Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

Polska to kolonia szkodników z Doliny Krzemowej. Jest sposób, żeby to zmienić

Polska to kolonia szkodników z Doliny Krzemowej. Jest sposób, żeby to zmienić Fot. The White House; domena publiczna

Jesteśmy krajem, który ma świetnych specjalistów, ale ich nie szanuje. Nie stwarzamy im ani dobrych warunków finansowych, ani rozwojowych. Nie pozwalamy, by specjaliści z wizją wkraczali do życia publicznego. Nie chcemy modernizować procesów, które tego wymagają. Sami sobie stwarzamy różne ograniczenia, które stoją na drodze do rozwoju. Barierą może być to, na co zwróciła uwagę Polska Chmura – traktujemy preferencyjnie obce firmy, kiedy można sięgnąć po krajowe rozwiązania i zainteresować się tym, jak wygląda rodzimy sektor technologiczny – mówi w rozmowie z Klubem Jagiellońskim Gosia Fraser, dziennikarka i ekspertka od polityki cyfrowej.

Co wynika z sojuszu administracji Donalda Trumpa z big techami?

Mamy do czynienia z dużą zmianą.

Dlaczego?

Big techy złożyły hołd obecnemu prezydentowi USA, wpłacały na jego fundusz inauguracyjny. Były to kwoty minimum miliona dolarów.

Jeszcze do niedawna Amazona, Google’a czy szefa OpenAI Sama Altmana kojarzyliśmy raczej z demokratami. Opinia publiczna uważała, że są to firmy sympatyzujące z porządkiem liberalnym. Że przeciwstawiły się populizmowi Trumpa, doprowadzając do tego, że został zbanowany na wielkich platformach społecznościowych. Tymczasem okazało się, że kiedy Trump wrócił do władzy, nastąpił hołd lenny.

Co go spowodowało?

Korporacje zrozumiały, że muszą dostosować się do tego, że Trump znowu rządzi i nie da się funkcjonować bez poddaństwa. Dla samego prezydenta USA natomiast lojalni mu giganci technologiczni to gotowe do wymarszu wojsko, m.in. na wojnie handlowej USA. Systemowo zaś mamy do czynienia z oligarchizacją demokracji. Trump jest dowodem na to, że obywatele dali się oszukać.

Oszukać?

Wmówiono ludziom, że odda się im wpływ na rzeczywistość, podczas gdy tak naprawdę obywatele nigdy nie byli tak bardzo pozbawieni sprawczości jak właśnie za rządów Trumpa. Układy z ludźmi z big techów służą konsolidacji tego systemu poprzez pożenienie celów biznesowych z politycznymi.

Dla społeczeństwa jest to sygnał o końcu możliwości decydowania o sobie. Oligarchowie, z którymi skumał się prezydent USA, to ci sami ludzie, którzy doprowadzili do rozkładu tego, co znamy jako społeczeństwo oparte na wspólnocie. Nie jesteśmy już obywatelami, jesteśmy jednostkami, osamotnionym tłumem. Mimo że social media obiecywały nam demokratyzację, to ona nie nastąpiła, głównie dlatego, że ze społeczeństwa zarządzanego przez polityków nagle staliśmy się społeczeństwem zarządzanym przez algorytmy.

Czyli big techy to szkodniki?

Jak najbardziej.

Dlaczego? Co jest złego w algorytmach?

Żyjemy w rzeczywistości, w której nasza perspektywa zaczęła ograniczać się do ekranu, do małego kwadracika, który mamy przed twarzą. Straciliśmy zdolność widzenia szerszej perspektywy zarówno w kwestiach politycznych, jak i społecznych.

Staliśmy się mocno zradykalizowani. Liczy się nasz prywatny dobrostan. Nawet jeżeli ubiera się go w narrację o wspólnotowości, to charakter tych wspólnot jest bardziej plemienny niż partycypacyjny.

To jest tylko jeden problem. Jak ujawniła sygnalistka Facebooka Frances Haugen, Meta doskonale wiedziała np. o tym, jak negatywny jest wpływ Instagrama na zdrowie psychiczne nieletnich, a mimo to nie podjęła żadnych działań, by go ograniczyć. Wpędzanie w zaburzenia odżywiania czy uzależnienie behawioralne od smartfonów – to są wszystko wymierne skutki obecności big techów w naszym życiu.

Co jeszcze?

Najbardziej wartościową emocją według algorytmów Facebooka jest gniew. Portal ten miał być cyfrową agorą, a okazuje się, że – dla zarobku – premiuje interakcje, które budują zaangażowanie w serwisie. Najbardziej angażującą emocją jest właśnie gniew. Będąc zagniewani, spędzamy czas przyklejeni do ekranu i gorączkowo wypisujemy agresywne komentarze. To prowadzi do rozkładu najbardziej podstawowych relacji społecznych.

Jaka jest rola Polski w tym krajobrazie? Czym jest dla big techów Polska?

Polska jest po prostu rynkiem i nigdy nie była niczym innym. Nieprędko się to zmieni. Nie mieliśmy i nie mamy żadnej poważnej pozycji negocjacyjnej wobec amerykańskich korporacji technologicznych, co dobitnie też pokazują relacje, jakie z big techami nawiązują kolejne ekipy rządzące Polską, niezależnie od barw partyjnych.

Czy Polska prowadzi obecnie w ogóle jakąś politykę cyfrową?

Polska prowadzi politykę cyfrową tak długo, jak sięga kadencja rządu. I to jest stan, który obserwujemy od dłuższego czasu, dlatego, że cokolwiek byśmy w tej dziedzinie nie wymyślili, to jest to realizowane tak długo, jak pozwala na to bieżący układ sprawujący władzę.

Nie ma od tego wyjątków?

Są, ale nieliczne. Podtrzymany ma być Fundusz Cyberbezpieczeństwa, który był pomysłem rządu Zjednoczonej Prawicy. Zaliczam to naszemu państwu na plus, podobnie jak fakt, że mimo wszystko coraz więcej o cyberbezpieczeństwie dyskutujemy, dostrzegamy zagrożenia.

Co do zasady jednak kiedy kończy się kadencja jednej opcji, to możemy mieć pewność, że zdecydowana większość tego, co zostało w poprzedniej kadencji wypracowane, pójdzie do kosza tylko dlatego, że zostało to wymyślone przez poprzedników. Ewentualnie zostanie to sprawnie zawłaszczone, przekształcone i podane jako dzieło następców. Tylko że cel tych działań sprowadza się do robienia pozytywnego wrażenia.

Polityka cyfrowa w Polsce od bardzo dawna jest właśnie przede wszystkim narzędziem oddziaływania na elektoraty. Dobrze to widać na przykładzie podatku cyfrowego.

Polski podatek cyfrowy nie jest realnym rozwiązaniem?

W Czechach, gdzie mieszkam, podatek cyfrowy w 2019 r. pomyślano jako 7-procentową daninę obrotową od przychodów dla globalnych firm. Skonstruowano go w taki sposób, aby obejmował on przychody świadczone za pośrednictwem internetu na terytorium kraju. Dotyczy to także usług reklamowych i sprzedaży danych użytkowników platform.

Podatek w tej formie został zaprojektowany tak, aby obowiązywał firmy o łącznym rocznym obrocie przekraczającym 750 mln euro. Próg wejścia w podatek na terytorium Republiki Czeskiej to 50 mln koron, a wyłączone z niego są firmy krajowe – i to też jest odpowiedź na argumentację sektora biznesowego w Polsce, w myśl której taka danina go pogrąży. Ustawa wprowadzająca podatek cyfrowy w Czechach nie została jednak do tej pory przyjęta.

I nie mogłoby tak być w Polsce?

Wicepremier Gawkowski zadeklarował, że wpływy z podatku cyfrowego będą przeznaczane na wspomaganie polskich startupów. To idealny wyborczy slogan o wspieraniu polskiej przedsiębiorczości, ale jednocześnie to po prostu zły pomysł.

Dlaczego?

Startupy w Polsce powstają głównie po to, żeby pracownicy tych firm zatrudnili się w big techach, oferujących im po prostu znacznie wyższe zarobki i lepsze możliwości rozwoju. Zainwestowane pieniądze zostaną więc z perspektywy big techu „w rodzinie”.

Wystarczy popatrzeć na firmę OpenAI. Tak się cieszymy, że Polacy tam pracują. Właśnie do tego będzie prowadził pomysł Gawkowskiego. Będziemy ładowali pieniądze z podatku cyfrowego w startupy, które potem przejmą big techy. To nie ma sensu.

Polska jest wasalem cyfrowym?

Tak. Jesteśmy cyfrową kolonią. Niestety mam liczne okazje, by to powtarzać.

Czy memorandum Google’a i Polskiego Funduszu Rozwoju potwierdza ten status kolonii?

Premier Donald Tusk i prezes Google’a Sundar Pichai ogłosili porozumienie bez konkretów. Dowiedzieliśmy się tylko, że 5 milionów dolarów zostanie przeznaczone na edukację cyfrową. Za sprawą fatalnej komunikacji do mediów trafiła informacja, że szef rządu podpisał deal, na mocy którego na Polaka przypada 5 dolarów.

To memorandum to znacznie poważniejsza sprawa, ale resorty, których ono dotyczy, czyli np. Ministerstwo Zdrowia i Ministerstwo Cyfryzacji, nic o nim nie wiedziały.

Zapanowała wielka konsternacja, bo Polski Fundusz Rozwoju, operator Chmury Krajowej i Google opisują plan rozwoju sztucznej inteligencji dla Polski, która ma być wdrażana m.in. właśnie w usługach zdrowia publicznego, usługach rozwiązań chmurowych i sztucznej inteligencji dla resortu cyfryzacji. Jak dowiadujemy się z mediów, Ministerstwo Zdrowia dostało zaproszenie na konferencję w kampusie Google, ale z racji tego, że pani minister miała inne zajęcia, to zwyczajnie tam nie poszła.

Czytamy, że resorty mają zgłaszać zapotrzebowanie na AI, ale tak naprawdę my nie wiemy, czego będzie ono dotyczyło. Nie wiemy, co to będą konkretnie za projekty, jakie to będą przypadki użycia, gdzie to będzie stosowane. Wiemy zaś, że im więcej Polska zgłosi zapotrzebowania na usługi, tym większa będzie skala inwestycji Google’a w Polsce. Ta korporacja nie uważa nas za wartościowe miejsce do inwestycji, a za dobry rynek zbytu. To kolonialne podejście.

Przecież Sundar Pichai obiecuje wzrost polskiego PKB o 8%. Naprawdę nic dobrego nie wynika z tej współpracy?

Kiedy ogłoszono memorandum, Polska Chmura, czyli organizacja zrzeszająca nasz sektor chmurowy, stwierdziła, że bardzo jej się nie podoba to, jak polski rząd traktuje firmę Google i Microsoft. Big techy nie wspierają polskiego sektora technologicznego i nie traktują w równouprawniony sposób polskich firm.

Przecież „rozwiązania chmurowe” można byłoby wypracowywać tu, w Polsce, uniezależniając się od USA. Scenariusz, w którym przyciągamy gigantyczne inwestycje z zagranicy, wygląda ładnie, bo marketingowo jest się czym pochwalić. Jednocześnie drobnym drukiem zapisane są wszystkie niekorzystne dla Polski zjawiska towarzyszące tym ruchom. Odbywają się bowiem kosztem całkowitego uzależnienia nas od usług tych big techów.

Aż tak?

Microsoft, na przykład, realizował już inwestycje w Polsce. Za rządów Zjednoczonej Prawicy były budowane centra przetwarzania danych. Teraz planowany jest trzeci etap tej inwestycji, czyli rozbudowa usług chmurowych i zwiększenie mocy obliczeniowej, przekładającej się na wdrożenia sztucznej inteligencji oraz na cyberbezpieczeństwo. 700 milionów dolarów ma na to pójść. Dla wojska będzie to szczególnie istotne, bo pierwszy raz dowiadujemy się o tym, że polska armia będzie miała coś realnie unowocześnionego.

Ten sam Microsoft jest jednak firmą, w której niedociągnięcia związane z bezpieczeństwem produktów doprowadziły do hakowania skrzynek mailowych amerykańskich polityków i wycieku wrażliwych danych.

Różne określenia Polski padały w trakcie naszej rozmowy – że to tylko rynek zbytu, że to kolonia cyfrowa. Czy jest na to jakieś rozwiązanie?

Jesteśmy krajem, który ma świetnych specjalistów, ale ich nie szanuje. Nie stwarzamy im ani dobrych warunków finansowych, ani rozwojowych. Nie pozwalamy, by znawcy z wizją wkraczali do życia publicznego. Nie chcemy modernizować procesów, które tego wymagają. Sami sobie stwarzamy różne ograniczenia, które stoją na drodze do rozwoju. Barierą może być to, na co zwróciła uwagę Polska Chmura – traktujemy preferencyjnie obce firmy, podczas gdy można sięgnąć po krajowe rozwiązania i zainteresować się tym, jak wygląda rodzimy sektor technologiczny.

A czy nie jest też tak, że Polska, rozumiana jako część Unii Europejskiej, uwalnia się od statusu kolonii?

Zbyt często ignorowaliśmy wspólne inicjatywy europejskie w tym zakresie. Gdybyśmy dołączali do międzynarodowych konsorcjów, gdybyśmy uczestniczyli w międzynarodowych badaniach, gdybyśmy mieli jakieś wymiany know-how, być może sytuacja byłaby inna.

To znaczy?

Dobrym przykładem jest NATO. Szkolenia Sojuszu Północnoatlantyckiego obejmują wymianę doświadczeń i kompetencji w różnych obszarach, również w zakresie wojskowego cyberbezpieczeństwa. To wręcz podstawa funkcjonowania NATO, przynajmniej na jego wschodniej flance.

Właśnie przegapiliśmy zapisanie się do koordynowanego z Pragi konsorcjum, które ma rozwijać sztuczną inteligencję. Gdybyśmy wykazywali więcej inicjatywy, to bylibyśmy w trochę innym miejscu.

Nie twierdzę, że dokonalibyśmy cudów; należy rozróżnić bajdurzenie o wielkości od realiów, w których funkcjonujemy. Nie mamy kultury pracy w partnerstwie publiczno-prywatnym, które jest kluczowe pod kątem rozwojowym, a w Polsce wzbudza podejrzenia. Jesteśmy nauczeni, że zazwyczaj jest to jakiś przekręt. Wracamy tu do problemu polityki i prywatnych folwarków.

Czy mamy się od kogo uczyć w polityce cyfrowej?

Zbyt rzadko patrzymy na południe, na Czechy. Pokutuje w Polsce stereotyp, że Czesi to knedliczki, Krecik, piwo i niewiele poza tym. Tymczasem robi się tam innowacyjny biznes. Czesi wchodzą w europejskie konsorcja, czego my nie robimy, bo jesteśmy zbyt zajęci partyjną nawalanką albo dyskusją o tym, jaki lobbysta się znalazł w jakiej radzie nadzorczej.

Twierdzisz, że rozwój nowych technologii wiąże się z poważnymi zagrożeniami. Co w związku z tym powinna zrobić Polska?

Myśleć krytycznie. Dotyczy to nie tylko agend naszego państwa, ale każdego z nas. W świecie nowych technologii każdy odpowiada za siebie.

Z racji tego, że żyjemy w niebezpiecznych czasach, lubimy szukać ratunku w jakichś zbiorowych działaniach państwa. W regulacjach upatruje się genialnego rozwiązania, które miałoby zaradzić wszystkim problemom, które tworzy rozwój nowych technologii. Same regulacje nie załatwiają jednak wielu problemów, co widać doskonale na przykładzie regulacji unijnych.

To znaczy?

Postępowania wyjaśniające w sprawie tego, czy jakieś zasady tych regulacji zostały naruszone, czy nie, trwają latami. W międzyczasie, jeżeli się nie zastosuje odpowiedniego środka zapobiegawczego, to platformy robią, co chcą.

Bo mogą?

Tak. Kary finansowe są w gruncie rzeczy fikcyjne, bo firmy wrzucają je sobie w koszty. To bynajmniej nie zwiększa naszego bezpieczeństwa.

Dlatego musimy być odpowiedzialni sami za siebie. Tak jak mówimy o przygotowaniu do możliwego konfliktu zbrojnego, o odpowiedzialności za ochronę swojej rodziny, tak powinniśmy mówić wprost, że jesteśmy odpowiedzialni sami za siebie także w świecie technologii. Jeśli nie będziemy dążyć do własnej edukacji w zakresie krytycznego myślenia, to zostaniemy niestety łatwym łupem zarówno dla biznesu, jak i dla polityków, którzy ten stan rzeczy od lat wykorzystują.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.