Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

Amerykańscy żołnierze znikną z Europy? Czas podjąć trudne decyzje

przeczytanie zajmie 9 min
Amerykańscy żołnierze znikną z Europy? Czas podjąć trudne decyzje Fot. The White House; wikimedia commons; domena publiczna

Parasol nuklearny i obecność wojsk amerykańskich w Europie braliśmy przez ostatnie 25 lat za pewnik. Wraz z nadejściem drugiej kadencji Donalda Trumpa wiele wskazuje jednak na to, że wojska amerykańskie zmniejszą skalę swojej obecności. To proces niezależny od woli Europy i musimy się z tym faktem pogodzić oraz starać się niwelować jego negatywne skutki.

Na karb trwającej w Polsce kampanii wyborczej należy złożyć brak większego medialnego echa po niedawnych słowach amerykańskiego ambasadora przy Sojuszu Północnoatlantyckim Matthew Whitakera. Podczas sesji ministerialnej Rady Państw Morza Bałtyckiego, odbywającej się w Estonii, ambasador zapowiedział, że po tegorocznym szczycie NATO w Hadze, Stany Zjednoczone rozpoczną ze swoimi sojusznikami rozmowę na temat redukcji liczebności jednostek amerykańskich stacjonujących na Starym Kontynencie.

Choć to stwierdzenie jest na razie mglistą zapowiedzią, poprzedzoną licznymi zapewnieniami o przeprowadzeniu tego procesu w ścisłej konsultacji z sojusznikami, to biorąc pod uwagę dosyć „luźne” i bezkompromisowe podejście Donalda Trumpa do międzynarodowych organizacji i dyplomatycznych konwenansów, możemy spodziewać się, że tym razem amerykańska administracja poczyni zdecydowane kroki w stronę realizacji tych planów.

Takie podejście jest zbieżne z linią prezentowaną przez amerykańskiego sekretarza obrony Pete’a Hegsetha i wiceprezydenta J.D. Vance’a. Poczynając od narzekania na „europejskie pasożytnictwo” w dziedzinie bezpieczeństwa na zamkniętej grupie w aplikacji Signal,  kończąc na publicznie wypowiadanych stwierdzeniach o rzeczywistości wymuszającej skupienie się przez USA na sytuacji w Azji.

Republikanie kontynuują politykę demokratów

Abstrahując od niewybrednego stylu komunikacji obecnej administracji, doniesienia o zbliżającej się redukcji amerykańskiej obecności słyszymy już od wielu lat. Najgłośniej wybrzmiały one podczas pierwszej kadencji Baracka Obamy. Już w 2011 roku „Financial Times” donosił o planach redukcji liczebności personelu wojskowego w Europie o kolejne kilka tysięcy żołnierzy.

Obecność wojskowa Amerykanów na Starym Kontynencie spadła z poziomu 300 tys. żołnierzy podczas końca zimnej wojny, przez 80 tys. za czasów pierwszej kadencji Obamy, aż do – jak podaje Departament Obrony USA – poziomu 64 tys. personelu wojskowego.

Powody stojące za redukcją liczby żołnierzy od tamtej pory, aż do teraz pozostają te same. W powyżej przywoływanym artykule „Financial Times’a” autor wskazuje, że redukcja ma na celu zrzucenie ciężaru za regionalne bezpieczeństwo na barki europejskich sojuszników NATO. Zmieniają się prezydenci, ale strategiczne cele pozostają.

Powyższe działania współgrają z faktem, że do przeszłości należą czasy jednobiegunowego „momentu” w stosunkach międzynarodowych.  Amerykanie od wielu już lat nie mają sił ani środków na pełnienie roli światowego policjanta tak jak wyglądało to jeszcze w latach 90. Pete Hegseth i J.D. Vance swoimi wypowiedziami po prostu kontynuują linię nakreśloną przez prezydentów z obozu demokratów – Baracka Obamę i Joe Bidena.

Podsumowując: to, co możemy obserwować od samego początku kadencji Donalda Trumpa należy traktować jako przygotowywanie gruntu pod finalizację trwającego już kilka lat procesu wycofywania się amerykańskich wojsk z Europy. Jak stwierdził cytowany powyżej Matthew Whitaker, „[…] Prezydent Trump po prostu powiedział: <<Dość, to się stanie i stanie się to teraz.>>”

Europa jednoczy się w zakresie zbrojeń

Fakt wycofywania się Amerykanów z Europy nie jest wiedzą tajemną, o czym świadczy między innymi niedawno opublikowany artykuł na łamach Politico. Redukcja obecności amerykańskich wojsk po prostu musi nastąpić. To, co różni europejskie stolice,  to odpowiedź na pytanie, co z tym faktem zrobić.

W ostatnich tygodniach obserwowaliśmy wiele przejawów aktywności dyplomatycznej w ramach państw NATO i Unii Europejskiej, które sugerują, że Stary Kontynent zaczyna przejawiać coraz bardziej zunifikowaną postawę w dziedzinie bezpieczeństwa. Państwa wschodniej flanki NATO – w tym Polska – świadomi zagrożenia ze strony Rosji, rozumieją to od wielu lat. Największym wyzwaniem z perspektywy państw naszego regionu było przekonanie unijnego mainstreamu do wschodnioeuropejskiej perspektywy na bezpieczeństwo i porzucenia złudzeń co do możliwości układania się z putinowską Rosją.

To się udało. Wraz z brakiem perspektyw na zakończenie wojny rosyjsko-ukraińskiej i możliwości nawet krótkiego zawieszenia broni, wszystko wskazuje na to, że europejscy liderzy porzucili złudzenia co do intencji Władimira Putina. Zachód zrozumiał, że gospodarz Kremla już nie pragnie za wszelką cenę prowadzić interesów z zachodnimi firmami.

Retorycznie przoduje w tym Emmanuel Macron, prezydent klasycznie „rusofilskiej” Francji, który przywdział iście wojenne barwy, zapowiadając, że w razie wycofania się Amerykanów z Europy, to Francja może objąć swoim nuklearnym parasolem resztę Europy na zasadzie podobnej, jak dotychczas działający program „Nuclear Sharing”, o którym pisałem w zeszłym roku.

Kolejnym krokiem w stronę zagwarantowania większego bezpieczeństwa Europy, był podpisany 9 maja we francuskim Nancy nowy traktat polsko-francuski, obejmujący m.in. kwestie współpracy militarnej pomiędzy naszymi państwami. Na ten temat na naszym kanale YouTube z Kacprem Kitą rozmawiał Stanisław Okoński.

Zainteresowanie przyjęciem francuskiej broni atomowej na swoje terytorium wyraził także kanclerz Niemiec Friedrich Merz. Niemcy, znane przez lata ze swojej budżetowej powściągliwości w kwestii zbrojeń, również poczyniły znaczący krok w kierunku odblokowania możliwości swojego przemysłu obronnego. Dokonało się to poprzez zniesienie przez Bundestag konstytucyjnego „hamulca zadłużenia”.

Oznacza to odblokowanie możliwości realizacji ambitnego planu inwestycji w infrastrukturę oraz dozbrojenie i unowocześnienie Bundeswehry, która przez długie lata była na szarym końcu listy priorytetów kolejnych niemieckich rządów. Niestety wybuch wojny na Ukrainie i tysiące ofiar bombardowań ukraińskich miast nie były wystarczające, aby przekonać niemieckich decydentów do tego ważnego kroku. Dopiero gdy Donald Trump tupnął nogą, to Niemcy wzięli się w garść i tę zasługę należy oddać amerykańskiemu prezydentowi.

Na odnotowanie zasługuje także wspólny wyjazd liderów największych europejskich państw do Kijowa. Po raz pierwszy Europa pokazała, że w kluczowych kwestiach bezpieczeństwa umie się zjednoczyć. I to zarówno w retoryce jak i konkretnych działaniach, wspierając Ukrainę przeciwko Rosji i przekonując Donalda Trumpa do europejskiego punktu widzenia. W ten sposób najważniejsze europejskie potęgi militarne określiły swoje priorytety oraz jednoznacznie wskazały stronę, po której stoją w tym konflikcie.

Ostatnim akordem europejskich wysiłków jest umowa pomiędzy Wielką Brytanią a Unią Europejską, regulująca kwestie bezpieczeństwa, energetyki i rybołówstwa.  Są to dziedziny, które pozostawały w dużej mierze niezagospodarowane po Brexicie.

Wielka Brytania wydaje się po raz kolejny zbliżać do Unii Europejskiej, co jest szczególnie istotne w kontekście możliwości dołączenia Zjednoczonego Królestwa (7 największy eksporter sprzętu zbrojeniowego na świecie) do europejskiego programu zbrojeniowego SAFE o wartości 150 miliardów euro.

Europa potrzebuje silnej i niepodległej Ukrainy

Biorąc pod uwagę powyższe fakty z ostatnich kilku tygodni, uprawnione wydaje się stwierdzenie, że europejscy liderzy wreszcie się obudzili i zaczęli wspólnie działać na polu polityki międzynarodowej. Wojska amerykańskie – prędzej czy później – opuszczą Europę i wyłącznie od nas zależy, czy ich wyjście zastanie nas z opuszczonymi spodniami czy w pełnym rynsztunku.

Tym bardziej  warto wspierać Ukrainę w walce z Rosją, co wydaje się, wreszcie trafiło do głów decydentów z europejskich stolic. Dla państw europejskich nie ma większej gwarancji bezpieczeństwa niż zachowanie ogromnego, doświadczonego i dobrze uzbrojonego bufora odgradzającego nas od Rosji.

Niezależnie od ostatecznego scenariusza zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej, powinno zależeć nam na tym, aby Ukraina pozostała suwerennym państwem, a niezdemilitaryzowanym kadłubkiem. Choć jej wejście do Unii Europejskiej jest melodią dalekiej przyszłości, to Ukraina posiada armię posługującym się NATO-wskim sprzętem, taktyką dostosowaną do dzisiejszego pola bitwy, z ogromnym doświadczeniem bojowym i jasno określoną geopolityczną orientacją.

To wszystko sprawia, że nawet jeśli de iure nie zostanie ona szybko członkiem NATO, to de facto będzie funkcjonowała jak jedno z państw sojuszu, wypełniająca te same cele statutowe, co Sojusz Północnoatlantycki. Europejscy liderzy zrozumieli, że wspierając Ukrainę kupują czas na dozbrojenie swoich armii i rozruszanie rachitycznego przemysłu zbrojeniowego.

Nowy mini sojusz w ramach NATO           

Wspieranie Ukrainy, nowe traktaty o współpracy i umowy międzynarodowe, to tylko jedna część bieżącej rzeczywistości międzynarodowej. Drugą jest to, co na płaszczyźnie polityki i bezpieczeństwa dzieje się wewnątrz i pomiędzy poszczególnymi państwami NATO i Unii Europejskiej.

Jednym z świeższych ruchów w tym obszarze jest pomysł nowego sojuszu wewnątrz NATO, roboczego nazwanego akronimem NBP (Nordics, Baltics, Poland). Sojusz ten miałby objąć Danię, Szwecję, Norwegię, Finlandię, Litwę, Łotwę, Estonię i Polskę.

Koncepcja ta, przedstawiona przez duńskich ekspertów, kładzie nacisk na podzielaną przez powyższe kraje percepcję zagrożenia ze strony Rosji oraz wskazującą prawdopodobne miejsca konfrontacji z Kremlem – chodzi o Morze Bałtyckie i okolice Arktyki. Sojusz swą siłę oparłby na synergii dużej polskiej armii, łącznego potencjału gospodarek poszczególnych państwa oraz zaawansowania technologicznego uzbrojenia strony nordyckiej.

Projekt obejmuje także stworzenie Nordyckiego Banku Inwestycyjnego, który udzielałby tanich pożyczek na zbrojenia. Pełna realizacja tych zamierzeń nie oznacza jeszcze zastąpienia potencjalnego wyjścia Amerykanów, ale większa koordynacja północnej i wschodniej flanki NATO wpłynęłaby pozytywnie na bezpieczeństwo regionu. Jednakże z pewnością wymagać to będzie dużej politycznej determinacji i środków.

Przed Europą czas trudnych geostrategicznych decyzji

Wszystkie karty są aktualnie w ręku Donalda Trumpa i jego najbliższych doradców. Jednak jedno jest już praktycznie pewne – Amerykanie zaczną proces wycofywania się na większą skalę w perspektywie 1-2 lat, licząc od tegorocznego szczytu NATO.

Co więc możemy zrobić my, jako europejska część Sojuszu? Ca najwyżej maksymalnie opóźniać rozpoczęcie tego procesu.  W naszym strategicznym interesie jest utrzymanie tej obecności jak najdłużej i maksymalnie blisko wschodnich granic NATO.

Przykłady ze świata wskazują, że Amerykanie są obecni tam, gdzie mają najważniejsze interesy gospodarcze. Im więcej kluczowej infrastruktury amerykańskiego biznesu i instytucji znajdzie się w danym państwie, tym trudniej Wujowi Samowi przyjdzie redukcja obecności wojsk.

Dalekowzrocznym przykładem takiego myślenia jest polityczna w swej naturze decyzja polskiego rządu, aby to amerykański Westinghouse był partnerem pierwszej polskiej elektrowni jądrowej. W kontekście europejskim jest tym oddolna decyzja państw europejskich (Niemiec, Polski i innych krajów uzależnionych od importu gazu) o przestawieniu niemal całej infrastruktury energetycznej na odbiór amerykańskiego gazu skroplonego (LNG) i budowa terminali służących do przyjmowania dostaw zza oceanu i z Bliskiego Wschodu

Z tymi działaniami współgra inicjatywa Komisji Europejskiej z lutego tego roku w sprawie tzw. „Affordable Energy Action Plan”, w którym sformułowany został postulat sprowadzania z USA gazu skroplonego i budowy odpowiedniej infrastruktury do realizacji tego celu.

Amerykański gaz jest co prawda droższy od rosyjskiego, lecz oprócz samego surowca kupujemy w ten sposób utrzymanie zainteresowania Stanów Zjednoczonych obecnością na europejskim rynku energetycznym. Powstające kolejne terminale w całej Europie sugerują, że jest to długofalowa i przemyślana polityka ze strony europejskich elit.

Są również inne pomysły na utrzymanie amerykańskich kontyngentów w Europie, które leżą obecnie na stole.  Są one jednak z wielu powodów politycznie kłopotliwe.

Przykładem może być propozycja zdecydowanego stanięcie po stronie amerykańskiej w wojnie handlowej z Chinami. To krok, na który wiele państw europejskich (jak uzależnione od eksportu na chiński rynek Niemcy) nie są gotowe.

Dla przykładowych Niemiec oznaczałoby to zrezygnowanie z odżywczej kroplówki, podtrzymującej przy życiu drepczącą w miejscu niemiecką gospodarkę. Długoletnie uzależnienie europejskich koncernów motoryzacyjnych i przemysłowych od chińskiej siły roboczej i poddostawców, może się w przypadku podjęcia decyzji o jednoznacznym wsparciu USA odbić europejskim gospodarkom potężną czkawką.

Innym pomysłem, który ma charakter geostrategiczny, jest dołączenie do tworzonego przez Stany Zjednoczone aliansu państw Azji i Oceanii. Ma on na celu równoważenie rosnącej w siłę chińskiej potęgi militarnej.

Dołączenie do rozwijanego przez Amerykanów, Australijczyków, Hindusów i Japończyków formatu QUAD i zaznaczenie swojej gotowości do zaangażowania sił ekspedycyjnych w rejonie Azji i Pacyfiku, na pewno zostałoby przez Amerykanów przyjęte z otwartymi ramionami. Europa mogłaby zażądać w zamian utrzymanie parasola nuklearnego i wysuniętej blisko wschodniej flanki NATO amerykańskiej obecności w Europie. Takie zagranie mogłoby być skuteczne ze względu na to, że nie byłby to odruch serca, lecz biznesowy deal w stylu cenionym przez Donalda Trumpa.

Obydwie opcje na pewno nie są prostym wyborem. I to zarówno od strony politycznej, wysokich kosztów z tym związanych jak i konieczności zebrania społecznego poparcia wśród liberalnych społeczeństw europejskich. Te z pewnością nie byłby zachwycone perspektywą wysłania swoich okrętów i żołnierzy na ćwiczenia na Oceanie Indyjskim.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.