partia Liberalna, uznająca Bismarcka za wroga.
Sam kanclerz chciał scementować młode państwo i jednocześnie utrzymywać trwałą większość w Reichstagu. Szczęściem dla niego papież Pius IX nie ukrywał swej nienawiści do liberałów i Kościół katolicki zwalczał ich w całej Europie. A przecież wiernymi sługami papieża byli jezuici oraz skrajnie konserwatywni katolicy nazywani ultramontanami.
O tym, że jezuici i ultramontanie spiskują wraz z papieżem przeciwko zjednoczonym Niemcom Bismarck poinformował członków swojego gabinetu jesienią 1871 r. Wkrótce informacje o tym przedostały się do prasy i Niemców, wzbudzając panikę zwłaszcza wśród tych liberalnych. „Opinia publiczna widzi jezuicki spisek w każdej pojawiającej się śmierci i w każdej katastrofie” – pisał w swym raporcie ambasador Wielkiej Brytanii w Berlinie lord Odo Russell.
Zatem kanclerz musiał ratować ojczyznę wraz z mieszkańcami i całą zwierzyną. Ogłosił więc „wojnę o kulturę” („Kulturkampf”). Na jej początku specjalny dekretem nakazał natychmiastowe wydalenie poza granice II Rzeszy wszystkich jezuitów. Ujęto ich i wyrzucono z kraju dokładnie 123.
Zachwycona Narodowa Partia Liberalna bez wahania przyjęła wówczas ofertę współpracy z kanclerzem, stając się jego zapleczem politycznym w parlamencie. W ramach rewanżu Bismarck zaofiarował liberałom pokaz przetrącania karku ich największemu wrogowi – Kościołowi katolickiemu. Wysyłając do więzień ok 1,5 tys. księży, zakonników oraz niektórych biskupów przy okazji Kulturkampf skonsolidował II Rzeszę.
Jednak kanclerz nie byłby sobą, gdyby tej rozgrywki nie wyzyskał do końca. Zbyt mocni liberałowie ograniczali jego władzę i narzucali idee bardzo odmienne od przekonań starego, pruskiego konserwatysty.
Zatem po sześciu latach przyjaźni zabrał sią za niszczenie Narodowej Partii Liberalnej w sojuszu z nacjonalistami, natomiast z nowym papieżem Leonem XIII zawarł ugodę pozwalając odbudować w Rzeszy Kościół katolicki. Z tym, że jego hierarchowie musieli przyjąć do wiadomości, iż papież jest nieomylny w sprawach wiary, ale we wszystkich pozostałych kanclerz Niemiec.
Podkreślmy – tę arcymistrzowską rozgrywkę, która umocniła władzę Bismarcka i ukształtowała scenę polityczną zjednoczonych Niemiec, rozpoczął on używając jako dźwigni teorii spiskowej. Otwarcie o diabolicznym spisku jezuitów wspomniał tylko raz. Potem już tylko pociągał zakulisowo za sznurki, niczego nie potwierdzając ani niczemu nie zaprzeczając.
Przecież cieszący się wielkim poważaniem na Starym Kontynencie kanclerz nie mógł robić z siebie szura, z którego będzie się naśmiewał brytyjski ambasador. Od nakręcania spiskowej histerii były współpracujące z Bismarckiem gazety i podwładni.
Wzajemne uwiarygadnianie się duopolu
Wróćmy do Polski. Tutejszą i aktualną teorię spiskową premier Tusk publicznie uwiarygodnił za pośrednictwem platformy X, pytając: „Panowie Andrzej Duda, Karol Nawrocki, Jarosław Kaczyński – nie jesteście tak zwyczajnie po ludzku ciekawi, jakie są prawdziwe wyniki głosowania? Na pewno jesteście. A jak wiadomo, uczciwi nie mają się czego bać”.
Posiadał przy tym pewność, iż druga strona w uwiarygodnianiu teorii mu pomoże. Nie chodzi tu nawet o brak jasnych procedur pozwalających od ręki przeliczyć wszystkie głosy. Z tym można byłoby sobie poradzić spec-ustawą wniesioną przez posłów, przyjętą w trybie nocnym (jak to za początków rządów PiS-u bywało), od razu podpisaną przez prezydenta.
Donald Tusk, dla którego najbardziej politycznie pokrewną i duchowo bliską osobą jest Jarosław Kaczyński, dobrze wie, iż ów na taki kompromis zgodzi się jedynie po swoim trupie.
Przecież credo polityczne prezesa sprowadza się do trzech rzeczy: żadnych tłumaczeń, żadnych przeprosin, żadnych ustępstw. Zatem premier ma gwarancję, iż jego ulubiony wróg swym oporem pomoże w uwiarygodnianiu teorii spiskowej.
To ważne, bo teoria dopiero zaczynała żyć własnym życiem, zarażając kolejne mózgi. Nadal wymagała wspierania. Tym zajmuje się ulubiony mecenas Donalda Tuska, a od niedawna też członek Platformy Obywatelskiej Roman Giertych. Do odgrywania roli duchowego przywódcy sekty ma wrodzone predyspozycje i znakomicie się w niej odnajduje.
Co ważniejsze, oddolnie zaczęli się pojawiać domorośli badacze „anomalii wyborczych”, jak choćby dr Kontek, dowodzący, że napisane przez niego algorytmy wytropiły nieprawidłowości w tysiącach komisji. Błyskawiczna sława, którą zyskał, ma szansę sprawić, iż lada dzień pojawią się kolejni spece od „anomalii”, zazdroszczący prekursorowi nowego kierunku.
Wielka atrakcyjność takich spekulacji dla mediów wzmacnia zbiorową histerię. Tym bardziej, że przyłączają się do niej kolejni politycy Platformy i dodatkowo podsycił ją minister sprawiedliwości, występując z wnioskiem o przeprowadzenie oględzin kart do głosowania w 1472 obwodowych komisjach wyborczych i umacniając tym wiarę osób już wyznających teorię spiskową i pozyskując dla niej nowych wyznawców.
A jeśli nastąpią oględziny kart do głosowania w ok. 1,5 tys. komisji, to pozostanie nadal, niczym jądro mroku, 30 tys. pozostałych komisji obwodowych. To jak liczono w nich głosy będzie spowite zasłoną milczenia. Zaś poczucie niewiedzy najmocniej potęguje grozę. Każdy miłośnik horrorów oraz thrillerów opowiadających o spiskach to potwierdzi.
Zatem nasza teoria spiskowa ma wszelkie szanse żyć samodzielnym życiem i rozkwitać, bez konieczności wspierania jej przez premiera. Gdy w berlińskim ogrodzie zoologicznym zmarł nagle na początku 1872 r. lew, to ambasador Russell raportował do Londynu:
„W gazetach wyznaczono nagrodę w wysokości tysiąca talarów dla każdego, kto mógłby pomóc rozwikłać zagadkę tej nagłej śmierci. Opinia publiczna zaraz wpadła na myśl, że lew został otruty przez jezuitów”. Wygląda na to, że jeśli w warszawskim zoo tej jesieni zejdzie z tego świata, nie daj Boże, jakiś wielki futrzak, zostanie to powiązane ze sfałszowanymi wyborami.
Donald Tusk jest antytezą Bismarcka
Donald Tusk dostał więc do ręki teorię spiskową na iście bismarckowską miarę. Teoretycznie, posługując się nią niczym dźwignią może przeformatować scenę polityczną, zaczynając od zablokowania zaprzysiężenia Karola Nawrockiego, tak aby nie mógł objąć urzędu prezydenta, zgodnie z wizjami snutymi przez takie autorytety jak prof. Marek Safjan.
Teoretycznie, bo w praktyce to nie nastąpi. I nie tylko dlatego, że III RP nie jest II Rzeszą. Premier Tusk na polu snucia intryg politycznych może przypomina jeszcze nieco kanclerza Bismarcka, ale już w niczym innym.
Chcąc użyć teorii spiskowej do walki politycznej, w pełni wykorzystując jej potencjał, należy mieć mocne karty w ręku. Otto von Bismarck, gdy to robił, znajdował się u szczytu swej popularności, po wygraniu wojny z Francją i zjednoczeniu Niemiec. Obywatele widzieli w nim przywódcę potrafiącego znakomicie zarządzać państwem.
Przydomek Żelazny Kanclerz nie wziął się znikąd. Jeśli on coś zapowiadał, ta rzecz następnie dochodziła do skutku. Na każdym kroku okazywał, że jest liderem posiadającym moc sprawczą. Przeciwnicy się go bali a zwolennicy gotowi byli za nim podążać, walczyć za niego a nawet ginąć. Polski premier jest antytezą bismarckowskich rządów.
Najprostszym sposobem, by Rafała Trzaskowski wygrał wybory prezydenckie, było odniesienie choć kilku sukcesów przez gabinet Tuska. Takich odczuwalnych dla wyborców lub choćby dających nadzieję na zaspokojenie w przyszłości ich aspiracji.
Tymczasem głównym celem rządu stało się rozliczanie poprzedniego obozu władzy. Po czym wpakowano się w zmagania z rzeczywistością, przypominające coraz bardziej męki, jakich doświadczała 6 Armia podczas zdobywania Stalingradu. Zaś minister Bodnar, w swym parciu w stronę taktycznego sukcesu, za który zapłaci strategiczną klęską, jako żywo przypomina gen. Friedricha Paulusa.
Jedyny, wielkim sukcesem, jakim chwali się obecna ekipa po półtorej roku sparowanie władzy, jest odblokowanie KPO. Powtórzmy – ODBLOKOWANIE.
Zamiast mocy sprawczej premier Tusk eksponuje moc składania obietnic, po tygodniu zapominanych przez odbiorów. Ale robi to seryjnie. Utrwala więc przyzwyczajenie, że gdy premier coś obieca, to można mieć pewność, iż tego nie dotrzyma, zatem nie warto na to zwracać uwagi.
Do braku sprawczości i wiarygodności należy dorzucić jeszcze (co jest pewnym zaskoczeniem) brak zdolności do zorganizowania sprawnej pracy rządu i zarządzania nim. Na każdym kroku widać, jak bardzo Donald Tusk własnego rządu nie ogarnia.
Wszystko pogrążone jest tam w chaosie. On zaś zajmuje się głównie wrzucaniem nowych wpisów do mediów społecznościowych. Nic więc dziwnego, że Rafała Trzaskowski poniósł konsekwencje upadającej popularności stronnictwa politycznego, z jakiego się wywodzi.
Premier, dla którego poparcie systematycznie maleje, a ufa mu jedynie 35 proc. Polaków zapytanych o to przez CBOS nie może na pełną skalę wykorzystać teorii spiskowej do otwartej walki o władzę. Opór, jaki mógłby wzbudzić, jeśli przeniósłby się na ulice miast, groziłby upadkiem rządzącej koalicji.
Karol Nawrocki nie jest Lechem Kaczyńskim
Bardzo jasnym tego sygnałem stały się deklaracje: Szymona Hołowni, Władysława Kosiniaka-Kamysza i Włodzimierza Czarzastego. Cała trójka uznała wyniki wyborów. Każdy z nich ma świadomość, że niedopuszczenie do zaprzysiężenia osoby, która otrzymała najwięcej ważnych głosów w wyborach prezydenckich, byłoby zamachem stanu.
I żaden nie zamierza podejmować takiego ryzyka w imię ratowania kariery politycznej Donalda Tuska. Zwłaszcza, iż raczej zdają sobie sprawę, jak pan premier potraktowałby ich kariery polityczne, gdyby mu w czymś przeszkadzały.
Jednak kryzys ustrojowo-polityczny, odpalony przy użyciu teorii spiskowej i tak będzie. Ale zacznie się zaraz po zaprzysiężeniu Karola Nawrockiego.
Na zupełnie pozbawionych znaczenia i istotnych treści taśmach upublicznionych przez Telewizję „Republika” Donald Tusk usiłował przekazać Romanowi Giertychowi jedną, mądrą rzecz: „Jako stary człowiek Ci powiem doświadczenie w takich sprawach jest wyjątkowo cenne. Wiesz, powtarzalne sytuacje są najlepszą lekcją w życiu” – mówił.
Wykreowana dzięki olbrzymim wysiłkom mecenasa teoria spiskowa pozwala premierowi na powrót do powtarzalnych sytuacji w relacjach z nowym prezydentem. Przy czym mocniej i ostrzej, niż to bywało podczas nieustanie toczonej wojny na górze z Lechem Kaczyńskim.
W trafnym spostrzeżeniu pana premiera ukryta jest jednak pułapka. Wpadają w nią regularnie starzy generałowie podczas nowych wojen. Gdy muszą się mierzyć z zupełnie odmiennymi realiami, od tych im już znanych. Czego skutki bywają dramatyczne.
Przekonali się o tym choćby francuscy dowódcy wiosną 1940 r., gdy okazywało się, że bycie znakomitym generałem podczas jednej wojny światowej, nie oznacza powtórzenia tego samego sukcesu w trakcie kolejnej.
Dwadzieścia lat temu Donald Tusk mógł bawić się z Lechem Kaczyńskim niczym z workiem treningowym. Podważał jego kompetencje na każdym kroku, odcinał od rządowego samolotu, publicznie ośmieszał.
Miał po swej stronie przytłaczającą większość mediów, dzielnie sekundujących w eksponowaniu każdego potknięcia prezydenta. Miał nieocenionego Janusza Palikota, zdolnego do każdej podłości, byle tylko zdyskredytować Lecha Kaczyńskiego.
Teraz ma tylko bardzo żywotną teorię spiskową i marne pozostałości dawnej świetności. Na rynku medialnym zaszły ogromne zmiany, a ton debacie publicznej nadają media społecznościowe. Poza tym Lech Kaczyński był piekielnie wrażliwy na poniżanie żony i ośmieszanie brata. Tak łatwo puszczały mu wówczas nerwy. Karol Nawrocki na wrażliwca jakoś nie wygląda, a i jego dorobek życiowy na to nie wskazuje. Zatem będzie to zupełnie inna wojna.
Co gorsza toczona w momencie, kiedy wszystkie bezpieczniki regulujące reguły sporu politycznego – Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy, sądy powszechne – zostały wyłączone lub zdyskredytowane. Zatem zapowiada się walka polityczna bez reguł.
Ale pomimo teorii spiskowej, która będzie podważała prawo nowego prezydenta do pełnienia urzędu– a zatem także wetowanie ustaw przyjętych przez parlament – Donald Tusk nie może pretendować do roli faworyta.
Teoria spiskowa jako zapalnik
Oprócz powyżej wymienionych słabości, wisi nad nim jeszcze jedna, wynikająca z pamięci. Partia i elektorat mu wybaczyły, ale nie da się do końca zapomnieć, że po aferze taśmowej i wkroczeniem służb do redakcji „Wprost” premier bardzo szybko, dzięki wsparciu Angeli Merkel, znalazła posadę w Brukseli. Co więcej taką, by móc wyjechać i nie tylko nie stracić twarzy, ale jeszcze się tym szczycić.
Gdy opuścił swą wodzowską partię, ta okazała się zupełnie bezbronna i z miejsca przegrała wybory. Wszystko to łatwo wybaczyć, gdy porzucający wraca w roli zbawcy. Ale się nie zapomina.
Tymczasem dziś bez Tuska cała Koalicja Obywatela jest niczym wielki twór bez głowy i bez szans na kogokolwiek zdolnego wodza zastąpić. Stopień wyjałowienie jej z osobowości, zdolnych do samodzielnej egzystencji na scenie politycznej, prezentuje się wręcz porażająco.
Coraz bardziej świadomy tego staje się jej elektorat. Zniknięcie Tuska to wizja upadku KO. Tymczasem on już raz to zrobił. Poza tym po wielokroć w czasie swej kariery udowodnił, że poświęcenie dobra innych w imię własnego nie stanowi dla niego większego problemu.
Zatem im bardziej zaostrzy się nowa wojna na górze, tym mocniejszy stanie się strach trawiący aparat partyjny oraz państwowych funkcjonariuszy przed ucieczką premiera. Strach zaś zawsze nakazuje zadbać zawczasu o wyjście awaryjnej dla siebie i bliskich.
Kryzys, w który wchodzimy, zwiastuje więc postępujący paraliż państwa i dekompozycję rządzącej koalicji. Działająca jak zapalnik teoria spiskowa określa kierunek biegu zdarzeń, ale z racji słabych kart premiera niewiele więcej.
Przetrwanie w takich okolicznością koalicji rządowej aż dwa lata wydaje się mało prawdopodobne. Co do reszty pozostaje mieć nadzieję, że zapaść III RP nie potrwa długo, a Rosja nadal pozostanie zbyt zajęta Ukrainą, by zechcieć się dołączyć do wojny polsko-polskiej, podsycając ją nie tylko wysypem nowych teorii spiskowych.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.