Andrzej Duda jak Lech Kaczyński. Dlaczego prezydent zawetował obniżenie składki zdrowotnej?
Prawo i Sprawiedliwość swoimi programami społecznymi zrobiło coś, co było konieczne nie tylko ze względu na walkę polityczną. Partia Kaczyńskiego poruszyła nieporuszone i kompletnie zmieniła dyskurs polskiej polityki. Jak inaczej można wytłumaczyć fakt, że przed wyborami 2023 r. dwie główne partie prześcigały się w „rozdawnictwie”? Andrzej Duda, wetując obniżenie składki zdrowotnej, podtrzymuje prospołeczny kurs PiS-u. Oby jego porzucenie nie stało się ceną za koalicję z Konfederacją.
Dał im przykład Lech Kaczyński
Mamy rok 2008. Koalicja rządowa PO-PSL właśnie przegłosowała w Sejmie trzy ustawy, których celem była prywatyzacja lub przynajmniej spory krok do prywatyzacji służby zdrowia. W myśl uchwalonej wówczas ustawy o zakładach opieki zdrowotnej, szpitale obligatoryjnie miałyby zostać przekształcone w spółki kapitałowe, działające w oparciu o kodeks spółek handlowych.
Ówczesna przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych Dorota Gardias mówiła, że te przepisy „otwierały szeroko drzwi do ich [szpitali] prywatyzacji”. Dodawała, że ustawy „były niebezpieczne i krzywdzące zarówno dla pracowników służby zdrowia, jak i dla pacjentów”.
Sprawujący wówczas urząd prezydenta RP Lech Kaczyński postanowił zastosować prawo weta i uchronić polską służbę zdrowia od prób urynkowienia. Wcześniej, podczas prac parlamentu nad tymi propozycjami, głowa państwa złożyła wniosek do Senatu o przeprowadzenie referendum na temat prywatyzacji służby zdrowia.
W orędziu wygłoszonym wówczas do narodu pada frapujące stwierdzenie: „Szanuję zdanie rządzących Polską liberałów, ale się z nim fundamentalnie nie zgadzam”.
Trudno nie zauważyć, że w realiach dzisiejszego sporu politycznego taka deklaracja brzmi zgoła niedorzecznie. Lech Kaczyński wypowiedział się ostro, ale zachował klasę i szacunek do przeciwników politycznych.
Nie oszukujmy się – polska służba zdrowia działa poniżej naszych oczekiwań. Nic więc dziwnego, że co jakiś czas znajduje się ktoś, kto kontrolę nad nią chce oddać w ręce prywatnych przedsiębiorców i „niewidzialnej ręce rynku”. W 2008 r. kimś takim był premier Donald Tusk i stojąca za nim koalicja.
Prezydent Kaczyński dokonał wówczas ruchu koniecznego. Nie tylko z partykularnej perspektywy politycznej, choć oczywiście taki stosunek do propozycji Tuska podtrzymywał podział na „Polskę liberalną” i „Polskę solidarną”.
Weta były nieuchronne również ze względu na wcześniej złożone obietnice. Jak sam mówił we wspomnianym już orędziu: „W czasie debat poprzedzających wybory prezydenckie zapowiadałem, że zawetuję ustawy prywatyzujące szpitale”.
Lewicowa tożsamość PiS?
Biorąc pod uwagę, że po 2010 r. Lech Kaczyński stał się intelektualnym patronem dużej części Prawa i Sprawiedliwości, rysuje się przed nami stosunkowo prosty obraz. Partia Kaczyńskiego to ugrupowanie niekwestionujące wolnego rynku, ale mające wyraźne zacięcie społeczne.
Postulaty prorównościowe i obronę przed liberalnymi pomysłami prywatyzacji usług publicznych PiS ma niejako w swoim DNA. Sam premier Mateusz Morawiecki mówił w 2019 r.: „PiS ma swoje źródła także w tej lewicowej, PPS-owskiej myśli. Jest również spadkobiercą myśli socjalistycznej i robotniczej”.
Jakkolwiek słowa te z pewnością są przejaskrawione, tak akcenty dziedzictwa intelektualnego, na które wskazywał niegdysiejszy szef rządu, rzeczywiście są obecne w polityce formacji Kaczyńskiego. Sam prezes Prawa i Sprawiedliwości podczas debaty w Klubie Ronina w 2015 r. polecał książkę „Kapitał XXI wieku” autorstwa lewicowego ekonomisty Thomasa Pikkety’ego. Stwierdził wówczas, że prezentuje ona rozumienie gospodarki, które opiera się na niepoddawaniu się liberalnej poprawności.
Za tymi słowami szły też bardzo konkretne postulaty. Sztandarowymi zmianami, do których doszło w czasie rządów Zjednoczonej Prawicy, było wprowadzenie programów 500+, 300+, 13. i 14. emerytury, a także minimalnej stawki, dzięki której skończyliśmy w Polsce z patologią, jaką była praca za 3 złote za godzinę.
PiS swoimi programami społecznymi zrobił coś, co było konieczne już nie tylko ze względu na walkę polityczną. Partia Kaczyńskiego poruszyła nieporuszone i zmieniła kompletnie polski dyskurs. Jak inaczej można wytłumaczyć fakt, że przed wyborami 2023 r. dwie główne partie prześcigały się w „rozdawnictwie”?
Jeszcze 18 listopada 2015 r. Rafał Trzaskowski pisał na Twitterze: „Obniżenie wieku emerytalnego, 500 zł na dziecko, kwota wolna, darmowe leki – wszystko w 100 dni = katastrofa budżetowa”. Tymczasem obecnie rząd premiera Tuska nie tylko częściowo kontynuuje politykę poprzedników, ale i proponuje kolejne programy (babciowe, renta wdowia) zgodne z tym kursem, który PiS zarysował.
Polski Ład był krokiem ku państwu opiekuńczemu
Wybory 2015 i 2019 r. były dla Jarosława Kaczyńskiego niewątpliwym sukcesem, w dużej mierze ufundowanym właśnie na polityce redystrybucyjnej. PiS ewidentnie również w trakcie drugiej kadencji chciał podążać w dotychczasowym kierunku. Owiany złą sławą pakiet reform spod znaku Polskiego Ładu był tego przykładem, gdyż stanowił krok ku państwu opiekuńczemu.
Wyszliśmy od służby zdrowia, więc do niej powróćmy. Polski Ład zakładał wydatki na ten obszar na poziomie 7% PKB, co było dużym krokiem naprzód.
Zakładał również darmową profilaktykę dla osób po 40. roku życia, wzrost wynagrodzeń dla pracowników systemu ochrony zdrowia, rozwój krajowej sieci onkologicznej i zniesienie limitów u specjalistów.
Jakkolwiek te zmiany były konieczne, tak oczywiście w pamięci wyborców Polski Ład pozostaje skojarzony z chaosem związanym z tempem i sposobem wprowadzania reform. Założenia były słuszne, ale wykonanie, mówiąc eufemistycznie, pozostawiało wiele do życzenia.
Weto podtrzymuje kurs
Mimo trwającej kampanii wyborczej widzimy, że PiS próbuje utrzymać dawny kurs. Na początku kwietnia Sejm przyjął ustawę o obniżeniu składki zdrowotnej dla przedsiębiorców.
Według szacunków rzecznika Ministerstwa Zdrowia, zmiana ta może generować roczne straty rzędu 4,6 mld zł dla systemu opieki zdrowotnej. Prezes Kaczyński, po głosowaniu, powiedział: „My nie zgadzamy się na degresywne podatki, a przecież to jest po prostu podatek. Nie może być tak, że ten, kto zarabia więcej, ten płaci niższy procent podatku. Tak nie ma nigdzie na świecie”.
Choć ustawa uzyskała aprobatę Senatu, zawetował ją prezydent Andrzej Duda. Po pierwsze, głowa państwa zademonstrowała w ten sposób, że nie jest głucha na głosy niesprzyjających jej środowisk. Po wyjściu ustawy z Sejmu, z Andrzejem Dudą spotkali się – celem przekonania do odrzucenia przepisów – zarówno Magdalena Biejat, jak i Adrian Zandberg, czyli politycy o jednoznacznie lewicowych przekonaniach.
Po drugie zaś, ustępujący prezydent udowodnił, że bliskie jest mu społeczne DNA PiS-u i ś.p. Lecha Kaczyńskiego – sprzeciw wobec nierówności i polityka oparta na trosce o słabszych. Widać to było w trakcie niedawnej konwencji kandydata Karola Nawrockiego, podczas której Andrzej Duda wygłosił płomienne przemówienie. Szczególnie podkreślał w nim programy społeczne, będące wynikiem ośmioletnich rządów Prawa i Sprawiedliwości.
I choć osią trwającej kampanii wyborczej jest papugowanie libertariańskich postulatów Sławomira Mentzena, a sam Karol Nawrocki nadal proponuje np. absurdalny konstytucyjny zakaz podatku katastralnego, dostrzec można, że PiS pamięta o tym, iż to wrażliwość społeczna jest tym, co ukonstytuowało to ugrupowanie.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.