Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

Smoleńsk jako źródło przemocy. Polityczna nieodpowiedzialność to długi cień tupolewizmu

Smoleńsk jako źródło przemocy. Polityczna nieodpowiedzialność to długi cień tupolewizmu Władimir Putin na miejscu katastrofy pod Smoleńskiem; źródło: wikimedia commons; CC BY 4.0

Odpowiedzialność polityczna opiera się na pragmatycznym pojęciu sprawiedliwości: „każdemu według jego dzieł”. W przypadku tragedii smoleńskiej premier Donald Tusk odmówił wzięcia odpowiedzialności za tę fundamentalną słabość państwa, która doprowadziła do katastrofy. Wyznaczył tym nowy, szkodliwy „standard” na kolejne półtorej dekady. Zabrakło w polskim systemie wentylu bezpieczeństwa, przez który mógłby uchodzić demokratyczny gniew. Gdy nie ma narzędzi politycznych do wymierzenia sprawiedliwości – pozostaje przemoc.

Dymisje, których nie było

Katastrofa smoleńska pomimo upływu lat należy do niedomkniętych rozdziałów polskiej historii. Jest tak szczególnie dlatego, że nikt nie poniósł za nią konsekwencji. Ze względu na temperaturę sporu i polaryzację, którą przyniosły upływające lata, to stwierdzenie nie jest nawet w części tak wstrząsające, jak być powinno.

Całe spektrum błędów i systemowych słabości polskiego państwa, ujawnionych przy okazji tej katastrofy – od urzędniczego nieprzygotowania i amatorszczyzny po absolutny instytucjonalny nihilizm – nie budzi żadnych wątpliwości. Weszło ono do języka i świadomości ogromnej części Polaków jako tupolewizm.

Zawiódł przestarzały samolot, głęboko wadliwa instrukcja przewożenia najważniejszych osób w państwie, wybrzmiała niekompetencja czy skrajne nieprzygotowanie instytucji państwa, w tym Kancelarii Premiera i Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Niedoskonały okazał się system szkolenia pilotów w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego.

A jednak właściwie nikt nie poniósł za to konsekwencji politycznych. Nie upadł rząd. W trybie natychmiastowym do dymisji nie podał się minister obrony. Nie było nawet ruchów pozorowanych, symbolicznych ochłapów rzuconych opinii publicznej. Odwołany ze stanowiska nie został choćby szef Biura Ochrony Rządu czy ambasador w Moskwie.

Może się wydawać, że łatwo odpowiedzieć na te zarzuty wertując raport komisji Millera z lata 2011 roku w poszukiwaniu winnych. Może powołać się na zapadły „już” w 2024 roku wyrok, uznający szefa Kancelarii Premiera Tomasza Arabskiego za winnego niedopełnienia obowiązków? A może trzeba po prostu czekać na zakończenie śledztwa prokuratury w sprawie katastrofy w Smoleńsku i poznać ustalenia sądu? Za kolejne 15 lat powinny nabrać realnych kształtów.

Odpowiedzialność polityczna na cmentarzu idei

Przez te piętnaście lat straciliśmy coś bardzo ważnego. Intuicyjne zrozumienie znaczenia odpowiedzialności w polityce.

Katastrofa rządowego samolotu w Smoleńsku była przerażającą w skutkach kompromitacją polskiego państwa. Do stwierdzenia tego nie potrzeba raportów, komisji i lat lub dekad badań.

Jest to prawda, jak to mówią Anglosasi: self-evident. Gdyby państwo nie zawiodło w sposób fundamentalny, katastrofy by nie było. Katastrofa była, więc państwo zawiodło.

Przytłoczeni już nieco wojną o praworządność i prawnymi rozliczeniami  rządu z opozycją, mogliśmy jako społeczeństwo zapomnieć, że władza, szczególnie ta wykonawcza, ponosi nie tylko odpowiedzialność prawną, ale również – a może przede wszystkim – odpowiedzialność polityczną przed obywatelami i parlamentem.

Ta fundamentalna dla demokracji idea, że polityków należy rozliczać za podejmowane działania i karać odebraniem władzy za zaniedbania, jest zapisana w Konstytucji RP. Jej najbardziej oczywistą realizacją jest rozliczenie, którego dokonują obywatele głosując w wyborach, odbierając i przydzielając mandat do rządzenia. Wybory jednak nie wyczerpują żywotności tej zasady.

W konstytucji ideę odpowiedzialności politycznej szczegółowo wyraża art. 157, który określa zasadę solidarnej odpowiedzialności członków Rady Ministrów za jej działania oraz odpowiedzialność indywidualną za sprawy znajdujące się w kompetencjach poszczególnych ministrów. Do jej realizacji służą art. 158-160, które wprowadzają możliwość wyrażenia wotum nieufności wobec całej Rady Ministrów lub pojedynczego jej członka przez Sejm oraz dają premierowi inicjatywę wystąpienia o wotum zaufania dla jego rządu.

Posłowie, jako bezpośredni przedstawiciele wyborców, z całą mocą swojego demokratycznego mandatu decydują o politycznym życiu i śmierci.

Podobnie premier, składając rezygnację lub dymisjonując jednego ze swoich ministrów, nie podąża za literą prawa wspartą mądrością dekad orzecznictwa. Nie jest związany żadnym idealnym algorytmem, wyliczającym dopuszczalny poziom sukcesu lub porażki. Kieruje się, arcypolitycznym i arcydemokratycznym w swej naturze, wyczuciem swojej misji lub interesu.

Odpowiedzialność polityczna opiera się więc na specyficznym, pragmatycznym pojęciu sprawiedliwości: „każdemu według jego dzieł”. Mimo, że nie każdą katastrofę da się  przewidzieć oraz powstrzymać, to tak już jest w życiu, że nawet najlepszy kapitan idzie na dno razem ze swoim statkiem.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że wraz z katastrofą smoleńską odpowiedzialność w polskiej polityce zniknęła. Jeśli nie wyparowała wtedy w jednym momencie, to postawiła kluczowy krok w swojej drodze na cmentarz idei.

Polskość to nienormalność

Jeszcze nie tak dawno przedtem, na początku 2009 roku, do dymisji podał się minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski. Decyzję motywował kolejnym samobójstwem związanym ze śmiercią Krzysztofa Olewnika.

Między samobójstwem a rezygnacją minęła doba. Ćwiąkalski był w swojej decyzji zapewne „dopingowany” przez premiera Tuska, ale nikt nawet nie napomknął o czekaniu na wyniki raportu, powołanie komisji czy ruch prokuratury.

W tych czasach odpowiedzialność polityczna wydawała się zjawiskiem normalnym i powszechnym w całej naszej kulturze politycznej. Dzisiaj w Polsce jej nie uświadczymy, choć w wielu państwach europejskich jej mechanika wciąż rządzi losami narodowych wspólnot.

21 listopada 2013 roku, w Rydze zawala się dach niedawno wybudowanego supermarketu popularnej sieci Maxima X. Na miejscu giną 54 osoby. Mniej niż tydzień później, 27 listopada do dymisji podaje się łotewski premier Valdis Dombrovskis.

W piątkowy wieczór, 30 października 2015 roku fajerwerki wywołują pożar w bukaresztańskim klubie Colectiv. Ogień zabija 64 osoby, a społeczny ruch protestu skłania rumuńskiego premiera do ustąpienia ze stanowiska wraz ze swoim gabinetem, już kilka dni później – 4 listopada.

Miesiąc po śmierci dziennikarza Jána Kuciaka i jego narzeczonej Martiny Kušnírovej w 2018 stanowisko traci słowacki wicepremier Robert Kaliňák. Po serii pożarów lasów w centralnej Portugalii w 2017 stanowisko traci minister administracji Constança Urbano de Sousa.  W 2023 roku Kostas Karamanlis, grecki minister transport i infrastruktury, rezygnuje ze swojego stanowiska po czołowym zderzeniu dwóch pociągów niedaleko wsi Tempi.

Przykłady można mnożyć. Jak wyglądało to w wypadku Polski? Prawie 16 miesięcy po katastrofie, po publikacji raportu Millera, premier Donald Tusk niechętnie przyjął rezygnację Bogdana Klicha. Premier na konferencji prasowej odmawiał uznania jakiejkolwiek winy ministra.

Przekonywał, że „rozumie motywację ministra Klicha”, który „nie chce stanowić obciążenia we wdrażaniu rekomendacji”.

Wcześniej, bo w lutym tego samego 2011 roku, Sejm, głosami Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, odrzucił wotum nieufności skierowane przeciwko Klichowi. Wotum nieufności, czyli – przypomnijmy – instytucjonalne wcielenie w życie idei odpowiedzialności politycznej.

15 lat temu premier Donald Tusk odmówił uznania odpowiedzialności za tę fundamentalną słabość państwa, która doprowadziły do katastrofy. Odpowiedzialności, którą zgodnie z bezwzględną i elementarną logiką ponoszą ci, którzy aktualnie sprawują władzę.     

Ta decyzja wyznacza „standard” na półtorej dekady w polskiej polityki. Choć zdarzają się jeszcze dymisje i rezygnacje, to nie pełnią już żadnej sensownej roli. Jedynie stwarzają pozory – poświęca się tylko tych polityków, których poświęcić jest wygodnie. Decydenci otrzymali wolną rękę, by nie przypisywać sobie żadnej odpowiedzialności i nie przyznawać się do żadnych błędów.

Czemu – trzymając się przykładu głęboko zakorzenionego w polskiej popkulturze politycznej – Jacek Sasin miałby się podać do dymisji po nieprawidłowościach przy tzw. „wyborach kopertowych”? Z jakiego powodu ktokolwiek miałby wziąć na siebie jakikolwiek polityczną winę, jeśli rządowi Donalda Tuska uszło na sucho wyparcie i odrzucenie odpowiedzialności za największą katastrofę państwową i lotniczą w III RP? Jaki błąd lub zaniechanie może mieć bardziej poważne skutki, niż te, które doprowadziły do tragedii w Smoleńsku?

Zamiast dymisji – prokurator?

Ta decyzja miała jeszcze jedną mroczną konsekwencję. Zabrakło w polskim systemie wentylu bezpieczeństwa, przez które mógłby uchodzić demokratyczny gniew. Lud zobaczył – tak w przypadku katastrofy smoleńskiej, jak i przy wszystkich kolejnych przypadkach politycznej bezczelności każdej kolejnej władzy – że odpowiedzialność polityków nie istnieje. Stąd narodziła się gigantyczna presja, żeby rozliczać władzę inaczej.

Jeśli brakuje narzędzi politycznych do wymierzenia sprawiedliwości lub choćby ostudzenia emocji i zaspokojenia potrzeb politycznej wspólnoty, to pozostaje tylko przemoc, czasem ubrana w instytucje prawa karnego.

Takimi emocjami kierowało się PiS dochodząc do władzy dekadę temu, próbując stosować odpowiedzialność karną za decyzje o charakterze politycznym. Takim emocjom daje dziś ujście rząd Koalicji Obywatelskiej, urządzając igrzyska w postaci rozliczeń. Z takim samym gniewem i zamysłem, za nieco ponad 2 lata, wróci do władzy PiS.

Polityczność wsparta o właściwe instytucje jest nieidealnym, ale najlepszym znanym sposobem na zarządzanie ludzką współpracą i konfliktami. Próba redukcji każdej decyzji politycznej do reżimu prawa karnego nie może skończyć się dobrze.

Rządzący będą i muszą czasem popełniać błędy. Rozwiązaniem może być powrót do idei odpowiedzialności politycznej – ponowne wzięcie na poważnie konsekwencji wynikających z rządzenia. To opłaci się również politykom.

Jak to celnie ujęto w 2013 roku w uchwale nr 1950 Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy: „Demokracja i rządy prawa wymagają tego, by politycy byli efektywnie chronieni przed postępowaniem karnym z tytułu podejmowanych przez nich decyzji politycznych. Decyzje polityczne powinny być podstawą odpowiedzialności politycznej, a ostatecznym sędzią powinni być wyborcy”.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.