Rząd bez alternatywy. Nowa koalicja w Niemczech
Choć sondaże przed lutowymi wyborami w Niemczech pokazywały rosnącą siłę Alternatywy dla Niemiec (AfD), to jednak kordon sanitarny stworzony przez partie głównego nurtu po raz kolejny oparł się naporowi skrajnej prawicy. Nie oznacza to bynajmniej końca kłopotów dla tworzącej nowy rząd koalicji CDU-CSU i SPD. Okopywanie się na szańcach starego systemu nie pozwoli w dłuższej perspektywie na utrzymanie dawnej pozycji wobec naporu skrajnych sił politycznych. Nowy kanclerz Friedrich Merz musi przekuć paraliżujący liberalne elity strach przed AfD w realne działania tak, aby w kolejnych wyborach mieć do zaprezentowania konkurencyjną i atrakcyjną wizję przyszłości.
Formowanie nowego niemieckiego rządu jest już na ostatniej prostej. Umowa koalicyjna uzgodniona pomiędzy tworzącymi go partiami CDU, CSU i SPD zakłada zaostrzenie polityki imigracyjnej, zmiany w podatkach mające dać firmom środki na inwestycje oraz programy mające zachęcać bezrobotnych do aktywnego szukania pracy.
Istotnym korektom ma ulec polityka energetyczna i gospodarcza, choć nikt nie mówi o wycofaniu się z Zielonego Ładu lub powrocie do energetyki jądrowej. Równocześnie nie można zapominać o potężnym pakiecie finansowym dla bezpieczeństwa i infrastruktury, który, mimo że został uchwalony przy porozumieniu sił tworzących nowy rząd, to jednak został przegłosowany zanim jeszcze rozpoczęły się właściwe negocjacje koalicyjne.
Kanclerz in spe Friedrich Merz przystępuje do realizacji ambitnego, choć kompromisowego programu. O ile niektóre spośród wyznaczonych celów realnie odpowiadają na potrzeby zasygnalizowane przez społeczeństwo w trakcie kampanii wyborczej, to najważniejszym zadaniem, które stoi przed nowym rządem, pozostaje niedopuszczenie skrajnej prawicy do władzy.
Żelazny elektorat centrum topnieje
W obliczu zdobycia przez AfD niemal jednej czwartej mandatów w Bundestagu, sojusz nominalnie chadeckiej frakcji CDU-CSU i nominalnie socjaldemokratycznej SPD jest małżeństwem z konieczności, podyktowanym bardziej względami parlamentarnej arytmetyki, aniżeli konkretną wizją przyszłości i kwestiami programowymi.
O ile w przeszłości koalicję tych historycznie największych partii nazwano by wielką, to dzisiejsza większość opierająca się na przewadze kilkunastu posłów bynajmniej nie zasługuje na takie miano. Ugrupowania tworzące nową koalicję i tak mogą mówić o dużym szczęściu, bo gdyby rozłamowcy ze skrajnej lewicy pod przewodnictwem Sahry Wagenknecht uzyskali kilka tysięcy głosów więcej i przekroczyli próg 5%, nawet taki sojusz nie miałby przewagi w parlamencie.
Jednak wyzwanie blokowi CDU-CSU i SPD rzucili nie tylko nowi gracze na niemieckiej scenie politycznej. Na ostatniej prostej kampanii niespodziewanie duże poparcie uzyskała, niesiona hasłami socjalnymi, wyraziście lewicowa partia Die Linke, która koniec końców zdobyła 10% mandatów, choć jeszcze niedawno skazywana była na pożarcie przez wspomniany już Sojusz Sahry Wagenknecht.
Dużo mniej powodzenia mieli natomiast koalicjanci SPD z poprzedniej kadencji – liberałowie z FDP znaleźli się pod progiem, a Zieloni stracili znaczną część poparcia. Jak widać, partie dzierżące władzę w powojennych Niemczech są podgryzane ze wszystkich stron.
Wyniki lutowych wyborów oznaczały zatem, że nowy Bundestag będzie w dużo większym stopniu tworzony przez ugrupowania spoza establishmentu. To dlatego politycy głównego nurtu zdecydowali się na procedowanie ustawy dopisującej do konstytucyjnego limitu zadłużania państwa wyjątek dla wartego setki miliardów euro pakietu finansowego na infrastrukturę i zbrojenia jeszcze przy „starym” składzie parlamentu.
Na szali leżała bowiem kwestia finansowania sił zbrojnych, szeroko pojętego bezpieczeństwa, infrastruktury i wsparcia dla Ukrainy, które to środki mogłyby zostać zawetowane przez nowy Bundestag posiadający silną reprezentację sympatyzujących z Rosją AfD i Die Linke.
O ile zmiany w procedurze zaciągania długów państwowych udało się wprowadzić niejako na ostatnią chwilę, to jednak politycy partii establishmentowych nie uciekną od kluczowego pytania z dziedziny politycznej strategii, mianowicie: jak wysoko zawieszony jest sufit popularności AfD?
Gdy Friedrich Merz stawał na czele CDU, wśród swoich głównych celów wymieniał zmniejszenie poparcia dla konkurentów ze skrajnej prawicy o połowę. Zamiast tego zdążyło się ono od tego czasu podwoić. W miarę przyzwoity wynik CDU-CSU uratowała wprawdzie mobilizacja elektoratu w wieku emerytalnym, jednak Merz musi sobie zdawać sprawę, że demografia jest nieubłagana i z czasem szeregi tego żelaznego elektoratu będą coraz wyraźniej topnieć.
Zmurszałe deski niemieckiej sceny politycznej
Elektorat CDU-CSU to nie jedyny geriatryczny element niemieckiej polityki. Równie wiekowy i momentami skostniały wydaje się być aparat utrzymujący w ryzach fundamenty kultury politycznej republiki federalnej. Ponad 100 milionów euro rocznie dostaje z budżetu Federalna Centrala Kształcenia Obywatelskiego (BPB) – urząd, którego zadaniem jest „promowanie świadomości demokratycznej i zaangażowania obywateli w demokrację”.
Realizacja tego celu odbywa się poprzez działalność wydawniczą, pedagogiczną i warsztaty. Instytucja ta, założona w ramach „reedukacji” ponazistowskich Niemiec w 1952 r., obecnie zajmuje się wspieraniem ośrodków, w których prowadzony jest dialog demokratyczny. Ponadto wydaje lokalną wersję popularnego i u nas „latarnika wyborczego”, podpowiadającego wyborcom, jakie partie są najbliższe ich poglądom. Stabilności stanowiska może pozazdrościć szefowi BPB niejeden polski dyrektor, jako że na czele urzędu od 25 lat stoi ten sam człowiek – Thomas Krüger, niegdyś ostatni burmistrz Berlina Wschodniego.
O ile niemiecka BPB ma budżet porównywalny z polskim IPN, to w finansowaniu zaplecza samych partii politycznych nie mamy się co porównywać. Fundacje związane z niemieckimi partiami otrzymują niemal 700 milionów euro rocznie ze środków publicznych. Środki te pozwalają im na kształcenie kadr i przygotowywanie merytorycznych analiz dla swoich środowisk politycznych. Często można jednak odnieść wrażenie, że więcej uwagi niż kształtowaniu polityki w swoim kraju, poświęcają one zaangażowaniu za granicą.
Największą tego rodzaju organizacją jest wspierająca CDU Fundacja Konrada Adenauera, która ma ponad 100 biur w 80 państwach. Fundacje związane z partiami biorą aktywny udział w kształtowaniu debaty publicznej w wielu miejscach na całym świecie – również w Polsce, nierzadko wykraczając poza zwyczajowo rozumiane soft power.
Obecnie o środki publiczne proporcjonalne do wyniku w wyborach ubiega się bliska AfD Fundacja Desideriusa Erazma (z Rotterdamu), na której czele stoi szeroko rozpoznawalna w Polsce Erika Steinbach. Czas pokaże, na jak długo partiom głównego nurtu wystarczy argumentów prawnych powstrzymujących napływ strumienia federalnych środków na zaplecze skrajnej prawicy.
Póki co, zmiana regulaminu dokonana osiem lat temu uchroniła Bundestag od otwarcia pierwszej sesji przez nestora AfD Alexandra Gaulanda jako marszałka seniora. Zamiast niego obrady rozpoczął najstarszy stażem Georg Gysi z Die Linke, który karierę rozpoczął jeszcze w Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec i po raz pierwszy zasiadł w ławach Bundestagu na mocy włączenia do niego posłów Izby Ludowej NRD przy zjednoczeniu w 1990 r.
Ta symboliczna rehabilitacja partii Die Linke, uważanej do tej pory za postkomunistyczną, to jedna z konsekwencji rozpychania się łokciami AfD i innych nowych, skrajnych ugrupowań. Już od lat Die Linke stanowi część koalicji rządzących w landach wschodnich – teraz współpraca z nimi może być również potrzebna na szczeblu federalnym. Przedstawiciel Die Linke otrzymał po raz kolejny miejsce w prezydium Bundestagu, tak samo jak przedstawiciele CDU, CSU, SPD i Zielonych.
Jak widać, do zarządzania parlamentem nie zaproszono jedynie przedstawiciela AfD, która w nowym rozdaniu stanowi największą partię opozycyjną. Zaproponowany przez nią na to stanowisko były pilot Bundeswehry Gerold Otten jest postacią stosunkowo mało kontrowersyjną, jednak, jak z gorzkim przekąsem zauważył jeden z członków tej partii, „mogliśmy wysunąć nawet kandydaturę Matki Teresy – i tak by jej nie wybrano”.
Wykluczanie AfD z podziału stanowisk tam, gdzie jest to możliwe, jest częścią strategii Brandmauer – zapory przeciwogniowej, zwanej też kordonem sanitarnym, która to strategia realizowana jest zgodnie przez pozostałe partie. Z jednej strony odsuwa ona skrajną prawicę od udziału we władzy, jednak z drugiej uwiarygadnia ją w roli ofiary establishmentu, co może nieść za sobą poważne skutki w przyszłych wyborach.
Swoją rolę w tej strategii mają też do odegrania media, tym bardziej, że znaczenie mediów tradycyjnych w Niemczech wciąż pozostaje bardzo duże. Wieczorne wiadomości w ARD ogląda regularnie około pięciu milionów widzów, a popularne tytuły prasowe dalej sprzedają setki tysięcy egzemplarzy.
Wśród nadawców radiowych i telewizyjnych dominują stacje publiczne, zasilane przez każde gospodarstwo domowe abonamentem w wysokości 18 euro miesięcznie. Nawet w „nowych mediach” rozgłośnie publiczne wciąż cieszą się silną pozycją, wydając wiele spośród najbardziej popularnych podcastów i przyciągając na swój pokład niektórych influencerów.
Media publiczne rozumieją swoją misję w dość szczególny sposób. Podczas kampanii wyborczej wolały one organizować debaty lidera CDU Merza z ustępującym kanclerzem Scholzem z zajmującej trzecie miejsce w sondażach SPD, niż z liderką AfD Alice Weidel, choć to jej ugrupowanie deptało chadekom po piętach.
Było to tym bardziej żenujące, że centroprawicowy i centrolewicowy sparingpartner od dawna przymierzali się do wspólnej koalicji. Liderkę skrajnej prawicy zapraszano jedynie do formatów w szerszym gronie, gdzie kilkoro kontrkandydatów mogło prześcigać się w swoim sprzeciwie wobec jej formacji.
Eliminowanie skrajności ustawą
Zagrożenie ze strony AfD jest traktowane przez cały tak zwany „obywatelski środek” jako problem egzystencjalny, sięgający daleko poza zwykłą politykę. Nie da się zaprzeczyć, że członkowie AfD nierzadko prezentują postawy rewizjonistyczne, sięgają po niezbyt zawoalowaną retorykę rasistowską i kwestionują prounijny kurs republiki federalnej. Jednak nieustanne zrównywanie jej poglądów z retoryką NSDAP jedynie ośmiesza narrację establishmentu.
W pewnym sensie wynika to z historii konstytucyjnej powojennych Niemiec. W samym sercu obecnej ustawy zasadniczej, która powstała tuż po II wojnie światowej, leży cała seria bezpieczników, które miałyby zapobiec powtórzeniu się historii z lat 30. XX wieku.
Ich przykładami są chociażby zakotwiczenie ustroju w pojęciu godności ludzkiej, oparcie państwa o strukturę federalną, oddanie mediów publicznych pod opiekę landów, silna rola parlamentu, wyjątkowo mocna pozycja sądu konstytucyjnego, jak też zakaz referendów federalnych. Nawet konserwatyzm fiskalny RFN ma swoje korzenie w przeświadczeniu, że Hitlera do władzy wyniosła wysoka inflacja.
Wewnętrzna służba wywiadowcza infiltruje partie, które uzna za skrajne. Pod czujnym okiem zachodnich aliantów stworzono państwo, które, pomimo pozostawienia na stanowiskach wielu osób funkcjonujących w nazistowskich strukturach, postawiło sobie za punkt honoru niedopuszczenie do rządów w nim ugrupowania autorytarnego. Refleksję na temat moralnej winy najwyższego stopnia przekuto w konkretne rozwiązania ustrojowe.
Nic dziwnego, że formowani na inną modłę Niemcy wschodni po trzech dekadach od zjednoczenia dalej nie wpisują się w tak zaprogramowany schemat. Również młode pokolenia oraz przegrani transformacji gospodarczej nie chcą postrzegać swoich dążeń i ograniczeń przez pryzmat historii, jakkolwiek strasznej, sprzed dziewięciu dekad.
Czy Merz wyrwie Niemcy z marazmu?
Elity klasy dyskutującej muszą zatem dopasować się do nowych realiów. W świecie, w którym rytm dyktują zasięgi w mediach społecznościowych, młodzież przerabia popularne przeboje pisząc do nich antyimigranckie zwrotki, a tajemniczy sympatycy skrajnej prawicy generują za pomocą sztucznej inteligencji wizualne fantazje o masowych deportacjach, dawne narzędzia muszą się zmienić.
Partie głównego nurtu oczywiście zdają sobie sprawę, że muszą odpowiedzieć na problemy i obawy grup społecznych skłaniających się do głosowania na radykałów. Wydaje się jednak, że dla wielu z nich zmniejszenie poparcia dla AfD jest w takim samym stopniu drogą do zwiększenia swojego wpływu na politykę, co celem samym w sobie.
Friedrich Merz szedł do wyborów z hasłami stanowczej polityki przeciwko nielegalnej migracji i sprzeciwu wobec zadłużenia publicznego, żeby nie zrazić do siebie prawicy. SPD całą poprzednią kadencję starała się balansować w swoim poparciu dla Ukrainy, żeby nie pozwolić odpłynąć zbyt wielu zwolennikom dawnej Ostpolitik.
Die Linke chce z kolei prowadzić „antyfaszystowską politykę ekonomiczną” (pojęcie popularyzowane przez ekonomistkę Isabelle Weber), dbając o potrzeby wykluczonych, aby zapobiec ich radykalizacji. Zieloni w poprzedniej kadencji chcieli nadać państwu nowy kierunek poprzez politykę klimatyczną, co jednak spotkało się z odrzuceniem. Natomiast bawarska CSU mobilizuje swój elektorat atakowaniem Zielonych, mając świadomość, że frontalne ataki na AfD przynoszą niemal zerowy odzew wśród wyborców.
Decyzja o częściowym odblokowaniu hamulca zadłużenia i sięgnięcie po olbrzymie środki z rynków finansowych pokazuje jednak, że CDU ma determinację, żeby stawić czoła bardziej fundamentalnym wyzwaniom stojącym przed krajem, aniżeli tylko błękitnemu słupkowi sondażowemu konkurencji.
Mimo że umowa koalicyjna liczy aż 146 stron, to jednak jasne jest, że wiele szczegółów zostanie wypracowanych już po utworzeniu rządu – jedną kwestią jest rzucenie góry pieniędzy dla Bundeswehry czy na sypiące się mosty, czym innym zaś przebudowa skostniałych procedur zakupowych, współpraca z landami i instytucjami, a nawet sprawne komunikowanie skutków podejmowanych działań społeczeństwu.
Szaleństwa Donalda Trumpa stanowią również w oczach wielu wyborców powód, żeby prowadzić bardziej samodzielną politykę międzynarodową, co Merz chce skrzętnie wykorzystać. Zapowiada się, że do władzy dochodzi kanclerz, który państwem chce rządzić, a nie tylko zarządzać. Stanowi to realną alternatywę wobec polityki wewnętrznej Niemiec w ostatnich latach.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.