Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

Ludowa twarz Konfederacji. Dlaczego robotnicy chcą głosować na Mentzena?

Ludowa twarz Konfederacji. Dlaczego robotnicy chcą głosować na Mentzena? autor zdjęcia: Mateusz Kukla

Nie ufają państwu i nie widzą powodu, by to zmieniać. Nakłonienie ich do zmiany zdania wiązałoby się zapewne z gruntowną przebudową instytucji państwowych tak, by działały bardziej na ich korzyść. W ich słowach pobrzmiewa echo historycznego doświadczenia – bycia narodem bez państwa. Jest w tej postawie coś z bycia imigrantami we własnym kraju, życia pod zaborami lub okupacją. Kim są „ludowi” wyborcy Konfederacji?

Pozorny paradoks

Program Konfederacji jest w dużej mierze skrojony pod przedsiębiorców. Niskie podatki oraz deregulacja od lat stanowią leitmotiv partii celujących w ten elektorat. Nie da się jednak nie zauważyć, że w gronie jej sympatyków znajduje się również spora grupa pracowników, w tym robotników fizycznych.

Ujawniają się oni zarówno w badaniach opinii publicznej, jak i na wiecach wyborczych Sławomira Mentzena. I tutaj pojawia się pewien zgrzyt – bowiem pracownicy w rozpowszechnionej opinii mają sprzeczne interesy ze swoimi pracodawcami. Dlaczego zatem mieliby popierać partię, która teoretycznie działa na korzyść strony przeciwnej?

Dla celów niniejszego tekstu porozmawiałem z grupą takich osób I zrozumiałem, dlaczego ten polityczny sojusz nie jest wcale tak egzotyczny, jak może się wydawać. To, co łączy obie strony, to wspólny wróg, którym w ich oczach, niestety, jest państwo polskie.

Zacznijmy od tego, że miałem do czynienia z dość specyficzną grupą osób pracujących. Były to w większości: osoby zatrudniane na umowach cywilnoprawnych oraz na kontraktach B2B, wyjeżdżające do pracy zagranicą lub funkcjonujące w szarej strefie. Sprawia to, że ich perspektywa jest zupełnie inna niż tych, którzy posiadają stabilne umowy o pracę. Te jednak często są trudno dostępne dla niewykwalifikowanych pracowników oraz ludzi młodych.

Nietrafione obietnice

Negatywny stosunek do instytucji państwowych wśród tego segmentu wyborców ma różne odcienie, w zależności od osobistych doświadczeń i sytuacji życiowej danej osoby. Waha się od otwartej wrogości i chęci „rozwalenia systemu”, po umiarkowaną krytykę i domaganie się reform. Wszystkich jednak łączy jedno: chęć, by państwo najlepiej się od nich „odczepiło”.

Ponieważ nie obejmuje ich prawo pracy, kierowanie do nich obietnic poprawy sytuacji pracowników trafia jak kulą w płot. Pomysł walki z szarą strefą czy ograniczenia umów śmieciowych również budzi niepokój, związany z możliwym spadkiem wynagrodzenia lub ograniczeniem możliwości podjęcia pracy zarobkowej.

Warto tutaj dodać, że choć bezrobocie w Polsce jest niskie, to spora część ofert pracy nie jest atrakcyjna ze względu na niskie płace. Przejście na jednoosobową działalność gospodarczą lub do szarej strefy, nawet jeśli oznacza utratę pracowniczych benefitów, daje elastyczność, która umożliwia zdobywanie lepszego wynagrodzenia. Na przykład robotnicy budowlani nierzadko pracują po 12 godzin dziennie, 6 dni w tygodniu, na co nie pozwala umowa o pracę, ale alternatywne formy zatrudnienia już tak.

W takich sytuacjach z perspektywy samych zainteresowanych dochodzi do odwrócenia ról w relacji pracodawca – państwo. Pracodawca, nawet jeśli łamie prawa pracownika, ostatecznie daje mu gotówkę do ręki, która umożliwia godne życie. Natomiast urzędnik, np. z inspekcji pracy, który teoretycznie działa w interesie pracownika, jawi się jako ktoś, kto może ten korzystny układ zniszczyć.

Panuje przekonanie, że państwo nie tylko nie będzie w stanie niczego naprawić, za to może popsuć już i tak niepewną sytuację. Nie jest też tak, że pracownikom podobają się takie warunki pracy, ale lepsze pieniądze, jakie mogą otrzymać, sprawiają, iż się na nie godzą.

Szkoła, ochrona zdrowia i budżetówka

Brak zaufania do instytucji publicznych, wiary w ich sprawczość i dobre intencje jest zresztą szerszym problemem wśród zwolenników Konfederacji. Pracownicy budżetówki generalnie są postrzegani jako grupa zbędna, a przy tym uprzywilejowana i roszczeniowa.

Z ich perspektywy urzędnicy jedynie pobierają opłaty, nakładają kary, domagają się wypełniania skomplikowanych formularzy, ograniczają możliwości zarobku i utrudniają zwykłym ludziom życie. Jednocześnie, w opinii omawianej grupy, nie robią nic pożytecznego. Fakt, że utrzymują się z pieniędzy publicznych, do których pracownicy muszą się dorzucać, jedynie zwiększa wrogość w ich kierunku.

Różnica między przedsiębiorcą a urzędnikiem jest więc w optyce prawocników-konfederatów taka: jeden im daje pieniądze, a drugi im je zabiera. Z kolei policjant to dla nich osoba, która pojawia się, gdy trzeba wlepić mandat za przekroczenie prędkości, ale nie potrafi nic zrobić, gdy ktoś ukradnie im telefon.

Polska szkoła postrzegana jest jako skostniała w przestarzałych formach, ucząca niepotrzebnych rzeczy. Niektórzy wspominają szkolne lata jako okres zdobywania nieprzydatnej wiedzy okupionej niepotrzebnym stresem.

Podobnie jest z państwową służbą zdrowia. Długie kolejki i trudności z dostępem do lekarza sprawiają, że myśl o zmianie systemu na inny wydaje się kusząca. Nie zastanawiają się, jak prywatny system wyglądałby w praktyce. Po prostu wiedzą, że z obecnym coś jest nie tak, a nikt inny niż Konfederacja nie proponuje żadnych zrozumiałych i komunikowalnych zmian.

Po co komu gender studies i Poczta Polska?

Kolejny wątek, który w ostatnim czasie nabrał dodatkowej medialnej atrakcyjności, to stosunek do uczelni wyższych. Jak łatwo się domyślić: nie jest on zbyt pochlebny. Choć przedstawiciele omawianej grupy w większości sami nie studiują i studiować nie zamierzają, to dostrzegają pewną wartość niektórych zawodów (np. lekarzy).

To, co im jednak przeszkadza, to finansowanie kierunków o niejasnej dla nich, przydatności społecznej. Do tej grupy wpadają takie dziedziny jak socjologia, politologia, europeistyka czy gender studies. Ponieważ nie widzą wynikającego z nich pożytku ani dla siebie, ani dla państwa, nie widzą też powodu, by komuś za nie płacić.

Trudno też znaleźć w tym gronie obrońców Poczty Polskiej. Panuje bowiem przekonanie, że jest to instytucja nadająca się w najlepszym przypadku do gruntownej przebudowy, a w najgorszym – do zaorania do gołej ziemi. Ponieważ trzeba do niej dopłacać z publicznych pieniędzy, to odbiera się ją podobnie jak nielubianych urzędników.

Wyborcy Konfederacji są generalnie mocno przewrażliwieni na punkcie marnowania publicznych pieniędzy. Często w ich wypowiedziach przewijają się przykłady budowania przepłaconych skwerów, ławek czy toalet przez urzędy miejskie.

Dyskusyjne są również wydatki na działalność kulturalną – różnego rodzaju festiwale, muzea czy teatry. Choć same w sobie naszych bohaterom nie przeszkadzają, to padają pytania, dlaczego tego typu instytucje nie miałyby się samofinansować.

Jest w tym jakiś odruch domagania się demokratycznej równości: skoro pracownicy sami muszą zarobić na swoje utrzymanie na rynku, to dlaczego aktorzy, śpiewacy i inni artyści mieliby dostawać dofinansowanie z budżetu?

Wydaje się też, że wydatki na przedsięwzięcia, z których dana osoba nie korzysta, są łatwiejsze do przełknięcia dla ludzi lepiej zarabiających lub czerpiących zyski z kapitału. Natomiast dla tych, którzy każdą złotówkę zdobywają ciężką, fizyczną pracą, są one trudne do zniesienia.

W tej grupie marnowanie publicznych pieniędzy na inwestycje o wątpliwej przydatności budzi szczególnie silny sprzeciw. Nie dość, że mają poczucie, iż od państwa nic nie dostają, to jeszcze widzą, że rozdaje ono pieniądze i wsparcie wszystkim wokół. I to nierzadko ludziom, którzy radzą sobie lepiej niż oni.

„Socjal” jest dla bogatych

Program 500+ sprawił, że PiS zdobył sobie sympatię sporej części klasy robotniczej – ale tylko tej, która ma dzieci. U samotnego robotnika czy bezdzietnej pary wywołuje on jedynie rosnące poczucie frustracji. Nie dość bowiem, że nie mogą zdecydować się na posiadanie dzieci, bo nie mają ku temu warunków, to jeszcze finansują lepszy standard życia tym, którzy je mają – a których sytuacja materialna bywa i tak lepsza od ich własnej.

Podobnie jest z innymi programami pomocowymi – bonami turystycznymi, dopłatami do żłobków, kredytów mieszkaniowych czy fotowoltaiki. Wszystko to trafia do osób, posiadających już na starcie jakiś kapitał.

W oczach wyborców Konfederacji państwo pomaga tym, którzy już i tak sobie nieźle radzą. Mogłoby więc przestać to robić, zwłaszcza że przy okazji obciąża ich dodatkowymi daninami.

Szczególnie nie do zniesienia są programy pomocowe dla uchodźców z Ukrainy. Często są też wskazywane jako główny zarzut wobec polityki PiS-u. Niechęć do tej grupy narodowościowej nie wynika z ksenofobii czy nacjonalizmu, lecz z silnego poczucia niesprawiedliwości, jakiego doznali polscy pracownicy.

W przypadku Ukraińców okazało się bowiem, że państwo stać na to, by nagle objąć dużą grupę społeczną pełnym pakietem świadczeń, w tym darmowym dostępem do lekarza. Nasi bohaterowie zobaczyli tym samym, że rząd potrafi działać błyskawicznie, gdy tylko chce. Ale w ich sprawach jakoś nigdy nie znajduje na to środków.

Jeśli chodzi o służbę w wojsku, spotkałem się zarówno z opiniami, że „nawet palcem nie kiwną, by bronić polityków”, jak i bardziej umiarkowanymi deklaracjami, że w razie ataku mogą się zaciągnąć, ale tylko do obrony własnego kraju (na pewno nie do pomocy Ukrainie).

Ani pro, ani antyunijni

Konfederacja, reprezentując sceptyczne podejście do Unii Europejskiej, odpowiada  poglądom omawianych pracowników względem Brukseli. W budowaniu negatywnego sentymentu względem integracji europejskiej szczególną rolę w ostatnich latach odgrywa Zielony Ład i perspektywa zakazu aut spalinowych.

Znów – jest to postrzegane jako cios w styl życia osób najmniej zarabiających. Choć „ludowi” wyborcy Konfederacji nie są przeciwnikami Unii, to nie mają też zamiaru jej ratować – zwłaszcza kosztem pogorszenia ich sytuacji materialnej.

Na niekorzyść Unii działa również jej biurokratyczny charakter. W oczach naszych bohaterów jest ona państwowym pasożytem – tyle że większym. Podobnie jak rząd w Warszawie zajmuje się sprawami niepotrzebnymi – jak gender, uciążliwymi regulacjami – jak ograniczenia pracy kierowców, a wreszcie uciążliwymi i niepotrzebnymi jednocześnie – jak ikoniczne nakrętki na butelki.

Jedyną realną korzyścią z przynależności do Unii Europejskiej wydaje się możliwość podjęcia pracy za granicą, choć i ta robi się coraz mniej opłacalna. Panuje przekonanie, że od Unii dostaliśmy już wszystko, co mieliśmy dostać, przez co pojawiają się wątpliwości, czy ten „biznes” nadal się nam opłaca.

Niechęć wobec Brukseli budzą też unijne programy pomocowe i „rozdawnictwo”. Ponieważ są one bardziej odległe i abstrakcyjne, nie budzą takiej złości jak np. pomoc dla Ukraińców, ale budują wrażenie, że Unia zajmuje się tematami oderwanymi od rzeczywistości. Ratowanie klimatu, pomoc uchodźcom z Afryki czy wspieranie środowisk LGBT uchodzą za kosztowne fanaberie polityków, a nie realne problemy, które wymagają interwencji.

Silne emocje budzi rzecz jasna perspektywa umieszczenia imigrantów w Polsce w ramach paktu migracyjnego. Trudno tu jednoznacznie stwierdzić, czy bardziej chodzi o różnice rasowe
i religijne, czy raczej o fakt, że imigranci mają otrzymywać darmowe mieszkania i wsparcie finansowe.

Dla ludzi, którzy sami żyją na niskim poziomie i nie dostają żadnego wsparcia państwowego, to przymus płacenia za utrzymanie „obcych” wywołuje gniew. Dla wielu jest to kolejny dowód na to, że są oszukiwani i wykorzystywani przez rządzących polityków.

Antysystemowość I antykruchość

Warto dodać, że przekaz Mentzena jest kierowany do osób wrogo nastawionych do elit politycznych wszelkiej maści. Być może dlatego sam kandydat na prezydenta woli być nazywany „tiktokerem” niż politykiem.

Pozycjonowanie się jako antysystemowiec ma jeszcze ten plus, że sprawia, że im bardziej Mentzen jest atakowany, tym silniejsza staje się jego pozycja i wiarygodność jako trybuna ludu. Jak sam kandydat Konfederacji przypomniał w rozmowie z Krzysztofem Stanowskim – pod tym względem aspiruje do bycia antykruchym w sensie talebowskim.

Im większy autorytet medialny i im mocniej w niego uderza, tym bardziej wzmacnia jego wizerunek jako człowieka spoza układu. Kogoś, kto mówi prawdę i właśnie dlatego jest zwalczany.

Antysystemowe nastawienie zwolenników Mentzena sprawia też, że trudno ich przekonać do zmiany postawy. Wszelkie zapewnienia o pozytywnych funkcjach państwa odbierają jako próbę zakłamywania rzeczywistości i negowania ich osobistych doświadczeń. W łagodniejszej formie, poglądy propaństwowe wiążą się z byciem traktowanym jak naiwniak, który daje się nabierać politykom.

Obcy we własnym kraju

Nie ufają państwu i nie widzą powodu, by to zmieniać, a już na pewno nie za sprawą gładkich słów. Nakłonienie ich do zmiany zdania wiązałoby się zapewne z gruntowną przebudową instytucji państwowych tak, by działały bardziej na ich korzyść. A być może – również jakimś programem pomocowym skierowanym konkretnie do tej grupy, który pozwoliłby im poczuć, że państwo nie tylko im coś zabiera, ale ma im też coś do zaoferowania.

Nie są to bowiem ludzie straceni dla kraju czy pozbawieni patriotyzmu. Wręcz przeciwnie – to osoby, które silnie identyfikują się z polskością, ale nie do końca uznają państwo polskie za „swoje”.

Odniosłem wrażenie, że w ich słowach pobrzmiewa echo historycznych doświadczeń, w którym jesteśmy dobrze przeszkoleni –  do bycia narodem bez państwa. W ich postawie jest bowiem coś z bycia imigrantami we własnym kraju, życia pod zaborami lub okupacją. Być może właśnie dlatego prawicowa narracja tak dobrze do nich trafia.

Myliłby się jednak ktoś, kto uważałby ich za wyborców konserwatywnych. Być może to zbieg okoliczności, ale osoby z którymi rozmawiałem, nie były zbyt religijne (delikatnie mówiąc), a Mentzena popierały pomimo jego poglądów na temat aborcji.

Podsumowując moje rozmowy z zwolennikami Konfederacji z klasy robotniczej nie mogę nie podzielić się wrażeniem, że partia Mentzena i Bosaka to swoisty „bicz Boży”, który politycy III RP sami na siebie ukręcili przez dekady neoliberalnej polityki. Stopniowe zwijanie państwa, wycofywanie się z kolejnych form pomocy społecznej, głodzenie budżetówki, niszczenie etosu służby publicznej oraz ciągłe powtarzanie, że „każdy powinien radzić sobie sam” – to wszystko wychowało pokolenie, które wzięło sobie te słowa do serca.

Są to ludzie, którzy już dawno stracili nadzieję, że państwo im pomoże. Nauczyli się radzić sobie sami. Nie mają wielkich oczekiwań wobec swojego kraju, ale coraz bardziej przeszkadza im łożenie na instytucje, które im nie służą, dlatego też chcą ich ograniczenia lub likwidacji. Warto się więc zastanowić, czy politycy głównego nurtu dążąc do zmniejszenia roli państwa, ,którego sami przecież są częścią, nie podcięli gałęzi, na której sami siedzą.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.