Łączy gry komputerowe i przedrenesansowe malarstwo. „Wciąż szukam nowych środków wyrazu”

Malarz i rzeźbiarz, absolwent warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych z 2023 r. W swoich obrazach, szczególnie w tworzonych obecnie cyklach Pejzaże metafizyczne i Pieśni, eksploruje sferę duchową oraz kwestię znaku jako nośnika treści. Inspiruje się sztuką przedrenesansową i estetyką gier komputerowych. Ważna jest dla niego tradycja warsztatowa, do swojej pracy podchodzi etatowo. Podkreśla, że „w malarstwie najistotniejsze jest po prostu malarstwo”. Judyta Dąbrowska rozmawia z Hubertem Dolinkiewiczem.
Spotkaliśmy się w lutym tego roku w kościele dominikanów na Służewie podczas wernisażu wystawy Przesmyk. Jaką rolę w twojej sztuce odgrywają duchowość i wiara?
Kluczową. Twórczość jest dla mnie swoistym przynagleniem egzystencjalnym, czuję się do tego powołany. Wszystko do tego prowadziło i uważam, że jest w tym wola czegoś lub może Kogoś większego ode mnie. Moja praca to swego rodzaju dziennik duchowego życia, a językiem do wyrażania tego jest dla mnie sztuka. Głównie malarstwo, choć także obiekty.
Na stronie internetowej grupujesz swoją twórczość w cyklach odnoszących się do różnych pól tematycznych. Widać u ciebie wpływ Jerzego Nowosielskiego, ale także japońskiej grafiki czy pittura metafisica. To inspiracje czysto formalne, gra czy także próba konstruowania nowej treściowej całości?
Na stronie przedstawiam drogę dochodzenia do pewnych konstrukcji, np. pejzaż metafizyczny pojawia się dzięki studiowaniu pejzażu w naturze i odkrywaniu w nim odbicia ducha. Uważam, że gdy maluję okolicę, w której się wychowałem, i robię to nawet w plenerze, to ten obraz mówi przede wszystkim o mnie.
Istotna jest dla mnie także ikona i tradycja malarstwa wschodniego. Niegdyś nie widziałem nadziei dla zachodniej sztuki religijnej. Wsadzenie tych wszystkich modernizmów i awangard na siłę do kościoła, i to w sposób nieprzemyślany, skutkuje umieszczeniem tam obiektów o miernej jakości.
Wprowadzenie do modernistycznego wnętrza dekoracji było sprzeczne z ideą czystego wnętrza, ale nasza naturalna potrzeba dekoracji w końcu wybiła.
Kiedyś malowałem ikony. Malowałem, nie pisałem – to tylko kalka z rosyjskiego, a dorabianie teorii do pisania ikony jest moim zdaniem niepotrzebne. To po prostu czynność malowania i tyle. W Muzeum Narodowym we Lwowie miałem okazję podziwiać dużo ikon.
Odnaleźć można w nich rośliny, które mają swoje znaczenie, ale ich rolą jest także, nie oszukujmy się, wypełnienie przestrzeni. Bardzo poruszyły mnie swoją bajkową formą. Miałem poczucie, że obcuję z roślinnością rajską, co stało się dla mnie impulsem do tworzenia własnych rajskich zielników.
Nie wiem dokładnie, co to za rośliny. Dla mnie są po prostu formą tęsknoty za rajem. Przez długi czas studiowałem też historię ikony, a wpływ na moją pracę miała także sama technika – tempera żółtkowa, kompozycja, kolory. Inspiracją jest dla mnie cała ikonosfera, w której żyję. Notatki z niej robię w tzw. księdze znaków – to pierwotnie pomysł Jerzego Tchórzewskiego, polskiego XX-wiecznego malarza, który też coś takiego prowadził.
Gromadzę w niej wizerunki znaków i przedmiotów, które mnie inspirują. Dostrzegam w nich też pierwiastek duchowy. Potem przerabiam je, dekonstruuję, zmieniam. Coś, co ma dla mnie duże znaczenie, następnie zacieram, zwielokrotniam, uabstrakcyjniam. Księgę znaków traktuję jako laboratorium form, które wciągnięte z powrotem do przestrzeni obrazów nabierają kompletnie nowych znaczeń w zależności od zestawień. Wówczas powstają jakości, których bez pomocy księgi znaków nie potrafiłbym wytworzyć.
Twierdzisz, że wolisz stawiać pytania niż dawać odpowiedzi. Malarstwo to próba dotarcia do jasnej i określonej treści czy zapis spraw, które cię nurtują, ale na które nie ma odpowiedzi?
Zarówno jedno, jak i drugie. Mam jakąś konkretną wizję świata. Absolut zajmuje w niej istotne miejsce, a napięcie wokół Jego istnienia jest dla mnie jednym z głównych tematów. Dookoła tego dzieją się typowe sprawy egzystencjalne, np. poczucie samotności, zniewolenia, wszelkie przejawy relacji międzyludzkich oraz tych z otaczającą nas rzeczywistością, nasz stosunek do przyrody, a także to, co ona może mówić nam o jej Stwórcy.
Przede wszystkim chcę pokazywać napięcia, które widzę w sobie oraz u innych. Do tego właśnie szukam odpowiedniego języka. Dla przykładu Pejzaż metafizyczny to duchowa przestrzeń, która jest rodzajem mojego pejzażu wewnętrznego.
To moja imaginacja, połączenie prywatnego patrzenia na świat zastany, ale też interpretowanie go na nowo, aby odrealnić przestrzeń, wprowadzić jakiś niepokój, a także bohaterów, którzy są ludźmi, choć formy ludzkiej nie mają. To ja jestem złamanym drzewem, ziarnem, świetlistym gestem, który gdzieś się błąka i pielgrzymuje, nie wiadomo dokąd. Te byty mogą być także w relacjach i coś przeżywać. Widzimy je z daleka w jakimś istotnym dla nich momencie przeobrażenia lub dyskomfortu.
To wszystko jest formą przedstawienia nas, ale w sposób bardziej abstrakcyjny. Moje obrazy nie ilustrują tylko moich własnych duchowych zmagań. Są raczej wizerunkami bytowania człowieka w świecie. Często inspiruję się zdarzeniami, które spotkały także osoby mi znane. Wpływać może na nie nawet sytuacja geopolityczna, o której bardzo nie chcę mówić wprost, aby nie zasłonić uniwersalnego przekazu o tym, że wszyscy w istocie odczuwamy podobnie i przeżywamy zmagania egzystencjalne.
Konfrontujemy się z różnymi formami zniewolenia – grzechami, chorobą, konwenansami społecznymi. Każdy coś takiego przeżywa. To ważne i może być twórcze. Tematem jest dla mnie również napięcie pomiędzy człowiekiem a Bogiem, moim zdaniem istniejące mimo wszystko, nawet jeśli ktoś nie myśli o tym w ten sposób.
Pieśń III/23, tempera żółtkowa na desce, 40×30 cm, 2023
Operujesz na kategoriach odpersonalizowanych, aby stworzyć pewne uniwersalne modele relacji. Uciekasz w znaki, by dotknąć istoty rzeczy, ale te znaki trzeba przecież jakoś przedstawić…
Jako przykład zwróćmy uwagę na ziarno jako jedną z form, której nadaję podmiotowość. Ono samo ma wiele znaczeń, a mnie podoba się gra wieloznacznością – tym, że jest np. symbolem płodności i potencjału życia. Przyglądając się malarstwu średniowiecznemu, możemy dostrzec, że wrzecionowatość ran Chrystusa przypomina w jakiś sposób formę ziarna.
Wówczas nagle tworzy się bardzo złożone znaczenie, nie tylko sam kształt, ale też przecięcie, głębina, w której rodzi się także coś dobrego, co może być życiodajne. Obumieranie ziarna ma potencjał wzrostu. Kolejnym obrazem tego bytu jest gest, który ma kształt śladu pociągnięcia pędzla. Wziął się z moich zainteresowań sztuką i kaligrafią japońską. Tak jak każdy z nas ma własny charakter pisma, tak i każdy malarz ma swoje pociągnięcie pędzla. Traktuję ów gest więc jako podpis, wyraz indywidualności, symbol osobowości, a więc konkretne odczuwanie świata.
Czasem byt przybiera formy ukwiałowe, drzewne lub kamienne. Istnieją takie elementy przyrody, które mogą przybierać różne formy, a mnie daje to możliwość żonglerki formalnej, mówienia o istocie wyciągniętej z natury, z którą także mogę się utożsamić. W zależności od formy, jaką ta nieokreślona struktura przybierze, może ona zyskiwać i zmieniać znaczenie. Zestawienie dwóch np. wijących się roślin może opowiadać relacji między nimi – dialogowaniu, walce, flircie…
A jaką rolę odgrywa kolor? Jest dość intensywny, tak jak u Nowosielskiego. Czy on także na twoich obrazach wskazuje na wartość claritas, czyli średniowieczną symbolikę prześwietlenia światłem Boskim, a więc aurę doskonałości?
W Pejzażu metafizycznym prześwietlenie wskazuje na to, że sytuacje, które ukazuję, są w pewien sposób istotowe. Nie mamy tu, co prawda, do czynienia z bytami przebóstwionymi, ale raczej postawionymi wobec wartości ostatecznych. Emanuje z nich żar poszukiwania, może dlatego widać w nich ten pierwiastek Boski.
Fascynuje mnie moc koloru w ikonie i jej graficzność, dlatego też na moich obrazach modelunek światłocieniowy jest skromny. Stawiam się w sytuacji przed wynalezieniem perspektywy zbieżnej i realizuję ją intuicyjnie lub wręcz zaprzeczam jej prawom i tworzę nowe światy, inspirując się twórczością przedrenesansową.
Bardziej interesuje mnie sztuka Giotta niż Michała Anioła. Duże znaczenie miało dla mnie odkrycie swoistego podobieństwa między ikoną a sztuką pierwszej połowy XX w. One są wręcz w jakiś sposób tożsame. Poza Nowosielskim wpływ na mnie swego czasu wywarł też Zbigniew Makowski czy Jan Tarasin. Rytmiczność u tego ostatniego, repetycje pewnych motywów, moje przeżywanie muzyki wpływają choćby na cykl Pieśni, które są po prostu wizualizacją muzyki.
Fascynacja ikoną przeszła w zainteresowanie średniowiecznymi manuskryptami. Zacząłem, tak jak Makowski, tworzyć książki artystyczne, które sam też introligatorsko zszywałem. W nich tworzyłem swego rodzaju wizualne historie, narracje, w których mieściłem wszystkie moje fascynacje, po czym zacząłem improwizować.
To jak gra na instrumencie, ty przekładasz nuty na formy.
Gdy maluję obraz, czuję, jakbym go komponował. To wciąż jest odczuwanie, choć dla mnie nie dźwięku, ale barwy. Podoba mi się rytmiczność tekstu nutowego oraz to, że dzięki niemu tworzyć można narrację asemantyczną, czyli bez znaczeń.
W latach 50. XX w. w muzyce eksperymentalnej tworzono tzw. partytury graficzne, a więc komponowano muzykę nie poprzez zapisywanie konkretnych dźwięków, ale za pomocą budowania jej odczucia poprzez formy graficzne. Muzyk otrzymywał tekst i musiał go zinterpretować. W ten sposób stawał się współtwórcą, bo każdy z założenia realizował to inaczej. I ja w podobny sposób komponuję moje Pieśni – zakładam, że odbiorca przez swoją interpretację staje się współautorem tych znaczeń.
Ciekawi mnie, jak moje obrazy brzmiałyby w interpretacji muzycznej, były przekładane na dźwięki instrumentów. Pierwsze obrazy z tego cyklu zostały zainspirowane dwoma fragmentami z Pieśni nad Pieśniami, kolejne hymnem Salve Regina, później zainspirowała mnie tradycja polskich pieśni religijnych, a teraz tworzę już własne improwizacje. Malując, komponuję w pewnym sensie swoją własną muzykę.
Pejzaż metafizyczny X/22, tempera żółtkowa na płótnie, 90×50 cm, 2022
Można powiedzieć, że wszystko sprowadzasz do znaku. Czy pozostałe cykle, np. Realizm i Panenteizm, są już definitywnie zakończone?
Na razie tak. Jak już wspomniałem, na mojej stronie internetowej pokazuję pewną drogę. Pieśni nie powstałyby, gdyby nie Panenteizm. Już samo to pojęcie oznacza rodzaj „ochrzczonego” panteizmu. Widzimy, że Bóg jest w naturze, nie jest nią, ale jest jej Stwórcą, w bytach zostawia swoją część, dlatego chciałem przedstawić naturę, która jest zestawiona z formą geometryczną, a to wszystko przy użyciu jedynie czerni i bieli, czyli „barw abstrakcyjnych”.
Obecnie kwestia koloru znów stała się dla mnie istotna, ponieważ uważam, że w malarstwie najważniejsze jest po prostu malarstwo. Wolę, aby sztuka była o niczym, ale pozostała formalnie świetna, niż na odwrót – przepełniona treścią, choć beznadziejnie wykonana. Istotną kategorią dla mnie też jest piękno, i to nie w rozumieniu tego, co ładne. Raczej zachwycające, wzniosłe.
Tworzysz także tzw. obiekty, które określasz zbiorczymi tytułami: Znaki, Mandorle, W ucisku. Odnoszę wrażenie, że to trzy kwestie, które najbardziej cię zajmują – otwarcie pól znaczeniowych i gra, tło dla świętości oraz stan między fizyką a metafizyką. Szczególnie ciekawe są Mandorle pozbawione postaci i historii świętych. Sprawiają wrażenie, jakby wciąż na nie czekały.
Zdecydowanie tak, bardzo trafnie to nazwałaś. W istocie wciąż szukam nowych środków wyrazu dla tych samych treści.
Twoja ostatnia wystawa w Kielcach nosiła tytuł Game Dev. Gra to szczególna kategoria opisująca przestrzeń dodatkową, niekonieczną, ale z drugiej strony istotową dla nas jako ludzi.
Dla mnie gra jest bardzo ważna. Wszystko zaczęło się od lektury Ducha liturgii Josepha Ratzingera, który odwołał się do książki Johana Huizinghi Gra jako źródło kultury. Zaintrygowałem się pomysłem sprowadzenia liturgii do gry, bo kiedy postrzegam rzeczywistość jako grę, to nie znaczy, że jest ona nieistotna.
Malarstwo też jest rodzajem takiej rozgrywki – kolorów, form, ale także nas jako bohaterów. Inspiruje mnie również estetyka gier komputerowych oraz komiksów, mimo że ich nie lubię. Na wystawie w Kielcach pokazałem po raz pierwszy makiety moich światów, które przedstawiam w cyklu Pejzaż metafizyczny.
Grając w grę komputerową, wchodzimy niejako w inny świat. A ja wyjąłem plansze z tych gier i skonstruowałem nowe w oparciu także o własne doświadczenie – plansze gry w pewnym sensie o najwyższą stawkę. Błahe i najpoważniejsze zarazem. To napięcie jest dla mnie w sztuce wręcz kluczowe.
Game Dev to skrót od game developer, czyli pojęcia zaczerpniętego z procesu tworzenia gier komputerowych. To osoba, która ma zamysł całej gry i potem steruje procesem jej powstawania – od mechaniki po jej jakość wizualną. W moim malarskim świecie jestem właśnie takim game developerem, mimo że istnieje jeszcze ktoś Inny, kto tym wszystkim steruje.
Jedyne, co mogę więc zrobić, to pokazać moją drogę do poznawania tego świata, dlatego tworzę światy wyimaginowane, aby bardziej zrozumieć ten rzeczywisty. Kreuję więc moją małą narrację, która ma mówić o tej wielkiej.
Postawangardowy konserwatyzm. Czy odnajdujesz się w tym określeniu?
Nie lubię etykietowania, ale – jeśli już musimy upraszczać – ideowo w pewien sposób mogę czuć się tego częścią. Bardzo wierzę w świat, widzę w nim pewne uniwersalne zasady, pokazuję je w sztuce, choć moim powołaniem jest ubierać to wszystko w wizualność taką, jaką teraz przeżywam. A zanurzony jestem w ikonosferze współczesnej.
Jak wygląda twój proces twórczy?
Do mojej pracy podchodzę etatowo. Parafrazując słowa Picassa, mogę stwierdzić, że wena spotyka artystę przy pracy. Fizyczne doświadczenie pracy warsztatowej odblokowuje we mnie proces myślowy, sprawia, że w ogóle tworzę. Lubię też studiować stare traktaty o malarstwie, bo czuję się spadkobiercą konkretnego rzemiosła i jego historii. Istotne jest dla mnie wykonanie samemu podobrazia oraz zagruntowanie go własnym gruntem.
Po doświadczeniu ikony poczułem ponadto, że proces twórczy zaczyna się wcześniej, już w momencie, gdy sam tworzę farby od podstaw, ucieram w moździerzu pigment z żółtkiem jaja kurzego i wodą. Posługuję się w pracy techniką tempery żółtkowej, bo daje inne możliwości niż olej. Jest w połowie matowa, szybko schnie i jest niesamowicie świetlista. Do tego dochodzi jeszcze historia tempery jako techniki, kojarzona z malarstwem średniowiecznym oraz ikonowym, które zorientowane było na treści metafizyczne.
Często maluję kilka obrazów naraz. W każdym cyklu poszczególne etapy mojej pracy wyglądają inaczej. Podczas tworzenia Pieśni nawet 70% czasu poświęcam na projekt. Analizuję proporcje, zapisuję inspiracje. Po przeniesieniu rysunku na płótno samo malowanie to już tylko improwizacja. W Pejzażu metafizycznym projekt jest znikomy, natomiast sama praca to żywioł, wydarzenie, wręcz pasja. Często wychodzę wówczas od budowania świata, tła, a bohater tych pejzaży pojawia się dopiero na końcu.
Jakie są twoje plany na najbliższą przyszłość?
Mam dużo nowych pomysłów twórczych. Cykle Pejzaży i Pieśni wciąż kontynuuję, zacząłem pracować znów nad rzeźbą, szczególnie w drewnie – właśnie ze względu na szlachetność materiału i jego bagaż znaczeniowy.
Przygotowuję także dwie wystawy solowe. Pierwsza odbędzie się w styczniu w Galerii Sztuki Współczesnej w Łomży, skąd pochodzę, więc moja pierwsza wystawa indywidualna w tym mieście jest szczególnie dla mnie ważna. Druga w lutym w Wallspace Gallery w Warszawie. Pokażę tam na pewno nowe Pieśni, makiety oraz rzeźby w drewnie. Serdecznie zapraszam na te wydarzenia.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.
Hubert Dolinkiewicz
Judyta Dąbrowska