Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna. Możesz nas wesprzeć przekazując 1,5% podatku na numer KRS: 0000128315.

Informujemy, że korzystamy z cookies. Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony.

Powinniśmy osłabiać potęgę USA. Istnienie jakiegokolwiek mocarstwa jest nam nie na rękę

Powinniśmy osłabiać potęgę USA. Istnienie jakiegokolwiek mocarstwa jest nam nie na rękę Prezydenci Andrzej Duda i Donald Trump na Zamku Królewskim w Warszawie. Fot. Krzysztof Sitkowski; CC BY-SA 4.0

Chowanie się pod płaszczykiem zależności od humoru USA wciska nas w ramy podrzędnej kolonii. Im bardziej będziemy posłuszni, tym bardziej nas wycisną i zostawią przy byle okazji. Akurat my, Polacy, powinniśmy to bardzo dobrze rozumieć.

Tekst został pierwotnie opublikowany w obszerniejszej wersji na łamach magazynu weekendowego Rzeczpospolitej „Plus Minus”. Dziękujemy redakcji za możliwość przedruku! Tytuły, śródtytuły oraz lead pochodzą od redakcji www.klubjagiellonski.pl

Rzeczpospolita frajerów

Wydaje się, że niektórzy politycy wciąż żyją w geopolitycznych realiach sprzed 10 lat, w tym wykreowanym przez nich wyborze: albo zamordyzm UE, albo wolność sprowadzana z USA.

Pozostali redukują sprawę do krajowej polityki: byle wygrać kampanię prezydencką, byle oskarżyć oponenta o prorosyjskość na X, byle pokłócić się w Sejmie, byle zdobyć poklask u swojego betonowego elektoratu.

A realne stanowisko wobec USA? Bicie pokłonów i służalczość. Bo nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, ale jak robi to Amerykanin, to spokojnie można powiedzieć, że pada deszcz. Jak postrzegają Polskę za oceanem, zobaczyliśmy wyraźnie przy okazji kwestii czipów, kiedy to Wujek Sam zakwalifikował nas do państw drugiej kategorii.

Nie ma znaczenia, że zrobiła to poprzednia administracja – nowa tego nie odkręciła. Reakcja naszych decydentów? Jedziemy i prosimy, aby zmienili zdanie. Sami zabiegamy o to, żeby traktować nas jak frajerów. I to grzecznie.

Przyszedł więc czas na zemstę frajerów. Musi w końcu do nas dotrzeć, że dla takiego państwa jak my, średniego, w niekorzystnej sytuacji geograficznej, z ograniczonymi zasobami, istnienie jakiegokolwiek mocarstwa nie jest na rękę.

Chowanie się pod płaszczykiem zależności od humoru USA wciska nas w ramy podrzędnej kolonii. Im bardziej będziemy posłuszni, tym bardziej nas wycisną i zostawią przy byle okazji.

Akurat my, Polacy powinniśmy to bardzo dobrze rozumieć. W naszym interesie leży osłabianie Stanów Zjednoczonych, a nie poszerzanie ich strefy wpływów. Szukanie podobnych sobie sojuszników i stopniowe podkopywanie, przeszkadzanie i niwelowanie wielkich imperiów.

Czas skończyć z naiwnym proamerykanizmem

Nie jest tak, że w relacjach międzynarodowych istnieje albo polityka siły, albo polityka oparta na wartościach. I gdy wygrywa ta pierwsza, to nie ma wyboru, trzeba podporządkować się najsilniejszemu.

Jest i trzecia opcja, o której dawno temu pisał Grocjusz, niezwykle rzetelnie i z wielką dozą politycznego realizmu. Zauważał, że polityka siły bardzo szybko przestaje opłacać się najsilniejszym i to z kilku powodów.

Po pierwsze, bycie najsilniejszym nie jest niczym wiecznym, bardzo łatwo stracić tę pozycję. Po drugie, wciśnięci pod buta mali i słabi buntują się, przeszkadzają, wybuchają rebelie, występują przeciwko potęgom, przez co te nie mogą się rozwijać.

Po trzecie, dobrobyt oparty na groźbie i wojennym zagrożeniu nie jest trwały. W stanie permanentnego niepokoju nikt nie chce robić interesów, a wymuszone biznesy często kończą się porażką.

I to jest droga dla nas. Zamiast w skrytości wzdychać z podziwem dla Donalda Trumpa, trzeba zacząć być jak Donald Trump. Tak, tak już słyszę te pomruki o „machaniu szabelką”. A przecież znów nie jest tak, że mamy wybór tylko między poddaństwem a szabelką.

Trzeba walczyć o swoje z głową. Chwalić USA, niby potakiwać, a pertraktować z Chinami, których boi się zarówno Waszyngton, jak i Kreml, mimo buńczucznych deklaracji. Jak prezydent USA stawia na politykę biznesową, to trzeba rozmawiać z nim w tym samym duchu. Nie prosić go, aby zmienił zdanie w sprawie czipów, lecz powiedzieć, że w takim razie kupujemy atom od Francuzów.

Tak, teraz kolejni eksperci powiedzą, że jest on droższy i kosztowniejszy w utrzymaniu niż ten amerykański. Ale tutaj chodzi o operowanie kartami, które mamy, o odpowiednie argumenty negocjacyjne. A czasem trzeba też więcej zapłacić, aby nie dać się pożreć silniejszemu. Taką postawę powinniśmy promować w Europie.

Poszukiwanie nowych sojuszy i innych możliwości wywierania wpływu. Dlaczego tylko USA i Rosja mają mieszać się w sprawy Iranu? My też możemy usiąść z nim do stołu, przecież Europa przyjęła do siebie całkiem sporo muzułmańskich uchodźców.

Chiny, USA, Rosja – każde mocarstwo jest nam nie na rękę

Tych, którzy chcą wracać do przeszłości, niweczyć wszystko, mówiąc, że sojusz z Chinami jako pierwszy proponował Viktor Orbán, że przecież Rosja wzrastała dzięki wsparciu Niemiec i Francji, muszę niestety zasmucić. Tak, to wszystko prawda, ale dziś jest dziś. Jeżeli nie zbudujemy porozumienia i sojuszy średnich i słabych przeciwko silnym, to będziemy tylko pionkami w rękach mocarstw. Tak, dotyczy to również USA.

I przypominam, że nie chodzi o tworzenie unii realnej z Chinami czy Teheranem, ale o namieszanie w dawnym geopolitycznym układzie sił. O takie mieszanie, które możemy kontrolować. Bo stare umowy i reguły przestały obowiązywać.

Niech imperia też boją się tego, że świat może wyglądać zupełnie inaczej niż pod ich rządami. Niech drżą przed rebelią słabych, niech się zastanawiają nad tym, jak znów chcą im zaszkodzić średni.

Wylewający się zewsząd fatalizm, że nie mamy czym ograć USA, paraliżuje nasze działania. Warto wtedy uświadomić sobie, że ten kraj, mając do wyboru wolność czy jakiekolwiek inne wartości a biznes, zawsze stawiał na to drugie, i w to w najgorszym, korporacyjnym wydaniu.

Donald Trump stara się przedstawić USA jako kraj samowystarczalny, który nikogo nie potrzebuje, sam sobie poradzi, co jest kompletną nieprawdą. Ale możemy sprawić, że to chociaż w pewnym stopniu stanie się faktem.

Stany Zjednoczone czerpią ogromne zyski z przemysłu zbrojeniowego, im mniej rynków zbytu będą miały w Europie, tym poszukując nowych, narażą się na kolejne konflikty, z Rosją włącznie. Wujek Sam ma bardzo bogate złoża surowców, ale jego przemysł jest zależny od stali z naszego kontynentu. Też możemy wziąć udział w wojnie na cła. Niech Ameryka się sroży i dealuje z Rosją, niech na własnej skórze przekona się, jak to się kończy.

Bez Ameryki sobie nie poradzimy? Bzdura

Na całe szczęście świat nie kończy się na USA. Możemy szukać sojuszników w Azji, np. w Korei Południowej czy Japonii. Zwłaszcza z tej ostatniej powinniśmy brać przykład. Donald Trump zarzucił jej, że Stany tak bardzo jej bronią, a ona w ogóle nie inwestuje w swoją obronność, więc Japonia musi sama się o siebie zatroszczyć.

W odpowiedzi premier Japonii nie tylko przypomniał, jakie zobowiązania sojusznicze wypełniał jego kraj, lecz także zapowiedział, że z przyjemnością spełni żądania prezydenta USA – Japonia zainwestuje w armię oraz broń atomową. I mówimy tu o państwie znajdującym się w recesji, borykającym się z wieloma problemami gospodarczymi, społecznymi i demograficznymi, pozostające w nawet większej zależności od USA niż Polska.

Ale o jak odmiennej mentalności! Japończycy nieskażeni są postawą poddańczą, mimo licznych klęsk i porażek. Widać, że ze Stanami Zjednoczonymi można dyskutować króciutko i dosadnie. I nie trzeba od razu przyjmować ich retoryki i sposobu myślenia.

***

Niech wybrzmi to raz jeszcze na koniec: istnienie żadnego mocarstwa nie leży w interesie Polski. Wiara w to, że imperialny suweren zachowa się „jak trzeba”, nie jest dbaniem o bezpieczeństwo, lecz naiwnością zwalniającą z obowiązku dbania o dobro ojczyzny.

Wykorzystywanie przeciwko imperatorowi jego własnej strategii nie jest zdradą ideałów, lecz dostosowaniem się do aktualnej sytuacji. I nie jest też żadnym machaniem szabelką, tylko trzeba to robić z głową.

Spokojnie, precyzyjnie mówić jedno, oficjalnie popierać, a po cichu robić swoje. Stopniowo i w czasie osłabiając potęgę USA (i nie zapominając w tym względzie o Rosji, co się rozumie samo przez się), zyskując nowych sojuszników i sprzymierzeńców, unikając narodzin nowych mocarstw.

Chowając się pod amerykańską spódnicą, uśpimy jedynie naszą czujność, a gdy o nas zapomną (na co szansa jest zawsze) przyjdzie nam tylko rozłożyć bezradnie ręce. No, ale to jest bardzo kusząca perspektywa dla naszych polityków, bo zwalnia z odpowiedzialności, pozwala skoncentrować się na sprawach krajowych, straszyć Tuskiem bądź Kaczyńskim, bo są prorosyjscy czy za mało amerykańscy.

Niektórzy czekają jeszcze na to, że Trumpa pogonią sami Amerykanie. Do nich mam tylko jedno pytanie: a skąd wiecie, że po nim nie przyjdzie ktoś jeszcze dla nas gorszy? Całe życie chcecie pozostać zależni od obcych?