Marsz 1000-lecia, Bolesław Chrobry i narodowe mity. Czy historia musi być polem plemiennego sporu?
Czy Polska historia musi być polem politycznego sporu? Stawiam brawurową tezę – sposób rozumienia polityki historycznej w Polsce nie jest skazany na plemienny spór. Możliwa jest spójna, polska polityka historyczna, łącząca lewicę i prawicę. 1000-lecie koronacji Bolesława Chrobrego powinno być momentem, w którym wyłączymy ten aspekt polityki poza ramy konfliktu. Oczywiście nie łudzę się, że tak się stanie.
Tekst został pierwotnie opublikowany w obszerniejszej wersji na łamach Gościa Niedzielnego. Dziękujemy redakcji za możliwość przedruku!
Co my właściwie świętujemy?
Niewiele wiemy o człowieku, którego koronację mamy hucznie obchodzić. Skąpe źródła mieszają się z mitami. Nazywamy tamto państwo Polską, jego mieszkańców Polakami. Cieszymy się, że jego drużyna młóciła przeciwników ze Wschodu i Zachodu.
Niektórzy wciąż czują z tego dumę. Ale jeśli się nad tym głębiej zastanowić, brzmi to absurdalnie. Co prawdopodobnie niepiśmienny władca, bigamista i brutalny wojownik sprzed tysiąca lat ma wspólnego z nami?
Pamiętam, jak ojciec opowiadał mi o polskich królach. Pamiętam też książki historyczne wypełniające rodzinny dom, domowe seanse „Krzyżaków”, zamki z klocków i kolejne zestawy rycerzy pod choinką.
Sentymentalizm w miłości ojczyzny jest potrzebny, ale nie wystarczy. Nie chodzi o ckliwość, ale o naśladownictwo. Poruszają nas wydarzenia i postaci sprzed tysiąca lat, bo odsyłają do tego, co ważne dziś. Historia to mniej nauczycielka życia, bardziej źródło tożsamości i aspiracji.
W tym roku obchodzimy 1000-lecie korony. Dla wielu od razu takie zdanie uruchamia skojarzenia z równie pompatycznymi co nudnymi przemówienia polityków.
Tak naprawdę jednak, to nie świętujemy machania mieczem i dzidą, ale suwerenność i państwowość – fundamenty, o których istotności powinniśmy dziś szczególnie pamiętać.
Bolesław Chrobry nie ma z nami wiele wspólnego. Jego panowanie i koronacja są jednak symbolami, które wciąż mają znaczenie. Dziś, pozbawieni mocnych symboli i poczucia własnej siły, potrzebujemy Bolesława Chrobrego bardziej, niż nam się wydaje.
Marsz w Warszawie
12 kwietnia ulicami Warszawy przejdzie marsz. Patronami wydarzenia są profesor Andrzej Nowak, były marszałek Sejmu Marek Jurek oraz wiceprezes PiS Patryk Jaki. Organizują go więc środowiska konserwatywne, niechętne obecnemu rządowi. Nie będą to oficjalne obchody – patronatu nie udzielił oczywiście ani premier, ani prezydent Warszawy, ani nawet Andrzej Duda.
„Sarmaci w trudnych okresach Rzeczypospolitej powiadali, że jest ona niczym słońce – choć zachodzi i popada w mrok, niebawem wschodzi i znów świeci pełnym blaskiem. Na zawsze nie gaśnie nigdy. Polska jest wyjątkowa” – to cytat z jednej z książek profesora Nowaka, który przyświeca wydarzeniu.
W obecnym kontekście politycznym skojarzenia nasuwają się same. Boimy się „popadania w mrok” – zarówno ze względu na zagrożenie ze Wschodu, jak i próby centralizacji Unii Europejskiej. Jednak w retoryce organizatorów tym najbardziej namacalnym mrokiem, nie dopiero nadchodzącym, lecz już obecnym, jest rządząca władza.
Podejrzewam więc, że zważając na kampanię wyborczą Marsz Chrobrego łatwo przerodzi się w antyrządową manifestację. Powtórka z corocznej kłótni o Marsz niepodległości? Oczywisty scenariusz.
[…]
Stawiam jednak brawurową tezę – sposób rozumienia polityki historycznej w Polsce nie jest skazany na plemienny spór. Możliwa jest spójna, polska polityka historyczna, łącząca lewicę i prawicę. 1000-lecie koronacji Bolesława Chrobrego powinno być momentem, w którym wyłączymy ten aspekt polityki poza ramy konfliktu. Oczywiście nie łudzę się, że tak się stanie.
Pojedynek profesorów?
Ostatnio prowadziłem dyskusję między prof. Andrzejem Nowakiem a dr hab. Marcinem Napiórkowskim, dyrektorem Muzeum Historii Polski. Rozmowa ta dała mi nadzieję, że polityczne i medialnie rozdmuchane różnice w rozumieniu polityki historycznej są mniejsze, niż się powszechnie uważa.
Marcin Napiórkowski objął stanowisko dyrektora Muzeum w atmosferze skandalu – z powodów politycznych wyrzucono Roberta Kostrę, który przez kilkanaście lat budował tę instytucję. Początkowo wszystko wskazywało na to, że nowy dyrektor przeprowadzi rewolucję, podobną do tej w Telewizji Polskiej. Okazuje się jednak, że takiej rewolucji nie będzie. Napiórkowski publicznie docenia dokonania swojego poprzednika i obiecuje, że nie upolityczni muzeum.
To dopiero deklaracje, ale Marcin Napiórkowski nie jest typowym kibicem obecnej władzy, lecz semiotykiem kultury, który od lat pisze ciekawe książki o mitologiach narodowych. Można się z nimi nie zgadzać, ale znać warto.
Przygotowywałem się więc na pojedynek dwóch panów profesorów, a wyszła z tego ciekawa opowieść o polskiej historii na dwa głosy. Co ciekawe, nie było w tej dyskusji kakofonii – obie wizje twórczo się uzupełniały.
Wizja Marcina Napiórkowskiego
W Muzeum Historii Polski 11 listopada 2024 r. otwarto wystawę czasową „1025. Narodziny królestwa”. Ekspozycja stanowi najlepszy dowód na brak rewolucyjnych zapałów ze strony nowego dyrektora – cała koncepcja i ostateczny wygląd wystawy to zasługa poprzedniego dyrektora, Roberta Kostry. Napiórkowski wielokrotnie chwalił jego pracę.
Koronacja Bolesława Chrobrego, zdaniem Napiórkowskiego, to nie tylko symbol mocy, suwerenności i początków państwa, ale także „ukoronowanie” ewolucyjnego procesu budowy wspólnoty. Wystawa zaczyna się od puszczy, pokazując, jak z miejsca, gdzie pół wieku wcześniej było niewiele, wyrosła potężna wspólnota polityczna.
Ekspozycja ukazuje ogromny wysiłek związany z utrzymaniem wielotysięcznej, mobilnej armii Bolesława. Proto-państwowa organizacja jest przedstawiona jako zdrowo funkcjonujący organizm, który szybko przekształca kilka grodów w system połączonych, rozwijających się ośrodków. Symbolem tej mocy instytucjonalnej dla Napiórkowskiego jest nie tylko korona Bolesława, ale także denar Princeps Poloniae, moneta bita w mennicy Chrobrego.
Napiórkowski w swoich książkach konsekwentnie promuje podejście wspólnototwórcze i aspiracyjne. Chce wykorzystać opowieści z przeszłości do mobilizowania działań na rzecz lepszej przyszłości.
W książce Naprawić przyszłość. Dlaczego potrzebujemy lepszych opowieści, żeby uratować świat pisze: „Przeszłość jest ważna i może nas wiele nauczyć. Ale ostatecznie naszą ojczyzną jest jutro, nie wczoraj. To nie pamięć, lecz wychylanie się ku temu, co ma dopiero nadejść, czyni nas ludźmi i wyróżnia spośród innych gatunków. Jeśli zgubimy nadzieję na lepszą przyszłość, sami będziemy zgubieni”.
Mimo tego, w debacie Napiórkowski ostro krytykował lewicę i liberałów za brak szacunku do przeszłości i wspólnoty. Starał się przekonywać jednak, że środowiska te dawno temu zrozumiały już, że patriotyzm spod znaku czekoladowego orła to nienajlepszy pomysł.
Dyrektor zwraca również uwagę na historię niepolityczną – naturalną, codzienną, obyczajową, dotyczącą nie elit władzy, ale zwykłych mieszkańców dawnej Polski, w tym chłopów. Choć rozumie popularność „ludowej historii Polski”, nie uważa, że opowieści o ciemiężeniu chłopów czy pańszczyźnie powinny podważać wartość prawicowych narracji, które podkreślają osiągnięcia polskiego oręża i parlamentaryzmu.
Wizja Andrzeja Nowaka
Historia polityczna jest dla Andrzeja Nowaka najważniejsza. Jak ironicznie zauważył podczas debaty, historia zupy czy miesiączki nigdy nie będzie ważniejsza od historii państwa.
Jednak ktoś, kto uważa, że profesora interesują wyłącznie bitwy, dyplomacja, sejmy i sejmiki, grubo się myli. W wywiadzie-rzece, którego Andrzej Nowak udzielił Piotrowi Legutce, W potrzasku historii i geografii, profesor przedstawił wcale nieoczywistą wizję polskiej polityki historycznej.
Jej celem nie powinno być budowanie opowieści, które ubarwiają historię na potrzeby bieżącej polityki, lecz stworzenie kultury historycznej. Muzealnictwo, patronat państwa nad kulturą – w tym muzyką i kinematografią – powinny dążyć do wychowania świadomych obywateli, gotowych do poświęceń dla ojczyzny.
Chodzi o kształtowanie wrażliwości i zdrowo pojmowanego sentymentalizmu, o którym pisałem wcześniej. Profesor krytycznie ocenia realizację tej misji podczas 8-letnich rządów PiS. Choć sporo zostało zrobione, nie powstał żaden wielki film historyczny, a Polska na świecie nie zaczęła być postrzegana lepiej (wręcz przeciwnie). Moda na patriotyzm podczas rządów prawicy zniknęła, a narracja była monotematyczna – zbyt skoncentrowana na II wojnie światowej i żołnierzach wyklętych.
Krytyka ta staje się jeszcze bardziej trafna w kontekście obchodów 1000-lecia korony polskiej. Jako wspólnota polityczna wydajemy się mieć pamięć, która sięga tylko XX wieku – tragicznego dla nas stulecia.
Profesor domaga się, by państwowe instytucje zaczęły kształtować dumę z wielkiej historii Polski – historii literatury, muzyki, ale także obyczaju. Warunek jest jeden: należy pamiętać, że cała ta wspaniała kultura nie byłaby możliwa bez poświęceń zbrojnych, walki o wolność i niepodległość.