Grzegorz Braun wyznacza trendy polskiego katolicyzmu?
Nie ma przypadków, są tylko znaki – lubi mawiać Grzegorz Braun. Czego więc znakiem jest jego rosnąca popularność?
Tekst został pierwotnie opublikowany w obszerniejszej wersji na łamach magazynu weekendowego Rzeczpospolitej „Plus Minus”. Dziękujemy redakcji za możliwość przedruku!
Gietrzwałd 1877
Trwa kampania wyborcza. Wchodzę do największej auli Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach. Przed wejściem stoiska z książkami, reklamy Fundacji Osuchowa — producenta filmów Luter i rewolucja protestancka oraz Gietrzwałd 1877. Wojna światów. Obok Fundacja Pobudka, „organizująca projekty w obszarach: Kościół, Szkoła, Strzelnica, Mennica”.
Na sali około stu osób. Na scenie pojawia się reprezentantka Konfederacji Korony Polskiej i wprowadza widzów do filmu dokumentalnego poświęconego Gietrzwałdowi. Dowiaduję się, że to już trzynasty pokaz w tej sali. W swojej krótkiej prelekcji reprezentantka partii Brauna wplata słowa-klucze: „musimy odzyskać niepodległość”, zestawia czasy zaborów z III RP i rządem Donalda Tuska.
Film opowiada dwie, początkowo niezwiązane ze sobą historie. Pierwsza przenosi nas do europejskiego koncertu mocarstw. Grzegorz Braun, będący jednym z lektorów we własnym dokumencie, przekonuje, że w 1877 r. — cudem, dosłownie — udało się uniknąć globalnego konfliktu. Jak twierdzi reżyser, na 37 lat przed wybuchem I wojny światowej istniało realne ryzyko wielkiej wojny w sercu Europy.
Carska Rosja atakuje Turcję. Wojna, która zakończyła się po roku, doprowadziła do wyzwolenia narodów bałkańskich spod panowania tureckiego. Braun przekonuje jednak, że prawdziwa stawka toczyła się za kulisami: Niemcy szykowały inwazję na Rosję, co nieuchronnie doprowadziłoby do globalnego starcia.
Napaść niemieckiej armii została jednak uniemożliwiona przez… Maryję. To druga część tej opowieści. Objawienia w Gietrzwałdzie uruchomiły masowy ruch pielgrzymkowy, który miał zablokować linie komunikacyjne przyszłego frontu. Tysiące nieświadomych polskich pielgrzymów, za sprawą Matki Boskiej, miały powstrzymać krwiożercze Niemcy przed atakiem na Rosję.
Z historycznego punktu widzenia główna teza filmu jest nie do obrony. Cezary Korycki, autor znakomitych podcastów Muzeum Historii Polski i twórca kanału Historia jakiej nie znacie, stwierdził, że „połączenie kultu maryjnego z rzekomym wybuchem europejskiego konfliktu militarnego przypomina próbę sprzedania na wiejskim odpuście drzazgi z taboretu świętego Bonifacego”.
Trudno lepiej podsumować tę apokaliptyczno-geopolityczną wizję w formie paradokumentu autorstwa Grzegorza Brauna.
Popularność spiskowego katolicyzmu
W wywiadzie udzielonym Krzysztofowi Stanowskiemu w Kanale Zero, który ma już ponad 2,5 miliona wyświetleń, Grzegorz Braun zdradza, że jego film dokumentalny obejrzało w Polsce ponad sto tysięcy osób.
Film zrealizowany wyłącznie dzięki oddolnym zbiórkom i skala organizacyjna, jaka za nim stoi, mogą zaskakiwać. Jeden z wysoko postawionych duchownych związanych ze środowiskiem toruńskim zwrócił moją uwagę na to zjawisko. Coraz trudniej udawać, że go nie ma. Religijna wrażliwość Grzegorza Brauna zaczyna być zauważalną siłą w polskim katolicyzmie.
Gietrzwałd 1877 wpisuje się w szerszy trend. Pewne elementy spiskowego katolicyzmu pojawiają się w mniej kontrowersyjnej postaci chociażby w niektórych wypowiedziach ks. Roberta Skrzypczaka, popularnego duszpasterza i autora książek. W jednej z nich — Nadchodzą barbarzyńcy — na bazie objawień maryjnych buduje narrację geopolityczną, sugerując między innymi, że objawienia fatimskie miały ukryty antymuzułmański kontekst.
Silne skoncentrowanie na objawieniach prywatnych oraz retoryka Kościoła walczącego ze światem to także cechy charakterystyczne dla Wojowników Maryi — męskiej wspólnoty założonej przez ks. Dominika Chmielewskiego. Kilka lat temu episkopat, choć docenił skalę fenomenu (kilka tysięcy mężczyzn we wspólnocie), zastrzegł, że nauczanie ks. Chmielewskiego wymaga korekty.
Już na pierwszy rzut oka we wszystkich tych zjawiskach da się dostrzec wspólne mianowniki. W skrajnych wersjach, a więc w tej reprezentowanej przez Grzegorza Brauna, mamy do czynienia z odmianą katolicyzmu spiskowego — łączącego kult maryjny oparty na objawieniach prywatnych z ezoteryczną wizją geopolityki i radykalną krytyką współczesnego świata. Trudno dziś zmierzyć skalę popularności tego zjawiska, wydaje się jednak, że mamy do czynienia z nasilającym się trendem.
Wielki resentyment polskiej inteligencji
Do zrozumienia fenomenu Grzegorza Brauna przybliża godzinny wywiad z jego rodzicami, przeprowadzony przez dziennikarza Gońca Toronto — medium polonijnego w Kanadzie.
Ojciec kandydata, Kazimierz Braun, to emerytowany profesor nauk humanistycznych i reżyser teatralny. Wykładał na Uniwersytecie Wrocławskim oraz w USA — w Kalifornii i Nowym Jorku. Matka, Zofia Reklewska, to pisarka i teatrolog, ziemiańskiego pochodzenia, w dzieciństwie dotknięta represjami komunistycznymi.
To inteligencka rodzina o silnych, patriotycznych tradycjach. Należał do niej również Jerzy Braun — założyciel konspiracyjnej organizacji Unia, przewodniczący Rady Jedności Narodowej, ideolog narodowo-mesjanistyczny.
Słuchając tego wywiadu, można odnieść wrażenie, że nie było w XX wieku takiej polskiej tragedii, która nie dotknęłaby Braunów. Kampania wrześniowa, Powstanie Warszawskie, represje ze strony Armii Czerwonej, a potem PRL — wszystko to jest w tej historii obecne. Ojciec wspomina, że Grzegorz jako chłopiec był rozmiłowany w dziejach swojej rodziny. Rósł z odziedziczonym poczuciem krzywdy i dziejowej niesprawiedliwości, która spadła na jego inteligencko-ziemiański dom.
W tomie publicystyki Stałe warianty gry, wydanym w 2016 roku, Grzegorz Braun pokazuje, jak rozumie historię. Pod sensacyjną ramą narracyjną — twierdząc na przykład, że wszystkie narodowe powstania były inspirowane przez masonów, Żydów albo obce agentury — ujawnia się wielki resentyment polskiej inteligencji pokrzywdzonej przez historię.
Już wtedy podkreślał, że Polska żyje „w iluzji niepodległości”. W jego oczach ojczyzna jawi się jako „pępek świata” i jeden z „czakramów” cywilizacyjnej walki. W publicystyce, publikowanej jeszcze niedawno choćby na łamach Do Rzeczy Historia, pisał, że prawdziwy historyk ma być „detektywem z wydziału specjalnego do spraw dawno zamkniętych”, śledzącym zbrodnie popełnione na prawdzie.
Jak to robić? Oczywiście nie przez zakłamane podręczniki, ustalenia nauki historycznej czy popularnonaukowe publikacje z dużych księgarni. To wszystko „kagańce oświaty”, mające trzymać naród w błogiej nieświadomości. Grzegorz Braun przegląda stare gazety i czyta między wierszami. Chce być tym, który prawdę odkrywa na nowo.
To czysty przykład myślenia spiskowego. Nie dziwię się jednak, że ma coraz więcej zwolenników. W czasach poprawności politycznej, braku wolnej agory i bańkowości prawdy, Braun zaprasza swoich odbiorców do króliczej nory. A jeśli raz tam wpadniesz, niełatwo wrócić do „zakłamanego mainstreamu”.
Sądzę, że pod wizerunkiem artysty, politycznego happenera — w czym pomagają reżyserskie wykształcenie i przeszłość w Pomarańczowej Alternatywie — nie kryje się (raczej) ruski agent, lecz prowokator cierpiący na kompleks starej, przedwojennej inteligencji, którą sponiewierała historia. Wszystkie skomplikowane i nieco szalone konstrukcje intelektualne, podszyte niewątpliwą erudycją, są u niego oparte na poczuciu krzywdy i domaganiu się sprawiedliwości.