Grzegorz Braun stoi za sukcesem Sławomira Mentzena? Zrobił z niego polityka środka

Gdy elektorat obecnej koalicji rozdzierał szaty nad sukcesem wyborczym tzw. „frontu gaśnicowego” Grzegorza Brauna, prawa strona snuła marzenia o własnej potędze. Najwierniejsi wyborcy Konfederacji uważają, że wynik Sławomira Mentzena i ekscentrycznego monarchisty w prosty sposób sumuje się do poparcia rzędu 21%. Taki rezultat daje doskonałą pozycję wyjściową do prześcignięcia PiS-u i przejęcia miana najważniejszej siły na prawicy, prawda? Jednak polityka to nie matematyka. Najsłynniejsze wyjście na piwo w ostatnich latach – w składzie Menzten, Trzaskowski i Sikorski – jeszcze dobitniej to uwidacznia. Gdyby „brunatny” reżyser pozostał członkiem Konfederacji, to Mentzen nie tylko nie przebiłby pułapu 20% głosów, ale nie osiągnąłby nawet swojego obecnego wyniku.
Dowody na poparcie tej tezy dostrzec można nie tylko w przypadku Konfederacji. To szersza obserwacja, z której wynika, że proste dodawanie elektoratów, uprawiane teraz przez licznych komentatorów, ma się nijak do rzeczywistych transferów elektoratu. Już wiele razy – choćby przy okazji dyskusji nad „jedną listą” opozycji w 2023 r. – słyszeliśmy, że wyborcy to nie są worki ziemniaków. Nie da się ich przerzucić od jednego kandydata do drugiego.
Braun pociągnąłby Mentzena na dno
Wyobraźmy sobie sytuację, w której Grzegorz Braun nie ogłasza swojego startu w wyborach, tylko karnie podporządkowuje się decyzji liderów i popiera swojego partyjnego kolegę Sławomira Mentzena. Jednocześnie dalej prowadzi swoją kontrowersyjną działalność, ze spaleniem flagi Unii Europejskiej na czele.
Kandydat Konfederacji jest bombardowany przez dziennikarzy pytaniami o wyczyny ekscentrycznego reżysera i nie jest w stanie się od niego skutecznie odciąć. Niezależnie od pomysłów programowych Mentzena, media przedstawiają go jako polityka radykalnego, wzbudzającego strach i wywołującego oburzenie.
Taka sytuacja skutecznie uniemożliwia pozyskanie centrowego elektoratu Trzeciej Drogi, a dla wyborców PiS-u nie pojawia się ciekawsza alternatywa niż głosowanie na Karola Nawrockiego. Inne partie powtarzają niemiecki schemat tzw. zapory ogniowej (niem. Brandmauer) i otaczają polityka z Torunia kordonem sanitarnym.
Co więcej, Mentzen, który dystansuje się od zachowań Brauna, jawi się dla jego sympatyków jako zbyt łagodny. „To nie jest prawdziwa prawica” – słychać niejednokrotnie w tym środowisku. Znaczna część wyborców lidera Konfederacji Korony Polskiej zostaje zatem w domu, bo nie ma na kogo głosować w I turze. Brakuje im reprezentanta, a nie będą wybierać mniejszego zła.
W konsekwencji, prezes Nowej Nadziei zbiera głosy tylko stałego elektoratu Konfederacji i zawiedziony słabym rezultatem, szuka winnych. W 2023 r., po wyborach parlamentarnych, za głównego winowajcę niepowodzenia uznał nestora swojego środowiska, Janusza Korwin-Mikkego.
Swoim radykalizmem i kontrowersyjnymi wypowiedziami zraził on znaczną część potencjalnych wyborców. W 2025 r. w oczywisty sposób odpowiedzialnym za kiepski wynik musiałby zostać Grzegorz Braun. Zaczynają się rozliczenia, dyskusje i kłótnie, gdyż lider Ruchu Narodowego Krzysztof Bosak chce zachować spójność Konfederacji, a Nowa Nadzieja dąży do pozbycia się Brauna.
Rozłam na korzyść Konfederacji
Tak mniej więcej wyglądałaby przygoda wyborcza Sławomira Mentzen, gdyby nie podjęto decyzji o rozstaniu z głównym przeciwnikiem „eurokołchozu”. Na początku 2024 r. pisałem o tym, że jedyną szansą Konfederacji na poszerzenie bazy wyborczej i zawalczenie o coś więcej niż sama obecność w Sejmie, jest pożegnanie się z Grzegorzem Braunem.
Ostatecznie doszło do tego później, niż postulowałem, i to na skutek decyzji samego zainteresowanego, który zdecydował się na samodzielny start w wyścigu prezydenckim. Jak pokazały wyniki I tury, była to ze wszech miar korzystna decyzja, zarówno dla tzw. frontu gaśnicowego, samego Mentzena, jak i całej Konfederacji.
Co bowiem się stało? Pomijam oczywiście twierdzenia o tym, że Polska „zbrunatniała”. Takie osobliwe sygnalizowanie cnoty w żadnym stopniu nie pomaga odpowiedzieć na pytanie, czemu kontrowersyjny polityk osiągnął tak dobry wynik. Święte oburzenie być może poprawia niektórym samopoczucie, ale nie pozwala zrozumieć istoty sprawy. Powody, dla których wyborcy poparli lidera Konfederacji Korony Polskiej , zarysował w ciekawy sposób Konstanty Pilawa:
„Nie sądzę, że wszyscy, którzy postawili krzyżyk w trzeciej kratce na karcie do głosowania, chcieli, aby Grzegorz Braun został prezydentem. Zapewne jednak ludzie ci widzą w nim reprezentanta swoich zróżnicowanych interesów, które nie są obecne w mainstreamowych mediach, skażonych poprawnością polityczną. Z różnych powodów czują się również lekceważeni przez resztę klasy politycznej, a dzięki Braunowi mogli pokazać jej czerwoną kartkę.”
Z kolei sukces wyborczy Mentzena i jego aktualną pozycję polityczną przedstawił Piotr Trudnowski. Dlaczego jednak start Brauna pomógł zarówno jego środowisku, jak i Konfederacji?
Po pierwsze, lider Nowej Nadziei i jego partia w końcu przestali jawić się jako najbardziej prawicowa partia na polskiej scenie. Prawicowemu wyborcy łatwiej było zagłosować na „umiarkowanego” przedsiębiorcę z Torunia, gdy zestawić go z „antysemickim” Braunem. To tzw. efekt kontrastu, zjawisko znane z ekonomii behawioralnej i widoczne również w polityce.
Po drugie, Sławomir Mentzen nie musiał już tłumaczyć się z prowokacji i manifestacji swojego niedawnego kolegi partyjnego i aktywu, który za nim stał. Dość przypomnieć wyczyny „pokemonów” (jak nazwał ich Dobromir Sośnierz) w poprzedniej kampanii parlamentarnej. To między innymi fakt posiadania szemranych kandydatów na listach sprawił, że Trzecia Droga przyciągnęła wówczas zwolenników „wywrócenia stolika”.
Większość osób, za które musieli tłumaczyć się czołowi politycy tego ugrupowania, pochodziła właśnie ze środowiska Grzegorza Brauna. Jestem przekonany, że w obliczu tak gorącej kampanii prezydenckiej media do znudzenia przypominałyby, że za Mentzenem stoi w rzeczywistości „krwiożerczy antysemita”, który do tego spalił flagę Unii i unikał krytykowania Putina. Taki obraz skutecznie odstraszałby umiarkowanych wyborców.
Po trzecie, odsunięcie Brauna pozwoliło całej Konfederacji przesunąć się do centrum. To również dzięki temu ruchowi dwaj faworyci wyborów prześcigają się w przekonywaniu, który z nich bardziej przypomina Mentzena, propagując jego program.
Z prezesem Konfederacji Korony Polskiej na pokładzie podobna sytuacja byłaby trudna do wyobrażenia. Konfederacja – pozbywając się Korwina, a potem Brauna – rozpoczęła konsekwentny ruch w kierunku budowy wizerunku poważnej partii.
Obecnie Bosak i Mentzen kroczą szlakiem wytyczonym przez Braci Włochów Giorgi Meloni, Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen czy hiszpański Vox. To naturalny ruch dla prawicowych ugrupowań: zbudowanie silnej tożsamości i skromnej, acz wiernej bazy wyborczej, by następnie przesuwać się w stronę mainstreamu. Sam główny nurt zaczął już mówić językiem Konfederacji, czego emanacją są właśnie obserwowane umizgi do wyborców Mentzena.
Wspólna przyszłość przekreślona przez złocisty napój?
Ostatecznie start Grzegorza Brauna był zbawienny dla jego samego i środowiska, które stworzył. Wreszcie wyborcy podzielający jego przekonania mieli na kogo zagłosować. W 2020 r. brakowało takiego kandydata, a za największego radykała uchodził stonowany i powszechnie dziś szanowny Krzysztof Bosak.
Na krótko po ogłoszeniu kandydatury Brauna trwały dywagacje, ile punktów procentowych reżyser będzie w stanie uszczknąć Mentzenowi. Po I turze sądzę, że niewiele. Prawdopodobnie zagłosowali na niego dotychczasowi wyborcy PiS-u, coraz bardziej oddalający się od idącej ku centrum Konfederacji oraz ci, którzy dotąd nie chodzili na wybory.
Nawet gdyby ich kandydat nie wystartował, to byliby bardziej skłonni przerzucić swoje głosy na mniej popularnych polityków niż na „mainstreamowego” przedsiębiorcę z Torunia.
Oczywiście trudno przesądzić, co wydarzy się w 2027 roku. Mimo że Braun zapowiada samodzielny start, to marszałek Bosak dopiero co pochwalił się w Sejmie wynikami „ideowej prawicy”, zaliczając do niej ekscentrycznego polityka z gaśnicą.
Nie zmienia to jednak faktu, że w tych wyborach Mentzen z Braunem w swojej drużynie nie tylko nie osiągnąłby wyniku zaczynającego się od dwójki z przodu. Sądzę, że z trudem uzyskałby 10% poparcia. Polityka i matematyka to dwie różne dziedziny i warto o tym pamiętać przed II turą wyborów prezydenckich.
Bieżące wydarzenia wzmacniają przekonanie o niemożliwości wspólnego startu. Lider tzw. frontu gaśnicowego jednoznacznie potępił spoufalanie się prezesa Nowej Nadziei z politykami Koalicji Obywatelskiej, do którego doszło niedawno w toruńskim Pubie Mentzen. Rozziew pomiędzy tymi środowiskami jest od soboty coraz bardziej wyraźny.
Bezkompromisowy reżyser może się bowiem odtąd prezentować jako jedyny prawdziwy antysystemowiec. Pojawia się wyraźna szansa przejęcia części dotychczasowych wyborców Konfederacji, którzy nie są radykałami, ale nie podoba im się picie piwa z reprezentantami Platformy Obywatelskiej. W polityce takie szanse bezwzględnie się wykorzystuje, o czym przekonał się Mentzen po lekcji udzielonej mu przez Sikorskiego, który – jak się zdaje – wspólne piwo zaaranżował.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.