Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

Sataniści, hipisi i dzieci internetu. W co wierzy Dolina Krzemowa?

Sataniści, hipisi i dzieci internetu. W co wierzy Dolina Krzemowa? Autor ilustracji: Bruno Dziadkiewicz. Fot. Jim Linwood (komputer) i Gage Skidmore (Musk), wikimedia commons.

Co łączy założycieli pierwszej firmy z półprzewodnikami pod San Francisco ze Stevem Jobsem, Markiem Zuckerbergiem i Elonem Muskiem? Skrajny indywidualizm i gotowość dojścia po trupach do celu. Dolina Krzemowa jest miejscem, gdzie idee najbardziej skrajnego libertarianizmu znajdują swoją bardzo konkretną realizację. Gdyby szukać ideowych patronów techno gigantów, byliby to Ayn Rand oraz Anton Szandor LaVey, założyciel Kościoła Szatana.

Szósty odcinek serialu komediowego Dolina Krzemowa produkcji HBO. Jeden z programistów pracujących w technologicznym start-upie z Palo Alto zaprasza znajomych z pracy na udział w spotkaniu swojego zgromadzenia. Okazuje się, że clou spotkania jest satanistyczny chrzest, jednak przebieg rytuału odbiega od kulturowych wyobrażeń na temat satanizmu.

Widzimy bowiem grupkę starszych osób i stereotypowych nerdów siedzących z obojętnymi minami na składanych krzesłach ułożonych na szybko w jakiejś szkolnej świetlicy. Ceremonia, w trakcie której są wygłaszane górnolotne frazy o oddaniu duszy Szatanowi, jest tak nudna, że bohaterowie serialu zaczynają w pewnym momencie rozmawiać ze sobą o prywatnych sprawach. Banalność „czarnego sakramentu” dopełnia wystąpienie przywódcy zgromadzenia o charyzmie bibliotekarza, który na zakończenie zaprasza wszystkich przybyłych na skromny poczęstunek zamówiony z sieci fast foodów Chick-fil-A.

Twórcy serialu bawią się z widzem i jego oczekiwaniami, ale jednocześnie udaje im się uchwycić pewien stan świadomości panujący w słynnej Dolinie Krzemowej. Miejsce to jest bowiem tak tolerancyjne i otwarte, że nawet poglądy reprezentowane przez satanizm na nikim nie robią już wrażenia. Trudno się zresztą dziwić, skoro „diabelskie” przywary, takie jak podważanie norm, egoizm czy żądza materialnego sukcesu, to swoista wizytówka tego miejsca.

Ponieważ dziś magnaci technologicznych firm wywodzących się z Doliny Krzemowej nie tylko wpływają na nasz świat za pośrednictwem mediów społecznościowych, ale także wkraczają do Białego Domu, warto przyjrzeć się bliżej temu, w jaki sposób kształtowała się ideologia środowiska, z którego się wywodzą.

Pisząc o ideologii, nie mam na myśli jakiegoś świadomie przyjętego filozoficznego zestawu poglądów. Chodzi mi raczej o pewne „hasła przewodnie” – postawy i sposoby myślenia charakterystyczne dla techno gigantów i powielane przez kolejne pokolenia techno pionierów.

Dzieci mitycznego Dzikiego Zachodu

Szukając ideologicznej genezy Doliny Krzemowej, warto zacząć od specyfiki regionu, w którym powstała. Zachodnie wybrzeże USA kulturowo i historycznie różni się od wschodnich stanów. Choć cała Ameryka budowana była na fundamencie liberalizmu kształtowanego przez takie postacie, jak Thomas Paine czy Thomas Jefferson, to pierwsi purytańscy osadnicy przynieśli ze sobą także silny rys kolektywizmu. Ich protestanckie wspólnoty były stopniowo zakładane w surowych warunkach, opierały się na współpracy, wzajemnym wsparciu i budowaniu odpornych, zżytych społeczności.

Natomiast amerykański zachód (nie bez powodu nazywany „dzikim”) był zasiedlany w dość gwałtownym tempie, często przy jedynie minimalnej administracji ze strony państwa. Wędrowali tam osadnicy, dla których nie było miejsca na wschodnim wybrzeżu, poszukiwacze przygód, ambitni przedsiębiorcy, ale też i osoby uciekające przed prawem lub wierzycielami. Jeśli Amerykę budowali migranci, dla których Europa była zbyt ciasna, to zachodnie rubieże USA kolonizowali ci, dla których sama Ameryka okazała się za mało „wolnościowa”.

San Francisco jest wręcz kwintesencją tego procesu. Miasto to de facto narodziło się w połowie XIX w. dzięki „gorączce złota” – przyciągnęło z dnia na dzień rzesze ryzykantów, wagabundów i hochsztaplerów, ludzi napędzanych wizją bogactwa, goniących za marzeniem lepszego życia, jakie mogli zdobyć dzięki złotu z pobliskich rzek.

Okres kolonizacji tych terenów zbiegł się z narodzinami mitu self-made mana. Człowieka, który dzięki własnej pracy, zaradnościom i przedsiębiorczości potrafi samodzielnie przebyć drogę „od zera do bohatera”. Ta idea wyrastała z liberalnego, oświeceniowego podejścia do życia – wiary w potencjał jednostki, jej rozum, wolność i zdolność kształtowania własnego życia. Miała w sobie też coś z romantycznej wizji samotnego bohatera, który w pojedynkę stawia czoła przeciwnościom losu.

Mit self-made mana nie opierał się na jakiejś spójnej filozofii. Był raczej symboliczną figurą mającą inspirować ludzi do działania, zawierającą obietnicę spełnienia marzeń dzięki sile woli. Miał jednak istotny wpływ na sposób myślenia wielu Amerykanów, zwłaszcza tych, którzy starali się radzić sobie sami, bez pomocy państwa.

Ayn Rand, czyli bogiem jest „ja”

Z czasem ten sposób myślenia zaczął nabierać bardziej ugruntowanych form, także filozoficznych. W XX w. narodziła się nowoczesna filozofia libertariańska, której jedną z najbardziej wyrazistych i radykalnych przedstawicielek była Ayn Rand – migrantka, która z opresyjnej Rosji uciekła do Stanów Zjednoczonych, „kraju wolności”.

Jej filozofia życia szła dalej niż ta prezentowana w micie self-made mana. Klasycznie zakładał on bowiem współpracę z innymi i działanie w ramach zasad wyznaczonych przez społeczeństwo, według których jednostka wspinała się na szczyt hierarchii, pokonując przeciwności losu i własne słabości. Pomimo akcentu kładzionego na indywiduum nie był to mit skrajnie indywidualistyczny. Natomiast Rand doprowadziła indywidualizm do skrajności, za wroga uznając normy społeczne, państwo i całe społeczeństwo.

W centrum jej wizji świata była jednostka samotnie walcząca z całym światem. Często była to osoba wybitna, przedsiębiorca, wynalazca lub artysta. Według Rand tego typu ludzie stanowili najwyższe dobro ludzkości, bo ich kreatywność i wysiłek napędzały postęp.

Trzymali oni na barkach świat, na dodatek byli niezrozumiani i atakowani ze wszystkich stron przez osoby przeciętne, które miały im zazdrościć talentów i osiągnięć. W tym podejściu było coś z szaleństwa i paranoi człowieka wyobcowanego, przekonanego, że wszyscy dookoła są jego wrogami i tylko czyhają, by przejąć owoce jego pracy.

W najsłynniejszej powieści Ayn Rand pt. Atlas zbuntowany główna bohaterka trafia do San Francisco, a następnie do tajemniczej doliny, w której wolni i zdolni innowatorzy mogą wreszcie realizować swoje utopijne pomysły i genialne plany z dala od opresyjnego rządu.

W symboliczny sposób wydanie tej książki zbiegło się w czasie z wydarzeniem, które zapoczątkowało powstanie Doliny Krzemowej. To właśnie w latach 50. wybitny amerykański inżynier, William Shockley, wrócił w swoje rodzinne strony, by założyć firmę produkującą półprzewodniki.

Życiorys i postawa Shockleya stanowi dobrą egzemplifikację mitu genialnej jednostki, głoszonego przez Ayn Rand. Shockley pojawił się bowiem w Kalifornii po tym, gdy pokłócił się z wynalazcami z nowojorskiego Bell Labs o patenty na tranzystory. Czuł się niezrozumiany, oszukany i ograniczany przez swoich kolegów z laboratorium. Był jednocześnie zdolnym,      ambitnym i pracowitym człowiekiem, który wymyślił własną technologię produkcji półprzewodników. Co równie istotne, miał też wizję rozwoju, do której potrafił przekonać innych.

Dzięki swojej charyzmie udało mu się ściągnąć na przedmieścia San Francisco najlepszych specjalistów z całego kraju. Shockley obiecał im, że razem stworzą coś wyjątkowego. Wymagało to nie lada talentu i zdolności perswazji, bo gdy budował fabrykę Shockley Semiconductors w Mountain View, okoliczne wzgórza wciąż porastały pomarańczowe sady i raczej nikt jeszcze nie przypuszczał, że właśnie na bazie tego przedsięwzięcia wyrośnie cała nowa gałąź gospodarki.

Postawa Schockleya miała też jednak ciemną stronę. Był on człowiekiem owładniętym paranoją, z którym współpracowało się bardzo trudno. Zarządzał zespołem w sposób chaotyczny, apodyktyczny i pełen nieufności. Efektem tego była rosnąca irytacja pracowników, z których część nie mogła znieść takiej formy współpracy.

W końcu najlepsi naukowcy Shockleya odeszli z jego firmy i założyli w dolinie własne przedsiębiorstwo – Fairchild Semiconductors. To właśnie ta firma stała się fundamentem nowego przemysłu. Przez jej szeregi przetaczali się kolejni prezesi i pracownicy powstających wokół zakładów.

Nagromadzenie w jednym miejscu specjalistów o unikalnej wiedzy, dogodne położenie w pobliżu wielkiego miasta oraz dostęp do zaawansowanych komponentów sprawiły, że każdy, kto chciał inwestować w nowe technologie i budować komputery, kierował się do doliny pod San Francisco.

Do regionu zaczęli ściągać nie tylko naukowcy i inżynierowie światowej klasy pragnący sprawdzić swoje umiejętności w praktyce, ale także rozmaici biznesmeni. W tym także tacy, którzy niekoniecznie mieli wizję, jak stworzyć nowy biznes, lecz chcieli szybko zarobić duże pieniądze. Dolina Krzemowa stała się miejscem wybuchu nowej gorączki złota tym razem napędzaną nie blaskiem metalu, lecz potencjałem innowacji leżącym w krzemowych płytkach.

Nowoczesne technologie i wielki biznes przyciągały ludzi o określonym rysie charakterologicznym – osoby inteligentne, utalentowane i ambitne, ale będące także indywidualistami i outsiderami. Wielu z nich widziało w libertarianizmie swoją filozofię życia. Inspirowali się ideą wolnego rynku, kultem innowacji i możliwościami zmiany świata.

Dolina Krzemowa stała się miejscem, w którym myśl Ayn Rand znalazła podatny grunt. Do dziś jest tam wielu jej wyznawców, a do najbardziej znanego współczesnego apologety libertarianizmu należy Peter Thiel – prezes Palantira.

Wyrastająca z modernizmu „obiektywistyczna” filozofia Ayn Rand w swojej naturze była materialistyczna i antyduchowa. Pretendowała do bycia absolutnie racjonalną czy – nomen omen – obiektywną wizją świata. Czasy jednak się zmieniały, a będąca na szpicy postępu Dolina Krzemowa bardzo szybko doświadczyła postmodernistycznego buntu dzieci kwiatów.

Hipisi i sataniści w świecie pionierów technologii

Wzrost gospodarczy Doliny Krzemowej zbiegł się w czasie z rewolucją kulturową. Pobliskie San Francisco było w zasadzie jednym z epicentrów ruchu hipisowskiego, który przetoczył się przez Stany Zjednoczone. Wiatr zmian niósł ze sobą nowy rodzaj duchowości oparty na filozofiach Wschodu i ezoteryce. Młodzieżowa kontrkultura stawiała na odrzucenie pogoni za bogactwem, zwracała się ku introspekcji, rozwojowi duchowemu oraz budowaniu kolektywnych wspólnot.

Tego typu wartości nie pasowały do technokratycznego i pragmatycznego świata biznesu, jednak Dolina Krzemowa nie pozostała całkiem obojętna na nowy nurt. Przyswoiła sobie z niego to, co jej pasowało – podważanie norm, nieszablonowe myślenie i odwagę w eksperymentowaniu, w tym także z narkotykami.

Na tych wartościach wychowywał się m.in. Steve Jobs, który choć „spóźnił się” na złoty okres dzieci-kwiatów, to przeszedł niemal wszystkie etapy wyznaczonej przez hipisów drogi rozwoju, włącznie z podróżą do Indii w poszukiwaniu duchowego oświecenia. Nawet gdy już został światowej sławy przedsiębiorcą, wciąż powoływał się na swoje doświadczenia z tego okresu. Zresztą samo hasło firmy Apple – Think different – mogłoby równie dobrze służyć jako motto hipisowskiej rewolucji.

W latach 70. i 80. Jobs stał się ikoną innowacyjności, żywym symbolem nowatorskiego i nieszablonowego podejścia do rozwoju technologii. Podobnie jak William Shockley nosił w sobie cechy wizjonerskiego geniusza – potrafił doskonale sprzedawać pomysły (czasem także je kraść), przyciągać do siebie utalentowanych ludzi i realizować przedsięwzięcia, które wydawały się niemożliwe. W przeciwieństwie do Shockleya nie był jednak inżynierem, lecz projektantem, co odzwierciedlało zmieniającą się strukturę zawodową w Dolinie Krzemowej.

Obaj mężczyźni byli bardzo kiepskimi menedżerami. Styl zarządzania Jobsa opierał się na wywieraniu ogromnej presji na pracownikach oraz wyciskaniu z nich maksimum możliwości i sił. Nierzadko wykorzystywał techniki, które dziś określilibyśmy mianem mobbingu. Jobs był też na tyle trudny we współpracy, że czasem został usunięty z własnej firmy przez zarząd.

Satanizm religią big techu?

Rewolucja obyczajowa lat 60. była momentem, w którym nie tylko otwarto się na alternatywne sposoby podejścia do życia, ale też zaczęto akceptować idee wcześniej uważane za niedopuszczalne lub kontrowersyjne. Jednym z tego efektów było założenie Kościoła Szatana w San Francisco, mieście do dziś pozostającym ważnym ośrodkiem tego kultu.

Nurt zapoczątkowany przez Antona Szandora LaVeya został założony w samym sercu kontrkulturowej rewolucji. Nie miał wiele wspólnego z dawnym, teologicznym rozumieniem satanizmu. LaVeyowski satanizm był w gruncie rzeczy nurtem ateistycznym – nie wierzył w realne istnienie Szatana, a jedynie wykorzystywał jego postać jako symbol sprzeciwu wobec dominujących wartości.

Światopogląd ten był celowym odwróceniem obowiązującej moralności chrześcijańskiej. Liczył się jedynie hedonizm i dążenie do osobistych korzyści, także kosztem innych. Była to religia „ego”, stąd raczej należałoby ją nazwać „egoteizmem” aniżeli „satanizmem”.

Sataniści byli tak bardzo skupieni na sobie, że w ich świecie nie było już miejsca nawet dla samego Szatana. Rytuały i symbole pełniły raczej funkcję estetyczną – były elementem stylu, który miał prowokować i oburzać bogobojnych amerykanów.

Tego rodzaju filozofia znacznie lepiej wpisywała się w ducha Doliny Krzemowej niż kolektywistyczne wspólnoty hipisowskie. Satanistyczne podejście do życia zdejmowało bowiem moralne hamulce z działań wielu innowatorów i przedsiębiorców. Przekonanie, że sukces jednostki usprawiedliwia wszystko, był już zarysowany w filozofii Rand.

Satanizm jednak szedł jeszcze dalej. Sprawiał, że jednostki nie musiały przejmować się konsekwencjami społecznymi czy środowiskowymi swoich decyzji. Nie musiały też tworzyć niczego pożytecznego ani istotnego dla otoczenia, lecz mogły swobodnie gonić za własnym sukcesem.

Z tej perspektywy budowanie firmy, praca nad wynalazkami czy inwestowanie w start-upy było jedynie środkiem do osiągnięcia indywidualnego sukcesu. Pieniądze oznaczały wpływy, władzę i możliwość spełniania najbardziej ukrytych pragnień, co stanowiło rdzeń satanistycznej myśli.

Oczywiście nie znajdziemy ludzi deklarujących się wprost jako sataniści wśród dyrektorów wielkich korporacji, przynajmniej nie w dosłownym sensie. Nie spotkamy tam raczej ludzi modlących się do księcia ciemności i odprawiających rytuały nad pentagramem. Jeśli jednak spojrzeć szerzej – na wartości, a raczej antywartości, którymi ci ludzie się kierują – można bez cienia przesady powiedzieć, że satanistów jest tam sporo.

Pogoń za pieniędzmi bez oglądania się na potrzeby innych i konsekwencje społeczne nie była źle widziana wśród rekinów biznesu. Sami inwestorzy często przymykali oczy na dziwne zachowania czy „niemoralny” styl życia swoich wspólników, o ile ci zarabiali dla nich konkretne pieniądze.

Postać Szatana pasuje symbolicznie do wielu ludzi przybywających do Doliny Krzemowej. Od zawsze symbolizował on bowiem buntownika, outsidera. Był patronem tych, którzy nie potrafią lub nie chcą być częścią społeczeństwa. Ludzi działających poza jego zasadami, budującymi własne światy na przekór wszystkim. Skrajny libertarianizm niektórych przedstawicieli Doliny Krzemowej sprawia, że stwierdzenie, że postawa tych ludzi jest satanistyczna, nie stanowi specjalnego nadużycia.

Nowe pokolenie dzieci internetu

Wielkie możliwości, którymi kusiła Dolina Krzemowa, przyciągnęły w latach 90. pewnego imigranta z Republiki Południowej Afryki. Ekscentryka, dziwaka i outsidera z wielkimi planami i ambicjami – Elona Muska. O ile William Shockley był dzieckiem pierwszej rewolucji cyfrowej związanej z tranzystorami, a Steve Jobs twarzą ery komputerów osobistych, to Elon Musk był przedstawicielem pokolenia ery internetu. Wszedł na scenę, surfując na fali dot-comów, gdy do Doliny Krzemowej płynęły miliardy dolarów od inwestorów gotowych zainwestować w każdą firmę z „.com” w nazwie.

Jego projekt – PayPal – odniósł sukces i wprowadził go do pierwszej ligi branży technologicznej. Musk, jako jeden z nielicznych, przetrwał pęknięcie bańki spekulacyjnej spółek internetowych na przełomie mileniów. Rozmiar kryzysu był olbrzymi, a większość ówczesnych twórców popularnych stron internetowych skończyła jako bankruci.

Elon Musk nie jest wprost fanem Ayn Rand, nie powołuje się na się też na hipisowską kontrkulturę ani tym bardziej na laveyański satanizm, jednak wartości tych nurtów są jak najbardziej obecne w jego filozofii życia. Z innymi legendarnymi wizjonerami Doliny Krzemowej łączy go pewien poziom narcyzmu, przekonanie o własnym geniuszu, upór w dążeniu do celu i niechęć do reguł.

Muskowi poza byciem sławnym przyświeca też większy cel – uratowanie świata za pomocą technologii. Jest to „mesjański” rys filozofii Muska. Sprawia, że ciężko pracuje i ciągle zaczyna kolejne innowacyjne projekty, dąży do coraz większych i bardziej spektakularnych sukcesów.

Warto też zaznaczyć, że nieustanna pogoń za zmianą sprawiała, że z czasem opuścił on Dolinę Krzemową, bo uznał ją za zbyt sztywną i zbyt korporacyjną. Przeniósł się do Teksasu, gdzie z Boca Chica startują rakiety jego filmy SpaceX. Ostatnio zawitał też do Waszyngtonu, tam zaczął „ratować Amerykę” w ramach administracji Donalda Trumpa.

W korporacyjnej kulturze i grze politycznych interesów znakomicie odnalazł się też kolejny internetowy magnat – Mark Zuckerberg. Jego postać często pojawiała się w internetowych memach jako robot, co było ironicznym komentarzem do jego chłodnego, niemal mechanicznego usposobienia.

Coś w tym jednak jest, bo śledząc życiorys Zuckerberga, możemy zobaczyć, że jego karierze towarzyszyła bezwzględna kalkulacja i brak skrupułów. Zuckerberg nie miał oporów przed wygryzieniem z interesu swoich wspólników (także przyjaciół) i kradzieży ich pomysłów, co potem kończyło się ugodami w sądach. Czyż nie rymuje się to doskonale z egotycznym satanizmem LaVeya?

Sam Facebook, a obecnie Meta, nie był też ani pierwszym, ani jedynym portalem społecznościowym, jednak dzięki długofalowej strategii Zuckerberga (działającego skutecznie i planowo niczym maszyna) udało mu się w końcu zepchnąć konkurencję w niebyt. Kto dziś pamięta serwisy typu MySpace czy Friendster?

Firma stopniowo wyrastała na monopolistę, zjadała mniejsze start-upy i niszczyła rynek portali informacyjnych. Szczególnie bezczelnym zagraniem było doprowadzenie przez firmę Meta do upadku Snapchata. Po tym, gdy właściciele serwisu odrzucili propozycje wykupu złożoną przez Facebooka, ten po prostu skopiował do siebie ich innowacyjne funkcje i odebrał im użytkowników.

Potężny „Zuck” czuł się też na tyle bezkarny, że zignorował unijny zakaz wykorzystywania danych z przejętego przez siebie WhatsAppa. Świadomie złamał przepisy i zapłacił karę, która była niczym w porównaniu do zysków, jakie dzięki temu osiągnął.

Wszystkie te historie stworzyły pewien wzorzec, role model dla kolejnych przedsiębiorców przybywających do Doliny Krzemowej. Składała się na niego skłonność do podejmowania ryzyka, działanie poza ustalonymi regułami i bezwzględność w dążeniu do celu. W tej wizji kłamstwo i gra pozorów były akceptowalnymi narzędziami w drodze na szczyt. Przybrało to nawet formę hasła – fake it till you make it. 

Propagandę sukcesu uprawiało wielu liderów. Steve Jobs chwalił się możliwościami komputerów Apple, zanim zostały one faktycznie technicznie opracowane. Wszystkie grzechy były im wybaczane, o ile udało się im ostatecznie doprowadzić swoje projekty do końca i zwiększyć wartość spółki. Wielu „naginaczom rzeczywistości” się to nie udało, a wówczas mogli nie tylko stracić swój majątek i dobre imię, ale nawet skończyć w więzieniu.

Elizabeth Holmes również była typowana na „złote dziecko” Doliny Krzemowej. Sama się zresztą stylizowała na nowego Steve’a Jobsa, nosiła nawet podobny do niego ubiór – charakterystyczny czarny golf. Jej startup, Theranos, miał zrewolucjonizować branżę medyczną, obiecywał tanie i szybkie badania krwi. Inwestorzy kupili jej pomysł i władowali w przedsięwzięcie setki milionów dolarów. Pomimo ogromu pieniędzy, jakie wpłynęły do spółki, nie dostarczyła ona jednak żadnego realnie działającego produktu.

Holmes szła ścieżką, która wyznaczyły największe postacie Doliny Krzemowej – kreowała innowacyjne wizje, sięgała po niemożliwe, nie poddawała się przeciwnościom losu i robiła dobrą minę do złej gry, dążyła do osiągnięcia celu za wszelką cenę. Nie wahała się też przekraczać granic, w tym granic prawa. Gdy prace nad projektem nie szły po jej myśli, kazała swoim pracownikom fałszować raporty i udawać, że produkt działa.

Choć było to świadome wprowadzanie opinii publicznej i inwestorów w błąd, to gdyby Theranos zarobił miliardy, zapewne uszłoby jej to na sucho. Dolina nie takie rzeczy puszczała płazem. Sukcesu Theranosa jednak nie było, a gdy bańka iluzji pękła, to wściekli inwestorzy nie mieli żadnej litości dla ambitnej bizneswoman. Wątpliwości co do jej winy nie miał też amerykański sąd, który skazał ją na 11 lat pozbawienia wolności.

„Możesz być każdym, tylko nie chrześcijaninem”

W Dolinie Krzemowej pozornie niepowiązane ze sobą nurty, takie jak randyzm, libertarianizm czy satanizm, znalazły swoją realizację w mieszance ideologicznej mającej wspólny fundament –  indywidualizm i przekonanie, że jednostka może, a wręcz powinna, kształtować rzeczywistość według własnej woli.

Ludzie z Doliny Krzemowej prowadzili oszałamiające kariery, tworzyli wielomiliardowe imperia i zmieniali świat opracowywaną przez siebie technologią. Wszystko to miało też swoją ciemną stronę. Było zbudowane na skrajnym indywidualizmie, manipulacji, kłamstwach, wykorzystywaniu innych, a także wyścigu szczurów, w którym liczyło się jedno: wspiąć się jak najwyżej, nawet po plecach innych.

Nie zawsze zwyciężali w nim ludzie najbardziej utalentowani czy moralni, ale ci najbardziej zdeterminowani i bezwzględni. Na dodatek zwycięzca mógł być tylko jeden, a reszta musiała się obejść smakiem. Wśród technogigantów w pewnym sensie obowiązywało prawo dżungli.

O ile wszyscy znamy nazwisko Jobsa czy Muska, to imiona ich pracowników, którzy opracowywali iPhony i Tesle, wspominane są bardzo rzadko. A to w końcu oni stali za sukcesami produktów poszczególnych firm! Obietnica sukcesu zawodowego, zarobienia wielkich pieniędzy czy możliwość zmiany świata sprawiały, że kolejne pokolenia mieszkańców Doliny Krzemowej pracowały ponad miarę, wyciskając z siebie siódme poty.

Kolejne rewolucje były budowane na ludziach, którzy szli na całość, poświęcali całe swoje życie pracy i rozwojowi technologii. Nie mieli życia osobistego, pracowali od świtu do zmierzchu, spali w pracy albo nie spali wcale, pobudzali się narkotykami, by zwiększyć swoją wydajność. Często przypłacali to utratą zdrowia zarówno fizycznego, jak i psychicznego.

Sam Jobs zresztą zmarł przedwcześnie na raka trzustki. Nie pomogło mu wydanie na leczenie olbrzymich pieniędzy. Dolina nigdy nie miała nagrody pocieszenia dla tych, którzy przegrali w bezwzględnym wyścigu o sławę i pieniądze. Wygrywa tylko silniejszy. Słaby idzie w zapomnienie.

Skupienie na sobie samym, które z jednej strony motywowało do pracy i przekraczania granic, z drugiej strony izolowało i spychało w samotność. To przekonanie, że jest się kimś wybranym, jedynym i wyjątkowym przenikało zarówno figurę self-made mana, kult jednostki-geniusza Ayn Rand czy współczesny satanizm.

Nietrudno się domyślić, że w takiej kulturze chrześcijańskie wartości czy szerzej – jakiekolwiek ideologie opierające się na wspólnocie, empatii, pokorze czy odpowiedzialności za innych – nie mogły być dobrze przyjęte.

Trafnie uchwycił to wspomniany już serial Dolina Krzemowa z HBO. W jednej ze scen bohaterka mówi do swojego wspólnika: „Możesz być otwarcie poliamoryczny i ludzie tutaj nazwą cię odważnym. Możesz dodawać mikrodawki LSD do płatków śniadaniowych i ludzie nazwą cię pionierem. Jedynym, kim nie możesz być, to chrześcijaninem”. Choć to zdanie pada w formie żartu, to obawiam się, że nie jest aż tak bardzo oderwane od rzeczywistości.

Zresztą rzekomo lewicowy charakter Dolina Krzemowej sprowadza się zazwyczaj jedynie do liberalizacji norm obyczajowych. Mile widziana jest tolerancja dla mniejszości (które mogą kupować produkty), otwartość na imigrację (pomagającą w sprowadzaniu zdolnych pracowników z zagranicy) czy aborcja (ułatwiająca robienie karier młodym kobietom). Strona socjalna myśli lewicowej nie budzi wśród cyfrowych technokratów tak wielkiego uznania.

***

Jeśli spojrzymy na dane statystyczne dotyczące Doliny Krzemowej, zobaczymy nierówny obraz tego miejsca. Z jednej strony jest to najbardziej progresywny region całego USA z wysoką tolerancją dla różnych orientacji i pochodzenia etnicznego, a z drugiej przejawiający zanik więzi wspólnotowych, niski poziom zaufania społecznego i ekstremalne nierówności.

Obok milionerów i miliarderów żyjących w luksusowych willach funkcjonują dzielnice z wysokim poziomem narkomanii, przestępczości i bezdomności. To m.in. po ulicach San Francisco szwendają się ludzie uzależnieni od fentanylu i opiatów, swoim wyglądem przypominają „żywe trupy”.

Dolina Krzemowa jest więc jednocześnie dumą i zakałą Ameryki. Z jednej strony światem genialnych ludzi, którzy przeszli drogę od zera do milionera, po drodze zmieniali świat z pomocą nowoczesnych technologii. Z drugiej to miejsce bezwzględnych rozgrywek biznesowych, które wykorzystuje ludzi i wypluwa ich niczym przeżutą gumę balonową.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.