Rafał Trzaskowski prezydentem, Małgorzata pierwszą damą. A mógł powiedzieć „nie wiem”
Pamiętacie reakcję sztabu Trzaskowskiego na wynik exit poll? Tę pewność, że to właśnie kandydat KO został prezydentem RP? Nie dajcie się jednak zwieść poczuciu wyższości. Nie chodzi o znęcanie się nad niedoszłym prezydentem naszego kraju. Wszyscy cierpimy na tę chorobę. Chorobę, która polega na niezdolności do powiedzenia „nie wiem”. Do zwykłego, ludzkiego przyznania się do błędu. Cierpimy na nią zarówno my, szary komentariat, jak i znamienici publicyści, eksperci czy politycy.
Cała Polska to widziała. Po zakończeniu wyborów prezydenckich wieczorem 1 czerwca Rafał Trzaskowski, widząc wyniki exit poll, ogłosił się zwycięzcą. Swoją żonę namaścił na pierwszą damę. Uśmiechał się, wyglądał na szczęśliwego. Podobnie otaczające go osoby, które skakały z radości.
Obrazek ten, biorąc pod uwagę fakt, że chyba nie było wówczas w Polsce osoby, która by nie słyszała o błędach statystycznych i ograniczeniach metodologii badań opinii publicznej, jest szczególnie wymowny. Mimo to, z jakiegoś powodu, prezydent Warszawy nie potrafił powiedzieć „nie wiem”.
Dziś, gdy myślę o tej scenie, trudno mi być obojętnym. Nie z powodu złośliwości, chęci „kopania leżącego” czy żartowania z prezydenta Warszawy. To, co pojawia się w mojej głowie, to niedowierzanie. Myślenie życzeniowe, ogromna chęć zwycięstwa lub nieuzasadniona pewność siebie sprawiły, że Trzaskowski się ośmieszył i stał się memem.
A wystarczyłoby powiedzieć: „poczekajmy do rana”, „nie wiem”, „nie mam pewności” lub choćby zenkowe „czas pokaże”. Nie dajmy się jednak zwieść. Nie jesteśmy lepsi od prezydenta Warszawy. W zachowaniu polityka PO ujawniły się cechy charakterystyczne dla współczesnego świata, wzmacniane – a często wręcz kreowane – przez media społecznościowe: narcyzm, pycha, kompulsywność w wygłaszaniu opinii, lęk przed przyznaniem się do niewiedzy.
Innym przykładem z życia publicznego wziętym, w którym przyznanie się do niewiedzy byłoby wskazane, był rajd Jewgienija Prigożyna na Moskwę. Wówczas, w reakcji na informację o buncie szefa Grupy Wagnera, w mediach społecznościowych doszło do erupcji narcyzmu, swoistego wyścigu po uznanie.
Prigożyn, dowódca Grupy Wagnera – prywatnej firmy wojskowej, a jednocześnie organizacji paramilitarnej – ruszył na Moskwę. Internet, zwłaszcza Twitter (obecny X), zapłonął. Internauci rywalizowali o to, kto napisze najlepszą analizę lub relację, zapowiadali upadek Rosji, oceniali szanse Prigożyna na przejęcie władzy, wkładali Putina do trumny.
Jeden z osintowców (osób specjalizujących się w tzw. białym wywiadzie) w pewnym momencie napisał nawet, że pada z sił z powodu intensywnego relacjonowania trwających zdarzeń. Do pewnego stopnia mu się nie dziwię – pragnienie upadku arcywroga, jakim dla wielu Polaków jest Rosja, jest w polskim społeczeństwie bardzo silne.
Nic z tego, co pisali wówczas ci samozwańczy eksperci, się nie wydarzyło. Prigożyn – podobno po mediacji, w której pośredniczył Aleksander Łukaszenka – odwołał akcję. Narcystyczne próby udowodnienia „kto ma rację” sprawiły, że twitterowa, komentatorska brać została z własnymi „diagnozami” jak Himilsbach z angielskim. I znów, przecież wystarczyłoby powiedzieć: „Nie wiemy, co się stanie, bo nie mamy wystarczających danych”.
Sándor Márai w 1979 roku w swym Dzienniku zapisał: „W pisaniu jest coś zawstydzającego. Nie można napisać prawdy, już choćby dlatego, że nie wiemy, co nią jest. Ale udajemy, że wiemy. Stary Goethe miał rację: «Lepiej malować», mawiał”.
W świecie nadmiaru informacji, powszechnej dezinformacji, nieodróżnialnych od ludzi botów i niemożności sprawdzenia wiarygodności podawanych nawet przez koncesjonowane media informacji, często weryfikacja tego co jest, a co nie jest prawdą, jest niemożliwa.
Twitterowe analizy nierzadko powstają na podstawie jednej, przypadkowej wiadomości, takiej jak np. przecieki z rosyjskiego Telegrama. Rdzeniem tego typu analiz nie jest poszukiwanie prawdy, lecz chęć zwrócenia na siebie uwagi, która jest tak silna, że wręcz uniemożliwia zdolność racjonalnej oceny rzeczywistości.
Przypomnijmy dwa fundamentalne stwierdzenia. Św. Augustyn w Wyznaniach pisał: „Czymże więc jest czas? Jeśli nikt mnie o to nie pyta – wiem. Gdy próbuję to komuś wyjaśnić – nie wiem”. Sokrates natomiast stwierdził: „Wiem, że nic nie wiem”.
Oba cytaty dotyczą niewiedzy. I odwagi, by się do niej przyznać. Słowa filozofów nie wyrażają słabości – choć często tak się interpretuje niewiedzę – lecz pokorę, świadomość własnych ograniczeń. Podobne założenie przyświecało dwóm psychologom: Justinowi Krugerowi i Davidowi Dunningowi.
W artykule z 1999 roku pt. Unskilled and unaware of it: How difficulties in recognizing one’s own incompetence lead to inflated self-assessments dowodzili, że osoby mniej kompetentne mają tendencję do przeceniania swoich umiejętności, a bardziej kompetentne – do ich niedoceniania. Zostało to następnie nazwane efektem Dunninga-Krugera.
Ludzka wiedza jest zbyt rozległa dla jednej osoby. Świadomość tego faktu jest więc czymś podstawowym. Umiejętność powiedzenia sobie „dość” czy „nie wiem” to zakreślenie granic własnej podmiotowości – wyraz świadomości tego, kim się jest, a kim nie. Jest to coś dogłębnie oraz autentycznie ludzkiego.
Przecenianie siebie to tylko wierzchołek góry lodowej. Istotniejszy problem to brak zdolności do zrobienia kroku wstecz. Przeglądając media społecznościowe – zwłaszcza X-a (dawniej Twittera) –obserwuję ludzi wypowiadających się na każdy możliwy temat, sprzeczne analizy, użytkowników rywalizujących o to, czyja racja jest najtrafniejsza i „najmojsza”.
Oczywiście nie tyczy się to każdego. Generalizacja w tym punkcie byłaby nieuczciwa. Jednakże patrząc na dominującą tendencję, brakuje w dyskusjach zatrzymania się, przyznania do niewiedzy. Mam wrażenie, że rzadko napotykam ludzi – a komentatorów, publicystów czy polityków to prawie w ogóle – gotowych powiedzieć „nie wiem”.
Powodów tego stanu rzeczy jest kilka. Pierwszy z brzegu – niewiedza łączy się z niepewnością. Mówiąc „nie wiem”, tracimy poczucie bezpieczeństwa, grunt usuwa się spod naszych stóp.
Po przyznaniu się do własnej ignorancji ktoś może nas wyśmieje, może zacznie chełpić się swoją wiedzą, a może – w wariancie optymistycznym – pokiwa głową i odpowie: „też nie wiem”. To uczucie niepewności co do tego, czy i skąd przyjdzie cios, swoista kara za niekompetencję, jest trudne. To spacer po lodzie – niby stąpamy twardo, ale nie mamy pewności, czy lód się jednak nie załamie.
To nie wszystko. Każde „nie wiem” jest rodzajem obnażenia się – ujawnienia prawdy o sobie. Jest to przyznanie się do braków, a to wymaga odwagi i pokory. Prawda bywa wstydliwa. Może uderzyć w nasze ego.
Kłamstwo nie zawstydza – fałszuje obraz, ukazuje nas jako kogoś, kim nie jesteśmy. Gdy nie zostanie wykryte, możemy czuć się moralnie źle, ale społecznie – przynajmniej czasowo – zwyciężamy. Wstyd objawia się wówczas, gdy ktoś nas na tym kłamstwie przyłapie.
Prawda działa inaczej. Pokazanie się jako osoba z wadami może wywołać wstyd, czasami nawet paraliżujący. Wstyd potrafi sparaliżować w sposób radykalny. Wiedział o tym doskonale Jorge Luis Borges.
W opowiadaniu Blizna narrator opowieści kreśli historię Irlandczyka Johna Vincenta Moona, który zdradził swoich towarzyszy i uciekł do Ameryki Południowej. Pod koniec opowiadania wyznaje, że ta historia dotyczy… jego samego. Niechęć do samego siebie, wstyd, który odczuwał, sprawiły, że mówił o sobie w trzeciej osobie.
Swoją historię kończy słowami: „Teraz niech pan mną gardzi”. Wstyd wynika z wiedzy o sobie – z poczucia, że z jakiegoś powodu nie przystajemy do innych ludzi, że to co publicznie głosimy rozmija się z tym jak żyjemy. Często bardziej boimy się własnie tego aniżeli własnych wad.
„Nie wiem” stoi w sprzeczności z logiką współczesności – szczególnie widoczną w mediach społecznościowych – która nie dopuszcza prawdy o ludzkiej ułomności. Przyznanie się do niewiedzy, błędu jest dziś naprawdę odważnym krokiem i deklaracją złożoną w kontrze do panującego w mediach społecznościowych samouwielbienia. Jest to trudne.
Media społecznościowe żywią się autokreacją i kompulsywnym wypowiadaniem się. Funkcjonując w nich, niejednokrotnie ciężko nam pójść pod prąd. Przez osmozę pewne schematy zachowań do nas przenikają.
Zwykle w trudnych sytuacjach wolelibyśmy uniknąć przyznania się do niewiedzy. Jest to zrozumiałe. Taka reakcja bywa porównywana do próby znalezienia wyjścia z trudnej sytuacji, gdy nie znamy wszystkich faktów, a w których to niewiedza może nas srogo kosztować – jak w przypadku zrozpaczonego ucznia, który nieprzygotowany przychodzi na trudny egzamin.
Odwaga nie wyczerpuje jednak zjawiska związanego z przyznaniem się do niewiedzy. Drugą „nóżką tego aktu” jest pokora. Trzeba ją posiadać, by móc przyznać się własnej niedoskonałości. Dobitnie wykazali to Kruger oraz Dunning w swoich badaniach.
W rzeczywistości, w której idealizacja oraz autokreacja narzucają ramy dyskursu mediów społecznościowych, ujawnienie własnej niewiedzy jest krokiem rewolucyjnym, sprzecznym z panującą logiką. Akt pokory – schowanie własnego ego głęboko do kieszeni, walka z poczuciem własnej wartości i uznanie siebie, zarówno w oczach własnych, jak i obcych, za osobę, która czegoś nie wie – jest dziś czymś naprawdę rzadkim.
A przecież to, co wybrzmiewa w przytaczanych na początku tekstu słowach św. Augustyna i Sokratesa, jest czymś głęboko ludzkim. Czymś, co świadczy o dojrzałości.
***
Mówmy więc „nie wiem”, gdy czegoś rzeczywiście nie wiemy. Przyznawajmy się do błędów, nie piętnujmy innych, gdy robią to samo. Nie ma nic złego w pokazaniu naszej domniemanej wadliwości czy ułomności, w dokonaniu kroku wstecz, w powstrzymaniu się od wypowiedzi lub napisania posta, który za cenę fałszu miałby nas uczynić popularnymi.
Robienie pauz, nie uciekanie od odpowiedzi, a poszukiwanie ich przez dłuższą chwilę to coś, co oceniam bardzo pozytywnie. To o wiele bardziej ludzkie niż udawanie wszechwiedzącego, którym się nie jest. Jest to przyznanie się do prostego faktu, że jesteśmy ludźmi, a więc istotami niedoskonałymi i niepewnymi. Taka postawa bardzo by się nam dziś przydała. Zarówno nam „szaraczkom”, jak i politykom oraz publicystom.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.